Historia

Pan Lew

pankracy 0 7 lat temu 1 443 odsłon Czas czytania: ~4 minuty

Czasem tęsknimy za dreszczykiem emocji. Tym zimnym powiewem na karku, który przepędzi nudę. To właśnie dlatego straszne historie są tak atrakcyjne, ale czasem niewinna zabawa może przerodzić się w coś przerażającego.

Siostra mojej mamy zajmowała się mną i rodzeństwem, gdy byliśmy mali. Z racji tego, że sama chodziła jeszcze do szkoły średniej, podchodziła do opieki nadzwyczaj luźno. Włączała telewizor i gdy dzieci zajmowały się sobą, ona odrabiała zadanie lub słuchała boskiego Michaela Jacksona. Niestety, byliśmy nieco bardziej wymagającymi dziećmi i prosiliśmy ciocię o wspólną zabawę, opowiadanie nam bajek, a nawet strasznych historii. To może właśnie przez nią do dziś tak mocno interesuję się zjawiskami paranormalnymi. Historie cioci zawsze zaczynały się od słów „Było tam ciemno, głucho i wilgotno…” i opowiadały o gnijących rycerzach, widmach księżniczek, po prostu o wszystkim, co mógłby zaoferować opętany przez złe moce Disney. Na szczęście wyrośliśmy na stosunkowo normalnych ludzi i ciocia nie boi się zostawiać swoich dzieci pod naszą opieką. Różnica wieku jest o wiele większa, ale był czas, gdy bardzo dużo czasu spędzałem z moją czteroletnią kuzynką Zosią. Zostałem jej ulubionym kuzynem i opiekunem. Każde moje słowo było ważne, moje zabawy najlepsze, a rozstania zawsze kończyły się płaczem.

Mamy masę świetnych wspomnień, ale są również takie, o których staram się zapomnieć. Zosia przerażała mnie, a ja nie mogłem dać tego po sobie poznać.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Spędzaliśmy razem popołudnie w starym mieszkaniu babci. Biegaliśmy, śmialiśmy się i budowaliśmy zamki z klocków. Sielanka. W pewnym momencie Zosia szepnęła do mnie, bym się nie ruszał, bo nadchodzi lew. Nieco zdziwiony pociągnąłem zabawę dalej, natychmiast nieruchomiejąc. Zapytałem, czy polujemy na lwa. Nie, mieliśmy się z nim bawić. Dla mnie ok, mniej wymyślania własnych zabaw i stawania na głowie by miały jakikolwiek walor edukacyjny. Teraz mogliśmy pobawić się w wypad do Afryki. Super! Biegaliśmy po wąskich korytarzach, lew gonił nas, my goniliśmy lwa, w końcu lew pożegnał się z nami. Szybko o nim zapomniałem, bo nie oszukujmy się, ilość wymyślonych postaci, miejsc i zabaw zapełniłaby pewnie ze trzy serwery i wystarczyłaby na wiele takich blogów.

Niestety lew powrócił, ale nie wiedziałem wtedy jeszcze, że powinienem nazywać go Panem Lwem. Kilka dni później znów zajmowałem się Zosią. Tym razem królowała zabawa w chowanego. Gdy skończyłem liczyć, pewny siebie ruszyłem w kierunku ciasnych korytarzy mieszkania babci. Mieszkania pełnego zakamarków, z tradycyjną spiżarnią i bezpośrednim dostępem do piwnicy. Umówiliśmy się z Zosią, że w niektórych miejscach nie będziemy się ukrywać, by nie zrobić sobie krzywdy. Jednym z takich miejsc była wspomniana piwnica – prowadziła do niej wyjątkowo stroma, ciasna i ciemna klatka schodowa. Wystarczyło jedno potknięcie i nieszczęście gotowe. Szukając Zosi, chciałem sprawić jej jak największą frajdę, więc zaglądałem w przeróżne zakamarki i głośno to komentowałem. Mieliśmy kilka standardowych kryjówek i kto kiedykolwiek bawił się z dziećmi ten wie, jak często lubią do nich wracać, nawet jeśli ma to oznaczać ukrycie się w nich kilka razy z rzędu. Byłem przekonany, że Zosia znów ukrywa się w starej szafie, pomiędzy płaszczami babci. Podchodząc komentowałem, że pewnie schowała się za pobliską zasłoną. Nagle usłyszałem za sobą odgłos szybkich kroków i cichy trzask drzwi do piwnicy. Odwróciłem się jak oparzony. W tym momencie z szafy wyskoczyła Zosia z klasycznym „Buuu!” na ustach. Pożałowałem, że ją tego nauczyłem. Gdy oznajmiłem, że teraz jej kolej, Zosia wspomniała, że jeszcze musimy znaleźć lwa. W końcu też się z nami bawi.

Historia Pana Lwa nie skończyła się na zabawie w chowanego. Pewnego dnia układaliśmy z Zosią klocki Lego. Miałem z tego więcej frajdy niż ona, ale przynajmniej nie narzekała. Gdy sam kończyłem kolejną konstrukcję, zacząłem przysłuchiwać się temu, co Zosia mówi do siebie. Robiła to zawsze, gdy zabawa wymagała skupienia i uwagi. Włos zjeżył mi się na karku, gdy usłyszałem, o czym mówi. Nie było to bezskładne paplanie, ani powtarzanie cytatów z ulubionej bajki. Brzmiało to jak poważna rozmowa. Pierwsze, co wyłowiłem brzmiało mniej więcej tak:

– Ale ja nie chcę go skrzywdzić…

Już wtedy wiedziałem, że coś jest nie w porządku. Po chwili, podczas której Zosia wyraźnie nasłuchiwała, usłyszałem dalszy fragment rozmowy.

– My musimy go chronić! Musimy!

Chwila ciszy.

– Jak to kogo? – Tu padło moje imię, wypowiedziane, jakby było to coś niezwykle oczywistego.

Zamarłem, a Zosia wróciła do zabawy. Moje pytanie z kim właśnie rozmawiała zostało bez odpowiedzi, ale miałem poznać ją niedługo potem.

Podczas naszego następnego spotkania znów bawiliśmy się w chowanego, safari i budowaliśmy zamki. Kompletnie zapomniałbym o naszych dziwnych historiach, a tę o rozmowie podczas zabawy klockami, opowiadałbym jako ciekawą anegdotkę. Niestety lew dołączył do zabawy. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy Zosia nagle oznajmiła, że obiad jest gotowy. Zapytałem: „Co na obiad?”. Nie pamiętam dokładnie, ale powiedzmy, że miał być rosół. Oczywiście w naszej wyobraźni. Pociągnąłem zabawę dalej, dziękując Zosi za przygotowanie wszystkiego. Dziewczynka spojrzała na mnie znad talerza. Na drobnej twarzy malował się wyraz całkowitej i bezlitosnej dezaprobaty.

– Ale to nie ja zrobiłam obiad. – Głupi zrobiłem to. Zapytałem:

– A kto?

– Pan Lew… – wypaliła Zosia. Przypominając sobie naszą zabawę w safari, ciągnąłem dalej. Kompletnie nieświadomy tego, co zaraz usłyszę.

– A gdzie mieszka – tu zawahałem się – Pan Lew?

– W piwnicy… – Zosia oznajmiła spokojnie. Wróciła do zupy.

– Nie na sawannie?

– Nie, w piwnicy.

Zdziwiłem się i musiałem zapytać:

– A jak wygląda Pan Lew?

Zosia uśmiechnęła się i zaczęła żywo gestykulować.

– Jest wysoki, ma taką czarną twarz i czarne oczy.

Nic nie odpowiedziałem.

– I tak śmiesznie mówi, jakby śpiewał!

Po tym Zosia zerwała się z krzesła, dziękując za obiad i pobiegała do kosza zabawek, a ja zostałem przy stole sam, choć nie byłem już tego taki pewien…

Historia pochodzi z www.STRACHU.wordpress.com. Przed ewentualnym dalszym wykorzystaniem proszę o kontakt z autorem.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje