Historia
Przeszczep duszy
Dochodziła dwudziesta druga. Stałem na środku ulicy paląc papierosa i patrząc się na krople deszczu uderzające o szare podłoże. Cierpki dym czerwonego Malboro wypełniał moje płuca. W białych słuchawkach leciał Taco Hemingway. Piosenka, której aktualnie słuchałem idealnie wpasowywała się w otoczenie. „Deszcz na betonie”. Był to mój drugi papieros – zawsze paliłem po dwa. Jeden to za mało aby się napalić, po trzech natomiast zaczynałem się już źle czuć. Dwa to idealna liczba, nie tylko jeśli chodzi o szlugi. Dwie rzeczy obok siebie wyglądają symetrycznie. Parze ludzi jest raźniej gdziekolwiek przebywać, cokolwiek robić. Dwa kubki kawy dziennie są idealne aby nie być zmęczonym. Jeden rano, drugi wieczorem. To taka moja mała nerwica natręctw, dotycząca tylko jednej liczby.
Zimna woda kapała z nieba wprost na moją twarz. Kończąc drugiego, zmokniętego już papierosa, byłem cały przemoknięty. Mimo zimna, które coraz szybciej opanowywało moje ciało, stałem dalej. Nie czekałem na nikogo. Stałem tam, paliłem i rozmyślałem o życiu. Czułem się spokojny w tym miejscu. Widok osiedla spowitego mrokiem, który przerywany był jedynie przez migoczący snop światła z latarni, wydawało mi się przepiękne. Jednak mimo to, byłem nad wyraz smutny.
Powodem tego przykrego uczucia była samotność, od jakiegoś czasu bardzo mnie dobijająca. Nie powinienem tego odczuwać, jestem dość komunikatywnym człowiekiem, nie mam problemu w nawiązywaniu relacji, dobrze czuję się w grupie innych ludzi. Kiedy jednak wychodziłem na tą ulicę, zauważałem, że mój ekstrawertyzm to tak naprawdę kłamstwo. Nawet mając wielu znajomych byłem sam na tym świecie. Brakowało mi tej drugiej osoby, która wypełniłaby pustkę. Brakowało mi bratniej duszy.
Po każdym z moich przemyśleń, dochodziłem do wniosku, że w mojej manii dwójek, jestem jedynką. Samotną jedynką, jak kij wbity na pustyni a wokół niego pusta przestrzeń, wypełniona jedynie nic nie znaczącym piaskiem. Zrozumiałem, że brakuje mi osoby, z którą mógłbym przebywać cały czas, która by była taka jak ja. Której mógłbym słuchać, niezależnie co by mówiła, a ona mogłaby słuchać mnie. Osoby, z którą nigdy bym się nie pokłócił – osoby bez której nie potrafiłbym żyć. Poszukiwałem człowieka, z którym razem tworzylibyśmy jedność – drugiej części mojej duszy.
Długie miesiące zajęło mi poszukiwanie takiej osoby. Niestety, bezowocnie. Mimo nieustannych starań, żadna osoba którą spotkałem, nie była tą, o którą mi chodziło. W pewnym momencie zrozumiałem, że taka osoba nie istnieje. Byłem zrozpaczony. Bałem się, że do końca życia będę sam. Bałem się tej samotności, nie chciałem jej zaakceptować. Przerażająca wizja błąkania się po pustyni świata wypełniła moją psychikę i pchnęła nawet na skraj samobójstwa. Samotność bowiem była dla mnie straszniejsza niż śmierć.
Po nieudanej próbie, za namową rodziny poszedłem do psychologa. Najpierw jednego, potem drugiego. Żaden nie potrafił mi pomóc, nie rozumieli mnie. Już powoli zaczynałem się przyzwyczajać do tego, że nie ma osoby która by mnie zrozumiała. Pewnego dnia jednak pojąłem co należało zrobić. Jeśli taki człowiek nie istnieje – musiałem go stworzyć.
Jednorazowy przypływ „geniuszu” obrócił moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Całkowicie poświęciłem się zabawie w Boga. Wcześniejszy ekstrawertyk zamienił się w skrajnego odludka. Nie wychodziłem z mojego pokoju, stale szukając sposobu jak stworzyć człowieka. Oczywiście metody naturalne nie wchodziły w grę – dziecko trzeba utrzymywać i wychować, a mimo to, kiedy by już dorosło, nie musiało wcale być tą osobą o którą mi chodziło i tyle czasu poszłoby na marne. Musiałem wymyślić coś innowacyjnego, godząc się na wszystkie konsekwencje.
Przeglądając internet znalazłem pewne forum traktujące o zjawiskach paranormalnych. Nie było zbyt popularne, było tam może kilkunastu stałych użytkowników, bardzo zżytych ze sobą. Zarejestrowałem się i zacząłem z nimi pisać. Przedstawili mi swoje teorie dotyczące ludzkiego ciała. Według nich, jest ono tylko opakowaniem, puszką zawierającą w sobie duszę. W przypadku rozcięcia tej puszki, zawartość ulatywała gdzieś w przestrzeń. Puszka, bez zawartości naturalnie ulegała zniszczeniu, nie będąc już potrzebną. Następnie zadali mi pytanie – co by było, gdyby tą puszkę napełnić ponownie?
Zająłem się na poważniej parapsychologią oraz tematem życia po śmierci. Zacząłem studiować wszystko co było dostępne dla przeciętnego człowieka na temat umierania oraz ludzkiej duszy. Dowiedziałem się, że człowiek faktycznie nie jest jedynie zlepkiem komórek, ale istnieje coś jeszcze – coś o wiele ważniejszego i niematerialnego. Tym czymś była nasza dusza.
Miałem teraz przed sobą dwa cele – rozdzielenie swojej duszy oraz znalezienie ciała, do którego mógłbym sprowadzić ową duszę. Z ciałem nie było większych problemów – ukradłem je z pobliskiej kostnicy. Pracownicy nawet nie zauważyli, że zniknął jeden trup. Kiedy w końcu to zrozumieją, minie jeszcze dużo czasu i uda mi się przeprowadzić mój eksperyment. Teraz pozostała druga sprawa – rozdzielenie duszy. Wybrałem stary, dobry sposób. Morderstwo niewinnej osoby.
Dusza, mimo że nie materialna, zachowuje pewne właściwości substancji materialnej. Podczas studiowania „Necronomiconu”, książki napisanej przez szalonego Araba Abdul al-Hazreda w 730 roku której skany znalazłem gdzieś w otchłani internetu, zrozumiałem, że da się ją podzielić. Pewien sektor duszy da się odseparować od reszty, poprzez silną emocję działającą na sumienie. Dowiedziałem się także o pewnej ciekawej właściwości, a mianowicie o samoregeneracji naszego jestestwa. Każda większa emocja wpływa na naszego ducha , powodując przerwanie jego ciągłości. Wtedy gdy jesteśmy rozkojarzeni, gdy nie możemy się skupić, myślimy stale o czymś nieprzyjemnym – to właśnie ta ciągłość duszy została przerwana. Zakładając że wszczepiłbym tylko kawałek do trupa, sama mogłaby się zregenerować do pełnej i napełnić puste opakowanie. Nie wiedziałem jedynie, czy na „przeszczep duszy” wpływają jeszcze jakieś czynniki, czy nie potrzeba odpowiedniego ciała do odpowiedniej duszy – co na logikę byłoby racjonalne, jednakowoż i tak postanowiłem zaryzykować. Nie myślałem wtedy o konsekwencjach, byłem zbyt zafascynowany moim niedoszłym jeszcze dziełem.
Na ofiarę wybrałem sobie najbardziej niewinną istotę o jakiej mogłem pomyśleć. Dziecko. Czatowałem pod przedszkolem na tą jedną niewinną duszyczkę, która poszłaby w nie tą stronę co trzeba – do ciemnego zaułku, w którym czekałem. Moja ofiara się pojawiła. Mały, chudy blondynek, o jasnej karnacji. Zamordowany w ciemnym zaułku od ciosów nożem kuchennym, należącym pierwotnie do mojej mamy. Ciało schowałem do worka i razem z narzędziem zbrodni wywiozłem nad rzekę. Do nogi chłopczyka doczepiłem worek z ciężkimi kamieniami, żeby nie wypłynął na brzeg i ktoś go przypadkiem nie znalazł. Nóż wyrzuciłem kilka kilometrów dalej. Czułem się jakoś dziwnie, jakoś inaczej. Jakby rozdarty emocjonalnie, wiedziałem, że to co zrobiłem jest złe, ale z drugiej strony było to poświęcenie w ramach wyższego celu. Wiedziałem, że moja dusza jest rozdarta. Wróciłem i przystąpiłem do zaimplementowania mojego ducha do innego „opakowania”.
Musiałem się śpieszyć, nie miałem wiele czasu zanim kawałek mojej duszy by się zregenerował ciągle będąc w moim ciele. Na szczęście poczyniłem już wszelkie przygotowania wcześniej. Wiedziałem co zrobić. W tym momencie muszę powiedzieć, że największą rolę w całym rytuale odgrywają słowa – powiedziane w odpowiedni sposób, z odpowiednią wiarą mają moc większą niż cokolwiek innego na świecie. Stojąc nad martwym ciałem wypowiedziałem formułkę. Poczułem, jakby coś ze mnie uszło, jakby część mojej energii znikła bezpowrotnie. Chwilę później przyłożyłem ucho do klatki piersiowej nieboszczyka – usłyszałem bicie serca. Jego siły życiowe zostały przywrócone. Teraz wiedziałem, że muszę go na jakiś czas zostawić aby dusza się rozwinęła.
Gdy dzień chylił się ku końcowi, usłyszałem jakiś szmer w pokoju. Od razu pobiegłem sprawdzić co się dzieje. Okazało się, że mój eksperyment podniósł się z łóżka. Spojrzał na mnie zdezorientowany i zapytał się „gdzie jestem?”. Szybko mu wytłumaczyłem, a on słuchał zafascynowany. Cudem było także to, że w ogóle coś rozumiał i posiadał sprawne funkcje życiowe – gdyby dusza się nie przyjęła, prawdopodobnie byłby warzywem. Myślącym, ale warzywem. Uznałem, że dusza podczas regeneracji, tak jakby wpasowała się do swojego nowego domu. Gdybym próbował przenieść całego ducha, mógłby pojawić się pewien problem.
Szybko jednak zauważyłem, że coś poszło nie tak. Osoba, którą stworzyłem była inną wersją mnie w wieku mniej więcej pięciu, może sześciu lat. Zrozumiałem, że wycinek duszy, który przeniosłem był tym, w którym przechowywane były wspomnienia z dzieciństwa. Reszty nie mogłem przenieść z oczywistych względów, dlatego ten kawałek rozprzestrzenił się po całym ciele, rozwijając „dane” tylko z okresu wieku dziecięcego. Miałem pod swoim dachem trzydziestoletniego typa z mentalnością gówniarza – żeby móc z nim się porozumieć na normalne tematy, żeby został tym kim ja chciałbym żeby został, musiałoby minąć jeszcze trochę czasu – przynajmniej z dziesięć lat.
Pojawił się kolejny problem – zupełnie nie mogłem przypomnieć sobie jakiejkolwiek sytuacji z dzieciństwa. Tak jakby moje dzieciństwo nigdy dla mnie nie istniało. Często jest tak, że nie możemy przypomnieć sobie szczegółów, ale pamiętamy sam zarys sytuacji - „kiedyś wylałem na siebie herbatę”, „kiedyś ukryłem się przed babcią w szafie”. Nie pamiętałem nawet zarysu. Jedna wielka czarna plama. Wtedy zrozumiałem, że wraz z rozerwaniem duszy i oddaniem jej do innego ciała, uchodzą z nas wspomnienia i wszystko co z nimi związane. Kolejny problem i kolejna ciekawa informacja. Wspomnienia uchodzą, nic nie pamiętamy, lecz wyrobione zachowania w tamtym czasie zostają. Tak jakby reakcje na bodźce zapisywały się gdzieś w oddzielnej części duszy – specjalnie przeznaczonej dla podświadomości.
Po kilku eksperymentach, zabiłem swojego królika doświadczalnego. Dziwne jest umrzeć dwa razy. Straciłem wtedy bezpowrotnie część swojej duszy, ale kolejna cząstka została oddzielona. Przed zabójstwem ukradłem kolejne ciało, teraz rudowłosej kobiety. Przeprowadziłem rytuał ponownie. Trup ożył. Znów poczekałem kilka godzin, a dziewczyna wstała z łóżka. Pierwsze testy - dziewczyna miała mentalnie mniej więcej dziesięć lat. Kolejna ważna wiadomość – każda cząstka duszy, oderwana za pomocą zabójstwa niewinnej osoby zawiera w sobie pięć lat wspomnień. Czyli jeszcze dwa trupy i mi się uda.
Kolejny trup – znów dziewczyna, tym razem blondynka. W wieku mniej więcej piętnastu lat. Z tą już można normalnie pogadać, aczkolwiek nadal z rozmowy wynikało, że niezbyt rozumie co się stało i gdzie się znajduje. Jej póki co najbardziej szkoda było mi zabijać – przyjemnie mi się z nią rozmawiało, czułem tą więź między nami – w końcu jesteśmy z jednej duszy. No i ona okazywała strach. Wiedziała, co się szykuje i że znowu będzie musiała umrzeć. Bała się umierania. Jej na nowo rozwinięta dusza będzie musiała opuścić ciało bezpowrotnie. Czułem się, jakbym mordował własne dziecko.
Sytuacja ze wspomnieniami nie zmieniła się, teraz już nie pamiętałem ani podstawówki ani gimnazjum. Bałem się, bo została mi ostatnia szansa na stworzenie mojej drugiej połówki. Mam dwadzieścia jeden lat – jeśli teraz mi się nie uda, nie uda się już nigdy. Dlatego spisuję to właśnie w tym momencie. Gdy mam już skradzione ostatnie ciało. Dwudziestoletniego chłopaka, o ciemnych włosach, podobnego do mnie. Gdyby nie fakt, że jestem jedynakiem rzekłbym, że ów człowiek wygląda jak mój bliźniak. Zadziwiające, że akurat w kostnicy w mojej miejscowości ktoś taki się znalazł.
Spisuję to teraz, ponieważ wiem, że to nadal eksperyment – nie wiem co się teraz stanie. Zostanie mi w pamięci jedynie ostatni rok? Może teraz zabierze mi sześć lat? Będę sparaliżowanym, niemyślącym warzywem? A może umrę?
Wszystko, czego się dowiedziałem, zostawiam tutaj. Kiedy się obudzisz, o ile się obudzisz, będziesz bardzo zdezorientowany. Nie poznasz swojego ciała. Nie będziesz wiedział kim jesteś. Ten list wyjaśni ci wszystko czego potrzebujesz aby kontynuować moje dzieło. Nie działaj jednak tak pochopnie jak ja, jesteś teraz bogatszy o zgromadzoną przeze mnie wiedzę. Stwórz człowieka, który będzie moim, a teraz także i twoim towarzyszem po wsze czasy.
Komentarze