Historia
Anatomia dla dzieci
Sou od zawsze była nieśmiałą, cichą dziewczynką.
No, być może od zawsze to zbyt mocne słowo: tak naprawdę od dokładnie siedmiu lat, o ile niemowlęta mogą być nieśmiałe.
Tak czy inaczej, cały ten hałas, mnóstwo ludzi, jedzenia, prezentów i rozmaitych rozmów nieco ją peszył, pomimo że były to przecież jej urodziny. Ale dziewczynce nie podobało się, że w domu nagle robi się ciasno, że nieustannie ktoś praktycznie obcy próbuje z nią rozmawiać. Nie podobały jej się szminki na ustach ciotek, których prawie nie znała, nie podobały jej się ich pocałunki w powietrzu i świergotliwe zwroty, jakimi nie wiedzieć czemu ją obdarzały. Pachniało ciastem drożdżowym, w pokoju dziecka natomiast piętrzyła się góra prezentów - tak naprawdę jedyny plus, jaki Sou widziała.
Wymknęła się więc niepostrzeżenie z głośnego salonu i usiadła, otoczona rozmaitymi paczkami. Trwała tak przez chwilę, napawając się własnym bogactwem, po czym sięgnęła po jedną z nich.
Była to lalka Barbie. Całkiem nieźle.
Dziewczyna pospiesznie wyciągnęła ją z krępującego, przeźroczystego pudełka, poodczepiała rozmaite elementy mocujące i zabezpieczające, poruszyła jej rękami i nogami. Zabawka pachniała nowością i Sue na razie nie miała dla niej imienia. Poczochrała jej długie blond włosy, sprawdziła ubranka na zmianę.
Po czym odłożyła. Na zabawę Barbie jeszcze przyjdzie czas, zostało sporo prezentów do odpakowania.
Sięgnęła do kolejnej paczki
Książeczka. „Ludzkie ciało. Wszystko o DNA”. Śliska okładka, z rysunkiem uśmiechniętego człowieczka, trzymającego za rękę dziecko. Obok łańcuch DNA.
Sue zajrzała do środka.
„Co to jest DNA?” - głosił tekst. - „DNA zawiera informacje o genach człowieka. Nasze geny określają na przykład kolor oczu, kolor włosów, wzrost. Jeśli zarówno mama i tata mają oczy niebieskie, dziecko również będzie takie miało! Jednak nie wszystkie kolory działają w taki sposób.”
Pod spodem znajdował się obrazek wytrzeszczonego, niebieskiego oka, odłączonego od właściciela.
Dziewczynka przewróciła kartkę.
„Czasem z powodu błędów w zapisie informacji o naszych genach, powstają choroby. Na przykład ludzie są bardzo niscy, chociaż już są dorośli.”
Znów rysunek, tym razem przedstawiający skarlałego człowieka. Kolejna strona.
„Na szczęście wiedza o genach daje nam dużo możliwości. Na przykład możemy lepiej walczyć z chorobami, albo hodować zapasowe narządy”
Na ilustracji prezentował się stół operacyjny, na którym mężczyźnie wymieniano nogę. Wyglądała niewinnie, komiksowo i żartobliwie, a jednak Sue przeszedł dreszcz.
Tekst dalej głosił:
„Potrzebne ludziom narządy albo składniki leków możemy wyhodować przy pomocy zwierząt”
Na obrazku naukowcy badali żabę.
Dziewczynka odłożyła książkę, niepewna, co właściwie o tym myśli i nieco wystraszona. Postanowiła jednak wrócić do gości.
Wślizgnęła się do salonu, witana okrzykami rozmaitego wujostwa i innej rodziny. Rozejrzała się jednak za mamą. Znalazła ją w kuchni.
- Mamo? - zapytała – Da się hodować narządy?
- Narządy? - zdziwiła się kobieta. - No nie wiem, możliwe. Będziesz jadła ciasto?
* * *
Jednak ten temat nie dał się łatwo wypłoszyć z głowy dziewczynki i myśl o cieście go stamtąd nie usunęła. Wieczorem, gdy zamknęła powieki, a jej ciało przeszło w fazę szybkiego poruszania gałkami ocznymi, znalazła się w korytarzu.
Było ciemno i nie dało się do końca rozpoznać szczegółów tego miejsca. Coś w rodzaju grubego dywanu na podłodze skutecznie tłumiło kroki, zewsząd dobiegało ciche rechotanie żab. Zdawało się, że tak bardzo tu nikogo nie było, aż mózg zaczynał dopowiadać sobie wrażenie obecności.
A może na odwrót...?
Wokół znajdowały się pozamykane drzwi, lecz Sue wolała nie przekonywać się, co jest za nimi. Instynktownie czuła, że to nie byłaby dobra decyzja.
Nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła mężczyznę, któremu brakowało górnego kawałka czaszki oraz oka – dziwaczne, groteskowe obrażenia.
- A ty, czego szukasz? - odezwał się. - Zagrożenie jest tam, gdzie się go nie spodziewasz, wiesz? Wszystkie organy na miejscu?
Sue wrzasnęła i zaczęła uciekać, jednocześnie mając świadomość, że to sen, tylko sen, rozpaczliwie pragnąc się obudzić i...
- Mamoooo! - poczuła pod sobą własną pościel, zobaczyła swój sufit, oświetlany tańczącymi światłami i cieniami. - Mamo!
Drzwi do pokoju otworzyły się i ukazała się w nich ciemna sylwetka. Zbliżyła się do łóżka i uklękła, tak, że wreszcie Sue mogła zobaczyć maminą twarz.
- Co się stało? - odezwała się kobieta. - Coś ci się śniło?
Dziewczynka pokiwała głową, ściskając mocno dłoń matki.
* * *
Gdy drugi raz znalazła się w ciemnym korytarzu, uznała, że woli otworzyć jedne z drzwi, nie zaś czekać na zdeformowanego mężczyznę. Zebrała się na odwagę i nacisnęła na klamkę.
Pachniało tutaj zwierzętami. W zasadzie śmierdziało. W tył głowy uderzyła ją myśl, że to sen i że jest nieco zbyt rzeczywisty, jednak refleksja ta szybko zatonęła gdzieś w jej umyśle, nie do końca realna i nie całkiem podświadoma.
- Chodź, chodź – powiedział jakiś głos we wnętrzu pomieszczenia.
Dziewczynka drgnęła, ale zrobiła krok do przodu.
Dostrzegła odwróconą plecami, starą, przygarbioną kobietę, wlewającą pomyje do zagrody ze świniami. Podeszła bliżej.
- Co to jest! - pisnęła nagle ze zgrozą.
Na grzbietach świń widniało mnóstwo ludzkich uszu, wyrastających wprost ze skóry.
- Materiał na przeszczepy – powiedziała staruszka i zachichotała. - Patrz.
Do dziewczynki zbliżała się z wnętrza zagrody wielka maciora, z której pleców wyrastała ludzka ręka, podrygująca w rytm jej kroków. Na przekór wrażeniu, iż ręka samodzielnie nie funkcjonuje, palce poruszały się delikatnie, jakby szykując się do chwytania.
- Mamooooo!
Poduszka. Pościel. Własny sufit. Gra świateł. Zatroskana twarz mamy. Dziewczynka oddychała gwałtownie. Przyjrzała się znajomym rysom – małej zmarszczce na środku nosa, pełnym ustom, małym oczom. Dłoń mamy pogłaskała ją po włosach.
* * *
Za trzecim razem w korytarzu nie wpadła w panikę tylko dlatego, że gdy spała, wspomnienia poprzednich snów nie były tak wyraźne i żywe.
„Wybierz inne drzwi”, pomyślała.
Nacisnęła ponownie na klamkę, dokonując najgorszego wyboru w swoim siedmioletnim życiu. Woń, jaka unosiła się w tym pokoju, nie była jej znana. Nasuwała skojarzenia z krwią, jakimś silnym, drażniącym środkiem czystości, oraz czymś nieświeżym bądź zepsutym.
Z sufitu zwieszały się części ciała, niczym wędliny w sklepie mięsnym, oznaczone metkami. Ręce, nogi, serca, wątroby. Oświetlało je słabe, niebieskie światło, dobiegające z okolic podłogi, natomiast na honorowym miejscu, na środku sali, spoczywał ludzki mózg. Z tyłu za nim znajdował się ekran.
Dziewczynka zbliżyła się, oszołomiona.
Nagle ekran ożył i rozjarzył się blaskiem.
„Proszę, pomóż mi” - wyświetliły się czarne literki.
Wtedy udało jej się wyrwać z koszmaru. Sue zaczęła płakać i długo nawet mama nie mogła jej uspokoić.
* * *
Pożar zdarzył się, gdy Sue i jej tata pojechali na wycieczkę, a mama została w domu. Zaczęło się od mieszkania obok. Pana żona jest w szpitalu, powiedzieli tacie przez telefon.
Wtedy wysiadł z zaparkowanego w pobliżu jeziora samochodu, gotowego do drogi, i długo rozmawiał z tym kimś.
- Mama żyje – powiedział, gdy wsiadł. Był blady i spocony. - Był pożar. Ona potrzebuje przeszczepu i operacji twarzy.
Tamtej nocy, gdy Sue w końcu udało się zasnąć, po tym, jak wcześniej płakała, w korytarzu od razu stanął zdeformowany mężczyzna.
- Wymienią ci mamę. - powiedział. - Wszystko jej wymienią, tak, że nic nie zostanie. To będzie nowy człowiek. Wyhodują jej mózg, wyhodują jej ciało. Włożą jej myśli do głowy.
Tym razem nikt nie przyszedł, gdy się obudziła. Tata spał bardzo mocno, a nie miała odwagi skradać się przez ciemny dom i go budzić.
* * *
Mama w końcu wróciła ze szpitala. To było trochę jak urodziny Sue: o wiele mniej ludzi, ale ten sam radosny gwar i atmosfera oczekiwania.
Jednak osoba, która się pojawiła, wcale nie musiała być mamą. Jej twarz zakrywał bandaż i zupełnie nie było wiadomo, co jest pod spodem.
Ale nikt poza Sue nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy rozmawiali z nią jak dawniej. Dziewczynka jednak uśmiechnęła się do niej, żeby nie było jej specjalnie przykro, po czym przerażona umknęła do siebie. Przed oczami stawał jej co chwilę facet z brakującym kawałkiem głowy ze snu.
* * *
Tej nocy korytarz płonął. Nieznośny żar buchał na wszystkie strony, dookoła kłębił się dławiący, gryzący dym, fragmenty pomieszczenia osypywały się na oszołomioną Sue. Wszystkie drzwi były otwarte. Świnie z ludzkimi częściami ciała uciekały w popłochu, kwicząc głośno. Idealne klony staruszki, która się nimi opiekowała, wynosiły całe naręcz rąk, nóg i innych organów – wizja w pewnym sensie komiczna, absurdalna, ale i chwiejąca poczuciem bezpieczeństwa małego dziecka, sprawiająca, że wszystkie logiczne i oczywiste rzeczy takie być przestawały. Płonęły. Na ziemi, nie wiedzieć czemu, leżała książka o DNA, nadpalona i podeptana.
Nagle z płomieni wyłoniła się kobieca postać, ubrana w koszulę nocną. Jej twarz topiła się żywcem, ukazując dość dokładną anatomię ludzkiej fizjonomii. Świnie, klony, a nawet niektóre części ciała zaczęły przed nią uciekać, z pomieszczenia zaś, gdzie wcześniej znajdowały się organy oraz mózg, dobiegał krzyk bezsilnego przerażenia.
- Pomóż! - wrzeszczał głos, lecz nikt poza Sue zdawał się go nie słyszeć.
Obudziła się z krzykiem, po raz kolejny rozpaczliwie płacząc.
I wtedy w drzwiach stanęła kobieca postać w koszuli nocnej. W panującym półmroku dało się dostrzec przykrywające jej twarz bandaże.
Koszmar się nie skończył.
Komentarze