Historia
Na Granicy
Kto kiedykolwiek odwiedził południową Polskę, ten pewnie zauważył, że cmentarze buduje się poza granicami miejscowości. Na uboczu, tak by codzienne życie nie zakłócało spokoju zmarłych. Oczywiście, rozrastające się miasteczka i wsie czasem wchłaniają nekropolie, ale ta historia będzie o miejscu, które nie dostało takiej szansy. O żydowskim cmentarzu położonym w szczerym polu, niedaleko miasteczka, które zmieniło się w małą wieś.
Było to wczesną wiosną. Słońce chowało się za górami pozwalając by świat zsiniał na kilka minut przed zmrokiem. Siedząc na myśliwskiej ambonie miałem dobry widok na bure pola i strome stoki. Drzewa jeszcze nie przebudziły się po zimie. Straszyły czernią rodem z horrorów. Ja jednak nie miałem czego się bać. Za mną ściana lasu, a na horyzoncie migotały światła miasta. Zresztą, siedziałem na wygodnej ławce kilkanaście metrów nad ziemią, a tata oddalił się na odległość krzyku. Poszedł poszukać śladów i sprawdzić kolejną ambonę ustawioną wyżej w lesie. Siedziałem i czekałem rozglądając się po okolicy. Uwielbiałem dźwięki natury, szum drzew, wiatr i głosy zwierząt. Powoli przeczesywałem wzrokiem pole po polu, aż w końcu natrafiłem na czarną łatę wciśniętą między pagórki. Był nią otoczony wysokim, betonowym murem i gęstymi krzakami tarniny cmentarz. Jedna z niewielu pamiątek po mieszkańcach pobliskiego miasteczka, który w przeciągu kilku lat wojny stał się niemal wyludnioną osadą. Doskonale pamiętałem wykrzywione macewy, na których od dawna nikt nie położył kamienia. Widok żydowskich cmentarzy zawsze mnie zasmucał, ale ten wydawał się niezwykle niepokojący. Może to przez odosobnienie i zaniedbanie, bo krzaki tarniny nie należą do roślin wyciągniętych z bajkowego ogrodu.
Powoli robiło się coraz ciemniej, góry zatrzymywały ostatnie promienia słońca, a księżyc powoli, jakby niechętnie roztaczał swój blask. Chłodny powiew nocnego wiatru zmusił mnie do szczelnego zapięcia kurtki. Nakładając kaptur zorientowałem się, że coś mi nie pasuje. Od dłuższego czasu nie dochodziły do mnie odgłosy lasu, wiatr nie szemrał, drzewa skrzypiały jakoś inaczej... To dobre słowo. Było inaczej. Rozejrzałem się po zboczach skąpanych w srebrnej poświacie. Zauważyłem coś dziwnego, jakby ruch na granicy jednego z pól. Drżącymi z zimna dłońmi sięgnąłem po lornetkę. Zdjęcie zaślepek zajęło mi chwilę i nie udało mi się zlokalizować ruchu. Cisza dzwoniła w uszach. Wtem, coś co wziąłem za niski krzak, poruszyło się. Straciłem dech mocno dociskając lornetkę do oczu. Miałem nadzieję, że nie zobaczę nic oprócz dużego lisa lub kuny. Niestety. Nie był to również duży pies za jakiego wziąłem ją przez chwilę. Skundlona postać szła w stronę cmentarza. Kuśtykała jakby każdy krok sprawiał jej ból. Powoli. Ostrożnie. Drżąc. Do dziś mam nadzieję, że widziałem ranne zwierze, które po dniu spędzonym w ukryciu postanowiło zmienić kryjówkę. Postać? A może stwór? Nie wiedziałem co widzę. Z trudem przedzierał się przez kępy szarej trawy i zwały gliny. Gdy serce podeszło mi do gardła tłukąc boleśnie, stwór doszedł do krzaków tarniny okalających cmentarz. Zatrzymał się jakby czekając. Nie słyszałem już nic oprócz bicia własnego serca. Cisza była nie do zniesienia. Wwiercała się w moje uszy. Przenikała kości. Drżałem. Stwór obszedł cmentarz wokół. Raz. I drugi. Trzeci. Oczy powoli zachodziły mi łzami, ale nie mogłem oderwać lornetki. Stwór w końcu zatrzymał się za murem, tak, że nie mogłem dostrzec całej sylwetki. Stał tuż obok wąskiej wyrwy w murze, przez którą mógłby przecisnąć się mały, chuderlawy nastolatek jakim byłem. Nagle usłyszałem ciche drapanie pazurów o kamień, jakby stwór chciał powiększyć otwór. Miarowo. Spokojnie. Nagle szybciej i szybciej. Spokój znikał... Szybkie! Pełne frustracji! Nie udawało się mu. Nie mógł wejść do środka. Skowyt mną wstrząsnął. Oderwałem lornetkę od załzawionych oczu i wtem zorientowałem się, że stwór jęczy z żalu. Szybko przetarłem szkło. Spojrzałem w stronę cmentarza. Pusto. Stwór zniknął. Omiotłem wzrokiem najbliższe pola i rowy, kępy krzewów, a potem miejsce, z którego wyszedł. Tak jak wcześniej, pusto. Gdy usłyszałem znajomy szmer drzew i głosy nocnych zwierząt zorientowałem się, że już po wszystkim, że stwór odszedł.
Tata zapewnił mnie, że musiał to być stary, zdziczały pies. Znał moją wyobraźnię, więc wiele z opisów brał w nawias. Ja jednak nie jestem tego taki pewien. Nie zajęło mi wiele czasu by dowiedzieć się czegoś więcej o cmentarzu. Podczas wojny, całkiem niedaleko cmentarza, tak jakby tuż za granicą poświęconej ziemi, wykopano masowy grób. Gdy Niemcy opuścili rejon, ciała zostały przeniesione i pochowane z należytym im szacunkiem. Według niektórych sprawa nie została doprowadzona do końca i takich grobów było więcej, przez co nie wszyscy zmarli trafili na cmentarze. Czyżby jeden z nich wciąż poszukiwał swojej drogi na poświęconą ziemię?
Komentarze