Historia

Pan Lew
Czasem tęsknimy za dreszczykiem emocji. Tym zimnym powiewem na karku, który przepędzi nudę. To właśnie dlatego straszne historie są tak atrakcyjne, ale czasem niewinna zabawa może przerodzić się w coś przerażającego.
Siostra mojej mamy zajmowała się mną i rodzeństwem, gdy byliśmy mali. Z racji tego, że sama chodziła jeszcze do szkoły średniej, podchodziła do opieki nadzwyczaj luźno. Włączała telewizor i gdy dzieci zajmowały się sobą, ona odrabiała zadanie lub słuchała boskiego Michaela Jacksona. Niestety, byliśmy nieco bardziej wymagającymi dziećmi i prosiliśmy ciocię o wspólną zabawę, opowiadanie nam bajek, a nawet strasznych historii. To może właśnie przez nią do dziś tak mocno interesuję się zjawiskami paranormalnymi. Historie cioci zawsze zaczynały się od słów „Było tam ciemno, głucho i wilgotno…” i opowiadały o gnijących rycerzach, widmach księżniczek, po prostu o wszystkim, co mógłby zaoferować opętany przez złe moce Disney. Na szczęście wyrośliśmy na stosunkowo normalnych ludzi i ciocia nie boi się zostawiać swoich dzieci pod naszą opieką. Różnica wieku jest o wiele większa, ale był czas, gdy bardzo dużo czasu spędzałem z moją czteroletnią kuzynką Zosią. Zostałem jej ulubionym kuzynem i opiekunem. Każde moje słowo było ważne, moje zabawy najlepsze, a rozstania zawsze kończyły się płaczem.
Mamy masę świetnych wspomnień, ale są również takie, o których staram się zapomnieć. Zosia przerażała mnie, a ja nie mogłem dać tego po sobie poznać.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Spędzaliśmy razem popołudnie w starym mieszkaniu babci. Biegaliśmy, śmialiśmy się i budowaliśmy zamki z klocków. Sielanka. W pewnym momencie Zosia szepnęła do mnie, bym się nie ruszał, bo nadchodzi lew. Nieco zdziwiony pociągnąłem zabawę dalej, natychmiast nieruchomiejąc. Zapytałem, czy polujemy na lwa. Nie, mieliśmy się z nim bawić. Dla mnie ok, mniej wymyślania własnych zabaw i stawania na głowie by miały jakikolwiek walor edukacyjny. Teraz mogliśmy pobawić się w wypad do Afryki. Super! Biegaliśmy po wąskich korytarzach, lew gonił nas, my goniliśmy lwa, w końcu lew pożegnał się z nami. Szybko o nim zapomniałem, bo nie oszukujmy się, ilość wymyślonych postaci, miejsc i zabaw zapełniłaby pewnie ze trzy serwery i wystarczyłaby na wiele takich blogów.
Niestety lew powrócił, ale nie wiedziałem wtedy jeszcze, że powinienem nazywać go Panem Lwem. Kilka dni później znów zajmowałem się Zosią. Tym razem królowała zabawa w chowanego. Gdy skończyłem liczyć, pewny siebie ruszyłem w kierunku ciasnych korytarzy mieszkania babci. Mieszkania pełnego zakamarków, z tradycyjną spiżarnią i bezpośrednim dostępem do piwnicy. Umówiliśmy się z Zosią, że w niektórych miejscach nie będziemy się ukrywać, by nie zrobić sobie krzywdy. Jednym z takich miejsc była wspomniana piwnica – prowadziła do niej wyjątkowo stroma, ciasna i ciemna klatka schodowa. Wystarczyło jedno potknięcie i nieszczęście gotowe. Szukając Zosi, chciałem sprawić jej jak największą frajdę, więc zaglądałem w przeróżne zakamarki i głośno to komentowałem. Mieliśmy kilka standardowych kryjówek i kto kiedykolwiek bawił się z dziećmi ten wie, jak często lubią do nich wracać, nawet jeśli ma to oznaczać ukrycie się w nich kilka razy z rzędu. Byłem przekonany, że Zosia znów ukrywa się w starej szafie, pomiędzy płaszczami babci. Podchodząc komentowałem, że pewnie schowała się za pobliską zasłoną. Nagle usłyszałem za sobą odgłos szybkich kroków i cichy trzask drzwi do piwnicy. Odwróciłem się jak oparzony. W tym momencie z szafy wyskoczyła Zosia z klasycznym „Buuu!” na ustach. Pożałowałem, że ją tego nauczyłem. Gdy oznajmiłem, że teraz jej kolej, Zosia wspomniała, że jeszcze musimy znaleźć lwa. W końcu też się z nami bawi.
Historia Pana Lwa nie skończyła się na zabawie w chowanego. Pewnego dnia układaliśmy z Zosią klocki Lego. Miałem z tego więcej frajdy niż ona, ale przynajmniej nie narzekała. Gdy sam kończyłem kolejną konstrukcję, zacząłem przysłuchiwać się temu, co Zosia mówi do siebie. Robiła to zawsze, gdy zabawa wymagała skupienia i uwagi. Włos zjeżył mi się na karku, gdy usłyszałem, o czym mówi. Nie było to bezskładne paplanie, ani powtarzanie cytatów z ulubionej bajki. Brzmiało to jak poważna rozmowa. Pierwsze, co wyłowiłem brzmiało mniej więcej tak:
– Ale ja nie chcę go skrzywdzić…
Już wtedy wiedziałem, że coś jest nie w porządku. Po chwili, podczas której Zosia wyraźnie nasłuchiwała, usłyszałem dalszy fragment rozmowy.
– My musimy go chronić! Musimy!
Chwila ciszy.
– Jak to kogo? – Tu padło moje imię, wypowiedziane, jakby było to coś niezwykle oczywistego.
Zamarłem, a Zosia wróciła do zabawy. Moje pytanie z kim właśnie rozmawiała zostało bez odpowiedzi, ale miałem poznać ją niedługo potem.
Podczas naszego następnego spotkania znów bawiliśmy się w chowanego, safari i budowaliśmy zamki. Kompletnie zapomniałbym o naszych dziwnych historiach, a tę o rozmowie podczas zabawy klockami, opowiadałbym jako ciekawą anegdotkę. Niestety lew dołączył do zabawy. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy Zosia nagle oznajmiła, że obiad jest gotowy. Zapytałem: „Co na obiad?”. Nie pamiętam dokładnie, ale powiedzmy, że miał być rosół. Oczywiście w naszej wyobraźni. Pociągnąłem zabawę dalej, dziękując Zosi za przygotowanie wszystkiego. Dziewczynka spojrzała na mnie znad talerza. Na drobnej twarzy malował się wyraz całkowitej i bezlitosnej dezaprobaty.
– Ale to nie ja zrobiłam obiad. – Głupi zrobiłem to. Zapytałem:
– A kto?
– Pan Lew… – wypaliła Zosia. Przypominając sobie naszą zabawę w safari, ciągnąłem dalej. Kompletnie nieświadomy tego, co zaraz usłyszę.
– A gdzie mieszka – tu zawahałem się – Pan Lew?
– W piwnicy… – Zosia oznajmiła spokojnie. Wróciła do zupy.
– Nie na sawannie?
– Nie, w piwnicy.
Zdziwiłem się i musiałem zapytać:
– A jak wygląda Pan Lew?
Zosia uśmiechnęła się i zaczęła żywo gestykulować.
– Jest wysoki, ma taką czarną twarz i czarne oczy.
Nic nie odpowiedziałem.
– I tak śmiesznie mówi, jakby śpiewał!
Po tym Zosia zerwała się z krzesła, dziękując za obiad i pobiegała do kosza zabawek, a ja zostałem przy stole sam, choć nie byłem już tego taki pewien…
Historia pochodzi z www.STRACHU.wordpress.com. Przed ewentualnym dalszym wykorzystaniem proszę o kontakt z autorem.
Komentarze