Historia

Posiadłość

great turtle 21 7 lat temu 8 945 odsłon Czas czytania: ~26 minut

Część pierwsza: Sir Wanhmark

Deszcz wygrywał monotonną melodię uderzając uparcie w dach powozu, w którym siedział Edmund Wilson. Czuł się fatalnie po serii prawie bezsennych nocy. Często mu się takie zdarzały. Mężczyzna bowiem był medium. Kiedy jest się bramą między dwoma przeciwstawnymi światami nie ma się łatwego życia. Dusze zmarłych potrafią być strasznie natarczywe. Nie mają ciał, gruczołów odpowiedzialnych za emocje, nie czują zmęczenia i myślą trochę innymi kategoriami niż żywi ludzie. Często Dusza, znalazłszy kogoś ze zdolnościami medialnymi dosłownie zatruwa mu życie. Chce, żeby coś zrobił niezależnie od tego czy jest to możliwe czy nie. Tak było w przypadku Winstona. Od paru dni męczyła go dusza kobiety, chcącej żeby jej ciało spoczęło w innym miejscu, z dala od innych grobów. Problem polegał na tym, że zostało pochowane w oddalonej o kilka tysięcy mil Anglii. Oczywiście, próbował jej to wytłumaczyć, ale nie przyniosło to większych skutków. Musiał odesłać ducha do zaświatów za pomocą magii. Nie lubił tego robić. Rytuał odesłania zazwyczaj wymagał poświęcenia jakiegoś życia, czego nie mógł znieść. Nie musiało oczywiście chodzić o człowieka. Ofiarą mogła być kura, pies czy jakiś większy gryzoń.

Życie Medium było bardzo ciężkie, ale i opłacalne. Niektórzy potrafili zapłacić krocie za okazję porozmawiania z krewnymi, którzy odeszli z tego świata. Podejrzewał, że właśnie dlatego siedzi w tym powozie. Dziś rano posłaniec przyniósł mu notkę od niejakiego Sir Wanhmarka. Prosił o spotkanie i poinformował, że transport zjawi się o zmierzchu. Wszystko wskazywało na to, że nie tylko on otrzymał taki świstek, bo oprócz niego w powozie siedziało jeszcze dwóch mężczyzn w milczeniu przyglądających się kroplom wody zdobiącym szyby w drzwiach.

Coś poruszyło się na jego kolanach. Spojrzał w dół i zobaczył diablika. Było to małe czerwone stworzonko wielkości kota. Machnęło parę razy nietoperzymi skrzydłami i wyszczerzyło podobne szpilkom ząbki. Winston nie był zaskoczony. Diablik był jego Tulpą. Podświadomością zamkniętą w oddzielnym bycie istniejącym tylko w jego umyśle. Taki zabieg był konieczny, żeby nie zwariować. W takiej formie była dobrze zabezpieczona przed ingerencją czegoś potężniejszego niż duch. Swoistą gwarancją zachowania poczytalności.

- Nie podoba mi się to – powiedział Diablik – Zapowiada się grubsza afera. Gdyby ten Sir ktośtam chciał tylko porozmawiać ze zmarłą ciotką wezwałby tylko Ciebie.

Winston chrząknął. Nie chciał odpowiadać na głos tworowi swojej wyobraźni. Przynajmniej nie publicznie.

- Chrząkasz? Masz wątpliwości? No popatrz na nich. Jeden to dziennikarz. Widzieliśmy go kiedyś… chyba wtedy nad jeziorem, gdzie znaleźliśmy ciało dziewczynki pamiętasz? To on.

Edmund spojrzał na osobę wskazywaną przez Diablika. Rzeczywiście. Poznał ten ostry nos i krzaczaste brwi. Pismak starał się robić zdjęcia mimo tego, że policja zabroniła zbliżać się do miejsca zbrodni. Był przy tym tak zdeterminowany, że funkcjonariusze byli zmuszeni użyć kajdanek. Lekko pokiwał głową.

- No widzisz – kontynuował Tulpa – A ten obok to jakiś żołnierz albo policjant. Jak dobrze się przyjrzysz, zobaczysz rewolwer pod płaszczem.

I tym razem miał racje. Zza pazuchy drugiego mężczyzny wystawał kawałek Colta.

- Jakbyś pytał mnie o zdanie, to powinniśmy podziękować za gościnę i uciekać. Tam gdzie potrzebna jest broń, my jesteśmy zbędni.

Woźnica zatrzymał powóz obwieszczając pasażerom koniec trasy. Z lekkim ociąganiem, nie chcąc wychodzić na pastwę szalejącej ulewy, wysiedli z kabiny.

Znajdowali się pod imponującym dworkiem, zbudowanym z grubych, sosnowych bali. W oknach paliły się światła, co świadczyło o bogactwie gospodarza, ponieważ mało kogo było stać na podciągnięcie elektryczności na takie odludzie. Sir Wanhmark musiał pławić się w bogactwie.

- Witam Szanownych Panów! Szybko, proszę wejść do środka. Strasznie dziś leje prawda? Jaśnie Pan niecierpliwi się na Panów przybycie. – powiedział stojący na ganku majordomus. Otworzył ciężkie dębowe drzwi i zaprosił ich gestem do środka. Ich oczom ukazał się elegancki, choć skromnie urządzony hol, z podwójnymi schodami po obu stronach pomieszczenia prowadzącymi na piętro. Sługa poprowadził przybyłych wzdłuż schodów otwierając kolejne drzwi umiejscowione tuż za nimi. Znajdował się tu pokój gościnny, również szykownie i schludnie urządzony. Na ścianach wisiały trofea myśliwskie, pod głową zebry stał bogato wyposażony barek, a w centralnej części pomieszczenia znajdował się niski stolik kawowy, kanapa i dwa fotele. Wszystko to tonęło w półmroku, bowiem jedynym źródłem światła była mała lampka, ustawiona przy kanapie.

- Proszę wejść i rozgościć się. Sir Wanhmark za chwilę zejdzie osobiście Panów powitać.

Winston spełnił prośbę majordomusa i usiadł na jednym z foteli. Obite lamparcią skórą siedzisko okazało się zaskakująco wygodne. W milczeniu patrzył jak jego Tulpa podlatuje do najbliższego trofeum i bada stan jego uzębienia. Pozostała dwójka mężczyzn również usiadła, przypatrując się pomieszczeniu, w którym się znaleźli.

Nie czekali długo. Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich Pan domu. Był to podstarzały mężczyzna, na oko pięćdziesięcioparoletni, wyposażony w długie, sumiaste wąsy i słuszną posturę. Za nim jak cień czaił się służący.

- Drodzy Panowie! – zaczął szlachcic podchodząc do kanapy i ściskając im po kolei ręce. – Zapewne zastanawiacie się dlaczego was tutaj zebrałem. Może pozwólcie, że się wam przedstawię: Jestem Sir Wiliam Arthur Nathaniel Wanhmark. Włodarz tego przybytku. Panowie także powinni się przedstawić, bo po waszych twarzach widzę, żeście się jeszcze nie poznali!

- Douglas McArthur – powiedział ten z Coltem pod płaszczem. – Prywatny detektyw. Miło mi.

- Simon Gank – odezwał się posiadacz charakterystycznych, krzaczastych brwi – Dziennikarz śledczy.

- Edmund Wilson – rzekł Edmund, patrząc jak Tulpa wraca mu na kolana i wlepia swój świdrujący wzrok w gospodarza. – Egzorcysta

Jego towarzysze popatrzyli na niego ze zdziwieniem, jakby oczekując, że za chwilę wybuchnie śmiechem i wyjawi swoje prawdziwe zajęcie. Jednak Wilson nie miał zamiaru wybuchać śmiechem. Pierwszy z szoku wyrwał się detektyw.

- Czyli… ksiądz tak?

- Nie. Świecki egzorcysta i Medium – odrzekł, powiększając tym samym pulę zdziwienia. Na szczęście z pomocą przyszedł Sir Wanhmark.

- Pan Wilson wykazuje ponadprzeciętny talent dostrzegania tego, co dla zwykłych ludzi zdaje się być niedostrzegalne. – rzekł wydając służącemu rozkaz przyniesienia im drinków.

- Więc – odezwał się Simon – Jest pan, proszę mi uprzejmie wybaczyć użycie tak kolokwialnego wyrażenia, szarlatanem rozmawiającym z duchami?

- Coś w tym rodzaju. Potrafię z nimi rozmawiać, dostrzegać je i niszczyć. Jeżeli zajdzie taka potrzeba – odpowiedział Wilson przeczuwając do czego zmierza ta rozmowa. Mało było ludzi, którzy „Nie widzieli a uwierzyli”.

- Przecież nie ma czegoś takiego jak duch! Nie żyjemy w średniowieczu! Naprawdę dziw bierze, że można wierzyć w takie bzdury! – parskną Douglas upijając łyk Whisky podanej przez Majordomusa.

- W istocie – uśmiechnął się Edmund, również upijając łyk. Alkohol rozszedł się po jego ciele nagłą falą ciepła – Jak mawiał mój świętej pamięci ojciec: „W piekle aż roi się od zdziwionych”.

- Panowie spokojnie! – wtrącił się Sir Wanhmark. – Zapewne każdy ma swój pogląd na świat i potrafi go logicznie i spójnie uargumentować. Każdy z państwa posiada też tyle ogłady, żeby uszanować fakt, odmienności tych poglądów. Przejdźmy może do rzeczy, bo muszą Panowie umierać z ciekawości, dlaczego tu Państwa zebrałem.

Otóż niecałe dwa miesiące temu, kilka mil stąd, w majątku mojego brata Sir Edgara Wanhmarka zdarzyła się nieopisana tragedia. Jego samego oraz jego rodzinę, służbę i gości znaleziono martwych. Wszystkich. Przyczyną śmierci był zawał. Koroner nie potrafił wytłumaczyć, co mogło spowodować nagły zgon kilkunastu osób. Niestety to nie był koniec dziwnych przypadków. Otóż ciała przewieziono do kostnicy w miasteczku, skąd podczas nocy zniknęły. Aresztowany grabarz nie potrafił wyjaśnić co się stało, i zarzekał się, że nikt ani nic nie wchodziło do kostnicy, łącznie z nim samym. Afera nie z tej ziemi. Policja była bezsilna, bo bez ciał nie można udowodnić nikomu morderstwa ani wyjaśnić okoliczności śmierci. Wszystko wskazywało na to, że śledztwo zostanie umorzone, a tragedia - zapomniana. Jednak wtedy ktoś doniósł, jakoby w majątku mojego kuzyna nadal paliło się światło i słychać było rozmowy. Policjanci, którzy przybyli na miejsce i weszli do domu postradali zmysły. Za nic nie chcą powiedzieć co tam zastali. W zasadzie to tylko bełkoczą pod nosem i ślinią się. Zamknięto ich w domu opieki dla obłąkanych. Komisarz rozkazał spalić dom, poświęcić zgliszcza i zamknąć sprawę, jednak nie znalazł ochotników. Jako, że sam nie kwapił się do wykonania tego zadania, tłumacząc się brakiem czasu uznał sprawę za zakończoną a mojego kuzyna i jego rodzinę, za zaginionych. Dlatego właśnie zwróciłem się do Panów. Chciałbym, żebyście poszli do tego domu i zbadali sprawę. Męczy mnie ta niepewność. Chciałbym pochować brata jak należy.

Nastała cisza przerywana jedynie krótkimi oddechami zebranych. Pierwszy odezwał się Douglas.

- Przyznam, że brzmi to nieprawdopodobnie, jednak nie widzę powodu, dla którego miałby Pan nas okłamywać. Czy Kuzyn miał jakichś wrogów? Kogoś kto naprawdę źle mu życzył?

- Nie – odrzekł gospodarz – Edgar był naprawdę miłym i serdecznym człowiekiem. Nigdy nie zostawił nikogo w potrzebie.

- Jak dla mnie, śmierdzi tu siarką. Jeśli wiesz co mam na myśli – wyszeptał Diablik lądując Edmundowi na ramieniu. Wiedział co ma na myśli. Zwykły duch nie miałby tyle sił, żeby ukraść niezauważenie kilkanaście ciał. Spojrzał na Sir Wanhmarka.

- Spytam wprost – powiedział – Czy Pański kuzyn parał się czarną magią? Interesował się demonologią lub odnosił się z jawną pogardą do instytucji kościelnych?

- Co pan sugeruje?

- Proszę odpowiedzieć

- Nie. Czasami owszem, czytywał księgi o takiej tematyce, jednak myślę, że kierowała nim po prostu ciekawość. Był gorliwym Katolikiem i przekazywał znaczne sumy na kościół. Wezwałem pana na wypadek gdyby, sprawa przybrała nadprzyrodzony obrót. Mój brat nie czcił diabła.

- Rozumiem. Przepraszam jeśli Pana uraziłem. Jeżeli o mnie chodzi mogę zacząć od razu.

- Ja także – odezwał się milczący dotąd Simon – To wspaniały materiał na artykuł. Jeżeli pan pozwoli oczywiście.

- Przyjrzę się sprawie, jednak niczego nie obiecuję – rzekł Douglas odstawiając pustą szklankę na blat stołu.

- Wspaniale! – Sir Wanhmark rozpromienił się. – Proponuję Panom nocleg w mojej posiadłości. Rano zapewnię wam transport do domu Edgara. Co się zaś tyczy honorarium obiecuję, że nie poczujecie się skrzywdzeni. A teraz pozwólcie, że udamy się na kolację. Wszystko powinno być już gotowe.

Część druga: Posiadłość

Nastał ranek zasnuwając świat mgłą tak gęstą, że stojąc na drodze przed posiadłością Sir Edgara Wanhmarka ledwo dostrzegali szeroką, stalową bramę porośniętą bluszczem. Wyraźnie przerażony woźnica po prostu zostawił ich tu i jak najszybciej zawrócił spluwając co raz przez ramię i modląc się. Edmund spojrzał na towarzyszy. Na ich twarzach malowało się wahanie przemieszane ze strachem. Poczuł, że to on musi przerwać tę ciszę. Zanurzył rękę w torbie przewieszonej przez ramie i odnalazł tam małe zawiniątko.

- Co to jest? – Spytał Douglas patrząc jak egzorcysta powoli i z namaszczeniem odwija materiał ukazując im kilka fiolek wypełnionych bliżej nieokreślonymi substancjami. Każda z nich miała przytroczony rzemyk, najwyraźniej przeznaczony do powieszenia go sobie na szyję. Edmund rozdał każdemu po jednej.

- Ochrona. Sól, olej z Awinionu, woda święcona, srebro, czosnek i krew jagnięcia. Uniwersalny talizman. Zawieście je sobie na szyjach. Polecam się także pomodlić.

- Do kogo? – zapytał Simon, który zawiesił sobie fiolkę na szyi, chociaż wyraz jego twarzy wskazywał na walkę z wybuchem śmiechu. – Który Bóg istnieje?

- Żaden. I każdy – odrzekł – To skomplikowane, ale modlitwa działa w oparciu o wiarę. Nie ważne czy w Jahwe, Allaha czy imbryk do herbaty.

Otworzyli bramę, która skrzypiąc poddała się dopiero po paru kopniakach ze strony Douglasa. Dom wyłaniał się z mgły parę metrów od nich. Wyglądał jak stereotypowy opuszczony budynek. Mimo, iż od porzucenia posiadłości minęło stosunkowo niewiele czasu okiennice zdążyły już spaść, albo zawisnąć na tylko jednym zawiasie, zupełnie jakby ktoś trzaskał nimi aż do zepsucia. Bluszcz, który najwidoczniej bujnie porastał posiadłość, zamienił się w sieć zwiędłych patyków oplatających dom niczym karykatura pajęczyny. Drzwi były lekko uchylone jakby zapraszały ich do środka. Nie ociągając się zbytnio i ignorując mrowienie na karku, które towarzyszy strachowi przed nieznanym weszli do środka. Posiadłość nie prezentowała się tak wspaniale jak włości ich zleceniodawcy. Hol był prosty, pozbawiony ozdób. Na ścianach wisiały portrety mężczyzn ubranych w mundury z różnych epok. Najwyraźniej Sir Wanhmarkowie kilka pokoleń wstecz. Pomieszczenie pozwalało przybyłym wejść do jednych z trzech drzwi, lub schodami na górę.

Edmund poczuł jak nogi uginają się pod nim, a uszy wypełniają się niezwykle przeszywającym piskiem, czuł głęboki i obezwładniający strach. Zapragnął uciekać stamtąd jak najprędzej nie zważając na nic. Czuł, że w tym domu jest coś czego nie powinno tu być. Coś czego nie powinno być nawet w tym wymiarze. Upadł na ziemie, przyciskając pięści do uszu. Jego towarzysze dopadli do niego z przerażeniem na twarzach. Chwycili go pod pachy i postawili w pionie, upewniając się, że nie upadnie ponownie przy próbie zwolnienia uścisku. Pisk ucichł.

- Co się dzieje? Dobrze się czujesz?

- T- tak… nie powinniśmy tutaj być…

- Co? Dlaczego?

- Tu jest coś więcej niż myślałem, jesteśmy w niebezpieczeństwie, muszę skontaktować się z duchownymi…

- Pieprzenie – odezwał się Douglas zapalając wyciągnięte z kieszeni cygaro. – Nie ma żadnych „cosi”. Zapłacili nam za tę sprawę, dlatego chociaż rozejrzymy się i poszukajmy wskazówek, zamiast wiać z podkulonym ogonem zaraz po przekroczeniu progu. Cokolwiek tu jest na pewno nie będzie takie groźne z ołowiem w dupie.

- Nie rozumiesz… Nie wiem czy będę w stanie z tym walczyć

- Zaryzykuję. Ja pójdę na górę a wy przeszukajcie parter. – powiedział i wbiegł na schody nie pozostawiając pola do dyskusji.

- Chodźmy. Poszukajmy czegoś. – Powiedział Simon zdejmując osłonę z obiektywu aparatu polaroidowego. - Może tylko Ci się zdawało?

- Tak. Może…

Przeszli przez pierwsze drzwi prowadzące, jak się okazało, do jadalni. Było to spore pomieszczenie wyposażone w długi, dębowy stół przy którym stało dwanaście pasujących krzeseł. Po drugiej stronie znajdowały się kolejne drzwi, najpewniej kuchenne. Edmund spojrzał na ściany, ciekaw czy znajdzie tu więcej uwiecznionych Wanhmarków i aż oniemiał. Całe pokryte były krzyżami. Były porozwieszane dosłownie co kilkadziesiąt centymetrów. Niektóre ładne, zdobione z wygrawerowanym cytatem z Biblii czy ornamentami, inne zaś proste, wieśniacze, sklecone z dwóch listewek czy patyków powiązanych sznurkiem. Szturchnął dziennikarza, który zajął się fotografowaniem stołu.

- Patrz na to – powiedział – to pomieszczenie wygląda jak nadprzyrodzony bunkier.

- O cholera… - Simon skierował obiektyw na krzyże i zrobił kilka zdjęć – Sir Wanhmark mówił, że był religijny, ale to jest raczej przesada. Co ty robisz?! – wykrzyknął patrząc jak egzorcysta zdejmuje jeden z krzyży ze ściany i chowa go to torby.

- Może się przydać. Nie zabrałem żadnego. Nie martw się oddam go kiedy będzie po wszystkim.

Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi kuchennych. Nagle usłyszał donośny huk. Obejrzał się i oniemiał. Wszystkie krzesła leżały na podłodze roztrzaskane w drzazgi. Tulpa, dotychczas schowany w jego torbie wyjrzał, żeby zobaczyć co narobiło tyle hałasu. Spojrzał na niego wzrokiem mówiącym „Mówiłem Ci żebyśmy się w to nie pakowali” i schował się z powrotem. Simon wyglądał na przerażonego.

- Co to było do jasnej cholery?! – zapytał podchodząc do niego ostrożnie obchodząc szczątki krzeseł. Usłyszeli jak drzwi którymi weszli zatrzaskują się z hukiem. Edmund nie odpowiedział. Podszedł do stołu i kucnął przy rozbitym meblu. Natychmiast dostrzegł fioletową mgiełkę snującą się leniwie nad drzazgami. Ektoplazma. Rozejrzał się po pokoju, ale nie zauważył nic innego co wskazywałoby na obecność ducha.

- Pokaż się! - krzyknął w przestrzeń. Nic się nie stało.

- Co ty wyrabiasz? – zapytał Simon, który przywarł płasko do ściany, jakby bał się, że coś zajdzie go od tyłu. Edmund gestem nakazał mu się uciszyć. Sięgnął do torby, szybko odnajdując tam fiolkę z białym proszkiem. Wysypał sobie szczyptę na dłoń i rozdmuchał ją po pokoju szepcząc pod nosem. W tym samym czasie kuchenne drzwi otworzyły się z hukiem jakby zapraszając ich do wejścia. Pokiwał głową do towarzysza i uśmiechnął się do niego mając nadzieje, że podziała to uspokajająco.

- Musimy tam wejść - powiedział

- W życiu! Te drzwi same się otworzyły!

- To tylko duch Simonie. Nic więcej. Duchy nie są groźne

- Nie? A to tutaj? – wskazał na porozrzucane w nieładzie drewno

- Starał się nas wystraszyć. Gdyby chciał Cię skrzywdzić, to ty dostałbyś krzesłem. Nie uważasz?

- Obyś miał racje – Simon wyglądał na nieco uspokojonego, nawet uniósł aparat, żeby zrobić zdjęcie – Ale ty idziesz pierwszy!

Kuchnia nie różniła się za bardzo od innych kuchni w stanach. Wszystko było poukładane na swoich miejscach, garnki posegregowano w zależności od wielkości a patelnie powieszono równo na ścianach. Ktoś dbał o to pomieszczenie lepiej niż o resztę domu. Kątem oka dostrzegł ruch pod kuchennym stołem, umiejscowionym w rogu. Spojrzał tam.

Pod stołem kuliła się mała dziewczynka ubrana w błękitną sukienkę, przyglądała się im, najwidoczniej wystraszona. Dostrzegł jednak, że otacza ją ta sama fioletowa mgiełka, którą widział w jadalni. Dziecko było duchem.

- Możesz wyjść. Nic Ci nie grozi – powiedział kucając niedaleko stolika

- Co? Z kim rozmawiasz? – Spytał Simon rozglądając się z przerażeniem po pomieszczeniu. Zobaczył, że Edmund wyraźnie patrzy pod stół dlatego skierował tam aparat i zrobił zdjęcie, które wysunęło się ze stukotem.

- O mój Boże… - powiedział po czym opadł na podłogę zszokowany tym co zobaczył. Zdjęcie upadło na podłogę, więc egzorcysta rzucił na nie okiem. Pod stołem dało się dostrzec niewyraźny zarys postaci.

- Wszystko w porządku Simon. Wiem, że to dla Ciebie szok, ale nic Ci nie grozi. Idź sprawdzić ostatnie drzwi na parterze dobrze?

- N – nigdy w życiu… - wydukał dziennikarz gapiąc się w miejsce przebywania ducha jakby czekając aż coś rzuci się na niego i wyrwie mu wnętrzności – Nie będę sam łaził po takim domu! - Bądź mężczyzną! Ona chciała nas tylko wystraszyć. Nic Ci nie będzie.

- I jej się kurwa udało… - przetarł twarz dłonią, odetchnął parę razy, po czym podniósł zdjęcie i wyszedł z kuchni. Edmund zwrócił się w stronę dziewczynki.

- Jestem Edmund. Nie bój się, nie zrobimy Ci krzywdy. Jak masz na imię?

- Susan…

- Hej Susan – uśmiechnął się – Mieszkasz tutaj?

- Tak… ale umarłam. Mamusia i Tatuś też… Chciałabym ich zobaczyć, ale On mi nie pozwala. Każe mi tu zostać… Ja nie chce zostać… Chciałam zabrać tylko Pana Pubbelsa…

- Kim jest On? - Dziewczynka tylko potrząsnęła głową i skuliła się jeszcze mocniej – No dobrze… Więc kim jest Pan Pubbels?

- Mój Miś. Chciałam go zabrać do światła… I wtedy On zamknął światło… Powiedział, że zostanę tutaj. Teraz śpi. Kiedy się budzi chodzi po domu i zapala światła. Boję się go.

- Skąd się wziął?

- Mówił, że Tatuś go wezwał i dlatego umarliśmy. Był zły, że Tatuś go przywiązał.

- To człowiek? – Dziewczynka potrząsnęła głową – Jak wygląda?

- Jest strasznie brzydki wiesz? Cały szary, jak popiół…

W tej samej chwili rozległ się głośny huk towarzyszący zazwyczaj wystrzałowi z broni palnej. Zaraz potem usłyszał krzyk przerażenia i odgłos zbiegania po schodach. W kilku susach pokonał jadalnie i znalazł się w holu. Pod schodami stał już przerażony Simon przyglądając się jak Douglas zbiega w dół z rewolwerem w dłoni.

- Spierdalamy stąd! – wykrzyknął łapiąc za klamkę wyjściowych drzwi. Nagle odskoczył od niej z sykiem. Na jego dłoni widniał ślad po oparzeniu. Spojrzał na nią wystraszonym wzrokiem, po czym z całej siły uderzył w zamek podeszwą ciężkiego buta. Drzwi nawet nie drgnęły.

- Co się stało? – Zapytał Edmund podchodząc do drzwi i badając je z uwagą. Diablik wylazł z torby i podążył jego śladem.

- Tam coś było, coś jak człowiek, tylko nie do końca wyraźne… Jakby cień odkleił się od ściany… Strzeliłem, ale To tylko się rozmyło i coś powiedziało – wydusił z siebie Douglas trzymając się za oparzoną dłoń i z paniką patrząc w górę schodów.

- Co powiedziało? – wyszeptał Simon

- Coś o łańcuchu. Byłem tak przerażony, że nie słuchałem. Co to mogło być? Co to za szarlatańskie sztuczki? – zwrócił się do egzorcysty.

- Nie wiem. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, duch dziewczynki mówił, że to wszystko sprawka jej ojca…

- Jaki znowu duch? – wtrącił się Douglas.

- W kuchni jest duch. Sam widziałem – powiedział dziennikarz podając mu zdjęcie, które zrobił parę chwil temu.

- Kontynuując. Możliwe, że jej ojciec przyzwał Demona… – Douglas parsknął. Był najwidoczniej jednym z tych ludzi, którzy mając niezbite dowody w rękach, nadal trwają przy swoim bojąc się o swój uporządkowany światopogląd. Edmund zignorował go. - …Na szczęście miał resztki oleju w głowie i zapieczętował go w tym domu.

- Więc kto wykradł ciała? – Zapytał Simon płochliwie przyglądając się schodom.

- Mogło ich wcale nie być. Mógł wpłynąć na ludzi żeby je widzieli. Kiedy minął jakiś czas ciała zniknęły.

- Dobrze. Załóżmy, że masz racje. Możesz z nim coś zrobić? – spytał Douglas.

- Nie wiem. Muszę go zobaczyć. Susan mówiła, że czasami śpi. Zapewne łańcuchy nie pozwalają mu się materializować zbyt długo a to nasza przewaga. Musimy znaleźć miejsce, w którym został przywołany, sprawdzić jakim zaklęciem jest spętany. Dopiero wtedy będę mógł coś powiedzieć.

- A jeżeli się nie uda? Damy się zabić?

- Nie. Dlatego ty poszukasz wyjścia. Sprawdź okna, kominek czy cokolwiek. Jeśli Ci się uda dostań się do miasta i znajdź Ojca Menadro w katedrze. Powiedz, że mogę potrzebować pomocy. Ja i Simon, rozejrzymy się tu jeszcze.

- Dobra. Powodzenia.

Egzorcysta i Dziennikarz ruszyli schodami w górę podczas gdy Douglas zniknął za drzwiami prowadzącymi do jadalni. Korytarz na pierwszym piętrze również pozbawiony był zdobień tylko na ścianach wisiały z rzadka kandelabry zaopatrzone jedynie w ogryzki świec, a raczej to co zostawało z wypalonych ogryzków. Mimo to każdy z nich posiadał swój własny płomyk, który zdawał zupełnie nie przejmować się faktem, że nie powinien – technicznie rzecz biorąc – istnieć. Najwidoczniej to piętro było częścią sypialną, ponieważ znajdowało się tu o wiele więcej drzwi niż na dole. Nie zauważyli niczego podejrzanego, nie licząc płomyczków więc po prostu otworzyli pierwsze z brzegu.

Znaleźli się, jak można się było spodziewać, w jednej z sypialni. Nie dało się tu dostrzec nic niezwykłego. Dwa łózka z baldachimami po obu stronach pokoju, szafki nocne obok nich, oraz wielka szafa w rogu. Już mieli wychodzić kiedy uwagę Edmunda przykuł mały szczegół. Na jednym z łóżek usadowiony był pluszowy miś. Podszedł do niego i przyjrzał mu się uważnie. Wyglądało na to, że został uszyty samodzielnie przez dziecko. Krzywe uszy były oklapnięte, z dziur między szwami wystawała wata, a guzikowe, puste oczy łypały na niego złowieszczo, na swój guzikowy sposób. Siedzący na ramieniu Tulpa szarpnął go za płaszcz. Egzorcysta wiedział co chce mu powiedzieć. Właśnie trzymał w rękach coś co było kotwicą dla istoty, której nie powinno tu być. Poczuł, że to właśnie trzyma Susan w tym domu, jednak dziewczynka bała się wejść na górę. Egzorcysta schował zabawkę do torby i wyszedł ignorując pytające spojrzenie Simona, który zdążył go już sfotografować.

W pierwszej chwili nie zauważył żadnej zmiany w otoczeniu. Dopiero po chwili dotarło do niego, że zdobiące kandelabry płomyczki zniknęły, zastąpione przez ściekającą ze ścian krew. Zdawała się wypływać znikąd spływając w dół, ku podłodze, na której nie tworzyła kałuż. Zupełnie tak, jakby płynęła dalej, po prostu ignorując fakt, że podłoga istnieje.

- Co do… - wyszeptał Simon, blednąc w mgnieniu oka.

Zanim Edmund zdążył zastanowić się nad przyczyną tego zjawiska, krew zniknęła, a świece ponownie zapłonęły ogniem, który przybrał głęboką szmaragdową barwę. Zdał sobie sprawę, że stoi z otwartymi ustami.

- Musimy szukać dalej – Powiedział, otrząsając się z szoku – Po prostu staraj się to ignorować. Chce nam pomieszać w głowach.

Szukali dalej, otwierając coraz to więcej drzwi, lecz za każdymi znajdowali z grubsza to samo. Dopiero przy ostatnich, znajdujących się na samym końcu korytarza, Egzorcysta poczuł olbrzymi niepokój pomieszany z uczuciem, jakiego człowiek doznaje, kiedy przebywa w niedozwolonym miejscu. Zauważył, że Tulpa zniknął. Odetchnął parę razy i spojrzał na Simona, który zastygł z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy widząc wahanie Edmunda. Po chwili, która wydawała się wiecznością, nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Jakaś nieopisana siła wepchnęła go do środka jednocześnie zatrzaskując drzwi. Usłyszał tylko gardłowy krzyk dziennikarza, który nie zdążył wejść za nim. Po chwili wszystko ucichło.

Część III: Pakt

- Simon! Simon słyszysz mnie? – darł się uderzając raz po raz w zatrzaśnięte drzwi. Nie było odpowiedzi. Odwrócił się i aż usiadł z przerażenia. To co zobaczył sprawiło, że włosy stanęły mu dęba a ciałem zawładnęły konwulsje. Z trudem powstrzymał wymioty.

Znajdował się w rzeźni. U sufitu wisiały stare, pordzewiałe haki rzeźnickie, jakich używa się do rozwieszania tusz. Tyle tylko, że na tych wisieli ludzie. Zmasakrowane ciała mężczyzn, kobiet i dzieci, powykręcane i zdeformowane na najróżniejsze sposoby. Niektóre miały przetrącone członki a z otwartych złamań wciąż kapała krew. Inne były wręcz zdekapitowane. Edmund rozpoznał Susan, wbitą okiem na hak obok drzwi. Na jej twarzy dostrzec dało się przerażenie, zapewne towarzyszące dziewczynce w ostatnich chwilach życia. Egzorcysta równocześnie nie był w stanie na nie patrzeć, ale i nie mógł oderwać wzroku. Z wielkim trudem spojrzał na podłogę. Krew spływała do specjalnie przygotowanych rynien, schodzących pod podłogę. Nie mógł już dłużej powstrzymywać mdłości. Wymiociny zmieszały się z krwią.

- Fascynujące, jak mało ludzie potrafią wytrzymać prawda? – spytał głos dobiegający gdzieś z kąta za Egzorcystą. Był chrapliwy i szorstki. Jakby używająca go osoba wcale nie powinna tego robić. Kark zesztywniał mu z przerażenia do tego stopnia, że nie dał rady obrócić się w kierunku źródła dźwięku. Widział już popaprane rzeczy, ale to przelało czarę goryczy. Głos kontynuował. – Tacy malutcy i słabi… Ulubione zwierzątka naszego Ojca, panowie stworzenia! Spójrz na mnie Edmundzie.

Egzorcysta przełknął ślinę. Miał ochotę po prostu położyć się i udawać, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Wiedział jednak, że nic to nie da. Przypomniał sobie po co tu jest i jakie jest jego powołanie. Powoli odwrócił się. To co zobaczył sprawiło, że nogi ponownie się pod nim ugięły.

W rogu stało coś, czego jeszcze w życiu nie dane mu było dostrzec. Stworzenie było człekokształtne, posiadało dwie pary rąk, z czego jedna wyrastała mu z pleców i była dużo cieńsza. Dopiero po paru chwilach zdał sobie sprawę, że patrzy na skrzydła. A raczej ich pozbawione piór pozostałości. Szarą skórę porastały różnego rodzaju wyrostki i kolce, a z głowy wyrastały olbrzymie, baranie rogi. To definitywnie nie był demon.

- Tak… Witaj w moich skromnych progach. Jestem Pajmon.

- Jesteś… jesteś Upadłym prawda?

- W rzeczy samej! Pojętne z Ciebie zwierzątko.

- Ale, jak to możliwe?

- Stary kretyn bawił się mocami o których nie miał pojęcia. – Wskazał na jedno z ciał, a raczej na nagi tors mężczyzny pozbawiony głowy i kończyn, zawieszony na jednym z haków. – Niestety nie wyszło mu do końca tak jak planował. Jestem zawieszony między piekłem a ziemią i krótko mówiąc: Nie bardzo mi to odpowiada. Chciałbym zaproponować Ci grę. Lubicie gry prawda?

- Jaką znowu grę?

- Zabij swoich towarzyszy a ja wypuszczę Cię wolno.

- Nie rozumiem – zająknął się Edmund – Po jaką cholerę?

- Ponieważ mnie to bawi, ponieważ dobrze wiesz czego potrzebuje, żeby wydostać się z łańcuchów przykuwających mnie do tej sterty drewna, którą nazywacie domem.

- Krwi? Ofiar? – zapytał egzorcysta ze zdziwieniem zauważając, że strach opuścił go prawie całkowicie.

- Dokładnie tak! Dostarcz mi je człowieczku, a może pominę Cię w nadchodzącej apokalipsie.

- Apokalipsie? O czym ty pieprzysz?

- Uważaj do kogo mówisz, marny zwierzaku! – ryknął – Jestem Pajmon, najwyższy z chóru Panowań, a ty jesteś tylko kupą łajna nie zasługującą na dalszą egzystencje. Przez takie pokraki jak ty spalono mi skrzydła i upodlono wśród płomieni i siarki. Teraz nadchodzi czas kiedy weźmiemy odwet ja i moi upadli bracia. To wy pokłonicie się nam, a siarka i ogień przyjdą do was, marne worki mięsa. Zobaczycie co znaczy cierpieć tak jak my!

- Nie pomogę Ci w tym – powiedział Edmund patrząc prosto w jarzące się ślepia.

- Nie zabiję Cię. Dam Ci szansę, ponieważ czuję, że jesteś wart odrobinę więcej niż reszta tych ludzkich glizd. Uważaj tylko… nie ty jeden możesz dostać tą propozycję.

Pajmon zamigotał i znikł. Wyglądało na to, że czas jego materializacji dobiegł końca. Wadliwie działające, magiczne łańcuchy zmuszały go do powrotu tam skąd przybył i odzyskania sił. Wraz z nim rozmyła się i rzeźna. Teraz Edmund znajdował się w kolejnej, nie wyróżniającej się niczym sypialni.

- Douglas… co ty wyprawiasz?! – Usłyszał dobiegający zza zamkniętych drzwi głos Simona.

- Wybacz mi Gank. Nie pozostawiono mi wyboru. Nie zamierzam spędzić tu ani sekundy dłużej nawet za cenę waszego życia. Gdzie jest Wilson? – Głos detektywa brzmiał strasznie. Jakby znajdował się na granicy obłędu.

- Nie wiem… wszedł tam… drzwi się zatrzasnęły i nie mogłem ich otworzyć. Nie musisz tego robić Douglas…

- Wybacz. Muszę.

Rozległ się huk wystrzału a po nim dźwięk upadającego ciała. Edmund wstrzymał oddech i sięgnął do torby wyciągając ceremonialny sztylet, służący do składania ofiar ze zwierząt. Nie miał wyboru. Douglas dał się omamić Pajmonowi i podjął decyzje. Egzorcysta wiedział, że musi ratować swoje życie. Usłyszał jak Douglas robi kilka kroków zbliżając się do pokoju. Padły kolejne dwa strzały. Najwidoczniej Simon nie umarł od pierwszej kuli. Ściskając nóż w dłoni schował się z drzwiami. Miał tylko jedną szansę.

Zobaczył jak klamka porusza się a drzwi odpuszczają. Serce waliło mu jak opętane kiedy z rozmachem uderzył ostrzem w przeciwnika. Trafił w szyję. Ostrze zaorało o kość a Douglas ryknął z bólu upuszczając broń. Krew siknęła strumieniem. Nie czekając zbyt długo Edmund złapał za drzwi i uderzył nimi o głowę detektywa, który padł na ziemie utraciwszy przytomność. Spojrzał jak krew, rytmicznie wystrzeliwuje z rany, za każdym razem coraz słabiej. Nie miał czasu myśleć nad tym co zrobił. Wybiegł z pokoju rzucając przelotne spojrzenie na Simona, leżącego w kałuży krwi. Nie było zbyt dużo czasu, Pajmon mógł pojawić się w każdej chwili a Egzorcysta wątpił, że będzie skłonny wypełnić swoją część umowy i puścić go wolno. Szybko dotarł do kuchni.

Susan siedziała na stole i przebierając nogami bawiła się swoimi warkoczykami. Kiedy wszedł spojrzała na niego uśmiechając się i pomachała ręką. Rzuciła szybkie spojrzenie na jego torbę jakby domyślając się co w niej jest.

- Spójrz Susan! Znalazłem Pana Pubbelsa. – powiedział wyciągając maskotkę i kładąc ją obok dziewczynki. Cała rozpromieniona złapała zabawkę i przytuliła ją. W tej samej chwili zmrużyła oczy, jakby oślepiło ją jakieś światło. Edmund wiedział, że zaświaty w końcu stoją dla niej otworem.

- Dziękuję Edmundzie. Powiem Tacie, że mi pomogłeś, chociaż zabronił mi rozmawiać z obcymi.

- Nie ma za co. Susan, zanim pójdziesz… gdzie wasza pokojówka trzymała naftę do lamp?

- Tutaj – dziewczynka wskazała na jedną z szafek w kredensie - Papa!

- Do zobaczenia… mam nadzieję.

Chwilę obserwował jak Susan niepewnym krokiem zbliża się w okolicę przejścia i znika. Szybko otrząsnął się z zadumy i otworzył wskazany schowek. Stało tam kilka szklanych dzbanów, wypełnionych lekko żółtawą substancją.

Nie tracąc ani chwili, starannie rozlał ją na jak największej powierzchni parteru uważając, żeby przyszły pożar objął jak najszybciej łatwopalne sprzęty takie jak szczątki stołów i krzeseł, firany oraz zasłony. Z jednej z kieszeni płaszcza wydobył zapalniczkę i ją zapalił. W tej samej chwili poczuł ostry ból w okolicy nerek. Coś wbiło pazury w jego ciało i podniosło go nad siebie. Edmund rzucił tylko krótkie spojrzenie na rozpalone furią oczy Pajmona, kiedy ten rzucił nim o drzwi wyjściowe, które ustąpiły uchylając się nieznacznie. Poczuł świeże chłodne powietrze na twarzy. Zawartość torby rozsypała się obok jego głowy. Dojrzał okazję na ocalenie.

- Myślałeś, że możesz tak po prostu wyjść robaku?! Co chciałeś zrobić? Spalić mnie?

Pajmon złapał Egzorcystę za nogę kucając przy nim. W tym samym momencie Edmund przycisnął mu do twarzy krzyż, zdjęty ze ściany jadalni. Upadły zaryczał ze wściekłości i bólu. Ustąpił, i cofnąwszy się kilka kroków próbował oderwać krucyfiks wżerający się w jego ciało z głośnym sykiem. Edmund dopadł do upuszczonej zapalniczki, podniósł ją i rzucił na nasączony naftą dywan. Nie patrząc na nic skoczył do wyjścia. Poczuł szarpnięcie za płaszcz. Prawdopodobnie Pajmon próbował go zatrzymać wciąż rycząc z bólu, ale tylko odchylił ramiona w tył pozbywając się garderoby.

Wypadł z domu przebiegając jeszcze parę metrów i padł na mokrą od rosy trawę. Był już bezpieczny. Upadły nie mógł wydostać się z posiadłości, a kiedy ta spłonie zaklęcie przestanie działać. Pajmon nie należał do końca do ludzkiego wymiaru, więc najpewniej zostanie odesłany z powrotem do piekieł.

Gęsty dym wydobywał się z okien. Szyby pękły od wzrastającej temperatury a po gwałtownych hukach i trzaskach Edmund poznał, że zawaliły się pierwsze krokwie. Diablik zmaterializował się ponownie, kucając obok niego i przyglądając się pożarowi.

- Mówiłem, że to zły pomysł. – skomentował skrzekliwym głosikiem.

**********

Piszcie w komentarzach co myślicie :) Jeśli się spodoba, postaram się napisać coś dłuższego i lepszego :)

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Bardzo ciekawe opowiadanie ☺
Odpowiedz
Majstersztyk. Doskonale napisane, z pomysłem
Odpowiedz
Fajne opowiadanie. Diabły, inne wymiary. Długość nie przeraża, a jeśli nawet - to ma być straszne. Opis rzeźni - ludzi na hakach, niepokoi. Diabły też. Podobało mi się, tylko w zapisie dialogów trochę błędów.
Odpowiedz
Opowieść trzyma w napięciu. Najbardziej wstrząsnął mną opis "ludzkiej" rzeźni. Postacie też nieźle ukazane, choć może mało inwencji, jeśli chodzi o ich imiona, np. Apokaliptus. Zakończenie - straszne, rzeczywiście. Nie cierpię zamknięcia. Pozwól, że zacytuję "Diablik zmaterializował się ponownie, kucając obok niego i przyglądając się pożarowi. - Mówiłem, że to zły pomysł. - Skomentował skrzekliwym głosem." Wiesz, jestem tu nowa, więc nie bardzo wiem, jak się mam poruszać w tej krainie strasznych opowieści. I jest trochę błędów w zapisach dialogów. Powyżej napisałam, jak powinno być.
Odpowiedz
Opowiadanie świetne, tylko mam maly niedosyt. Brakuje mi końcówki, gdzie Edmund tłumaczy zleceniodawcy o sytuacjach z nawiedzonego domu. Oby więcej takich historii :)
Odpowiedz
Czekam na dłuższe. I nic nie mówisz poprawiać bo to jest dobre ;)
Odpowiedz
Jedno z lepszych jakie czytałam
Odpowiedz
świetne!
Odpowiedz
Bardzo fajnie piszesz kontynuuj ;)
Odpowiedz
Taki hardkorowy Sherlock Holmes.A styl prowadzenia powieści jak u Artura Conan Doyle'a.Tak mi się zaraz skojarzyło...
Odpowiedz
Piotr Wawrzyńczak w 100% sie z Tobą zgadzam.Tło starych czasów daje odpowiedni klimat do tego typu twórczości.Pozdrawiam
Odpowiedz
Bardzo fajne .prosze o wiecej...jak dla mnie 10/10 .
Odpowiedz
Dla mnie super! Czekam na więcej...
Odpowiedz
Fajny styl pisania, historia bez dziur i całkiem sensowna, warto było przeczytać :)
Odpowiedz
Świetne :) super klimat
Odpowiedz
Opowiadanie bardzo dobre! Gratuluję pomysłu, ponieważ temat jest bardzo ciekawy. Całość- mimo długości- czyta się lekko. Pozdrawiam i czekam na więcej ;)
Odpowiedz
podoba mi się
Odpowiedz
Całkiem nieźle napisane, ale tekst jest i tak ekstremalnie długi jak na standardy tej strony ;)
Odpowiedz
A to, że jest długi to dobrze czy źle? ^^
Odpowiedz
Nie chcę być okropna, ale to znaczy, że mniej osób go przeczyta - wielu ludziom zwyczajnie nie będzie się chciało. Niestety, żeby czytelnicy mieli nastawienie "im więcej czytania, ty lepiej" najpierw trzeba ich zdobyć, tzn. muszą znać czyjś styl pisania, czytać regularnie czyjeś teksty i rozpaczliwie czekać na więcej. Jak do tego dojść? Można na przykład wypromować bloga lub zacząć wydawać książki.
Odpowiedz
Michalina Horoszkiewicz Błogosławieni Ci, którym sie nie chciało a przeczytali :D Fakt faktem, to jest może 1/10 tego co chciałem wycisnąć z tej historii :< Starałem się nie rozgadywać :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje