Historia
Wiktoria umiera na końcu
WIKTORIA UMIERA NA KOŃCU
Większość kiepskich filmów grozy rozgrywa się w opuszczonych budynkach. Każdy zna ten schemat. Grupka młodych ludzi, alkohol, chęć podniesienia adrenaliny. W ilu to filmach tacy bohaterowie trafiali do szpitali, szkół czy hoteli, które tylko teoretycznie były opuszczone.
I jak wielu z nich nigdy już nie opuściło tych progów? Filmy takie jednak nie zostawiają po sobie tylko strachu czy śmiechu. Rodzą one pomysły. Przecież spędzenie nocy w gronie znajomych w wielkim opuszczonym budynku musi być niesamowite. Noc pełna strasznych opowieści, nieśmiesznych dowcipów, ciepłego piwa wstrząśniętego całą drogą i sterty niedopalonych papierosów na podłodze. To po prostu trzeba przeżyć. Mnie się udało.
Wszystko zaczęło się, gdy Anka i Kinga obejrzały jakiś tandetny reportaż o duchach w starym hotelu. A może w szpitalu.. Nieważne. To było zbyt dawno temu. Mimo, że czasami mam wrażenie, jakby nie minął nawet rok. Oczywiście po obejrzeniu ogarnęła je fala ekscytacji. "To musi być nieziemskie! Przeżyć takie coś. Może nawet nawiązać kontakt z duchem!" - krzyczała Ania, gdy tylko spotkały naszą paczkę. Dopiero po czasie wpadła na pomysł, że warto nam najpierw oznajmić co ma na myśli. W tamtej chwili każde z nas potraktowało to jako głupi pomysł, niewarty większej rozmowy. Zignorowaliśmy to wszystko, a z czasem i jej samej przeszło. Byliśmy całkiem dobrani. Ja, cichy, ale potrafiący jasno oznajmić swoje zdanie gdy trzeba, co wiele razy kończyło kłótnie wszelkiej maści. Anka, typowa blondynka, która mimo wszystko była zbyt zabawna i miła, by czuć do niej coś innego niż sympatię. To ona zawsze miała dziwne pomysły i to ona dbała, żebyśmy nigdy się nie nudzili. Była naszą duszą. Kinga, która potrafiła z połowy boiska oddać celny strzał na bramkę. Prawdopodobnie mogła czekać ją wielka kariera. Może nawet reprezentacja kobiet. Pewność siebie miała i na boisku i w życiu osobistym. Jednak częściej jej to szkodziło, niż pomagało. Szczególnie gdy spróbowała wystartować na przewodniczącą klasy. Reakcja chłopaków, którzy z jakiegoś powodu nie chcieli by rządziła nimi dziewczyna, prawdopodobnie bardziej męska od nich skutecznie wybili jej z to z głowy. Mimo wszystko to ona zawsze podnosiła każdego z nas na duchu. Zawsze umiała zmotywować. Był oczywiście też Tomek, wieczny zmulony ekspert od spraw pozaziemskich. Serio, gdyby ktokolwiek był na tyle głupi, by wdać się z nim w rozmowę o możliwych rasach pozaziemskich zostałby zwyczajnie przytłoczony jego teoriami. To właśnie dzięki niemu nigdy nie kończyły się nam tematy. Ostatnią, ale wcale nienajgorszą częścią tej grupki wyjątkowych indywiduów była Wika. Zdecydowanie królowała jeśli chodzi o szkołę. Nie byłą najlepszą uczennicą, ale zdecydowanie nadrabiała to charakterem. Wygląd też miał znaczenie, ale to chyba charakter przesądził sprawę. Osobiście, często się z nią sprzeczałem, ale nigdy nie była to sprzeczka, która nie kończyłaby się żartem na zgodę. Taka już tradycja, nieśmieszny żart na zakopanie topora. Jedną rzeczą, która mnie i ją łączyła, był fakt, że grupa mogłaby bez nas istnieć bez większego uszczerbku na jakości. Byliśmy jej członkami, ale nie filarami.
I tak oto, po kilku miesiącach temat wrócił. Jak zwykle siedzieliśmy u Anki. Jej rodzice często wyjeżdżali, co dawało jej możliwość sprowadzania ogromnej liczby ludzi na różnorakie domówki. Cudem, czasami udawało jej się nie organizować żadnej imprezy, tylko po to, żebyśmy mogli razem zarwać nockę. Niestety, temat tej jednej koszmarnej nocy miały być horrory typu found footage. Znacie to, nie? Kiwająca się kamera, krzyki, niewyraźny obraz i ramię potwora widoczne przez 2 sekundy na godzinę filmu. Tak czy siak, w towarzystwie oglądanie zawsze jest przyjemne. Kinga mówiła jakby to takiemu duchowi pokazała co to znaczy być z krwi i kości. Ja cicho liczyłem, że główna bohaterka przeżyje. Była ładna. Tomek zalewał nas ciekawostkami na temat pomyłek podczas, których ludzie biorą kosmitów za duchy lub zjawy. Wiktoria natomiast wydawała się pochłonięta filmem. Jako jedyna umiała się na czymś skupić, mimo naszego gadania. To było niezłe. Do czasu gdy wyraziła opinię, że chce to przeżyć sama. Jedno zdanie, które całkowicie zdematerializowało nasze życia. Od tamtego momentu liczyło się tylko to, byśmy na własnej skórze mogli doświadczyć spotkania ducha. Pierwsza pomysł podchwyciła Anka, co było do przewidzenia. Po paru minutach gadania o tym, jak to ona wpadła na ten pomysł pierwsza, ale nikt jej nie słuchał zaczęła wreszcie dzielić swoimi pomysłami. Pierwsza na cel wpadła rzeźnia, położona jakieś sto kilometrów od naszego miasta.
- Rzeźnia? I co mielibyśmy tam spotkać, niespełnionego rzeźnika, który chciał zostać kucharzem, a skończył jako gość od mięsa? - z lekką drwiną spytała Wiktoria, mając na celu szybkie przejście do następnej propozycji.
- Jeśli chodzi o poziom straszności, to na pewno będzie to topka. Pomyślcie tylko, wszystkie tasaki, noże i piły ruszające się i stukające o ściany przy przeciągu. - jak zwykle, ze stoickim spokojem wyraził swoją opinię Tomek, dając do zrozumienia, że propozycja do najgorszych wcale nie należy.
- No nic, dajcie mi przedstawić inne! - rzuciła szybko Anka, po zaczęła prowadzić swój monolog.
Po krótkim wprowadzeniu, okazała nam drugą możliwą miejscówkę. Hotel, w naszym mieście.
- On nie jest opuszczony.. - zażenowana stwierdziła Kinga.
- Jak to? Przecież nikogo tam nie widać! - żachnęła się Ania.
- BO PRZEROBILI GO NA NOCLEGOWNIĘ DLA BEZDOMNYCH. - krzyknęła z akcentem pogardy nasza najlepsza piłkarka.
- No więc trzecia propozycja..
- Nie mogę się doczekać!
Po tej krótkiej rozmowie, która wszystkich nas doprowadziła do śmiechu, usłyszeliśmy wreszcie, gdzie spędzimy noc. Muszę przyznać, że to naprawdę była najlepsza opcja. A wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy nawet co nas tam czeka.
- W mieście obok jest remont lewego skrzydła szpitala! Pełno puszek z farbami, zniszczone ściany czekające na odmalowanie i pełno sprzętu oraz pozostałości po pacjentach! - z tryumfem w głosie krzyknęła nasza prowadząca.
- Brzmi.. obiecująco. - z dystansem zauważyła W.
- Rzeźnia.. tyle, że pod inną nazwą. - uciął jej T.
- Och, przymknij się. To tylko szpital. - nie mogłem się powstrzymać przed dołączeniem do rozmowy.
- A pracownicy? Skąd pewność, że ich nie spotkamy? - padło kluczowe pytanie.
- Strajk. Do końca następnego tygodnia! - odpowiedziała A.
- Chwała związkom zawodowym.. - markotnie rzuciła pod nosem K.
- Postanowione. Czas, aby każdy z nas zebrał przez następne dwa dni najpotrzebniejsze rzeczy i w piątek ruszamy. No chyba, że jednak kończymy na planowaniu? - próbowałem jakoś przejść do podsumowania zebrania.
- Robimy to.
- Tak.
- Nareszcie!
I w ten sposób przypieczętowaliśmy nasze losy. Choć nie mogliśmy wiedzieć, prawda?
Dwa następne dni minęły pod znakiem przygotowań i planów na wielką noc. Wiedzieliśmy już jak wejdziemy. Pewnie wydaje się to wam mało prawdopodobne, by grupa dzieciaków tak po prostu wparowała na remontowane skrzydło szpitalne. Ale to tylko pozory. Nawet jeśli widzieli nas wtedy na kamerach.. coś zadbało, by zapomnieli. Wszystko nam tej nocy sprzyjało w dostaniu się tam.
Oczywiście naszym rodzicom wcisnęliśmy tą samą bajkę. Nocka u Anki, jak zwykle. W końcu jej rodziców nie ma w domu.
Koło 21 wszyscy byliśmy już razem w domu Ani. Każdy miał swój własny prowiant i rzeczy najpotrzebniejsze. Jeśli mam być szczery, to zaczęło mi się to nawet podobać, koniec końców przypominało to nockę pod namiotem. Tyle, że w szpitalu. Osobiście nie wierzyłem, że możemy spotkać duchy zmarłych pacjentów. Prędzej widziałem policjantów szukających nas z latarkami. I rodziców czekających w domu. To była najgorsza opcja z którą musieliśmy się liczyć. Ale z godziny na godzinę przeważała dzika chęć przygody. Po godzinie 22 weszliśmy na teren szpitala, musieliśmy opowiedzieć historię o tym jak szukamy naszej znajomej, która miała wypadek parę dni temu i jak to bardzo chcemy ją wreszcie odwiedzić, żeby nie czuła się samotna. Potem było już z górki. Dostać się do windy, dojechać na najwyższe piętro i przedostać się długim korytarzem do zamkniętego skrzydła, do którego z jakiegoś powodu zostawiono otwarte drzwi. Wtedy uznaliśmy to za zwykły przypadek. Dziś jestem pewny, że chodziło o coś więcej. O zaproszenie.
Weszliśmy w głąb. Spodziewałem się egipskich ciemności, ale okazało się, że większość świateł jest zapalona. Poszczególne sale stały zalane mrokiem, jednak korytarz był oświetlony. Mogło to być spowodowane nagłą potrzebą udania się na ten teren szpitala przez kogokolwiek z zatrudnionych, ale może zwyczajnie nie chcieli pozbawiać tej części jakichkolwiek oznak życia. W każdym razie, dla nas było to świetne odkrycie. Nie pamiętam jak długo szukaliśmy miejsca na odłożenie rzeczy i zorganizowanie "bazy wypadowej", ale w pewnym momencie naszą uwagę przykuła sala inna niż wszystkie. Nie wyróżniała się czystością, czy wyposażeniem, a zapachem. Biła nieprawdopodobnie mocnym zapachem czystości, jak gdyby przed chwilą ktoś skończył ją dezynfekować. Ale nie było to możliwe, bo oprócz zapachu, z czystością nie miała nic wspólnego. Przekrzywione łóżko, przewrócony stolik, obdrapana ściana z widocznym jaśniejszym kwadratowym placem. Tam pewnie umieszczony był telewizor dla pacjentów. I chociaż zabrzmi to dziwnie, to właśnie tą salę wybraliśmy na naszą bazę.
- Tu możemy zostawić rzeczy. Jesteśmy mniej więcej w połowie korytarza. Będzie blisko w obie strony. - zasugerowałem całej brygadzie.
- Tak. To miejsce jest jakieś inne, jakby zupełnie w innym wymiarze. - ku całemu zdziwieniu każdego poparła mnie nasza blondynka.
- Ale ten zapach.. głowa mnie boli od niego. Jakby wybielacz? Ale skąd by się tu wzięła jego woń?
- Kinga ma rację. To pachnie jak wybielacz. A skoro nadal pachnie, to ewidentnie ten pokój ktoś niedawno odwiedził. - rzekł spokojnie Tomek pogłębiając nasze obawy co do powodzenia całej misji.
- Kurwa. Nie jesteśmy tu sami? - w głosie Anki można było wyczuć prawdziwą panikę.
- Może światła wcale nie są zapalone bez powodu? Może po prostu sprzątają sale? - K za wszelką cenę próbowała znaleźć logiczne wyjaśnienie tego zjawiska.
- Spójrz, kurwa, jak wygląda ta sala! Wszystko jest zwyczajnie roz.. rozwalone!
- Anka, uspokój się. Ta osoba mogła czyścic jedną konkretną plamę. Nic więcej. I pewnie już jej tu nie ma.. A skoro ten pokój ma już za sobą, będzie to najlepsze miejsce na bazę. - Tomek zdawał się opanowywać sytuację.
- Rozłóżmy koce i jedzenie. Ja sprawdzę korytarz i wrócę do was. Posiedzimy tu przez godzinę, żeby upewnić się, że nikt nas nie spotka i wyruszamy. - nie chciałem być liderem, ale przypomniałem sobie te wszystkie filmy tego typu i pomyślałem, że to całkiem niezłe.
- Okej.. to brzmi jak dobry pomysł. Ale co z niższymi piętrami? Co jeśli tam ktoś jest? Co jeśli zejdziemy tam i nas złapie, a tu będą nasze rzeczy? - Panika A. nadal nie odpuszczała, chociaż była dużo lżejsza do zniesienia.
- Zabierzemy wszystko ze sobą, będziemy systematycznie sprawdzać piętro za piętrem za każdym razem jedną salą przeznaczając na obóz. - zadecydował T.
- Świetna myśl. - wsparła go Kinia.
- Postanowione. Zaraz wracam, wyjrzę na korytarz.
Jeśli będę szczery, to napiszę, że w momencie gdy miałem uchylić drzwi i wyjrzeć poza salę, miałem przekonanie, że jakiś szaleniec odrąbie mi głowę siekierą. Ale mogę też kłamać i wmówić wam, że byłem jak Tommy Lee Jones w "Ściganym". Tak czy siak, na korytarzu nie było nikogo. Jednak mimo wszystko zmroziło mi krew w żyłach. Gdy tylko wytknąłem głowę poza pokój, zapach zniknął. Błyskawicznie wróciłem do reszty i zamknąłem drzwi. Zaryglowałem je krzesłem co dało mi poczucie niesamowitego bezpieczeństwa.
Następną godzinę spędziliśmy w całkowitej ciemności. Wszyscy siedzieliśmy po turecku z nakrytymi kocami głowami w małym kółeczku i rozmawialiśmy o wszystkim. Chociaż często zwyczajnie straszyliśmy się nawzajem. Wśród naszych głosów można było usłyszeć tylko szelest paczek chipsów czy chrzęst krakersów. Gdybym wiedział, co nas czeka sprawiłbym, żebyśmy siedzieli tak całą noc. Niestety.. to tylko gdybanie, które nie zmieni faktu, że przez tą jedną godzinę byliśmy naprawdę najlepszymi przyjaciółmi na świecie. Naszą sielankę zakończył jednak alarm, który uruchomił się w szpitalu. Przeraźliwie głośny pisk, który przez kilka sekund rozsadzał nam głowy. A kiedy wreszcie ucichł, żadne z nas nie wierzyło już, że jesteśmy sami.
- Wiedzą o nas! To był alarm oznaczający włamanie. Idą tu po nas. Zaraz usłyszymy kroki w korytarzu.. - lament Ani był coraz głośniejszy. Jeśli miała rację, to tylko ułatwiała im zadanie.
- To mógł być zwykły alarm pożarowy. Może ktoś zapalił papierosa w swoim pokoju i uruchomił się czujnik dymu. - szybko rzuciła Kinga.
- Niee.. Alarm przeciwpożarowy tak nie brzmi. To było coś innego. To musiało być coś innego. - T. zaprzeczył jej teorii.
W tym momencie w korytarzu zgasło światło. Lekka poświata wpadająca przez przerwę miedzy futryną zniknęła całkowicie. Poczułem jak moje serce stanęło. Byliśmy w całkowitej ciemności, słysząc swoje oddechy i czując zapach wybielaczu. Nie wiem jak długo trwała ta chwila, ale w tamtym momencie miałem wrażenie, że to wieczność. Z tej beznadziejnej sytuacji wyrwał nas jednak powrót oświetlenia. Tym razem jednak, zapaliły się chyba wszystkie możliwe światełka w całym szpitalu. Nasza sala rozświetliła się niczym Słońce. Biel wręcz parzyła gałki oczne. Błyskawicznie podjęliśmy decyzję o opuszczeniu sali i wyjściu na korytarz. Wszystkie rzeczy zostawiliśmy za sobą, nie chcąc przebywać w tych czterech ścianach dłużej niż trzeba. Wyszliśmy chaotycznie, wręcz panikując. Cud, że nikt nie został stratowany pod nogami. Pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy był spęd bydła. Zupełnie jakby ktoś wygnał nas na korytarz, byśmy ruszyli do celu. Widziałem twarze reszty, oprócz przerażenia widniało na nich zwątpienie w całą naszą eskapadę. Jestem pewny, że każde z nas żałowało, że znalazło się w tym miejscu, zamiast zwyczajnie cieszyć się z piątkowego wieczoru we własnym pokoju. Wiktoria i ja złapaliśmy się spojrzeniami. Nie wiedziałem czemu, ale straszliwie jej współczułem. Przez ten jeden krótki moment chciałem ją przytulić i powiedzieć, że za chwilę wrócimy do domu, ale nie mogłem tego zrobić. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek stamtąd gdziekolwiek wrócimy. Postanowiliśmy dostać się na parter, a stamtąd wydostać się jakimś oknem, lub drzwiami. W zależności od tego co byłoby bardziej sensowne. Nie mieliśmy ani latarek, ani jedzenia, ani wody. Nie groziła nam może śmierć przez wycieńczenie, ale i tak dosyć mocno nas to załamało. Całą grupę prowadziła Kinga, która jak zwykle wzięła na siebie ciężar tego całego przedsięwzięcia, gdy sytuacja była beznadziejna. Za nią szła Anka. Nawet na samym końcu kolumny słyszałem jej ciche szlochy. Nie wiem co dobijało ją wtedy bardziej, fakt, że to przez nią tu jesteśmy, czy to, że wszystko się tak popieprzyło. W środku naszej brygady znalazł się Tomek. Choć był cichy, to w jego ruchach rozpoznałem powoli narastający strach. Ani trochę mu się nie dziwiłem, sam byłem już wtedy załamany sytuacją. Między nim, a mną znalazła się Wika. Przez całą drogę w korytarzu trzymała mnie mocno za rękę. I chociaż nadal myślę, że nie była tego świadoma, to i tak czułem się wtedy jak ktoś kogo sama wybrała na swojego obrońcę.
Podróż zaczęliśmy na 4 piętrze. Dostanie się do schodów było względnie łatwe, chociaż za każdym razem gdy mijaliśmy biało rozświetloną salę ogarniały nas dreszcze. Dodatkowo ten zapach wybielaczu rozszedł się chyba na cały szpital. Miałem wrażenie, że już nigdy się go z siebie nie pozbędę. Mimo wszystko cały czas dotrzymywałem im kroku na schodach.
- Które to piętro? - rzuciła szybko Ania
- Drugie, już niedaleko. - nie jestem w stanie sobie nawet przypomnieć co kto wtedy mówił, bo wszystko co się wtedy rozegrało było zbyt błyskawiczne i przerażające.
- Słyszycie?
- Co masz na myśli?
- Ja też nic nie słyszę...
- Słyszę to, bo jestem na końcu, a to jest za nami!
- O czym ty gadasz?! To nie jest śmieszne!
- COŚ ZA NAMI BIEGNIE PO SCHODACH!
- Ma rację!
- Jezu, całe schody się trzęsą!
- KIM JEST..
Uderzyła we mnie grupa postaci. Zupełnie jakby po schodach postanowiło zbiec na raz tysiąc osób. Nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa, słyszałem tylko krzyki pozostałych i oddechy..tych stworzeń. Ich twarze były białe. Całkowicie białe, zupełnie jakby obtoczono je mąką. Jakby nigdy nie spotkały zewnętrznego świata. Biegły jak dzikie, wrzeszczały, tupały i pluły. Rozepchnęły nas na wszystkie boki, widziałem jak Kinga i Ania spadają ze schodów ginąc w ich tłumie. Potem udało mi się dokładnie spojrzeć w twarz jednego z nich. Widziałem każdą maleńką żyłkę znajdującą się pod skórą. Wyglądała jakby nie posiadała w sobie ani grama tłuszczu. Skóra, mięso i czaszka. Nie posiadał brwi, ani powiek. Jakby urodził się bez nich, jak gdyby nie były mu potrzebne. Natomiast jego oczy.. Wyglądały jak piłki golfowe. To je pamiętam najlepiej. Ogromne wielkie ślepia pełne maleńkich nierówności. Zupełnie ślepe i zdezorientowane, ale pełne nienawiści. Zrozumiałem, że przed niczym nie uciekały. One goniły, gnały dziko za swoją zdobyczą. Ale skoro to nie byliśmy my, to co jeszcze znajdywało się w opuszczonym skrzydle?
- TOMEK?!
-TU! GDZIE JESTEŚ?
- NA PÓŁPIĘTRZE! WIDZIAŁEŚ CO SIĘ STAŁO Z DZIEWCZYNAMI?
- SPADŁY NA NIŻSZE PIĘTRO. WIDZIAŁEM, JAK ZSUWAJĄ SIĘ PO SCHODACH.
- TOMEK! GDZIE JESTEŚ, NIE WIDZĘ CIĘ!
Chociaż nasze głosy zdawały się być blisko siebie, to nie byłem w stanie odnaleźć go wzrokiem. Próbowałem, ale to było niemożliwe. Jego głos dochodził ze ściany na półpiętrze.
- Tomek. Co widzisz?
- Drzwi windy. Jestem w windzie.. musiały mnie tam zepchnąć gdy biegły.
- W windzie?
- Tak. Jestem w cholernej windzie.. Ale..
- Ale w tym skrzydle nie było windy.
- Co się z nami dzieje? CO SIĘ DZIEJE?!
Ściana zaczęła lekko drgać. Słyszałem jak coś uderza w nią od drugiej strony. A raczej ktoś. Tomek musiał próbować otworzyć drzwi windy w której się znalazł, ale ja słyszałem tylko tępe uderzenia w ścianę. Jeśli do tej pory nie byłem przerażony, to w tym momencie wszystko sięgnęło zenitu.
- Boże. A Ty co widzisz?
- Ścianę. Stoję na półpiętrze. Rozmawiamy przez litą ścianę.
- Niemożliwe.. to niemożliwe. Ja jestem w windzie! JESTEM W JEBANEJ WINDZIE.
- Chłopaki?! TO MY!
- Tomek, poczekaj, słyszę Ankę, zejdę do niej i zaraz tu wrócimy!
- Jasne.. Ja się boję. Nie zostawiajcie mnie tu..
Ruszyłem biegiem w dół. Ujrzałem najpierw jej nogi. Miała podarte spodnie. Po sekundzie ujrzałem ją w całej okazałości. Wyglądała jakby wpadła pod samochód. Twarz pełna siniaków, ubrania podarte i pobrudzone. Ani trochę nie wyglądała jakby spadła ze schodów. Raczej jakby gdyby coś ją po nich kilka razy przeciągnęło. Obok niej siedziała Kinga. Nie wyglądała tak tragicznie, chociaż i tak w normalnej sytuacji spytałbym jej czy nikt jej przed chwila nie pobił. Spojrzały na mnie z nieukrywaną radością. A ja odetchnąłem z ulgą, bo przynajmniej one nie były za ścianą.
- Boże. Cieszę się, że was widzę..
- Co.. co to było?
- Nie mam pojęcia, ale to.. kurwa mać. To nie byli ludzie..
- Kinga powiedziała, że jeden jej dotknął w policzek.
- Co?
- Tak.. byłyśmy na przodzie. Popchnęli nas do przodu. Kilku przewróciło się na nas. Ale zamiast wstać zaczęli poruszać się na czworakach ciągnąc nas po podłodze.. Jeden z nich ślinił się na mnie i gładził mnie po policzku.. Mam ślad. Zobacz. - Przez jej policzek szła głęboka bruzda. Jakby zrobiona prętem rozgrzanym do czerwoności. Dopiero teraz zrozumiałem, że siedzi, bo chciała ukryć swoją twarz. Myślałem, że po prostu płacze, ale ona chciała się schować w ramionach.
- Wszystko będzie dobrze, Zabierzemy Cię do lekarza i na pewno coś na to zaradzi. - mimowolnie uśmiechnęła się. Dopiero wtedy zrozumiałem, że przecież jesteśmy w szpitalu..
- Gdzie reszta? Widziałeś ich?
- Tomka.. On..
- Co z nim?
- Chodźcie.
Zaprowadziłem je na górę. Tomek cały czas tam był. A między nami nadal stała ściana.
- Co.. Jak to jest możliwe.. Przecież to przeczy jakimkolwiek prawom! - Ania traciła to. Była naprawdę blisko całkowitego załamania. Odsunęła się na bok i zaczęła znowu cicho płakać. Ani ja, ani Kinga nie przeszkadzaliśmy jej w tym.
- Jak myślisz.. damy radę przebić ścianę?
- Nie wiem.. Nawet jeśli faktycznie jakimś cudem zobaczymy go za nią, to nadal ma ona grubość kilkudziesięciu centymetrów. Potrzebowalibyśmy jakiegoś młota.. i strongmana.
- Musimy wezwać pomoc. Nadal mamy telefony, prawda?
Kinga na nowo odświeżyła nas. Wszyscy zapomnieliśmy o tych cudownych urządzeniach. Błyskawicznie sięgnąłem do kieszeni. Nadal tam był. Cztery kreski zasięgu. Byliśmy uratowani.
- Okej.. Mój jest zniszczony. Musiałam na niego upaść ze schodów..
- Mój też.. Te stwory..
- Mój działa. Tomek, a Twój?
- Światło zgasło..
- Co?
- W windzie zgasło światło. - Jego głos zabrzmiał inaczej. Jak gdyby coś zabrało z niego wszelką radość. Miałem wrażenie, że słyszę znowu ten robotyczny głos poczty głosowej. Ale to nadal był Tomek, cokolwiek by się tam nie działo.
- Damian.. Światła.
- Co? - Kinga miała rację. Wszystkie reflektory zaczęły migać. W korytarzu powyżej usłyszeliśmy dźwięk pękających lamp. Chwilę po tym światło zgasło całkowicie. Jednak nie nastała z tym cisza, jak miało to wcześniej w zwyczaju. Za ścianą usłyszeliśmy straszliwy zgrzyt, zupełnie jakby stare zębatki znowu zostały wprawione w ruch. Coś zaczęło się powoli ruszać. Wszyscy wiedzieliśmy, że jeśli ta winda faktycznie tam była, to właśnie ruszyła. Sekundę potem w naszych głowach rozległ się przeraźliwy chrzęst metalu. Winda runęła w dół. A korytarz wypełnił się krzykiem Wiktorii. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że nie widziałem jej obok w momencie gdy dotarł do nas tłum. Ona zniknęła wcześniej.
- Gazu! Do korytarza na dole!
- GDZIE ONA JEST? CZEMU TAK KRZYCZY?
- Nie wiem, biegnijcie! Do przodu!
- Musimy ją znaleźć!
- UWAGA!
Nie jestem w stanie nadal powiedzieć co wydarzyło się chwilę po tym krzyku. Ogarnęła mnie fala ogromnego bólu. Czułem jak w ustach znalazła się moja krew. A chwilę potem wróciła w głąb mnie. Jak moje kończyny układały się jak szmaciane rączki pacynki nie zważając na fakt, że w środku nich są kości. Potem ocknąłem się na posadzce. Byłem w tym korytarzu sam. Mimo, że przed chwilą biegłem nim razem z Kingą i Anką nie było po nich śladu. Czułem się oszołomiony, moje ciało zachowywało się jakby przez krótki moment cofnęło się do czasów gdy byłem noworodkiem. Nie mogłem wstać, wydawałem polecenia nogom, ale nie reagowały. Miotały się ocierając o posadzkę, ale nic ponad to. Z moich ust leciała ślina, ze rdzawym krwistym posmakiem. Czyli, że naprawdę niedawno miałem w ustach krew. To wszystko było dla mnie tak bardzo niezrozumiałe. Walcząc z ciałem udało mi się ułożyć w pozycję raczkującą. Pozwalało mi to już na dosyć powolne, aczkolwiek skuteczne poruszanie się. Mniej więcej po przejściu kilku metrów usłyszałem krzyk Wiktorii. Dobiegał zza mnie. A konkretnie w pierwszej sali od schodów. Daleko. W mojej sytuacji to było cholernie daleko. Ruszyłem zbyt gwałtownie i przypłaciłem to brutalnym upadkiem. Poczułem jak dzwoni mi w głowie, gdy skronią uderzyłem o zimną podłogę. Jednak kolejny krzyk szybko mnie ocucił. Zacząłem się czołgać w kierunku sali. Miałem wrażenie, że nie poruszam się nawet na centymetr, ale z sekundy na sekundę do mojego ciała wracała dawna sprawność. Niestety nie dawało mi to żadnej satysfakcji, bo teraz oprócz przeszywających krzyków Wiki słyszałem też rzężenie. Ale nie pojedynczej osoby. To był tłum. Podniosłem się z ziemi, bujając się na nogach. Były jak z waty, lub galaretki. Każdy zbyt energiczny krok mógł skończyć się kolejnym uderzeniem o posadzkę. To była najgorsza sytuacja w całym moim życiu. Byłem tak blisko by jej pomóc, ale nie mogłem tego zrobić. Ograniczało mnie moje własne ciało. Gdy dotarłem do drzwi i je uchyliłem prawie zwymiotowałem. Wiktoria leżała na ławce, trzymana przez te stwory. Nie miała na sobie ubrań. A raczej miała ich strzępy.. I chociaż pamiętam to wszystko zbyt dobrze, to na pewno nie zamierzam opisywać co się z nią działo. Ani co musiało się dziać, gdy do niej szedłem. Takich rzeczy nie powinno się sobie nawet wyobrażać. Gdy tylko dostałem się do środka ogarnęła mnie dzika furia. Zapomniałem o tym, że niedawno nie byłem w stanie chodzić. Chwyciłem za stojak od kroplówki i używając go jak wielkiej piki wbiłem go w ciało stwora, który właśnie skończył to. Przebiłem miejsce w którym jak przypuszczałem powinno być serce. Momentalnie odwrócił się do mnie głową. Ujrzałem jego przerażające oblicze i ten wyraz twarzy. Wyraz twarzy, który mówił, że przegrałem. Że się spóźniłem. Że to się dokonało. Chwilę potem rozpadł się w biały pył, a jego towarzysze ruszyli w moją stronę. Myślałem, że mnie zaraz rozszarpią, ale nie zwrócili nawet uwagi na osobę stojącą przed drzwiami. Po prostu uciekły.
- Wiktoria.. Boże.. co one Ci zrobiły..
- Zabij mnie. Po prostu mnie zabij. - nie mogłem uwierzyć w jej ton. Ona naprawdę tego chciała. Nie byłem w stanie wyobrazić sobie jak się czuła, ale nie mogłem pozwolić na to, żeby ją stracić.
- Nie. Zaraz znajdę Ci ubrania. Potem wezmę na ręce i się wydostaniemy. Obiecuję Ci. Pójdziemy prosto do wyjścia.
- Nie rozumiesz! ON WE MNIE BYŁ I COŚ ZOSTAWIŁ. NOSZĘ TO W SOBIE. CZUJĘ TO!
- Ja.. nie chcę. Nie chcę o tym słyszeć. Nie myśl o tym. Nie możesz. Kurwa! Gdzie tu są jakieś szlafroki.. - udało mi się jakiś znaleźć za biurkiem. Był pobrudzony i za duży jak na nią, ale to musiało wystarczyć.
- Gdzie.. Gdzie reszta? Słyszałam ciebie i dziewczyny..
- Tomek. On.. on chyba nie żyje. A one.. Kurwa. Nie wiem gdzie są. W jednej chwili były obok, a potem.. potem leżałem na ziemi. Wiktoria, przepraszam, ale ja muszę uratować chociaż Ciebie.
- Nie. Nie ruszę się bez nich. Mogę tu zdechnąć jeśli trzeba! Co za różnica!
- Nie mów tak. Jesteśmy na pierwszym piętrze, co oznacza, że pod nami jest wyjście. Rozumiesz?
- Chcesz ich tak zostawić? Z TYM CZYMŚ?
- Nie wiemy czy żyją.. Gdy tylko wyjdziemy wezwiemy policję.
- Nie wiem..
Nie mogłem pozwolić na dalsze rozmowy. W każdej chwili coś mogło się znowu wydarzyć. Lub one mogły wrócić. Wziąłem ją ręce najdelikatniej jak mogłem. Mimo to prawie zapłakała z bólu. Szlafrok powoli zabarwiał się krwią. Musieliśmy uciekać.
Każdy schodek równał się z sykiem bólu Wiktorii. Pocieszałem ją, że zostało już tylko kilka, ale ona powoli odpływała. Nie wiedziałem czy chodzi o ból czy o krwawienie, ale musiałem się pośpieszyć. Gdy zszedłem z ostatniego stopnia zobaczyłem coś co nie powinno mieć w ogóle miejsca. Nie czekała na nas portiernia i napis "WYJŚCIE", a zgniło rdzawe kafelki na ziemi i czarne obdrapane i osmolone ściany. Nie widziałem dokładnie tego co było w głębi, ale mojej uwadze nie uszedł fakt, że nigdzie nie było okien. Zupełnie jakbyśmy z pierwszego piętra przenieśli się do zaniedbanej piwnicy. Na podłodze leżały puste butle tlenowe, przyrządy chirurgiczne i ubrania. Mnóstwo ubrań. Niektóre były stare i zniszczone, inne z kolei wyglądały na niedawno kupione. To musiały być setki ludzi. O ile nie tysiące. Byłem przerażony. Nie miałem siły iść do przodu. Chciałem tam już zostać i zasnąć. Wiedziałem co czeka mnie gry wrócę, ale nie zachęcało mnie to co czyha przede mną. Wtedy ona się obudziła.
- Damian.. Gdzie my?
- Nie wiem. Tego tu nie powinno być.
- Ile ubrań.. czy to pacjenci?
- Nie mam pojęcia. Nie wydaje mi się.
- Pacjenci i ludzie, którzy ich odwiedzają.
- A gdzie Tomek, Ania i Kinga?
- Puść mnie. Spróbuję iść sama..
- Nie! Krwawisz..
- To.. nic..
Wyrwała się z moich ramion i upadła na kolana. Nowy strumień krwi spotkał posadzkę. Chwilę potem udało jej się stanąć na nogi i chybotliwym krokiem ruszyła do przodu. Podążyłem za nią. Musieliśmy iść powoli, żeby nie potknąć się o te wszystkie śmieci, które znalazły się pod naszymi nogami. Pod ścianami ustawione były drewniane stoły z najróżniejszymi probówkami. Na niektórych stały słoiki z jakąś mętną cieczą w środku. Nic mi to nie mówiło, ale Wiktoria wydawała się zafascynowana. Wtedy zjechała winda.
- Co.. Damian, widzisz to?
- Tomek! TOMEK!
- Co? Damian, mówiłeś, że on nie żyje! Co..?!
W windzie faktycznie był Tomasz. Jego skóra sztywno przylegała to kości czaszki. Włosy które kiedyś miał na głowie przyczepione były do koszulki, która wisiała na nim jak na wieszaku. On sam siedział na wózku inwalidzkim. A raczej topił się w nim. Jedyną rzeczą, która dawała dowód, że nadal żył były jego oczy błądzące po całej piwnicy. Powoli, z okropnym skrzypem wózek wyjechał z windy. Ukazała się też osoba, która go pchała.
- KINGA!
- Kinia! To my!
- Co się z wami dzieje!
- Tomek?
- Nie słyszą nas.
- Nie. Nie reagują.
- Co tu się dzieje?
- Ja.. - nie mogła dokończyć, bo przerwał jej dźwięk otwierającego się pieca. Na samym końcu piwnicy, w tej ogromnej ciemności był piec. Otwierała go Anka. Gdy właz dotknął sufitu, ze środka buchnęły wielkie płomienie. Całe pomieszczenie rozświetliło się w ich brutalnym tańcu. Wtedy rozległ się śmiech Kingi. Patrzyłem jak przekręca się z wózkiem, stając przodem do pieca. Wiedziałem co chce zrobić i nie mogłem na to pozwolić. Z dzikim i szalonym śmiechem popędziła pchając Tomka w kierunku ziejącej ogniem czeluści. Chociaż biegłem najszybciej jak mogłem, nie zdążyłem jej powstrzymać. Uderzyła wózkiem o piec z siłą tak wielką, że chude ciało Tomka zwyczajnie wleciało do pieca jak szmaciana lalka. Błyskawicznie poczułem swąd palonego ciała i włosów. Ujrzałem też jego szalejące oczy. Potem właz się zamknął, a całe pomieszczenie ogarnęły ciemności.
- Damian!
- Wiktoria, gdzie jesteś?!
- Ona jest obok!
- Kto?
- Anka! Ma nożyce, idzie do mnie. DAMIAN! - Jej krzyk urwał się nagle. Potem usłyszałem jak coś upada na ziemię. Błyskawicznie pobiegłem w kierunku dźwięku i wpadłem na nią. Na nie obie. Wszystko się rozświetliło. Ujrzałem, że przede mną leży Wiktoria, z dziurą w brzuchu. Krew lała się z niej strumieniem na podłogę. Błyskawicznie ściągnąłem koszulkę i spróbowałem zatamować krwawienie. Usłyszałem jej cichy szept.
- Nie.. Zostaw. Umrę razem z tym co jest w środku..
Nie odpowiedziałem. Nie miałem odwagi. Uciskałem najmocniej jak mogłem. Obok mnie klęknęła Ania. Spojrzałem na nią i ujrzałem w jej oczach człowieczeństwo. Cokolwiek opętało ją wcześniej, znowu była sobą.
- Boże.. Co ja zrobiłam.. Wicia, przepraszam.. nie chciałam.. - jej słowa przeplatały się ze szlochami. Całkowicie straciła panowanie nad sobą. Chciałem jej pomóc, ale nie mogłem zostawić w takim stanie Wiktorii. Zdjąłem pasek od spodni i obwiązałem nim jej brzuch, do rany przyłożyłem złożoną koszulkę i wcisnąłem pod pasek. Myślałem, że w ten sposób chociaż trochę spowolnię krwawienie. Chwilę potem spojrzałem na jej twarz, była cała blada.
- Damian.. piec.. - chociaż wyglądała jakby nie poruszała ustami, to usłyszałem jej cichy szept. Błyskawicznie odwróciłem się i ujrzałem jak z pieca wychodził stwór taki jak te, które widzieliśmy. Tyle, że to było ciało Tomka.
Jego oczy. Tym razem dużo większe i białe. Wypalone brwi i powieki. Osmalone zęby. To był on, ale nie był już sobą. Był jednym z nich. Ryknął na całe gardło. Miałem wrażenie, że ryk wprawiał budynek w drżenie. W odpowiedzi nadeszło kilkadziesiąt podobnych okrzyków. Zbliżały się, nie było dużo czasu. Ale byłem zbyt sparaliżowany widokiem Tomka podchodzącego do bezwładnie stojącej Kingi. Dopiero wtedy zauważyłem, że jej blizna przerodziła się w ranę otwartą. Mogłem dostrzec jej białe zęby tkwiące w buzi. Dopiero Anka doprowadziła mnie do rzeczywistości.
- Damian! Weź Wiktorię i uciekajcie na górę! Wyskoczcie przez okno! Cokolwiek, ale wydostańcie się..
- A Ty?
- A ja.. to przeze mnie to wszystko. To ja was tu ściągnęłam. To ja zabiłam Tomka! I to ja zraniłam Wikę! Przynajmniej tyle mogę zrobić.. proszę..
Może nazwiecie mnie tchórzem, bo to dzięki tej decyzji przeżyłem, ale.. zrobilibyście to samo na moim miejscu. Uniosłem Wiktorię i ruszyłem do schodów. Obejrzałem się ostatni raz i zobaczyłem jak pierwsze stwory wydostają się z pieca. Jak Tomek rozrywa Kingę na pół. Jak Ania biegnie do pieca by go zamknąć. Potem znalazłem się na schodach. Biegłem najszybciej jak mogłem, bałem się, że dopadną nas. Bałem się, że zginiemy wszyscy. W oddali zobaczyłem otwarte okno, to była szansa jedna na milion. Musiałem spróbować. Oparłem Wiktorię o ścianę, żeby szerzej otworzyć okno. Była w stanie jeszcze ustać na nogach, ale z każdą minutą mogła odpłynąć już na zawsze. Śpieszyłem się jak nigdy, ale nie popełniłem żadnego błędu, wszystko szło jak powinno. Jedną nogę wystawiłem za okno. Drugą oparłem na parapecie. Wyciągnąłem do niej ręce, aby wciągnąć ją do siebie i pomóc przejść przez okno. Jej dłonie zbliżały się do mnie. I gdy już miałem je złapać nagle zmieniły kierunek. Było już za późno bym mógł zareagować. Mocno uderzyła mnie w pierś wypychając z okna. Widziałem przez ułamek sekundy jej bladą, ale uśmiechniętą twarz. Potem moje bezwładne, zdumione ciało uderzyło w ziemię.
To wszystko co pamiętam z tego dnia. Rankiem znaleźli mnie robotnicy. Trafiłem do szpitala w stanie śpiączki. Pielęgniarka powiedziała, że obudziłem się po trzech miesiącach. Obecnie nadal jestem w tym szpitalu. I myślę, że nigdy nie uda mi się go opuścić. Spisuję to wszystko na kartki, a kartki wyrzucę w nocy przez okno mając nadzieję, że wiatr zaniesie je daleko stąd do kogoś, kto pomoże. Albo chociaż przeczyta. Bo jak pewnie się domyślasz obudziłem się w skrzydle, które wtedy zwiedzaliśmy. Wróciłem do tego pierdolonego miejsca. I nigdy go nie opuszczę. Boję się nocy, słyszę wtedy jak ktoś biega po schodach. Jak oni biegają.
To ostatnie zdanie, wczoraj widziałem w korytarzu kobietę w ciąży. Wyglądała jak Wiktoria.
Komentarze