Historia

Martwy świat

stalker_iwan 0 6 lat temu 1 610 odsłon Czas czytania: ~3 minuty

Pięć lat temu to wszystko się stało.

Miałem wtedy 19 lat, mieszkałem w Katowicach, dokładnie na przedmieściach w jednej z bardziej zabytkowych dzielnic miasta. Dokładnie był środek lata. Obudziłem się wtedy jak zwykle, koło 10:00. Czuć było żar bijący z nieba tuż za szybą. Ubrałem się i zszedłem na dół. Schodząc po schodach już coś mi nie grało. Było zupełnie cicho mimo że wszyscy domownicy byli wtedy w domu. W kuchni nikogo nie było więc wszedłem do salonu. Tam ich znalazłem. Rodzice siedzieli martwi na kanapie, zastygłymi oczami jakby wpatrywali się w wyłączony telewizor. Byłem przerażony, nie umiałem zrozumieć co się właściwie stało. Wybiegłem na zewnątrz, na podjeździe znalazłem brata. Leżał na plecach, tuż obok otwartego auta. Jak to możliwe że nikt go nie zauważył?

Dwadzieścia metrów dalej leżała odpowiedź.

Jeden z moich sąsiadów leżał na pasku trawy przed ogrodzeniem swojej posesji a tuż obok niego listonosz. Obaj martwi. Puste spojrzenie, blade twarze.

Totalnie zgłupiałem. Co tu się odwala?

Jak to możliwe że na mojej ulicy jest tyle trupów? Próbowałem zadzwonić na policję jednak nie było sygnału. Zacząłem uciekać stamtąd, jak najdalej. Po drodze widziałem kilka trupów na przystanku, kilkanaście metrów dalej samochód rozbity na drzewie. Dalej były tylko coraz gorsze widoki takie jak autobus pełen martwych ludzi wbity w sklep. Do dziś mi się to wszystko śni po nocach. Znalazłem kolejnego nieboszczyka, tak jak mój brat zmarł koło swojego auta, nawet drzwi były otwarte. Stwierdziłem że wykorzystam to i pojadę tym autem prosto na komisariat. Tam ktoś musi być. Przynajmniej tak wierzyłem. Przed odpaleniem samochodu wpadłem na pewien pomysł. Wszedłem na facebooka, sprawdziłem "aktywni".

Nikogo, przynajmniej od dwóch godzin. Zbladłem jeszcze bardziej. Ruszyłem autem i pędziłem na najbliższy komisariat. Zaparkowałem byle jak i wbiegłem do środka. Tam dla odmiany było zupełnie pusto. Czyżby wszyscy byli w terenie? W sumie nie wygląda na to, za dużo radiowozów stało przed budynkiem. Skoro wszyscy nie żyją i nie wiadomo co się będzie dalej dziać muszę zdobyć jakąś broń. Zacząłem szukać jakiś szafek z jakąkolwiek bronią palną. Po przejściu przez większość pomieszczeń znalazłem metalową szafkę wyglądającą na magazyn broni. Była otwarta. To było dziwne, ale nie miałem czasu żeby się nad tym zastanawiać. Wziąłem trzy pistolety, strzelbę, i całą amunicję jaka tam tylko była i wyszedłem. Spakowałem wszystko do auta i ruszyłem dalej. Może ktoś teraz błąkać się po ulicy i szukać pomocy. Nie chciałem zostawać sam. Jeździłem tak chyba półtorej godziny ale nikogo nie znalazłem. Zacząłem płakać. To musi być jakiś koszmar. MUSI. To się nie dzieje naprawdę, zaraz się obudzę i znowu będzie wszystko w porządku.

Nadzieja umiera ostatnia. Ale musiałem wziąć się w garść. Podjechałem jeszcze na stację benzynową. Zatankowałem, wziąłem zapas fajek i wódki.

Trzeba będzie się gdzieś schronić. Po chwili przypomniało mi się że dziadkowie wyjechali do rodziny gdzieś w Niemczech. Ich dom stał pusty a ja nie miałem zamiaru patrzeć znowu na martwych rodziców. Przynajmniej dzisiaj. Bo wiedziałem że będę musiał ich pochować. Będzie to trudne ale trzeba.

Zajechałem do domu dziadków, dla pewności przeczesałem cały dom czy nikogo tam nie było, żywego czy martwego. Pusto. Dzięki Bogu.

Zaniosłem wszystkie moje łupy do salonu. Tam będzie najlepsze miejsce. Przeszukałem szafki i lodówkę. Mało jedzenia a nie wiadomo ile potrwa oczekiwanie na pomoc. O ile ona nadejdzie.

Ale teraz i tak już nic nie zrobię, jest za późno. Zaraz będzie się ściemniać a wole unikać martwego miasta nocą. Zająłem się zasuwaniem wszystkich rolet, zamykaniem wszystkich drzwi, barykadowaniem wejścia.

Po wszystkim włączyłem telewizje, szukałem jakiegokolwiek kanału który działa. Na próżno. Znowu wszedłem na facebooka i sprawdzałem "aktywnych". To samo. Rano spróbuje kogoś wywołać na CB radiu w aucie. Może ktoś się odezwie. Było już późno, siedziałem na fotelu paląc papierosa gdy to usłyszałem. Słyszałem dziwne wrzaski, jęki, ryki i inne odgłosy ludzi. Jak Boga kocham, nigdy w życiu nie słyszałem czegoś takiego. Wyjrzałem lekko przez szparę w rolecie i zamarłem. Widziałem jak martwi wstają. Ale to już nie byli ludzie. Szarawa skóra, czarne puste oczy, bezwłose głowy. Wydawali się wyżsi niż wcześniej. Chodzili w te i we wte bez celu. Cieszyłem się że dziadkowie zainstalowali te rolety antywłamaniowe. W którymś momencie wszystkie rzuciły się na jednego, rozszarpując go na strzępy. Wszędzie była krew i wnętrzności stwora,pozostałe zaczęły się posilać jego ciałem. Prawie zwymiotowałem.

Byłem wyczerpany, musiałem się położyć. Zasnąłem na kanapie ze strzelbą w ręce. Tak na wszelki wypadek.

Następnego dnia spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyłem samochodem do najbliższego sklepu spożywczego. Po drodze nie widziałem ani jednego trupa, w niektórych miejscach tylko ślady krwi. Oprócz zwierząt nie było widać żywej duszy. Ludzie wymarli, zostałem sam. Przynajmniej nie wiem o nikim więcej. Wszyscy których kochałem i znałem nie żyją a ich ciała zmieniły się w ślepe i mordercze bestie.

Musiałem nauczyć się żyć jak szczur, ostrożnie, bez wychylania się.

Bez powodów do życia ale też bez powodów by umrzeć.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje