Historia

Spojenie

kier 5 7 lat temu 8 753 odsłon Czas czytania: ~9 minut

Przez kilka dni w mieszkaniu panował wzmożony ruch. Mnóstwo osób wchodziło, wychodziło, wynosiło coś, mówiło, śmiało się i denerwowało. Różne rzeczy się zgubiły i znalazły. Położenie innych diametralnie się zmieniło, niektóre się zniszczyły, inne trafiły do kartonów. Owe pudełka przypominały coś w rodzaju szalup ratunkowych – to, co do nich zawędrowało, miało się znaleźć szczęśliwie w nowym domu, to co zostało, miało być wyrzucone na śmietnik – albo pozostać z Mateczką Sophie.

Mateczka Sophie tak naprawdę była nie tylko matką, ale także babcią i prababcią. Najważniejszą z kobiet w rodzinie. Najistotniejszą częścią domu, ważniejszą niż ściany czy sufit. W końcu bez ścian mieszkanie byłoby raczej czymś w rodzaju obozu hipisów, bez Mateczki Sophie natomiast – nijakim miejscem zamieszkania bez zasad i charakteru. Zdawać by się mogło, że dom i jego właścicielka zmieszali się, wessali nawzajem, tworząc w ten sposób spójny, przytłaczający niczym wizyta u królowej byt.

Dotychczas magnetyzm oraz kropelka krwi dyktatora w żyłach babki trzymały rodzinę na miejscu. Ani córka, ani jej mąż, ani nawet ich córka, ani córka córki nie mieli dość śmiałości bądź odwagi, by opuścić kwaterę pełną haftowanych serwetek, ciemnych zakamarków, podstępnego, nieuchwytnego kurzu oraz zapachu kotów. Drobna kobieta, tak stara, że o jej wieku nie wypadało mówić, w przedziwny sposób trzymała wszystkie trzy pokolenia przy sobie. Gotowała im czasami gęste, warzywne wywary, albo prasowała ubrania, głównie jednak zajmowała się przytłaczaniem osobowością. Domownicy zaś zajmowali się swoimi sprawami, co jakiś czas nieśmiało produkując dzieci, by liczba dzieci (dziewczynek) nigdy nie zmalała.

Aż do dnia przeprowadzki. Parę tygodni wcześniej córka córki Mateczki, Lisette, uchodząca za najodważniejszą i najbardziej przebojową, zastukała do drzwi pokoju starej damy.

- Cześć, babciu – powiedziała raźno, nie zwracając uwagi na unoszący się w powietrzu dym papierosowy ani onieśmielający wzrok wypchanego kota. - Postanowiliśmy się wynieść.

Na chwilę zapadła cisza, w bajkach animowanych oznaczająca, że wiedźma musi się zastanowić nad możliwe najbardziej złowrogą odpowiedzią.

- Wynieść? - zapytała wreszcie babka Lisette.

- Tak – odparła tamta. - Ja, matka, jej mąż, moja córka. Na razie do wspólnego mieszkania, potem być może ja i mała znajdziemy coś swojego. Mieszkanie jest bliżej centrum, w lepszej dzielnicy, rozumiesz, domy bliżej siebie, przytulniej, czyściej, wszystko jest bardziej, no, geometryczne. Nowoczesne. Nic się nie chwieje i nie śmierdzi. Poza tym, odległości...

- Ten dom będzie za wami tęsknił – przerwała jej Mateczka Sophie.

- Dzięki – powiedziała Lisette.

- Nie – syknęła z irytacją tamta. W jej pożółkłych oczach skrzył się strach, prawdziwy strach. „Chyba nie chce zostać sama”, pomyślała wnuczka. - On będzie chciał was z powrotem. Znudzi się i zgłodnieje.

Lisette dość dużo czytała i była z tego dumna. Uważała się za osobę wyedukowaną, mającą pojęcie o psychologii i psychiatrii. Babka zaś była starej daty. Gdy się rodziła, akurat był sezon na produkcję ludzi nieufnych, przepełnionych dziwacznymi przesądami, zabobonami, irracjonalnym strachem i ludowymi podaniami. Tak też została stworzona ta kobieta, pomimo całej swojej zawziętości. Szkoda; w innych okolicznościach mogłaby być szefem... czegoś, jakiejś wielkiej organizacji, która coś sprzedaje i to na ogromną skalę (Lisette nie uważała, że zna się DOBRZE na biznesie). A tak tylko tkwiła tutaj i zbierała wypchane i porcelanowe koty.

- Dobrze, dobrze – powiedziała młoda kobieta swoim najbardziej uspokajającym, a zarazem najbardziej działającym na nerwy głosem człowieka, który jest na tyle głupi, że chce się go zamordować, a zarazem na tyle poczciwy, że nie wypada. Lisette absolutnie nigdy nie powinna ulegać złudzeniu, że zna się na czymkolwiek.

Pogłaskała starszą kobietę po dłoni. Ta odtrąciła ją nerwowo, co wnuczka uznała za przejaw pewnego rodzaju paranoi.

- Zrobię ci herbaty – powiedziała łagodnie, ruszając do drzwi.

- Powiedziałam jej – oznajmiła chwilę później reszcie rodziny.

Podniosły się na nią trzy pary oczu.

- I jak zareagowała? - chciała wiedzieć Lida, matka Lisette.

- W porządku – odparła tamta. - Coś tam powiedziała od rzeczy, ale nie robiła większych problemów.

I w ten sposób doszło do owego wielkiego pakowania, wspomnianego na początku. Podczas jego trwania Mateczka wydawała się dość zadowolona. Krzątała się tu i tam, komentowała znaleziska, jakby albo zapomniała o swoich wcześniejszych uwagach, albo nie łączyła pakowania z przeprowadzką, albo też nie wierzyła, że rodzina się na nią odważy.

Dopiero, gdy już stali w drzwiach, umilkła, uśmiech zszedł jej z twarzy, a usta zacisnęły się dla odmiany w wąską kreskę. Wszyscy po kolei pożegnali się z nią mniej lub bardziej wylewnie, co nie zrobiło na niej żadnego wrażenia, po czym poszli sobie.

Sophie została sama w mieszkaniu. Była wściekła, chociaż głównie się bała.

Pierwszy dzień upłynął spokojnie. Jakby dom jeszcze nie zauważył. Drugi, trzeci i czwarty również. Dopiero piątego przedmioty zaczęły częściej spadać. Mieszkanie trzęsło się z niepewności.

Szóstego i siódmego dnia nie było ciepłej wody, a światło czasem gasło.

Ósmego z szafki spadł porcelanowy kot i Sophie uznała, że to przesada. O północy wstała z łóżka, ugotowała trochę wody i postawiła w misce w kuchni. Usiadła przy stole. Siwe, choć długie włosy opadały jej na twarz, przez okno zaglądał słaby blask latarni. Poza tym – było ciemno.

Wygotowana, pozbawiona bakterii woda lekko drżała. Kobieta ze strachem, chociaż bez zdumienia, odkryła, że jej matka miała rację, zaś naukowcy i racjonaliści Lisette się mylili. Podniosła się i ruszyła na korytarz, chcąc być jak najbliżej środka domu. Przypominała ducha, idąc tak bezszelestnie w koszuli nocnej, która ukrywała jej nogi i stopy.

Podeszła blisko, bliziutko do ściany, chcąc pokazać, jak dużo swojego starego ciała jest w stanie oddać mieszkaniu. Pogłaskała chropowatą powierzchnię czubkiem palca.

- No, no – wymamrotała uspokajająco, prawdziwe uspokajająco – głosem osoby, która zawsze rozumie, o co chodzi. - Wiem, że się nudzisz bez nich. - przemawiała dalej. - Ten cały hałas, pot, kroki, emocje – pożywka dla mieszkania, co? Ale zobacz, jestem tu ja. Wiem, że nie przeżywam tak wiele, wiem o tym. Ale ugotowałam ci ciepłej wody, stoi sobie w kuchni i cię trochę grzeje, co? Teraz widzę, widzę, jak żyjesz – tak naprawdę zawsze o tym wiedziałam, ale nie zastanawiałam się nad tobą. Nieważne, gdzie są oni, ważne, że jesteśmy ty i ja. Ty i ja! Oni nam tylko przeszkadzali.

Mieszkanie zadrżało, wydając z siebie cichy pomruk, często brany mylnie za prace remontowe u sąsiadów. Kobieta miała wrażenie, że się uspokaja.

- No – wymamrotała jeszcze raz, kojąco. Po czym wróciła do łóżka.

Mniej więcej tydzień później w nocy obudził ją dźwięk lejącej się wody. Otworzyła oczy i zesztywniała, czujna niczym zwierzę. Dotąd nie zapraszała tu rodziny, miała wrażenie, że to Je tylko zdenerwuje, bo ostatnio zdawało się spokojniejsze. Być może błędnie oceniła sytuację.

Ruszyła w stronę źródła dźwięku, stąpając ostrożnie, spięta, zestresowana, niepewna. Trochę, jakby wstawała do dziecka, trochę, jakby obawiała się włamywaczy, trochę, jakby ktoś hałasował w pokoju, gdzie niedawno ktoś umarł. Nie zapalała światła, prawie nigdy tego nie robiła. Znała na pamięć każdy skrawek tego domu, jakby był jej własnym ciałem. Pamiętała nawet, gdzie za dnia upuściła spinkę do włosów, której nie miała siły podnieść; ominęła to miejsce.

Dotarła do drzwi od łazienki i zmarszczyła brwi. Światło się paliło. Ktoś chyba ustalił inne reguły, niż ona.

Nacisnęła na klamkę.

Kran był maksymalnie odkręcony. Ręczniki leżały na ziemi. Jej szczoteczka do zębów wystawała z odpływu w zlewie, podłoga była cała mokra.

- Oj, oj, oj – powiedziała. - A tak to nie wolno.

Ku jej zaskoczeniu, z biegnących po ścianie rur dobył się głuchy odgłos burczenia, jakby mieszkanie zyskało żołądek. Nigdy jeszcze nie wydało z siebie takiego dźwięku.

- Cichutko – powiedziała i znów dotknęła ściany. Cofnęła palce niemal natychmiast; łazienka obklejona była czymś obrzydliwym. Dostrzegła, że blisko sufitu zwisa pęczek jej włosów, przypominających te wyrywane ze szczotki.

- A tak to bardzo brzydko! - powiedziała. Strach w niej narastał, ale tłumiła go, zrzucała głębiej w odmęty swojego umysłu, tłumacząc sobie, że jeśli pozwoli mu wyjść na jaw, również dom się przestraszy, przestanie jej ufać i stanie się nieobliczalny... jeszcze bardziej.

- Chcesz, żebym ich zaprosiła? - zapytała. Mieszkanie nie odpowiedziało. Sophie przyszła do głowy nieprzyjemna myśl, że może to jej odbija, może sama zdemolowała łazienkę i... „Nie”, przykazała samej sobie. „Nie wolno ci tak myśleć. Bo zignorujesz (zagrożenie) problem. Nikt ci nie wierzy, to chociaż ty uwierz w swoje myśli.”

Znów ugotowała wodę, czując się nieco śmiesznie, bezsensownie. A co jeśli jej matka również była stuknięta? Sprzątanie łazienki postanowiła przełożyć na rano.

Dziwnie się czuła, robiąc zakupy następnego dnia. Miała wrażenie, że sąsiadka, którą spotkała na schodach, przygląda jej się niechętnie, że inna, trzepiąca dywan, coś szepcze na jej temat do bezdomnego kota. Załatwiła sprawunki pospiesznie, po namyśle dodając do standardowej listy jeszcze środki czyszczące i świece zapachowe – może to Mu się spodoba.

Wróciła i zamknęła za sobą starannie drzwi. Zasunęła zasłony. Poczuła zaskakująco bezpieczniejsza.

Za drzwiami łazienki czekał na nią identyczny bałagan, jak wcześniej, Chociaż nie, po chwili dostrzegła, że jej szczoteczka do zębów wróciła na miejsce.

Przeszedł ją zarazem lodowaty dreszcz, jak i nie pasujące do niego uczucie rozczulenia. Zemdliło ją lekko. Ono nauczyło się wykonywać takie subtelne gesty?

- Och, odłożyłoś na miejsce – powiedziała, zwracając się w formie bezosobowej. W głowie jej zawirowało. - Pięknie dziękuję.

Burczenie w rurach powtórzyło się.

- Dziękuję, dziękuję – powtórzyła tępo. Wyszła z łazienki, zatrzymała się, zerknęła przez ramię, po czym poszła po mopa. Następnie pozbierała mokre ręczniki i zabrała się za wycieranie podłogi – raz i dwa, pewne, szybkie ruchy. Tak. Osuszanie podłogi jest bezpieczne. Nie myśl o niczym, Sophie.

Nagle coś na nią skapnęło. Zmarszczyła brwi i uniosła głowę. Właściwie nie chciała wiedzieć, co to, ale nie mogła tego wszystkiego ignorować, w końcu była zdana na siebie. I tylko na siebie.

Z sufitu spływała gęsta, bezbarwna substancja. Nie było widać jej źródła. Sophie zamarła w uprzednio przyjętej pozycji, próbując wyciągnąć jakikolwiek sensowny wniosek z sytuacji.

I wtedy ściana naprzeciwko niej rozmiękła gwałtownie i pękła, ochlapując ją ogromną ilością cieczy. Mateczka zamknęła oczy i poczuła, jak coś wsysa ją w tamtą stronę, w kierunku powstałego czarnego otworu. Krzyknęła i zaczęła łapać się przedmiotów po drodze, wszystkie jednak dziwnym trafem umykały jej palcom. Śmierdziało przetrawionym jedzeniem i wilgotną, gnijącą tkaniną.

- Proszę, nie rób tak! - zawołała starsza kobieta, kiedy nagle zagłębiła się cała w cuchnącej ciemności i wilgoci, jakby wrzucono ją w zgniły budyń. Wydawało jej się, że jeszcze zdoła do Niego przemówić, że Ono się posłucha, ale jej głos został gwałtownie stłumiony. Poczuła koszmarny ból, lecz nie mogła już krzyczeć. Przypominał polewanie kwasem, jej ciało jakby się rozpuszczało, znikało, powodując niewyobrażalne cierpienie...

Aż niespodziewanie ustało. Sophie jednak nadal mogła myśleć. Przecież chyba umarła! Ogarnęła ją panika. Jak to tak, dusza bez ciała...?

Ale nie. Odkryła, że jednak je ma. Nie swoje. Nawet nie ludzkie.

Czuła, że gdzieś w dole ma pokoje. Ma meble. Ma ozdoby. I czuła w sobie taki przeraźliwy chłód, takie nienasycenie! Malutka grzałeczka nie mogłaby jej pomóc, była o tym przekonana.

I nie była tu sama. Czuła obecność. Obecność drapieżnika, ale podobnego do niej samej.

Razem wydali z siebie cudowny, potężny, wibrujący podmuch. Kobieta spróbowała poruszyć nowym ciałem, ale to nie było łatwe – ono nie służyło do ruszania. Było wielkie, ciężkie, stabilne. W jej rurach (żyłach?) płynęły rozmaite substancje, czuła je. Ale to za mało, brakowało jej bodźców! Rozkosznego masażu kroków, dźwięku głosów, kłótni. Potrzebowała życia.

„Przyjdą do nas” dotarł do niej nagle obcy, a jednak znajomy głos.

* * *

Lisette najpierw stukała do drzwi tak długo, że aż córeczka na jej rękach zaczęła się wiercić z niecierpliwości.

„Dziwne”, pomyślała. „Ona przecież nie wychodzi.”

Nacisnęła na klamkę, która ustąpiła. Uniosła brwi, zastanawiając się, czy babce zupełnie odbiło ze starości. Żeby nie zamykać drzwi...?

W mieszkaniu śmierdziało czymś, co przypominało wymiociny, kurzem i dusznym aromatem niewietrzonego wnętrza. Na podłodze leżał rozbity porcelanowy kotek.

„Coś jej się stało, czy jak?” - pomyślała Lisette. Przez chwilę miała wyrzuty sumienia – być może Mateczka nie radzi sobie sama? - lecz szybko je odpędziła.

I wtedy z łazienki dobiegł ją dźwięk lecącej wody.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Wciągające i zaskakujące, bardzo przyjemnie się czyta
Odpowiedz
Wersja audio - https://www.youtube.com/watch?v=kgaNdKV8r5M
Odpowiedz
strasznie nieudolne!!!
Odpowiedz
Bardzo dobre opowiadanie. Czekam na ciąg dalszy �
Odpowiedz
ciekawie ,wciągajace
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Czas czytania: ~7 minut Wyświetlenia: 7 016

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje