Historia

Cisza Nieidealna: Płatki Śniegu, IV

johny 0 8 lat temu 1 320 odsłon Czas czytania: ~5 minut

23:01

– To były czasy. Zabawy, zawody, praca przy jabłkach. Potem przeprowadziliśmy się tu, do miasta. Najgorsza decyzja mojego życia. Kto wie, może na wsi nadal jest bezpiecznie?

– Tego niestety nie wiemy, panie Włodzimierzu.

– Jeśli tylko uda nam się przeżyć, to wyjadę tam od razu. Wielkie miasto najpierw wpędziło mnie w długi, a teraz chce wpędzić mnie do grobu.

– Miał pan kłopoty finansowe?

– Wzięliśmy z żoną kredyt na auto, a potem straciłem pracę. Skurwysyny nie zdążyły zabrać wszystkiego, bo te cudaki co biegają po ulicach najpierw zabrały ich. Mam nadzieję.

– To niewdzięczna praca, ale jednak praca. Nikt na pewno nie chciał dla pana źle.

– Nie wiem jak ci ludzie mogli spać w nocy.

– A czy pan może spać w nocy?

– O czym pani mówi?

Siedzieli na swoich stałych miejscach, czyli na dwóch fotelach. Mężczyzna bliżej okna. Mieli za sobą ciemnobrązową meblościankę, która mimo swej założonej z góry złożoności, jakimś cudem cechowała się minimalizmem, nie naruszając w ten sposób modernistycznego wyrazu pokoju. Na stole przed Włodzimierzem i starą Żydówką leżały puszki i sztućce.

– O tym jak udusił pan tego bohaterskiego nieznajomego.

– Znów chcemy porozmawiać o religii? Wie pani co ja o tym sądzę.

– Wiem, tylko jestem ciekawa. Chciałabym wiedzieć, co pan czuje.

Mężczyzna zamyślił się. Nabrał łyżką trochę czerwonej fasoli w sosie pomidorowym i zapchał usta. Przełknął, po czym głośno westchnął.

– Myśl o tym jak trzęsie się i próbuje złapać mnie za ręce utkwiła mi w głowie i nie chce wyjść. To było tak jakby… jakby zawładnął im jakiś instynkt, jak zwierzęciem. Jakby w ostatniej chwili zmienił decyzję i jednak chciał żyć. Gdyby nie to, już pewnie bym o tym zapomniał. Ale jednak, jak pomyślę, że to mogłem być ja… Na szczęście ze mną nie pójdzie tak łatwo.

– Mówi pan o pistolecie, rzecz jasna.

– A tak. Mam nadzieję że nie będę zmuszony do oddania kilku strzałów. Szkoda by było tak pięknego garnituru.

Starucha przewróciła oczami.

– Znowu ma pan problem z tym chłopakiem.

– Znowu? Mam z nim problem cały czas. Ten gówniarz, byle studencina, myśli, że jest taki mądry i tajemniczy. Nie wie, że obserwuję go odkąd tu weszliśmy. Dla mnie, to jest podejrzana sprawa. Dlaczego, do kurwy jasnej, on nie chce powiedzieć, jak ma na imię?

– Rozmawialiśmy już o tym, panie Włodzimierzu. Jest późno i nie mam zamiaru znowu wysłuchiwać pana teorii. Myślę, że wszyscy powinniśmy pójść spać.

– Kończy nam się żarcie.

– A propos, jak pan to ładnie ujął, ‘żarcia’… Czy moja wnuczka i pan bezimienny jedli kolację?

– Nie, nie wydaje mi się.

– Mógłby im pan przynieść po porcji? Wie pan, sama bym to zrobiła, ale te moje cholerne nogi…

– Dobrze, proszę spać spokojnie. Za moment do nich pójdę, chociaż jednego z nich najchętniej bym zagłodził. A co z łobuziakami?

– Lepiej niech ich pan nie odwiedza, boją się pana.

Wąsacz zaśmiał się.

– I bardzo dobrze, niech wiedzą, kto jest tu głową rodziny. Podoba się pani ta nazwa? Rodzina?

– Myślę, że nie mam zdania na ten temat.

Samuela dokończyła kolację i oparła się wygodnie na fotelu. Zamknęła oczy.

– Pytając o chłopców chodziło mi o to, czy oni również zjedli.

– Dużo wcześniej. Dobranoc.

Włodzimierz burknął coś pod nosem i wstał z fotela, a następnie opuścił pokój. Stanął w korytarzu i od razu poczuł odór zgnilizny. Wyciągnął z kieszeni koszuli paczkę papierosów. Najmocniejsze, a zarazem najtańsze. Ostatni z nich powędrował do jego ust. Zapalniczka pstryknęła, dym wypełnił płuca mężczyzny. Otworzył drzwi do łazienki i stanął nad muszlą. Załatwił potrzebę i odkręcił kran w umywalce. Woda wciąż leciała, lecz miała kolor szkarłatu. Zakręcił kurek i spojrzał na wannę.

– Nie za wygodnie ci? – spytał i uśmiechnął się pod nosem. Ciało było nadgnite. Palce, policzki i nos wyglądały, jakby ktoś pomalował je flamastrem. Spod oczu wyciekały drobne krople ropy, a usta pękały w kilku miejscach. Włodzimierz spojrzał na szyję trupa, na której widniała sina, stwardniała blizna po pasku od spodni. Ów pasek leżał między nogami nieboszczyka.

– Przynajmniej nie jesteś tym cudakiem – powiedział wąsacz i wyszedł z łazienki. Przechodząc do kuchni potknął się o wystający próg. Złapał się stojącej przy wejściu, niedziałającej lodówki, dzięki czemu nie upadł.

– Osz ty kurwo jedna… – zaklął i złapał równowagę. Podszedł do szafki i otworzył ją. Ujrzał dużą, czterystugramową puszkę pomidorów i średnich rozmiarów konserwę rybną. Włodzimierz namyślił się przez chwilę i wyszedł jeszcze raz na korytarz. Zaglądnął do dużego pokoju. Starucha już spała. Z pokoju dziecięcego nie dobiegały żadne głosy, ale przez drzwi sypialni dało słyszeć się cichą rozmowę.

– Drzwi są zamknięte… Dobra – wyszeptał pod nosem Włodzimierz i wrócił do kuchni. Chwycił konserwę rybną i schował ją pod lodówką. Rozmiar puszki był niemal idealnie wpasował się w wąską szczelinę. Chwycił za pomidory i dwa widelce leżące w zlewie, po czym ruszył do sypialni. Stanął przy drzwiach i zatrzymał się. Przyłożył do nich ucho.

– Powinnaś o tym wiedzieć. Nie wiem dlaczego, ale nic się nie dzieje. Naprawdę.

– Ale… jak to możliwe? Przecież… Nic a nic? Nic nie czujesz?

– Nie czuję… Myślałem, że może…

Mężczyzna z impetem otworzył drzwi. Fatima nabrała głośno powietrza, a Student przeturlał się na drugą stronę łóżka i spadł na podłogę. Dziecko przestraszone spojrzało na mamę i zmarszczyło nos. Oczy chłopczyka zaszkliły się.

– Nie, proszę, nie płacz, malutki, jestem tu… – powiedziała dziewczyna i złapała zawiniątko.

– Zwariował pan?! – krzyknął młodzieniec i wstał, trzymając się za rękaw czarnej koszuli. – Mały już prawie zasnął!

– Przyniosłem wam pomidory, kochaniutcy – powiedział ze stoickim spokojem Włodzimierz. – Uważajcie, bo to nasze ostatnie jedzenie. Nie wiem skąd weźmiemy więcej.

– Chwila, przecież widziałem tam jeszcze rybę.

– Była zepsuta, przykro mi. Wylałem ją do zlewu. Dobranoc.

Położył puszkę i sztućce na stoliku nocnym stojącym przy łóżku i wyszedł uśmiechając się do młodej Żydówki. Ta widząc to, odwróciła wzrok. Drzwi zamknęły się. Mężczyzna poprawił pistolet, który schowany za paskiem spodni wrzynał mu się w bok. Wrócił do dużego pokoju i usiadł na fotelu obok starej Żydówki, która obudziła się.

– Co? Co się stało, panie Włodzimierzu?

– Nie, nic, proszę dalej spać spokojnie, pani Samuelo – odparł z uśmiechem i otworzył barek znajdujący się za jego plecami, na prawo od fotela w meblościance. Wyciągnął z niego butelkę czystej wódki.

– Będzie pan teraz pił alkohol? – spytała starucha.

– Kiedy go tu znalazłem, spytałem, czy ktoś chce się napić. Nieznajomy dostał trochę przed śmiercią, a reszta nie była chętna. Skoro tak, to biorę tę wódkę dla siebie. Będę ją teraz pił, mam na to ochotę. Skoro niedługo możemy zginąć, to dlaczego nie?

– Niech pan nawet tak nie mówi, panie Włodzimierzu… No ale skoro pan chce… Tylko proszę nie przesadzić.

– Nie musi się pani o to martwić – odparł z uśmiechem i odkręcił butelkę. Wziął dwa łyki i kaszlnął. Wypalone gardło przesiąkało teraz gorzkim, mdłym smakiem. Po kilku minutach Samuela znów zasnęła, a wąsacz przyjrzał się dokładnie trunkowi uwięzionemu w szklanym więzieniu. Trzy czwarte butelki było jeszcze do wypicia. Zrobiło mu się ciepło. Przywołał w myślach to, co zobaczył w sypialni. Wyciągnął pistolet i uśmiechnął się. Już miał wstać, gdy stwierdził, że weźmie jeszcze łyk. A następnie kolejny. Po nim trzeci. W końcu zasnął.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje