Historia

Koszmarny tydzień cz 3/7

abbadon 99 0 6 lat temu 735 odsłon Czas czytania: ~14 minut

Dzień drugi

Następnego dnia wstałem w dobrym nastroju, kompletnie nie pamiętając o wczorajszym incydencie. Był poniedziałek, a ja szykowałem się do wyjścia do pracy, kiedy nagle zadzwonił telefon. Odebrałem, ale w słuchawce słyszałem tylko ciszę i dziwny szelest. Pomyślałem przez sekundę, że może jest to stalker lub opętaniec i natychmiast zbeształem się za tę głupią myśl, jednak poczułem lekki przypływ adrenaliny, a wyobraźnia nie chciała się uspokoić. Dotknąłem palcem skroni by powstrzymać głupie myśli, i już miałem zakończyć połączenie, a następnie szybko wyjść z domu, kiedy usłyszałem w słuchawce głos Mirina:

-Hej Nathan. Wybacz, nie zablokowałem telefonu i musiał sam zadzwonić. A przy okazji, masz to nagranie, o którym wczoraj rozmawialiśmy?

-Tak, mam. - odpowiedziałem z ulgą, uświadamiając sobie jednocześnie, jak łatwo jest mnie wkręcić.

-Ok, to dasz mi je dzisiaj?

-Jasne. To cześć.

-Do zobaczenia.

Odłożyłem słuchawkę, wciąż dziwiąc się, jak szybki był mój puls. Zawsze byłem lekkim paranoikiem, ale wczorajszy rytuał totalnie mnie rozbroił.

Starając się o tym nie myśleć wyszedłem z domu, po czym wsiadłem do auta i pojechałem do redakcji w której pracuję. Droga na miejsce zajmuje mi tylko kilka minut, więc już po chwili zaparkowałem wóz i wsiadłem w windę, w której spotkałem Mirina. On także pracował w tej samej gazecie, więc często na siebie wpadaliśmy.

-O, cześć stary. Jak leci? – zagadałem.

-Hmm? O, cześć. Całkiem spoko. Słuchaj, udało ci się zgrać to nagranie na pendrive?

-Jasne. - odpowiedziałem, lekko rozbawiony jego dociekliwością na temat tego przedmiotu. Raptem dziesięć minut temu niby przypadkiem dzwonił i pytał, czy mam go zgranego, a teraz zaraz po powitaniu robi to ponownie. Pomyślałem sobie, że chyba zwariowałby, gdybym nie przyszedł dziś do pracy. Podałem mu więc tak upragniony przez niego przedmiot. - Naprawdę ci zależy, żeby to sprawdzić, co nie?

-Aż tak to widać? - spytał, jakby bał się, że może wydać swoją tajemnicę. Dość mocno dbał o swoją opinię, czasem nawet do lekkiej przesady.

-No trochę. Z tym telefonem to już była lekka przesada. - mówię bez ogródek.

-Z jakim telefonem?

Czuję jak na to pytanie przechodzi mnie dreszcz. Spoglądam na niego całkowicie zdziwionym wzrokiem

– J-Jak to? Już nie pamiętasz? Dzwoniłeś do mnie raptem chwilę temu, z komórki. Zapomniałeś ją zablokować, co nie?

Mirin patrzy na mnie jak na wariata. Czuję się, jakby grunt usuwał mi się spod nóg.

-Nie wiem o czym mówisz. Od rana nie miałem telefonu w rękach.

Na to stwierdzenie zimna pięść zaciska się na moim żołądku. Przełykam jednak ślinę i mówię najspokojniejszym głosem, na jaki mnie stać.

-N-naprawdę? O kurczę. No to może to był ktoś inny? - wykrztuszam, po czym słyszę dźwięk otwieranych drzwi i z ulgą orientuje się, że winda jest już na moim piętrze. Mirin otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale ja bez chwili zwłoki wychodzę z kabiny, szybko żegnając się i oddalając się od niego na jak największą odległość.

Kilka minut później, nerwowo pukając w klawiaturę próbuję ułożyć to sobie w głowie. Nie jest raczej możliwe, żeby to co się stało było przypadkiem lub pomyłką. Mam numer Mirina w kontaktach i jestem absolutnie pewien, że to jego imię widniało na wyświetlaczu, a i głos w słuchawce zdecydowanie należał właśnie do niego. A mimo to twierdzi, że nie dzwonił. W takim razie, co się wydarzyło?

Znam Mirina już dłuższy czas i mogę ręczyć, że nie żartowałby w taki durny sposób. To zwyczajnie nie w jego stylu. Zapomnieć też nie mógł, przecież cała akcja miała miejsce może dziesięć minut temu.

W głowie mam mętlik, cały czas szukam jakiegoś sensownego wyjaśnienia dla tego zjawiska, nic jednak nie przychodzi mi do głowy. Oprócz jednego, ale tego nie zamierzam przyznawać nawet przed sobą. Przecież to niemożliwe, żeby wczorajsze zajście miało jakikolwiek wpływ na ten telefon. Nie, to nie ma sensu.

Próbuję przestać myśleć o tym incydencie i wrócić do tworzonego przeze mnie w mozole tekstu o okolicznym księdzu oświadczającym, iż nadszedł koniec świata, ale robota idzie mi jak krew z nosa. Z powodzeniem udaje mi się napisać aż 3 zdania, nim moje myśli ponownie lądują w strefę dziwnego telefonu. Po chwili znów próbuję wrócić do pracy. I znów niewiele to daje.

Po kilku godzinach wreszcie kończę robotę, w ciągu której nie dość, że napisałem pół strony tekstu, to jeszcze jestem psychicznie wykończony. W pracy nie działo się nic dziwnego, ale to ze wzdrygałem się na widok każdego cienia, w połączeniu z faktem, że przez siedem godzin zamiast pracować wertowałem internet lub rozmyślałem nad tą sytuacją, okrutnie mnie mnie rozdrażniło i wykończyło. Ledwie udaje mi się dojechać do domu, gdzie zmordowany rzuciłem się na łóżko. Desperacko wręcz potrzebowałem chwili wytchnienia, jednak gdy tylko się położyłem, znów zacząłem roztrząsać tą samą sprawę. Czułem, że dostaję paranoi. Usiadłem i przetarłem spocone czoło, po czym po raz tysięczny odblokowałem telefon i wszedłem kontakty, ale tym razem zamiast sprawdzać znanych mi już na pamięć szczegółów połączenia, wybrałem numer Natali. Ona zawsze potrafiła mnie uspokoić, miałem więc nadzieję, że dziś nie będzie inaczej. Zadzwoniłem i przyłożyłem aparat do ucha, łapiąc się przy tym na łypaniu ukradkiem na każde lustro i okno w moim domu, jakby mogło z nich coś wyskoczyć.

Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci. Przy czwartym odebrała.

-Halo? - Mnie samego zaskoczyła ulga, jaką poczułem, słysząc jej głos.

-Cześć kochanie. Nie chciałabyś może się dzisiaj spotkać? Obejrzelibyśmy jakiś film.

-Jasne, oczywiście – odparła zdziwiona, że pierwszego dnia tygodnia mam czas czy siłę na cokolwiek. Faktycznie, nie było to w moim stylu. – Będę u ciebie za godzinkę.

-Dobrze. To ja już kończę. - powiedziałem, po czym szybko odłożyłem słuchawkę. Miałem nadzieję, że nie zauważyła mojego nerwowego tonu.

-A więc mam co robić. – westchnąłem – Szkoda tylko, że została mi jeszcze godzina samemu ze swoimi myślami.

Szybko przygotowałem film i kilka przekąsek, po czym usiadłem przed komputerem starając się skupić uwagę na czymkolwiek niezwiązanym z dzisiejszym telefonem, co nie szło mi dobrze. Spędziłem tak chwilę, po czym usłyszałem hałas dobiegający z łazienki. Poszedłem sprawdzić co się stało, wcześniej prowizorycznie sięgając po leżącą na biurku ostrą lotkę. Jak już mówiłem, jestem lekkim paranoikiem.

Moja łazienka jest oddzielona od pokoju w którym spędzam większość czasu jedynie przedpokojem, więc szybko się tam dostałem. Widok, który tam zastałem sprawił, że przez moje ciało przeszły torsje.

Zobaczyłem mojego kota, leżącego na podłodze i całego zachlapanego krwią. W jego pysku widziałem małą mysz, którą niemal całkowicie zmasakrował. Nigdy nie miał takich skłonności, więc ten widok tym bardziej mnie obrzydził. Wprawdzie widziałem już zadręczone przez koty zwierzęta, ale nawet one nie przypominały ona tego, co nagle zrobił mój.

Truchełko zwierzęcia leżało na podłodze, rozwalone na cztery kawałki, z których każdy był w innej części pomieszczenia. Krew i wnętrzności były wręcz rozsmarowane po całej łazience a ciałko... Może lepiej oszczędzę wam szczegółów na jego temat. Po prostu powiedzmy, że średniowieczni kaci byliby dziś dumni z mojego pupila.

Whiskas!? – krzyknąłem – Coś ty narobił?! Wynoś się stąd!!

Kot jedynie przekrzywił lekko głowę i uciekł, a ja wziąłem się do sprzątania, uprzednio dwukrotnie wymiotując do sedesu. Pozbieranie się zajęło mi dobre dziesięć minut, a pozbieranie tej niespodzianki kolejne dwadzieścia. Gdy łazienka była już pozbawiona truchła, wziąłem się za wycieranie pozostawionych przez mojego towarzysza krwawych zacieków. Wziąłem gąbkę, nalałem wody i zacząłem ścierać biedne zwierzę z podłogi.

Zastanawiałem się, co mogło nagle napaść Whiskasa mocując się z czerwonymi resztkami, ale do głowy nie przychodziło mi nic, o czym chciałbym myśleć. Faktycznie spotkałem się już z sytuacjami, w których zwierzęta zdawały się działać zbyt inteligentnie jak na nie, ale o ile z reguły fakt ten napawał mnie podnieceniem, to tym razem wolałbym żeby był to tylko dziwny kaprys mojego pupila. I to też sobie wmawiałem, szorując uparte krwawe plamy. Na szczęście dla mnie miałem jednak na tyle zabobonności, by przed myciem wykonać znak krzyża. Tak na zaś.

Umyłem już większość podłogi, gdy zauważyłem, że część czerwonej substancji nie chce się zmyć. Szorowałem uciążliwy skrawek dodatkowe kilka minut, zanim poczułem, że nic to nie daje.

-Oh, Boże dopomóż. Ona zaraz tu będzie a ja się tak babrę. – wymamrotałem zirytowany i zebrałem pianę z kafelka, by ocenić postęp usuwania brudu. Wtedy też zdałem sobie sprawę, że ułożenie płynu nie jest losowe. Lekko zatarta ciecz formowała się w napis, które treść brzmiała:

"Odpuść sobie te życzenia. On ci już nie odpowie. Teraz musisz radzić sobie sam.

Risum.”

Patrzyłem na napis na moich kafelkach kompletnie otępiały, czując, że do mojego gardła dochodzi ciężka, zimna gula. Potrzebowałem dłuższej chwili, żeby ogarnąć myśli i się uspokoić. Wziąłem bardzo głęboki wdech i zacząłem zastanawiać się, co teraz zrobić. Uznałem, że w pierwszej kolejności trzeba zmyć ten napis, a co dalej zastanawiać się dopiera potem. Poszedłem więc do swojego schowka, skąd wziąłem kilka specyfików. Najpierw wylałem wodę święconą na skrawek podłogi, następnie położyłem na nim specjalnie kupiony do takich sytuacji amulet i wyszeptałem krótką frazę po łacinie. Zadziałało. Napis zaczął ponownie zachowywać się jak ciecz. Niestety, wiedziałem, że to nie wystarczy. Ta akcja na pewno zostawiła po sobie złą energię. Chwyciłem więc kadzidło, po czym odprawiłem mały egzorcyzm na pomieszczeniu. Już po chwili czułem, że pokój jest oczyszczony. Ja jednak wcale nie poczułem się lepiej. To co zobaczyłem, bez dwóch zdań było znakiem obecności demona, a to oznacza, że rytuał jednak zadziałał. Będę więc musiał się bronić.

O dziwo jednak ta myśl nie wywołała we mnie aż takiego przerażenia, jakiego można by się było spodziewać. Właściwie, to fakt, że wiem wreszcie na czym stoję uspokoił i wprawił mnie w stan gotowości. Co by się nie działo, nie zamierzałem łatwo dać się zabić.

Ledwo powziąłem tą decyzję, usłyszałem dzwonek do drzwi. Krzyknąłem, że już idę, po czym spokojnie przebrałem się i otworzyłem wejście, w którym stanęła Natali. Przywitałem ją i zaprosiłem do środka. Spróbowałem nawiązać jakoś rozmowę na temat Risuma, ale ona oświadczyła tylko, żebym nie zawracał sobie tym głowy. Zdziwiło mnie to, ale nie miałem zamiaru naciskać.

Kolejne kilka godzin spędziliśmy na wspólnym oglądaniu filmów, nie przejmując się zbytnio kwestią demona. Rozmawialiśmy na typowe tematy, i przez dłuższy czas nie działo się nic nadzwyczajnego. Siedzieliśmy, gadaliśmy, i śmialiśmy się najpierw z komedii, a potem durnego horroru, który razem oglądaliśmy. Gdy skończył się któryś z kolei film, było już późno, a ona spała. Poczułem, że starczy już tego maratonu i też powinienem się położyć, ale najpierw muszę się czegoś napić. Delikatnie wstałem, starając się jej nie obudzić, po czym poszedłem wziąć jakiś napój. Minąłem pogrążony w egipskich ciemnościach przedpokój i wszedłem do kuchni, gdzie zapaliłem światło i mrużąc oczy zacząłem szukać czegoś do picia. Znalazłem butelkę coli. Pociągnąłem potężny łyk, po czym z butelką w ręce skierowałem się z powrotem do pokoju.

Wychodząc z kuchni usłyszałem jakiś szmer, ale gdy odwróciłem głowę nic nie zobaczyłem. Po długim wpatrywaniu się w rozświetloną kuchnię uznałem, że mi się wydawało, i wyszedłem z pomieszczenia, jednak gdy tylko odwróciłem głowę, znów usłyszałem ten sam odgłos i znów w kuchni niczego nie było. Wciąż na wszelki wypadek dokładnie wpatrując się w pomieszczenie, nacisnąłem włącznik światła. Gdy jednak zapanował mrok, nagle w z ciemności wyłoniła się mała, całkowicie biała dziewczynka. Było kompletnie ciemno, ale ją widziałem jak za dnia. Stała tuż przede mną i wbijała we mnie swoje małe, bystre oczka, emanujące chęcią krwi.

Przerażony, natychmiast wcisnąłem włącznik, a pomieszczenie wypełniło białe światło. I pewnie teraz myślicie, że było jak w horrorach. Światło zgaszone i jest, zapalone i znika. Ale nie. Nie w tym horrorze. Tu dalej tam stała, z ustami rozciągającymi się powoli w najbardziej przerażający uśmiech, jaki w życiu widziałem. Tchwiłem przez moment jak wryty, a dziewczynka zaczęła powoli iść w moją stronę. Niemal natychmiast próbowałem uciekać, ale przebyłem ledwo kilka metrów, po czym na mojej drodze stanęła niewidzialna siła, która nie pozwalała mi przejść dalej. Naparłem na nią, nic to jednak nie dało. Gdy jej dotykałem czułem się, jakbym próbował zbliżyć do siebie dwa niezwykle silne magnesy o przeciwnych biegunach. Próbowałem z całej siły się przedrzeć, nie mogłem jednak nawet marzyć o sforsowaniu jej. Nie miałem żadnych szans.

Spojrzałem za siebie. Dziewczynka była jakieś dziesięć metrów za mną i powoli się zbliżała. Nie śpieszyła się. Szła wolno i bardzo spokojnie, odmierzonym i dystyngowanym krokiem, jak gdyby wiedziała, że nie ma co się śpieszyć, bo i tak nie mogę nigdzie uciec. I w sumie to miała kurwa rację.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Mój wzrok natrafił na bardzo ciężką szafę, stojącą przy ścianie. Wiedziałem, że nie byłbym w stanie jej przewrócić, otworzyłem więc ja i szybko przetrząsnąłem zawartość. W środku były głównie ubrania, a także kilka narzędzi. Szybko wybrałem młotek, i przygotowałem się do ataku. Nie byłem na tyle głupi, by podejść do tego czegoś, więc spróbowałem rzucić w to bronią. Wziąłem narzędzie do ręki, wycelowałem i wykonałem rzut. Trafiłem idealnie, prosto w oko dziewczynki. Ona jednak kompletnie się tym nie przejęła, przechyliła tylko głowę i zaśmiała się złowieszczo, po czym szła dalej, jedynie lekko krwawiąc jakąś biało-szarą cieczą, która w ogóle nie przypominała krwi.

Przerażony chwyciłem klucz francuski i przypuściłem atak na pobliskie okno, to jednak ani drgnęło. Kompletnie spanikowałem. Próbowałem jeszcze wypowiedzieć egzorcyzm, ale w niesamowitym przerażeniu nie byłem w stanie wymówić poprawnie żadnego słowa. A ona była coraz bliżej. Gdy dzieliły nas już tylko jakieś cztery metry,całkowicie oszalałem. Zacząłem tłuc w barierę, próbując bezsensownie przedostać się na drugą stronę, ale to było na nic. Biłem w powietrze pięściami, jak zwierzę chwycone w pułapkę, ale ta odbijała się ode mnie za każdym razem. A dziewczyna była już tylko kawałek za mną. Cztery metry, trzy metry, dwa. Jeden metr. Tuż przy mnie.

Zacząłem krzyczeć jak opętany, gdy dotknęła moich pleców, sprawiając, że poczułem się, jakby przez mój kręgosłup przebiła się bryła lodu.

Krzyczałem dalej, upadłszy na barierę, a dziewczynka nieśpiesznie dotknęła mnie po raz drugi, wyraźnie ciesząc się z katuszy które teraz zesłała na moją łopatkę. Znów się wydarłem, tak jak w ogóle nie myślałem, że ludzie potrafią. Wtedy z salonu wypadła Natali, z rozczochranymi włosami, zdziwioną miną i skrajnym przerażeniem na twarzy. Spojrzałem na nią pełen nadziei. Szybko spróbowałem coś wymyślić, i mimo bólu w mojej głowie natychmiast pojawił się plan.

-Sól! - Wykrzyczałem ile sił w płucach - W moim barku mam sól, daj mi ją, szybko!!!

Natali pobiegła, a ja odwróciłem się do dziewczynki. Już wiedziała co się dzieje, i wyraźnie się przestraszyła. Dotknęła mnie znowu, ale już bez cackania się, teraz wyraźnie chciała mnie już zabić. Nie dotknęła mnie dłonią, tylko zagłębiła całą rękę w głąb mojego ciała, przechodząc przeze mnie jak przez wodę. Byłem pewien, że poczuję wtedy nieludzkie cierpienie, ale zamiast tego pojawiło się przyjemne ciepło, które wypełniło mnie uczuciem błogości. W miarę jak ręka potwora przesuwała się w moim ciele w stronę serca, ja czułem się coraz lepiej, jakbym opuszczał swoje ciało i osiągał całkowitą nirwanę. Gdybym był normalnym człowiekiem, najpewniej poddałbym się temu odczuciu, ja jednak wiedziałem już, skąd pochodzi ta błogość. Doświadczyłem jej tylko raz, lata temu, gdy razem z przyjaciółmi po raz pierwszy kontaktowałem się ze zmarłymi. To uczucie pojawiło się, gdy straciłem kontakt z resztą i ponoć zacząłem mówić kompletnie innym głosem. Do dziś to pamiętam i wiem, że ta błogość rozpoczyna się w momencie, gdy tracisz kontakt ze światem. Czyli w momencie, w którym umierasz.

Wiedziałem, że muszę natychmiast coś zrobić, zanim ta kreatura dosięgnie mojego serca. Odwróciłem się i opierając na barierze podniosłem nogę, po czym z całej siły kopnąłem nią dziewczynkę. Znów poczułem, że bryła lodu przebija się przez moje ciało, łamiąc przy tym mój piszczel na kawałki, ale przynajmniej przez chwilę byłem wolny. Natali już wracała z bryłką, którą kupiłem jako pamiątkę z kopalni. Rzuciła mi ją, a ja złapałem w ręce, i szybko potłukłem o ziemię, a kawałki ułożyłem w półokrąg. Dziewczynka już wstała i znów zmierzała w moją stronę, teraz już biegnąc a nie idąc, ale ja zdążyłem ustawić barierę.

Niestety kryształki były bardzo grube, przez co nie miałem co się łudzić, że nie da rady przez nie przejść, miałem jednak trochę czasu.

-Nóż! Teraz leć po nóż do rytuałów!

Natali skinęła głową i pobiegła. Wiedziała gdzie jest i już po chwili wróciła wraz z nim. Tak jak się spodziewałem, pozłacane ostrze do skaryfikacji było już przez nią przygotowane, zanim przerzuciła je przez barierę.

Złapałem przyrząd i poczekałem jeszcze chwilę, aż demon przebije się przez rzadkie pasmo soli. Czułem się teraz pewniej, więc dla lepszego efektu zacząłem mruczeć odpowiednie zaklęcia. Dziewczynka przebiła się przez sól po upływie niecałej minuty, a gdy wpadła na mnie, ja uderzyłem ją nożem prosto w czaszkę. Ostrze przeszło aż po rękojeść, wydając przy tym syk, jak gdyby przed sekundą było rozgrzane do białości a dziewczynka upadła na ziemię i dosłownie wyparowała.

Upadłem na podłogę, kompletnie pozbawiony sił. Świat dookoła mnie kołował jak na karuzeli. Po chwili zdałem sobie sprawę, że Natali klęczy nade mną i coś krzyczy.

-Kurwa mać, co to było?! Nathan, co tu się stało do cholery?! Nathan! Wszystko dobrze!? Nathan, powiedz coś!

Nie śpieszyłem się zbytnio z odpowiedzią. Wiedziałem, że biedaczka jest przerażona, ale byłem trochę zbyt słaby, żeby od razu jej odpowiedzieć. Wtedy byłem niemal pewien, że umieram. Leżałem na podłodze, starając się wytrzymać okropny ból i szok, a moje mięśnie wciąż reagowały nie do końca zgodnie z moją wolą, jak przy odmrożeniach. Najgorzej było w miejscach, gdzie dłonie dziewczynki bezpośrednio mnie dotknęły. Czułem tam okrutne mrowienie, jak gdyby ktoś raził mnie prądem. Potrzebowałem dużo czasu, żeby w ogóle zrozumieć, gdzie jest góra a gdzie dół, więc nie za bardzo mogłem jej odpowiedzieć. Zainteresowałem się nią dopiero, gdy przewróciła mnie na plecy i zaczęła nasłuchiwać oddechu. Przełknąłem gromadzącą się w przełyku ślinę i wychrypiałem:

-W porządku. Jestem tylko obolały.

-Dzięki ci Boże. - westchnęła. - Nathan, co to było? Jesteśmy okultystami tyle czasu, a nigdy nie widziałam niczego, co mogłaby być do tego choćby podobne. Musiałeś wpakować się w niesamowite gówno, skoro odwiedza cię coś takiego.

-Żebyś wiedziała. To ten wasz Risum mnie tak urządził. Bez dwóch zdań.

-Co?! Przecież ten rytuał to był kompletny niewypał.

-Dziury w moich mięśniach mówią co innego. – wycharczałem, sam sobie się dziwiąc, że nawet w tej sytuacji mam siłę na cynizm.

-Kurwa mać. W porządku. Nie wstawaj. Potrzebujesz egzorcyzmu i uzdrowienia. Zresztą tradycyjny szpital też by nie zaszkodził. Nigdzie się nie ruszaj.

Po powiedziawszy wyjęła telefon i zadzwoniła na pogotowie. Ostatnim co pamiętam były jej histeryczne słowa kierowane do ratownika po drugie stronie słuchawki. Nim skończyła mówić, ja straciłem przytomność.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje