Historia

Cisza Nieidealna: Płatki Śniegu, I

johny 0 7 lat temu 1 786 odsłon Czas czytania: ~5 minut

21:49

Nastała cisza nieidealna. W drodze do jej perfekcji stanęły stłumione, lecz wyczuwalne w powietrzu odgłosy szybko bijących serc i przyspieszonych oddechów. Przez wąską szparę między zasłonami para oczu obserwowała rozciągający się na ulicy półmrok, który odpowiadał jej jedynie dźwiękiem przemykających przez noc cieni. Przyciśnięte do tkaniny czoło spływało potem. W mieszkaniu na drugim piętrze kamienicy roznosił się fetor strachu.

– Proszę – wyszeptała przez łzy młoda dziewczyna. Wbijała paznokcie trzęsących się dłoni w poduszkę. Siedziała na ziemi. – Proszę, on już dłużej nie może… – ucichła, gdy starsza kobieta stojąca za nią złapała ją szybkim ruchem za twarz zasłaniając usta. Drugą ręką przelatywała jej palcami po włosach, żeby ją uspokoić. Mężczyzna stojący przy oknie głośno westchnął, odwrócił się plecami do ściany i osunął do pozycji siedzącej. Zabezpieczył pistolet i schował go za paskiem spodni.

– Nic nam nie grozi.

Pokój urządzony był nowoczesnym stylu. Plazmowy telewizor wiszący na ścianie, modne meble bez zdobień, minimalizm. W samym centrum stał stół, a przy nim dwa fotele. Po drugiej stronie, obok wejścia do pomieszczenia, znajdowały się dwa drewniane taborety. Świece toczyły walkę z mrokiem.

Mokre od łez dłonie starszej kobiety wypuściły dziewczynę, a ta odrzuciła poduszkę. Pochyliła się i przytuliła dziecko, które w jej rękach wyglądało ciężko i bezwładnie, jednak zginało palce w małych rączkach. I już nie krzyczało. Starucha ciężkim krokiem wycofała się i opadła na fotel. Była otyła, siwa i miała na sobie fioletową odświętną bluzkę oraz czarną, długą spódnicę. Zarówno jej skóra jak i skóra płaczącej dziewczyny były w kolorze orzecha laskowego.

– Zakręciło mu się w główce, to nic, to nic… – odparła po chwili widząc narastającą panikę młodej matki. – Kochana, zaraz mu przejdzie – dodała.

– Albo on, albo my – powiedział niskim głosem Włodzimierz. Jego czerwono-czarna koszula w kratę była zmechacona i poplamiona, a dżinsy wytarte. Ciężkie, robocze buty, które miał na sobie, były koloru jego tłustego, nieprzyciętego wąsa. Barwa wyblakłej czerni przechodzącej w szarość. Mężczyzna spojrzał na siedzących po drugiej stronie stołu braci. Dwóch chłopców dopiero teraz zaczęło rozglądać się po pomieszczeniu. Odkąd rzucił dziewczynie poduszkę i przymarzł do okna, ci dwaj patrzyli w podłogę i trzęśli się ze strachu. Jeden starszy, jeden młodszy. Ubrani podobnie, w koszulki ulubionych klubów sportowych i kolorowe, dziecięce dresy.

– Możecie przestać trząść portkami, przecież powiedziałem, że jesteśmy bezpieczni – rzucił Włodzimierz. Starszy chłopak wydawał się być oburzony, lecz sposób w jaki mówił zdradzał, że tylko zgrywał twardego.

– My się nie boimy! Co tam, coś za oknem. My po prostu… Nie chcieliśmy patrzeć na Fatimę, bo… Myśleliśmy, że maluszek się udusi – głos Tomka delikatnie się łamał. Spojrzał na swojego młodszego brata, Antka i zamilkł. Młoda Żydówka kołysała dziecko na rękach. Maleństwo dotykało jej twarzy małymi palcami i było nadzwyczaj spokojne, lub wciąż upojone chwilowym brakiem powietrza. Dziewczyna odwróciła się do starszej kobiety.

– Babciu, jest zmęczony, będzie spał. Też będziemy mogli, nie będzie nam przeszkadzał – powiedziała z ulgą i wstała. Wyszła z dużego pokoju do sypialni. W przejściu minął ją dwudziestoparolatek o dłuższych, ciemnych włosach. Oparł się o framugę i rozejrzał po pokoju.

– Co nam zagrasz, maestro? – rzucił z cynicznym uśmiechem Włodzimierz. Żart ewidentnie wskazywał na ubiór młodzieńca.

– Nie każdy miał szczęście zostać wpędzonym w ten wir w tak wygodnym stroju jak pan, panie Włodzimierzu – rzucił z niewinną miną ubrany w szary garnitur młody mężczyzna. Kołnierz jego czarnej koszuli był zmięty i poplamiony – Widzę, że chłopczyk ma się dobrze.

Samuela odpowiedziała mu.

– Na razie tak, ale co, jeśli zacznie płakać a tych za oknem będzie więcej? – spojrzała na wąsatego mężczyznę, oczekując wsparcia lub odpowiedzi. Ten zmierzwił swój zarost, odchrząknął i oparł się wygodnie na fotelu obok. Nie odpowiedział. Zauważył znaczące spojrzenie dwudziestolatka.

– Idźcie do pokoju dziecięcego, dorośli muszą chwilę porozmawiać – powiedział do chłopców.

Bracia posłusznie wstali z krzeseł stojących przy stole i wyszli, omijając ciemnowłosego młodzieńca. Ten zajął miejsce starszego z nich i oparł ręce na stole. Już miał zacząć mówić, gdy do pokoju wróciła Fatima. Miała na sobie czarną bluzkę, spódniczkę i rajstopy. Nie miała butów, a na jej szyi wisiał srebrny naszyjnik. Usiadła obok niego i wydawała się nie przejmować tym, że ich kolana stykają się pod stołem. Odgarnęła z czoła ciemne włosy.

Wziął głęboki oddech i rozpoczął.

– Nasz przyjaciel już zaczął puchnąć. Musimy wyjść i go pochować.

– Zapomnij, nigdzie się nie wybieram – odpowiedział Włodzimierz. Starsza pani naburmuszyła się.

– Panie Włodzimierzu, przecież nas o to prosił. Mógłby pan to uszanować.

– On nie żyje – rzucił krótko mężczyzna. – Nic mu to już nie da, nawet nie wiemy jak się nazywał.

– Mimo wszystko uważam, że powinniśmy to uczynić. A zwłaszcza pan, bo to pan go wykończył – powiedział młodzieniec.

– Ja… Ja się zgadzam – wtrąciła po cichu Fatima. Z każdym momentem coraz większą powierzchnią nogi dotyka chłopaka obok. On to czuł, lecz nie wiedział jak ma zareagować.

– Chwila, przecież sam o to poprosił. Że co, że niby mordercą jestem? – wąsacz zdenerwował się.

– Ależ panie Włodzimierzu, co pan opowiada. To była… łaska. Nie jest pan mordercą – odparła Samuela. Mężczyzna się zamyślił.

– A co na to bóg pani i pani wnuczki? Czyż mimo wszystko nie trafię do piekła?

Stara Żydówka była zaskoczona a młoda odwróciła wzrok. Obie nie wiedziały skąd nagła zmiana tematu i atak na ich wiarę. Młodzieniec w garniturze poczuł powstałe między rozmówcami napięcie, co wprowadziło dość niezręczny nastrój.

– To naprawdę nie jest dobry moment na obrażanie czyjejś religii, panie Włodzimierzu.

– To jest idealny moment na obrażanie każdej religii. Który bóg pozwoliłby na to, co dzieje się teraz wokół? – mężczyzna wstał, co trochę przestraszyło Fatimę. Była to dla niej dobra okazja na złapanie siedzącego obok chłopaka za rękę. – Idę zapalić. Zostały mi ostatnie… dwa papierosy. – wyjął paczkę z kieszeni koszuli by sprawdzić. – Prędzej pójdę po nowe fajki niż żeby pochować tego człowieka. Może jeszcze miałbym mu rękami wykopać grób. Nie widziałem w tym zasranym mieszkaniu żadnej łopaty – wyszedł do łazienki, ale po otwarciu drzwi zamknął je i wrócił się jeszcze do dużego pokoju z miną obrzydzenia. – On cuchnie coraz bardziej – odpalił papierosa w korytarzu, aby dym choć trochę zniwelował odór rozkładu, po czym wszedł do pomieszczenia, z którego ów odór się wydobywał. Hałas w pokoju dziecięcym przerwał chwilę zadumy, która nastąpiła po wyjściu mężczyzny. Dwudziestolatek chciał wstać, ale powstrzymał go uścisk Fatimy. Zupełnie o nim zapomniał, o dziwo czuł się z nim komfortowo. Spojrzała na niego lekko zaczerwieniona i puściła jego rękę.

– Przepraszam – powiedziała pod nosem i wyszła do swojego dziecka. Młodzieniec zdjął marynarkę i powiesił ją na krześle. Przechodząc do pokoju dziecięcego dostrzegł kątem oka podejrzany uśmiech staruszki. Pomyślał o młodej Żydówce i jej dziecku, o puchnącym ciele leżącym w wannie i o swojej ukrytej pod rękawem koszuli zabandażowanej ranie, która swędziała go coraz bardziej.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje