Historia

A nadzieja pozostanie...

timeisanillusion 0 6 lat temu 1 339 odsłon Czas czytania: ~9 minut

Zapiał zegar.

Zrodził dzień, w którym ludzie odkryli kołdry szczęśliwi. Sielanka spłynęła na świat i zatopiła go w swej ciepłej atmosferze jak lodowata woda z kranu brudne talerze z wczorajszej kolacji. W tamtym momencie nie istniał człowiek, który mógł czuć w sobie choć ułamek niechęci, czy namiastkę zła. Wszystkie długi, błędy i konflikty spaliły się w temperaturze pokoju i przyjaźni.

Stan ten obejmował okres dwóch tygodni. Z dobrotliwej sfery zaczęła wynurzać się ludzka natura. Świat stał się mdły. Ludzie zaczęli odczuwać brak zła, wielu z nich nie wiedziało już, o co walczyć, gdy to, co żyło prawie od zawsze, zmarło jakby na chwilę z niewiadomych przyczyn i odeszło w chwilowe zapomnienie. Tym jednak, co istniało od zawsze, była ludzka różnorodność. Świat podzielił się na dwa obozy.

Jeden z nich stanowili ludzie, którzy po minionej fazie ukojenia przestali zatwierdzać martwe długi i wskrzesili je dla własnej sprawiedliwości. Chcieli również, by coś działo się na świecie, coś, co mogłoby “rozerwać”. Nuda tamowała w nich tlen. Drzemiąca energia czerpała się nieubłaganie.

W drugim obozie występowali zwolennicy względnego pokoju i miłości. Te rzeczy nie były jednak odczuwalne. Niemalże nie istniały. Skóra człowieka stała się szara, odpadł jej dawny, kremowy odcień.

Każda część ludzkości posiadała swoich władców. Po upływie kilku miesięcy, w mniej więcej tym samym czasie zwrócili się oni do swoich najlepszych morderców. Chcieli, aby ci usunęli władcę przeciwnego obozu z gry, a jego podwładna populacja i tamtejsze zamieszkałe przez nią tereny stały się ich własnością. Ostrzegli również swych posłańców przed możliwością przewidzenia ich planów przez antagonistów, oraz że może dojść do wylewu krwi jeszcze przed znacznym przekroczeniem granicy.

Z obu części świata prawie współczesnego wyruszyło dwóch płatnych nożowników gotowych na przedwczesne przeterminowanie czyjegoś życia. Mimo oddalenia od siebie o setki mil, gdy przekraczali mroźne i deszczowe krainy, wyczuwali swoją obecność. Nauczyli się dławić sen, żywili się wyłącznie narkotykami, co było związane z faktem, że każdy morderca miał wyniszczać również siebie samego. Przemierzali pasmo przerażających temperatur przez sześć dni.

Jeden z nich z powodu niesprzyjających zjawisk pogodowych stracił orientację w terenie. Wspiął się na wzgórze i usiadł na jego krańcu. W wyniku niechęci i ogarniającej rozpaczy zażył śmiertelną dawkę narkotyku, która owładnęła jego ciałem i zrzuciła je w dół.

Niedługo potem drugi z morderców odnalazł pierwszego nieprzytomnego w zaspie. Zalał go łzami, które zmroziły mu się na twarzy wyglądającej tylko na martwą. Nożownik bowiem nie umarł, a człowiek, który go odnalazł, rozpoznał w nim swego brata.

Doby później, gdy zabójcy zrozumieli prawdę o sobie, zdali sobie również sprawę, że nawet gdyby chcieli się wykończyć, to nie są w stanie tego zrobić, bo coś sprawiło, że ludzie wciąż mogą cierpieć, ale o odejściu ze świata nie ma już mowy. Mimo wszystko nie chcieli zadawać sobie bólu. Woleli dowiedzieć się, co jest przyczyną niemożliwości zgonu. Chcieli także zwrócić się o pomoc. Wiedzieli, że jeśli ich władcy dowiedzą się, co ich łączy, nie będą mieli zamiaru im odpuścić, mogliby również rozłączyć ich siłą w ramach kary za nieposłuszność.

Odpowiedź znaleźli na pustyni, z której zniknął piach. Pozostał wyłącznie podniszczony kamienny grunt i krzywy krzyż wbity w jego szczelinę. Spuścili głowy. Zrozumieli, że to właśnie on stał za sprawą chwilowego zaniku zła. Że Bóg przełknął piasek, w którym każde najmniejsze ziarenko stanowiło grzech, będący pożółkłą, potarganą cząstką ludzkiego całokształtu. Bóg po raz drugi zmarł za grzechy. Tym razem, na dobre. W miejscu krzyża, wyczuwali coś, coś ledwo słyszalnego, bardzo głębokiego, czego nie umieli w żaden sposób wytłumaczyć.

Nie wiedzieli, co zrobić w tej sytuacji. Po licznych dostawach pomysłów zdecydowali się na swoją ostatnią deskę ratunku. Zdecydowali się odszukać Diabła i to do niego zwrócić się o pomoc. Główkowali się, w którym miejscu mogą go odnaleźć, a przynajmniej zacząć poszukiwania. Jeden z braci zdał sobie sprawę, że Diabeł zawsze uważał za sukces moment, w którym człowiek stwierdzał, że ten nie istnieje. Należało więc wybrać się do miejsca najbardziej w świecie opuszczonego. Bracia wyruszyli na Prypeć.

Gdy tam dotarli, dostrzegli Czarta na jednym z dachów opuszczonego bloku bez grama szyb. Nie wiedzieli, skąd było im wiadome, że to on. Nie była to postać, którą opisywano i rysowano na przestrzeni wieków. Ona wyglądała zupełnie inaczej, nie potrafili go jednak opisać. Był całkowicie nieludzki.

Stał z rękami w kieszeniach i spoglądał w cichą, pustą przestrzeń. Wyglądał na znudzonego tym, co go otacza. Nieco zakłopotani bracia spytali go, czy nie przeszkadzają.

- Meeh… - Wydobył z siebie wydmuchując dym z ust. - Nuda.

Nie kryli zdziwienia.

- Świat, to flaki. - Odpowiedział odwracając się w ich stronę. - Nie ma dobra i pomocy. Jest już tylko zło i groźba. Żeby sytuacji sprostać, trza gardła królewskie do ziemi sprowadzić.

- Nie da się umrzeć. - Powiedział jeden z nożowników kręcąc głową. - Bóg…

- Nie umarł. - Dokończył Diabeł. - Jest tylko skrajnie osłabiony. Tym razem przyjął na siebie zbyt wiele. Jest przecież głupcem nie od dziś…

Bracia nie byli pewni, czy rozumieją.

- Żeby odejść, trzeba Sędziego. Ja sam sądzić nie mogę nikogo. Uśmiechnijcie się. Oto wasze “Życie Wieczne”. Czego wy właściwie chcecie?

- Władcy chcą, byśmy się usunęli. Jesteśmy braćmi, umarlibyśmy podwójnie. Co robić?

- Schować władców. Niech wybuchnie panika. Tylko wtedy odrodzi się dobro, gdy ludzie w horrorze zaczną sobie pomagać. Ale… - Powiedział z potężną oczywistością. - Nie ma nic za darmo.

- Czego oczekujesz?

- Wypełnijcie najpierw swoje zadanie. Później, wróćcie do mnie po kilku dniach od wykonanego polecenia, a powiem wam, co dalej. Za wasze czyny obiecuję wam, że żaden brat nie zginie z ręki brata. A co do reszty, aby On wrócił, należy wypić trochę własnego potu. Mnie wystarczająco wykończyła już nuda, nie mam parcia dalej w ten sposób funkcjonować, a tak się składa, że mnie - można już tylko zniszczyć.

Rodzeństwo niezwłocznie wyruszyło, by wykonać swe zadanie.

Pierwszy z braci udaremnił kąpiel jednego z władców, oblewając łazienkową podłogę benzyną, by zaraz później spalić go na węgiel, spakować w foliowy worek i zatopić w głębokim betonie, z którego nie miał już nigdy się wynurzyć.

Drugi z braci dopilnował, by jedno z biedniejszych plemion indiańskich dostało upominek od świata nowoczesnego, tak zwany pełny żołądek. Bo choć ciało władcy zostało strawione, dusza została nietknięta i błąkała się po świecie zagubiona.

Obaj wkrótce wrócili do Diabła, głosząc, że na świecie panuje fala epidemii, którą stanowią nieudane samobójstwa. Wszyscy chlapią się w tragedii, a producent żyletek ogłosił się najbogatszym żyjącym człowiekiem.

- Teraz czas, byście posadzili na tron władzę, które pokieruje ludzkimi losami. Musicie odnaleźć dobro. Przez mdłość świata, wasze skóry stały się szare, ale jeśli dobroć znów wróci na ludzki rynek, oblezie ją pomarańcz, a na pewno zrobi to miejscami. Jeśli znajdziecie osobnika z takim przypadkiem, wbijcie mu nóż w kolor, a następnie zbierzcie krew do tej butli. - Powiedział podając im kawał szkła. - Ma być pełna. Niestety, wasza się nie nada.

- Co z nią nie tak?

- Wasza...będzie wam tak naprawdę zbędna.

- Jak to? I w jakim celu mamy się tego podjąć?

- Gdy wypełnicie butlę, musicie pozbyć się własnej krwi. Pociąć się. Wtedy będziecie zbyt słabi, by podnieść butlę, dlatego zróbcie to w na tyle ustronnym miejscu, bym mógł sam ją wam wlać przez przełyk. Ona musi wypełnić wasze ciało. Krew przeniesie was do próżni. Próżnia nie wyczuje, że jesteście ludźmi, bo dzięki tej zamianie krwinek, będzie myślała, że przyszedł tam sam Bóg. Jest jednak warunek.

Spojrzeli pytająco.

- Nie wolno wam się odzywać. Wiecie, że tam i tak nic nie słychać, ale ona będzie wiedzieć, że przyszliście z krainy ludzkiej i odeśle was z powrotem. I to nie w waszej postaci. Możecie zacząć wtedy nową karierę jako dżdżownice. O oddychaniu również nie ma mowy, bo w próżni nie występuje tlen, ale na chwilę obecną, śmierć wam nie grozi. Nie bójcie się również o powrót. Stanie się coś, co da znać próżni o tym, że ktoś ją oszukał i będzie pewna, że byłem nim ja, przez co odstawi was w ostatnie miejsce, w którym istniałem.

- Ale po co…

- Idźcie już, pieski boże.

Zrobili, jak powiedział.

Odnaleźli ludzi, w których zaiskrzyło dobro i opróżniali z nich mililitry krwii przepraszając ich przy tym. Trzydzieści osób wypuściło krew do naczynia Diabła. Gdy była już pełna, udali się na opustoszały wyciąg linowy, który nie był nigdy wyłączany. Siedli na jednym z miejsc i zaczęli odpływać, zalewając dół cieczą, która ściekała również po siedziskach i ubraniach, mieszając się ze świeżym śniegiem padającym z góry. Diabeł zjawił się nagle trzymając się liny. Sięgnął po leżącą pośrodku butelkę i zaczął napełniać nią pierwszego z braci. Następnie, w trakcie czynności sięgnął lewą ręką do spodni i wyjął z niej mały obskurny woreczek, który wsadził do kieszeni drugiemu z rodzeństwa.

- C...Co…

- Kwestia grzbietu i kości. - Odpowiedział i napełnił go opróżniając butelkę do pusta. - Nie odzywać mi się.

Obudzili się w niemal zupełnej ciemności.

Przed sobą zobaczyli stół i zwisający z góry łańcuch. Była to jedyna część sfery, którą można było zobaczyć, gdyż oświetlało ją białe światło niewiadomego źródła. Nie widzieli się. Złapali się za ręce i wspólnie podeszli do stołu. Okazało się, że z łańcucha zwisa ryba zaczepiona na haku. Był nią dorsz.

W świetle stołu widzieli wyłącznie swoje ręce. Jeden z nich poczuł, że coś zalega mu w kieszeni. Wyjął woreczek związany trawą na supeł. rozerwał go i sięgnął do środka. Wyjmując zawartość i kładąc ją na stół, wiedział już, o co chodziło Czartowi. Wzdrygnął się, a w swoim bracie również nie wyczuwał spokoju. Obaj jednak wiedzieli, co należy zrobić.

Drugi brat ściągnął rybę z łańcucha, wyjął nóż i rozciął rybę od grzbietu. Następnie pociął ją tak, by móc swobodnie wyjąć jej kręgosłup. Później sięgnął po coś, co zostało im pozostawione i wsadził to do wnętrza ryby.

Okazało się, że Diabeł zostawił również nić, którą stanowiły pozwijane żyły. Bracia z trudem zszyli grzbiet ryby i powiesili ją z powrotem na haku, który zwisał z końca łańcucha. Próżnia zaczęła się trząść. Poczuli się, jakby byli rozrywani od środka. Dziwny krzyk wypełnił ich uszy.

Znaleźli się na na stromym wzgórzu. Coś kopnęło ich i posłało w dół po stromym zboczu. Dosyć fortunnie upadli na pobliskiej polanie. Niebo było krwiste. Zobaczyli Czarta. Stał na szczycie, dumny i zapłakany ze śmiechu, bo oto znów udało mu się wykiwać ten żałosny twór Boga, który i tak nic nie mógł z tym zrobić. A teraz, nie będzie miał szansy nawet wrócić.

Diabeł bowiem zajął jego rządy. Mógł robić wszystko, co mu się podobało. Sprowadził piekło na świat, ale zachował grzechy, by Bóg nigdy nie był w stanie już strawić ich do końca. By zwymiotował własną świętość, zrzekł się jej i padł na kolana przed nowym Panem. Rodzeństwo zaczęło powoli pojmować rozpacz, do której dopuścili. Ojciec Zła od początku wiedział, jak postąpić, gdy zawiedzie ten, który zwał się Wszechmogącym.

Wszystko działało na zasadzie podstępu. Teraz rozumieli, dlaczego kazał im znaleźć się w próżni. Dlaczego mieli wyjąć kręgosłup dorsza i wsadzić w jego miejsce kręgosłup węgorza. Chciał, by zamienili w ten sposób dobro i zło miejscami. I dopiął swego. Był Panem.

Czart dotrzymał jednakże słowa danego braciom. Żaden brat nie zginął z ręki brata.

Każdy umarł z własnej ręki, niszcząc swoje życie, świadomość i odpływając w nicość , w której pozostać miał na dłużej, niż na zawsze.

I nic już nie skończy się dobrze…”.

Patrzę rozpłakany na strony. To na nie, to znów na niego. Tylko kręcę głową. Nic nie rozumiem. Co to znaczy?

- Al...Al...Ale-e…

- Tak. Właśnie tak.

- J-ja...JA NIC NIE ROZUMIEM!

- Daj sobie chwilkę czasu...Dziesięć, może piętnaście sekund?

Siedzę wpatrzony w ogień świecy.

- Ch...Ch...Chcesz im t-to...dać? - Pytam, gdy ten zaczyna okrążać stół. - Im...w-wszystkim? I NASTĘPNYM!?

- Cóż, prawdę mówiąc, to nie. A nadzieja pozostanie... - Powiedział zręcznie wyrywając strony z Biblii.

Paraliż ciała.

- A jeśli chodzi o te inne sprawy, to...O, proszę. Wiesz, co masz z sobą zrobić, Janie? - Powiedział uśmiechnięty Bóg podając mi nóż.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje