Historia
Chusta
Poniższa historia pochodzi z Bieszczad, niezwykle tajemniczego i pełnego uroków regionu, którego tragiczna przeszłość sprzyja mrocznym opowieściom. Tym razem nie usłyszycie o słoikach pełnych gadzich głów, ani o rozpływających się w powietrzu koniach. Przekażę Wam historię poznaną na jednym z wakacyjnych obozów.
Po drugiej wojnie światowej ludzie nie potrzebowali horrorów i strasznych opowieści. Groza wojny wyzierała zza każdego rogu, każda piwnica i każdy las mógł kryć stosy ciał, a żywi nie wyglądali lepiej od widm. Adam był jednym z nich. Snuł się przez Bieszczady, ich kotliny i wzgórza, opuszczone wsie i spalone domy, by w końcu wrócić do rodzinnej miejscowości. Choć trafił do niej w środku głuchej nocy, wiedział, że miasteczko żyje. W gęstej mgle rozpoznał światło lampy, zawsze płonącej w przydrożnej kapliczce. Dopiero teraz mógł odzyskać spokój i odpocząć. Przyśpieszył kroku i jak najszybciej wszedł między zabudowania. Serce przeszył mu ból, gdy wojna przypomniała o sobie. Część bliskich mu zabudowań, dom jego pierwszej miłości i stara karczma zamieniły się w czarne szkielety. Łuszczące się belki spowijał całun mgły. Adam nie miał już sił na płacz, był zbyt blisko celu, ale by móc znów zapukać do drzwi rodzinnego domu musiał przejść na drugą stronę miasteczka. Mijał ciemne budynki, puste place i ziejące czernią zaułki. Mgła zdawała się gęstnieć, jakby chciała zatrzymać go na ulicy. Wśród wspomnień i ran. Adam miał jednak inny cel. Musiał wrócić. Musiał. Podświadomie przeczuwał najgorsze, ale płonący ogarek dał mu nadzieję. Gdy zauważył pranie wywieszone przed jednym z domów, uśmiechnął się. Miasteczko żyło. Wszystkie wątpliwości i obawy zniknęły, gdy zobaczył przed sobą ciemną sylwetkę. Łzy naszły mu do oczu. Miał za chwilę spotkać kogoś ze swoich szczęśliwych czasów. Przyśpieszył kroku. Coś jednak było nie tak. Najpierw zwolnił, a później zatrzymał się kilka metrów od odwróconej do niego tyłem staruszki. Skulona, pod kożuchem i kilkoma chustami, kobieta zdawała się nie poruszać. Adam nie rozpoznał jej, ale po tylu latach jego nieobecności mogła być każdą ze starszych kobiet z miasteczka. Choć serce łomotało mu jak szalone, podszedł do kobiety, witając się ostrożnie. Tak jak należało, zdjął kaszkiet i nieco nerwowo przycisnął go do piersi. Kobieta nie odpowiedziała. Powtórzył powitanie. Przedstawił się. Cisza. Knykcie Adama pobielały. Ostrożnie wyciągnął dłoń w jej kierunku. Położył ją na ramieniu. Zimny kożuch zaszemrał lekko. Kobieta ani drgnęła. Adam stanął przed nią – wpatrywała się w ziemię, nie widział jej twarzy. Znów usłyszał szmer. Oddychała.
– Przepraszam, czy wszystko z Wami dobrze? – zapytał, starając się unieść twarz kobiety, by na niego spojrzała.
Odskoczył przerażony. Szmer zmienił się w przeciągły świst, gdy postać podniosła głowę. Nie rozpoznał jej. Chusta ciasno przysłaniała twarz, a mokra plama rytmicznie znikała i wybrzuszała się w miejscu pozbawionych zębów ust. Adam krzyknął, rzucając się do ucieczki. Gnał przed siebie, nie czując już zmęczenia i bólu. Nogi same niosły go w kierunku domu. Mijał szkielety dawnych zabudowań. Przerażenie nie pozwalało się zatrzymać, ale rozum nie mógł pogodzić się z niewiedzą. Wbiegając na wzniesienie, Adam w końcu spojrzał przez ramię. Kobieta w chuście biegła w jego stronę. Mimo przebytej odległości nie był bezpieczny. Tempo w jakim poruszała się nieznajoma niewiele ustępowało jego. Przyśpieszył, wiedząc że gdzieś tam, we mgle, jest jego dom. Rodzina. Zagroda. Koń i pies. Słyszał za sobą kroki. W mgle zatańczyło światełko. Drobny ogarek nadziei. Był coraz bliżej. Kroki oddaliły się nieco. Zwiększył przewagę. Był tuż przed ogrodzeniem. Przeskoczył płot. Wiedział, że drzwi do domu będą zamknięte i nikt nie zdąży ich otworzyć, nim ona go dopadnie. Obiegł dom, by dostać się do szopy przez dach. Tak, jak robił to w dzieciństwie. Ostre ujadanie psa tylko dodało mu sił. Wspiął się po drabinie. Nie tracił czasu na odwracanie się, gdyby to zrobił, straciłby ważne sekundy – sekundy, które pozwalały mu na przeżycie. Boleśnie wpadł do środka. Wyczołgując się z siana, uciszył psa i otworzył drzwi prowadzące do mieszkalnej części domu. Zaryglował je od środka i zasnął przy kojącym żarze kuchennego pieca.
Wczesnym rankiem znalazła go matka. Po krótkim powitaniu szczęśliwi rodzice ugościli syna czym tylko mogli. Nad bochnem chleba i kubkiem krowiego mleka opowiedział im całą historię, która teraz wydawała się niemal nierealna. Ojciec poderwał się z miejsca, a matka nakreśliła – najpierw na swojej piersi, a następnie nad głową Adama znak krzyża.
– Wszedłeś przez szopę? – zapytał starszy mężczyzna.
Nie czekał na odpowiedź. Już po chwili stał wraz z Adamem nad stertą siana, która uratowała chłopaka przed upadkiem. Zdecydowanie różniła się od tego, jak Adam ją zapamiętał. Czerwona maź zmieszała się ze złocistymi kłosami, a wnętrzności psa rozwleczono po całej podłodze. Nie zostało z niego nic więcej.
– Widziałeś jej twarz? – ojciec ciężko oparł się o ścianę.
Adam zamarł, nie wiedział, co odpowiedzieć. Matka łkała wtulona w jego piersi. Ściskała go tak mocno, że nie mógł złapać tchu.
– Nie, widziałem tylko chustę – chłopak odpowiedział z trudem.
– Gdybyś zobaczył jej twarz... Już byś nie żył.
Historia została nam opowiedziana przez wnuka Adama. To oczywiste, że miała nas nastraszyć, w końcu spędzaliśmy kolejną noc w najdzikszym zakątku Polski. Ogień jeszcze przez chwilę trzaskał niemrawo, jakby czekając na napisy końcowe. Ja również nie wierzyłem w tę opowieść, ale gdy uświadomiłem sobie, że pojawiła się podczas rozmowy o naszych przeżyciach, a nie kolejnym gimnazjalnym zabójcy, zawahałem się. Co na celu miałby dziadek w okłamywaniu wnuka? Czego miałaby nauczyć go ta historia? Może tylko jednej rzeczy… ostrożności?
Komentarze