Historia

Cisza Nieidealna: Płatki Śniegu, VII - Finał

johny 0 7 lat temu 1 082 odsłon Czas czytania: ~10 minut

1:59

– Dzięki bogu… – odpowiedziała uradowana Samuela, gdy otworzyła drzwi swojej wnuczce i jej odzianemu na czarno towarzyszowi. Gdy jej wzrok spotkał twarz starszego, brodatego mężczyzny, wzdrygnęła się i zrobiła krok w tył.

– Chwileczkę, kto to jest? – spytała niepewnie.

– To jest…

– Nazywam się Sebastian, miło mi panią poznać – przerwał Studentowi brodacz i ucałował staruchę w dłoń. Ta zdziwiła się jeszcze bardziej.

– Skąd wziął się tu taki dżentelmen? Słuchajcie, ja nie wiem, czy…

– Babciu, ten pan stracił dziecko i szuka schronienia – powiedziała Fatima.

– Nie ma broni, a ja mam tą saperkę. Gdyby próbował coś kombinować, to zerwę mu nią głowę z szyi.

Sebastian podrapał się po brodzie.

– Szkoda by mi jej było, więc postaram się być grzeczny – powiedział żartobliwie. Samuela mimowolnie się uśmiechnęła.

– No, skoro za niego ręczycie… Jutro musimy wyruszyć na poszukiwanie jedzenia. Nie mamy już żadnych zapasów.

– Mam nadzieję, że się przydam – odpowiedział brodacz.

– Wejdźmy do pokoju, tam porozmawiamy. Tylko cicho, nie chcę budzić tego pijaka.

Starsza Żydówka zajęła swoje miejsce obok Włodzimierza. Pomogła jej w tym córka, która następnie zasiadła na taborecie bliżej okna. Na drugim, tym od wejścia, znalazł się nowy przybysz. Student stanął w progu pomieszczenia, oparty o framugę.

– Może ja zacznę – zaproponował Sebastian. Wszyscy twierdząco kiwnęli głowami.

– Mieszkałem na Trojanowicza, młodzi już o tym wiedzą. Zabarykadowałem się w mieszkaniu z moją córką…

– A więc córka… – wyszeptała pod nosem Fatima. Nikt tego nie usłyszał.

–… która miała siedemnaście lat. Jakoś dawaliśmy sobie radę przez cały ten czas. Mieliśmy kiosk zaraz pod domem, więc jedliśmy batoniki, piliśmy colę i czytaliśmy te wszystkie gazety, których tam zawsze mieli dziesiątki. Na dzień przed przejściem wojska zostałem ranny, gdy wieczorem przyszedłem do kiosku po kolejne fanty. Dostałem strasznej gorączki i straciłem przytomność. Moja córka opiekowała się mną całą noc, dlatego wczesnym rankiem zasnęła ze zmęczenia. Przespaliśmy przejście żołnierzy. Kiedy poczułem się lepiej i rana nieco się zagoiła, wyruszyliśmy śladem wojskowych. To była bardzo ciężka podróż. W połowie drogi tutaj, po jakoś ośmiu kilometrach, rana otworzyła się. Położyłem się w jakimś domu, do którego weszliśmy, a córka wyruszyła na poszukiwanie bandaży. W domu nie było, szukaliśmy, był zupełnie pusty, białe ściany, bez mebli. I wtedy… Wtedy zobaczyłem przez okno na własne oczy, jak moje dziecko ucieka przed czterema potworami, które następnie łapią ją tuż pod drzwiami i rozrywają na strzępy – mówiąc ostatnie zdanie łamał mu się głos, a gdy skończył, zalał się łzami. Fatima przytuliła go.

– Niech pan płacze – powiedziała Samuela.

– Każdy z nas kogoś stracił. Najgorsze, co możemy robić, to się zamartwiać i poddawać. Musimy walczyć, żeby nasze życia wróciły do normy – dodał Student.

– Do normy? Niby jak miałoby się to stać? – spytał Sebastian ocierając łzy.

– Żołnierze na pewno przejdą przez miasto jeszcze raz. Grupa rozbiła się na tym osiedlu.

Mężczyzna otworzył szeroko oczy.

– Rozbiła się? Jak to?

Młodzieniec westchnął.

– Przyszedłeś ze strony placu zabaw, tak?

– Tak…

– Wiesz, co znajduje się po drugiej stronie tego budynku?

– Nie wiem.

– Szpital. Gdy przechodziliśmy obok niego, z okien zaczęły wyskakiwać potwory. Dziesiątki bestii.

– Czyli… czyli szliście razem z wojskiem, nie jesteście stąd?

– Nie, nie jesteśmy. Mniejsza z tym. Udało nam się wbiec tutaj i zaryglować drzwi. Jeden z tych skurwieli próbował przebić się do mieszkania przez dobrą godzinę, ale w końcu sobie odpuścił i odszedł. Masakra na zewnątrz w tym czasie dopiero się rozkręcała. Słychać było tylko krzyk, ryk potworów i ogień żołnierzy. W końcu ucichło, ale nie byliśmy sprawdzić, jak zakończyła się walka. To mieszkanie tak samo jak klatka schodowa, mają okna na plac zabaw. Baliśmy się wyjść, ale do tej pory mieliśmy jedzenie, które zostawili właściciele. Był tu z nami jeszcze jeden człowiek, został ugryziony i dobrowolnie zdecydował się na to, żeby go zabić. Powiedział, że boi się wyjść, ale nie chce być dla nas zagrożeniem po przemianie. Ten tutaj go udusił – mówiąc to wskazał placem na Włodzimierza.

– Chwileczkę… Ten grób w piaskownicy…

– Zakopaliśmy tego uduszonego.

– Rozumiem… A jak długo tu siedzicie?

– Trzy dni. Rzeź wydarzyła się właśnie trzy dni temu.

– Czyli pochowaliście go po trzech dniach? – spytał wyraźnie zdziwiony Sebastian

Samuela przewróciła oczami.

– Można powiedzieć, że przez pewną osobę zwlekaliśmy – mówiąc to spojrzała wymownie na Włodzimierza. Brodacz widząc to zaśmiał się cicho.

– Same kłopoty sprawia ten wasz pan Włodzimierz.

– No co pan nie powie… – odpowiedziała starucha.

Rozmawiali tak przez pewien czas. Fatima, jak to miała już w zwyczaju, użalała się nad skrzypcami. Samuela wspomniała o lekarzu, o dziecku dziewczyny i o dwóch chłopcach śpiących w pokoju dziecięcym. Student nie powiedział prawie nic.

– Czyli jest nas tu aż osiem osób – rzucił nagle Sebastian.

– Będziemy potrzebowali dużo jedzenia – dodała Fatima.

– To prawda – zakończył Student.

Po krótkiej ciszy brodacz znów przemówił.

– A więc… Studencie… Już lepiej?

– Lepiej? Nie rozumiem – odpowiedział zdziwiony młodzieniec.

– Z twoją ręką. Na placu zabaw kaszlałeś krwią.

Fatima zakryła usta ręką i popatrzyła na stojącego w progu chłopaka. Ten zacisnął zęby.

– Nie wiem, o czym mówisz…

Samuela zaniepokoiła się.

– O co chodzi? Zrobiłeś sobie coś z ręką?

– Nie, nic.

– Ale przecież widziałem zabandażowaną ranę. No i ten kaszel… – wtrącił Sebastian.

– Nic mi nie jest, przecież mówię – zdenerwował się Student.

– Fatimo, możesz mi to wytłumaczyć? – spytała wnuczki równie poirytowana starucha. Dziewczyna spuściła wzrok.

– To pani Samuela o tym nie wie? – zdziwił się brodacz.

– Ale o czym, do cholery?! – krzyknęła w odpowiedzi.

Fotel obok niej zaskrzypiał.

– O tym, że ten kutas ukrywa przed nami ugryzienie.

Fatima aż zerwała się z krzesła. Stanęła plecami do okna. Wzrok wszystkich osób wbity był we Włodzimierza, który mętnym, pijanym spojrzeniem rozglądał się po zebranych. Zatrzymał się na Studencie.

– Pochwal się, skurwysynie. Myślisz, że tego wtedy nie zauważyłem?

Chłopak przygryzł wargi. Wąsacz wstał i chwiejnym krokiem ruszył w jego stronę. Minął przestraszoną Fatimę.

– Przepraszam, co pan zamierza? – spytał go Sebastian.

– Nie twoja sprawa, pajacu. Skąd ty się tu w ogóle wziąłeś? Oni cię wpuścili?

– Nie chcę konfliktu. Musi się pan uspokoić…

Włodzimierz jednym, mocnym ruchem zrzucił brodacza z krzesła, a następnie ruszył na Studenta. Złapał go za fraki i popchnął. Ten wyleciał przez korytarz do kuchni i upadł na podłogę. Wstając, kątem oka zobaczył rybną konserwę schowaną pod lodówką. Wyciągnął ją i popatrzył na datę ważności. Puszka była zdatna do zjedzenia jeszcze przez najbliższy rok. Chciał krzyknąć, ale stojący jedną nogą na korytarzu wąsacz go uprzedził.

– Odłóż to, gnoju! Jeśli ci życie miłe!

– Ty stary, zapijaczony, skurwysynie! Mówiłeś, że wylałeś tą puszkę do zlewu!

– Tak, mówiłem! Kłamałem! Wolę ją zjeść sam, niż oddawać jeszcze większemu oszustowi, czyli tobie! No, dalej! Kiedy wreszcie się zmienisz w tego potwora?

Zepchnięty z krzesła mężczyzna wstał i ruszył na Włodzimierza. Złapał go za szyję, ale ten wierzgnął głową do tyłu, uderzając brodacza potylicą w nos, z którego pociekła krew. Sebastian znów znalazł się na podłodze. Wąsacz spojrzał na Studenta.

– Oddaj. Tą. Pierdoloną. Puszkę – wycedził przez zęby. Student chciał wstać, lecz mocne kopnięcie w brzuch zatrzymało go. Konserwa wypadła mu z ręki. Mężczyzna ją podniósł.

– A teraz wstawaj i wypierdalaj stąd – mówiąc ostatnie zdanie wskazał palcem na drzwi mieszkania.

– Zrozumiałeś? Spierdalaj stąd, bo cię zabiję. Nie będę żył pod jednym dachem z potworem.

– Ty idioto, jak myślisz, dlaczego przez trzy dni jeszcze się nie zmieniłem?

– Gówno mnie to obchodzi, może po prostu u ciebie to dłużej trwa. A jak to stanie się następnej nocy? Gdy wszyscy będziemy spali? Wpierdolisz nas na surowo. Powiedziałem – jeśli chcesz żyć, to już cię tu nie ma.

– Dobrze. Pójdę. Ale zanim to zrobię, chcę mieć pewność, że Fatima i chłopcy zjedzą tą rybę.

Dziewczyna rozpłakała się. Patrzyła przez łzy na Studenta.

– Proszę, nie idź. Albo weź mnie ze sobą, proszę…

– Cicho, Fatimo. Bądź cicho… – uciszyła wnuczkę Samuela. Patrzyła z nienawiścią na Włodzimierza.

– Niech ci będzie. Jeśli to jest dla ciebie aż tak ważne, to dam im tą jebaną rybę. Ale ty… Ty wypierdalasz.

– Daj to Fatimie – powiedział młodzieniec i pokazał palcem na trzymaną przez wąsacza puszkę.

– Co ty…

– Daj jej to. Chcę widzieć, że ona to ma.

Mężczyzna przeklął pod nosem i wszedł z powrotem do pokoju, robiąc duży krok nad leżącym na ziemi Sebastianem. Wepchnął dziewczynie konserwę w ręce i wrócił na korytarz.

– Gotowe. A teraz…

– Tak, wiem. Przepraszam, Fatimo – rzucił na pożegnanie i podszedł do drzwi. Dziewczyna wciąż płakała. Student stojąc przy wyjściu z mieszkania zatrzymał się. Zauważył, że w pokoiku dziecięcym świeci się światło.

– Chłopcy… Chłopcy! – krzyknął, ale wtedy dopadł do niego Włodzimierz. Bardzo szybko otworzył zamki i wypchnął studenta na zewnątrz. Zatrzasnął za nim drzwi. Odwrócił się i ujrzał przed sobą Tomka.

– Proszę pana… co… co tu się dzieję… – spytał przerażony chłopiec. Z łóżka w pokoju, z którego wyszedł, patrzył na nich Antek.

– Nic, wracać do spania.

– Ale słyszeliśmy krzyki…

– Powiedziałem! – wrzasnął mężczyzna. Chłopiec wskoczył do środka, a Włodzimierz zamknął za nim drzwi. Wrócił korytarzem do dużego pokoju.

– No, to teraz oddawaj tą rybę.

– Przecież powiedziałeś… – zaczął niewyraźnie Sebastian, ale otrzymał mocne kopnięcie w brzuch.

– Nie wpierdalaj się – warknął wąsacz i ruszył w kierunku dziewczyny. Ta trzymała konserwę trzęsącymi się ze strachu rękami. Łzy wciąż ciekły jej po policzkach. Nagle, dało się słyszeć płacz małego dziecka.

– Boże… Ja muszę do małego…

– Najpierw oddawaj puszkę, powiedziałem ci już chyba, nie? Chyba, że chcesz żebym cię pobił, a potem wyruchał.

Fatima skuliła się i wypuściła z ręki konserwę. Włodzimierz już miał ją podnieść, kiedy…

– To ja ciebie zaraz wyrucham, ty zboczony, pijany gnoju – powiedziała spokojnym głosem Samuela.

Włodzimierz aż zazgrzytał zębami. Wściekły złapał się za pasek od spodni i… zastygł w bezruchu.

– Tego szukasz? – spytała go stara Żydówka. Trzymała pistolet, wcelowany prosto w niego.

– Ty jebana, żydowska zdrajczyni. Jak to możliwe?

– Jak już nawaliłeś się tą okropną wódą i zasnąłeś, to byłeś bezbronny jak dziecko. Pomyślałam, że tak samo bezbronny powinieneś być, gdy nie śpisz.

Mężczyzna zbadał pistolet wzrokiem. Uśmiechnął się. Zaczął zbliżać się do staruchy.

– Jeszcze krok, a cię podziurawię – wycedziła stara Żydówka

– Tak? Strzał z pistoletu usłyszy całe to pierdolone osiedle. Zbiegną się tu te bestie i będzie po nas.

– Nie dbam o to. Nie zrobisz krzywdy ani mojej wnuczce, ani jej dziecku, ani chłopcom. Prędzej zrobią to potwory, niż ty.

– To strzelaj. Zabij mnie. Zrób to, albo… albo ją zgwałcę.

Samuela przygryzła wargi. Ręce zaczęły jej lekko drżeć.

– Będę ją gryzł po tych małych cyckach.

Staruchę powoli wypełniała coraz większa nienawiść. Jej twarz wykrzywił grymas wściekłości.

– Wsadzę jej głęboko w dupę. Tak, że ją rozerwę.

Mocniej zacisnęła dłonie na pistolecie.

– A potem zabiję jej dziecko.

Pociągnęła za spust. Potem znowu i znowu, ale ten ani drgnął. Mężczyzna złapał pistolet za lufę i wyrwał go Samueli z rąk.

– Broń trzeba najpierw odbezpieczyć, kretynko – wyszeptał i drugą ręką uderzył ją tak mocno w twarz, że cała zapluła się krwią i straciła przytomność. Fatima zaczęła piszczeć. Włodzimierz odbezpieczył pistolet. Wtedy z ziemi zerwał się Sebastian i złapał wąsacza za nadgarstki. Szamotali się przez chwilę po całym pokoju, aż wreszcie w pomieszczeniu dało się słyszeć huk, od którego wszystkich rozbolały uszy. Wystrzał pistoletu rozciągnął się echem przez uchylone okno na plac zabaw i jeszcze dalej. Po tym strzale nastąpił kolejny i kolejny. Ten trzeci ugodził Sebastiana w brzuch. Czwarty przeleciał tuż nad jego głową, gdy upadał i tuż obok nogi Fatimy. Piąty, szósty i siódmy ugodziły go kolejno w lewe oko, krtań i czoło. Padł martwy. Dziewczyna zbladła i z trudem powstrzymała wymioty. Jej uszy rozrywał drażniący pisk, który powstał w wyniku głośnych huków pistoletu. Ów pisk był tak silny, że nie usłyszała ryków dobiegających zza okna. Drzwi klatki budynku zostały rozerwane na strzępy przez dziesiątki czarnych szponów. Tętent galopujących po schodach bestii sprawiał, że cały blok się trząsł. Następnie – cisza. Chwilowa głuchota powoli ustępowała. Włodzimierz przestraszony popatrzył na Fatimę, a ona na niego. Z pokoju dziecięcego wyszedł zapłakany Tomek.

– Co się dzieje?! – krzyknął z przerażeniem. Wtedy w drzwi mieszkania uderzyła olbrzymia siła przemienionej bestii. Dołączyło do niej jeszcze wiele innych. Drzwi wyleciały z zawiasów i spadły na chłopczyka uderzając go w głowę. Lawina potworów rozpłynęła się po mieszkaniu, Tomek był miażdżony . Kilka stworów wpadło do sypialni. Kilka do Antka. Kilka ruszyło na Włodzimierza. Ten przyłożył pistolet do skroni, lecz nie zdążył strzelić. Potwory porwały go i wepchnęły przez drzwi do łazienki. Fatima zrobiła krok do tyłu, oparła się plecami o okno i złapała za uchwyt. Zamknęła oczy.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje