Historia

Ostatnia spowiedź

abbadon 99 2 6 lat temu 746 odsłon Czas czytania: ~25 minut

16.05.1928

Nie jestem już młody. Mam całe życie za sobą, szóstkę dorosłych już dzieci i dość oszczędności, żeby żyć w spokoju aż do dnia, gdy ponownie spotkam swoją świętej pamięci żonę. I mam też wspomnienia; setki wspomnień z czasów młodości, dorosłości i rodzicielstwa. Właśnie dni spędzone w spokoju, wśród wspomnień i rozmyślań, uświadomiły mi, że powinienem to napisać. Ale od początku.

Mam na imię Dabiel i mam 72 lata. Większość ludzi kojarzy spokojną starość z cichym domkiem na wsi lub obrzeżach miasta, ja jednak nie wytrzymałbym w domku jednorodzinnym, wśród ciszy i zapachu starości. Dlaczego? Otóż mam ku temu powód, tak samo jak mam powód do tego, by nigdy nie wspominać czasów gdy byłem dzieckiem. Jest nim pewna przygoda, która rozegrała się we właśnie takim miejscu, właśnie w czasie gdy byłem dzieckiem, a ta książka ma wam tę przygodę dokładnie przedstawić. Po tym, jak trafiłem do tego miasta, unikanie przeszłości stało się moją niepisaną zasadą; dziś jednak zamierzam tą zasadę złamać, aby przedstawić światu historię, którą dusiłem w sobie przez tyle lat. Nie traktujcie tego jak pamiętnika, bo o tym co w pamiętniku piszesz, by pamiętać to już zawsze. Ta historia jest raczej sprawozdaniem, bo piszę ją by inni ją poznali, mimo, że sam chciałbym wreszcie zapomnieć.

01.05.1862

Wszystko zaczęło się jakiś tydzień po naszej przeprowadzce do nowego domu. Moi rodzice nigdy nie mogli wytrzymać zbyt długo w jednym miejscu, więc nie było to niczym nowym. Jedyną większą zmianą był fakt, że przenieśliśmy się nie dlatego, że rodzicom znudziło się miejsce ich zamieszkania, tylko dlatego, że mój ojciec, imieniem Henryk, dostał awans, więc musieliśmy od teraz mieszkać gdzieś blisko redakcji. (Pragnę tu wspomnieć, ze jako dziecko nie chodziłem do pracy, tak jak większość dzieci w tych czasach, gdyż nasz tata był w stanie trzymać całą naszą rodzinę). Dotąd po prostu wysyłał swoje dywagacje pocztą, jednak rosnąca poczytność jego dzieł sprawiła, że ludzie dawali mu coraz atrakcyjniejsze oferty dopóty, dopóki się nie zgodził. Mówił, że robi to tylko na krótko, a za kilka miesięcy, gdy znów się znudzi rzuci pracę. Wtedy mu wierzyłem, dziś jednak wydaje mi się, że kłamał. W wieku 6 lat byłem zbyt młody, żeby to zauważyć, ale dziś wyraźnie widzę, jaki był już zmęczony ciągłą zmianą otoczenia, która jeszcze do niedawna sprawiała mu tyle przyjemności. W sumie to moja mama, Jolanta także miała powoli dość, i szukała po prostu odpowiedniego miejsca, żeby osiąść tam na stałe, jednak nigdzie nie mogła go znaleźć. Za to ja i moja siostra Maggy czuliśmy wielkie podniecenie kolejną przeprowadzką, jakby to była wiekopomna przygoda. Tak samo było za każdym razem gdy zmienialiśmy miejsce zamieszkania. Ja i moja starsza o rok siostra nie przywiązywaliśmy się zbytnio do otoczenia, ani też do dzieci, które spotykaliśmy. Maggy była jedyną osobą, z którą naprawdę się rozumiałem i gdyby nie dziwne poczucie, że sprawiam rodzicom przykrość nie bawiąc się z innymi dziećmi, to całe dnie spędzałbym tylko z nią, w zakamarkach kolejnych domów. A nasz nowy miał ich więcej niż jakikolwiek przedtem. Był naprawdę wielki, pełen pokoi, zabytkowych mebli i rozmaitych ozdób. Z tego co pamiętam, to zbudowano go jeszcze w XVII wieku, a pomimo to miał tylko czterech właścicieli. Tak więc znaleźliśmy się w najpiękniejszym domu w historii, a nasz tata miał od jutra zarabiać więcej niż kiedykolwiek. Wszytko było pięknie.

02.05.1862

Jednak sielanka nie trwała długo. Już następnego dnia, podczas gdy ja i moja siostra z zapałem szukaliśmy ukrytych przejść, sekretnych skarbów, albo drogi do Narni, a naszą mamę całkowicie pochłonęła nowa książka, znaleziona w całkiem pokaźnej domowej biblioteczce, do domu wszedł nasz tata, pakunkiem pod pachą i szerokim uśmiechem.

-Co nam przyniosłeś? Co to jest? Pokaż! Pokaż! - zacząłem krzyczeć, skacząc koło taty, wyobrażający sobie najróżniejsze przedmioty, jakie mógł skrywa pakunek.

Tata uśmiechnął się jeszcze szerzej, pogładził mnie po włosach i podszedł do schodów.

-Uznałem, że w tym domu przydałoby się kilka nowych ozdób. - Oświadczył, jednocześnie mocując obraz na pustym dotąd gwoździu. - Dlatego, wracając z pracy zahaczyłem o tutejszy pchli targ i wybrałem jakieś odpowiednie dzieło.

Po tym krótkim wyjaśnieniu odsłonił wiszący już obraz, a naszym oczom ukazał się portret starszego mężczyzny o twardych rysach i zagadkowym uśmiechu, który trzymał coś niewyraźnego rękach. Tło obrazu było czarne, lecz wydawało się skrywać coś, czego nie byłem w stanie dostrzec. Staliśmy nic nie mówiąc i jak zaklęci patrzyliśmy w malowidło. Było naprawdę niesamowicie piękne, ale biła od niego tajemnicza siła i mroczna, potężna aura. Kiedy staliśmy wspólnie, kontemplując jego piękno, nie wiedzieliśmy jeszcze jak wiele cierpień przyniesie nam ten kawałek płótna.

04.05.1862

Właściwie to wciąż nie wiem, co takiego czułem, gdy mijałem ten obraz. To nie tak, że po prostu czułem się nieswojo, przechodząc obok niego. To było coś więcej. Najsilniejsze było uczucie pojawiające się, gdy patrzyłem wprost na niego. Ciężko je dokładnie opisać, ale było to trochę tak, jakby moje serce ogarniało nieznośne, zimne ciepło. Chyba tylko tak mogę to nazwać. Niezbyt to obrazowe, jednak żadne inne określenie nie przyszło mi do głowy, mimo, że wielokrotnie łapałem się na rozmyślaniu o odczuciu, które obejmowało nie, ilekroć patrzyłem na to malowidło. Zresztą nie tylko mnie ono obejmowało. Każdy z nas się tak czuł, kiedy patrzył na obraz. Każdy, oprócz taty. On zawsze, gdy tylko przechodził obok obrazu uśmiechał się lekko, jakby spotkał lubianego polityka. Czasem miało się wręcz wrażenie, że zdejmie kapelusz, lub się pokłoni. Ja za to my chodziliśmy obok niego coraz szybciej, instynktownie czując, że może stać się nam krzywda, jeżeli zostaniemy przy nim zbyt długo. Mimo to nikt się nie skarżył, żeby nie urazić uczuć taty.

Ta sytuacja ciągnęła się przez dwa dni. Każdy z nas wyrobił sobie inny sposób na radzenie sobie z obrazem. Ja przechodziłem jak najszybciej, byleby spędzić przy nim jak najmniej czasu. Często, kiedy nikt nie patrzył brałem rozbieg, żeby zaoszczędzić dodatkowe kilka sekund.

Z kolei moja mama odwracała wzrok, po czym szybko przechodziła do innego pokoju. Wyglądało to bardziej elegancko, ale widać było, że musiała czuć siłę obrazu.

Zaś Maggy radziła sobie poprzez unikanie kontaktu z nim. Zwyczajnie siedziała tylko w jednej połowie domu, unikając drugiej, do której drogi bronił obraz, lub przechodziła jakąś inną ścieżką.

Początkowo wszyscy wmawialiśmy sobie, że wcale się nie boimy. Że wcale nie przechodzimy obok niego szybciej, wcale nie odwracamy wzroku będąc w pobliżu, mężczyzna wcale nie wydaje się na nas patrzeć, a ta gęsia skórka, która przechodzi nas ilekroć się do niego zbliżamy, jest wywołana przeciągiem, przechodzącym przez drzwi wejściowe, które wcale nie są nowe i szczelne jak konserwa. Ta sytuacja zmieniła się jednak bardzo szybko. Po krótkim czasie głowy całej trójki były wypełnione myślami o obrazie. Strach przed nim sprawiał, że nie miałem już ochoty w ogóle przechodzić z pokoju do pokoju. Czułem, jak narasta we mnie uczucie strachu. Cały czas starałem się bawić na zewnątrz, ale nie mogłem przestać myśleć o zagadkowym uśmiechu i dziwnym tle, jakie widziałem na obrazie. Wydaje mi się, że ciągnęło się to całymi miesiącami, choć wiem, że nie mogły minąć więcej niż dwa dni.

Sytuacja stała się całkowicie beznadziejna dnia drugiego po południu, gdy u naszych drzwi została doręczona dziwna przesyłka. Nie było żadnego kuriera, nic do podpisania, żadnej notki, tylko paczka w płótnie. Spytaliśmy siebie nawzajem, czy ktoś coś zamawiał i uzyskaliśmy cztery odmowy. Tak więc pełni ciekawości otworzyliśmy paczkę, a w niej znaleźliśmy coś, co zmroziło mi krew w żyłach. Papier skrywał oczywiście kolejny obraz, co już samo w sobie było okropne, ale ja zobaczyłem tam coś więcej. Obraz przedstawiał mężczyznę podobnego do poprzedniego, choć mającego dość różnic, by uznać, że są to dwie inne, może spokrewnione osoby. Była tam także inna osoba, młodsza i ukryta w tle. Właśnie ona tak mnie przeraziła, bowiem jestem pewien, że była to twarz, mojego ojca, wykrzywiona w grymasie wściekłości. Bałem się zapytać resztę rodziny czy także ja widzi, więc tego nie zrobiłem. Nie miałem pojęcia co właściwie może to oznaczać. Gdy później przemogłem się i ponownie spojrzałem w obraz już jej nie było, nie wierzę jednak, żeby mogło mi się tylko wydawać. Bardzo chciałem, żeby tak było, ale wiedziałem, że nie jest. Do dzisiaj nie mogę spać, ilekroć przypominam sobie tę sylwetkę, oraz człowieka obok niej. Sam obraz był rzecz jasna równie straszny jak poprzedni, a nawet gorszy. Tym razem zawisł w jadalni, czyniąc nasz dom jeszcze posępniejszym i dając nam poczucie, że coś właśnie zawisło w powietrzu.

Jak już powiedziałem, było źle; jednak czara goryczy miała się przelać dopiero w nocy.

Bowiem tej samej nocy obudziłem się z okropnym wręcz pragnieniem. Wyszedłem więc z łóżka i próbowałem po omacku dostać się do kuchni, jednak zamiast tego trafiłem do pokoju moich rodziców. Wciąż idąc wśród egipskich ciemności, uderzyłem czołem w komodę, co obudziło mamę.

-Dabiel? Synku, co ty robisz w moim pokoju o tej porze? - spytała zatroskana.

-Chciałem iść się napić. - odpowiedziałem słodkim głosem, typowym dla małych dzieci, w nadziei, że dzięki temu się nie zdenerwuje za to wtargnięcie.

Mama jednak przeciągnęła się tylko i wstała z łóżka, żeby pokazać mi drogę do kuchni. Szliśmy razem przez ciemne korytarze, a ja, jak to dziecko, z całej siły trzymałem moją mamę za rękę i szedłem przyciśnięty do niej, widząc cień w każdej plamie światła, oraz szept w każdym skrzypnięciu. Gdy w końcu doszliśmy do schodów, powitało nas coś, czego w życiu byśmy się nie spodziewali. Razem z mamą patrzyłem na mojego ojca, który siedział tuż przy portrecie i mówił sennym, nieśmiałym głosem.

-Słucham. Mów, bo wróciłem słuchać. - Po tym zdaniu zrobił przerwę, jakby zużył na nie całą energię. - Nie znalazłem cię przypadkiem, prawda? A właściwie, to ty znalazłeś mnie, co nie? Wybrałeś mnie. Czemu? Do czego? Po co? Powiedz mi do czego mnie potrzebujesz.

Słuchaliśmy osłupiali. Nie mogłem uwierzyć, że mój ojciec rozmawia z tym strasznym tworem, zadaje mu pytania i jeszcze mówi, że to on go znalazł. Czułem, jak na ten widok serce podjeżdża mi do gardła, a brzuch wypełnia się ciepłem. W jednej chwili czterdzieści osiem godzin okłamywania się wreszcie dobiegło końca, a obraz stał się wrogiem, którego musieliśmy pokonać, nim on pokona nas.

Nim jednak pobiegłem aby zrzucić obraz, mama zaciągnęła mnie spowrotem do mojego pokoju, wsadziła do łóżka i powiedziała zdecydowanym głosem:

-Dabiel, zostań tu z siostrą. - jej głos był twardy i bezdyskusyjny. - I nie mów Maggy, ani samemu nie myśl o tych obrazach. One są tylko płótnem i farbą, niczym więcej. Poza tym, jeżeli ktoś ma cokolwiek zrobić w tej sprawie, to muszę to być ja. Jutro, jak tylko wstanę porozmawiam z tatą i to wyjaśnię. A teraz śpij już, późno jest. - Po tych słowach wyszła z mojego pokoju i zamknęła drzwi, zostawiając mnie samego w ciemnościach. Jeszcze długo słuchałem cichego oddechu mojej siostry, i jeszcze cichszego szlochu mojej mamy, nim wreszcie zapadłem w sen.

05.05.1862

Obudziłem się obolały, zdrętwiały i z resztkami snu, które wciąż uparcie zamykały moje powieki. Mimo to czułem radosne podniecenie, gdyż wiedziałem, że moja mama zamierza wreszcie porozmawiać z tatą na temat obrazów i w końcu usunąć nastrój grozy jaki zapanował w naszym domu. Wstałem, czując się jakby nadeszło już Boże Narodzenie, i podszedłem do drzwi. Dopiero gdy już miałem naciskać klamkę, zauważyłem kontem oka moją siostrę, która leżała na łóżku bez ruchu, patrząc się w sufit, jakby bała się, że jeżeli drgnie, to doprowadzi to do katastrofy. Podszedłem do niej przestraszony, i potrząsnąłem nią lekko. Na szczęście okazało się, że po prostu się zamyśliła. Szarpnęła się, jak porażona prądem i spojrzała na mnie, już przytomniej i z normalnym wyrazem twarzy. Usiadła na łóżku zaczęła mówić szeptem.

-Dabiel; czy to co słyszałam dziś w nocy, było prawdą? Mama zamierza porozmawiać z tatą o obrazach i poprosić go, żeby je ściągnął, prawda? Wcale mi się to nie śniło.

-N...No tak. Ale to przecież świetnie, co nie?

-Nie wiem. Nie podoba mi się to. A co jeśli tata się nie zgodzi i zaczną się kłócić? Albo tata je ściągnie, ale zacznie pić? Albo…

-Nie, nie, nie, nie mów już! - przestraszyłem się okropnie, słuchając domysłów mojej siostry. Mimo, że była ode mnie starsza tylko o rok, to czasem wprost mówiła rzeczy, których nawet dorosła osoba nie chciałaby przyznać chociażby sama przed sobą. - Tata ściągnie obrazy i wszystko będzie dobrze, nie martw się.

Ta deklaracja nie przekonała żadnego z nas, ale Maggy zamilkła, więc szybko się ubrałem się i zszedłem na dół. Wtedy tego nie rozumiałem, ale zrobiłem to w takim pośpiech, gdyż obawiałem się kolejnej wersji wydarzeń, jaką może mi przedstawić moja siostra.

Gdy schodziłem do kuchni, gdzie zawsze jedliśmy śniadanie, wybrałem dłuższą drogę, którą zwykle szła moja siostra, gdyż zwyczajnie bałem się zobaczyć obraz wiszący na ścianie, co ostatecznie zdruzgotałoby moje wszelkie nadzieje. Gdy wszedłem do kuchni zobaczyłem mojego tatę z gazetą w ręku, jedzącego jajecznicę i trzymającego w zębach długiego papierosa. To nie był najlepszy znak. Tata nigdy nie palił.

-Cześć tato. - starałem się jak tylko mogłem ukryć moje obawy, nie szło mi jednak najlepiej. Głos mi się łamał. - Gdzie... jest mama?

-Mama źle się poczuła. Leży w łóżku i odpoczywa. Nie wolno ci tam zaglądać i jej budzić, jasne?

-Rozumiem. - Odpowiedziałem. Czułem się okropnie, z olbrzymim trudem powstrzymywałem łzy. Nigdy nie myślałem, że będę tak się bał własnego ojca.

Śniadanie jadłem w ciszy, czując się, jakbym był na pogrzebie. Tata zdawał się tego nie dostrzegać, jednak niemal dławiłem się każdym pojedyńczymi kęsem potrawy. Minuty płynęły jak krew z zaropiałej rany. Siedziałem, mnożąc w głowie coraz to bardziej pesymistyczne wizje następnych kilku dni. Czekałem aż mój ojciec odezwie się w końcu, i oświadczy, że wszystkie obrazy zniknęły, a on nie chce mieć już z nimi nic wspólnego. On jednak uparcie milczał, a ja nie byłem w stanie samodzielnie zacząć rozmowy na ten temat. Czułem, że wariuję od siedzenia bezczynnie.

Gdy wreszcie skończyłem jeść i uznałem, że prościej będzie pójść i po prostu sprawdzić, czy obrazy dalej wiszą, tata wstał i wziął mnie za rękę. Poszedłem za nim niepewnie, a po chwili znaleźliśmy się w salonie, gdzie zobaczyłem coś, przez co poczułem się, jakby ktoś uderzył mnie pięścią prosto w brzuch. Kolejny obraz wisiał na ścianie, niczym szyderczy nagrobek postawiony nad moimi gasnącymi nadziejami. Patrzyłem ze łzami w oczach, kiedy mój ojciec przemówił. Do dziś pamiętam co do słowa jego wypowiedź, i do dziś czuje niepokój, ilekroć o niej pomyśle.

-Popatrz na ten kawałek sztuki. -Powiedział, sadzając mnie na swoim kolanie i siadając ćwierć metra od o obrazu. -Czyż nie jest przepiękny?

Popatrzyłem. Obrazowi, który przedstawiał kolejnego mężczyznę; tym razem po polowaniu, faktycznie nie można było zarzucić złego wykonania, ale nie zmieniało to faktu, że oczy bolały mnie od samego wpatrywania się w płótno.

-Tak, jest iście przepiękny. - Kontynuował, nie czekając na odpowiedź. - Dzięki niemu czuje się dziś lepiej niż kiedykolwiek i chciałbym, żebyś ty też to docenił. Lubisz te obrazy, prawda? - Ostatnie zdanie wypowiedział z olbrzymim naciskiem, jakby był to raczej rozkaz.

Spojrzałem na niego, skinąłem szybko głową, i całą siłą woli zmusiłem się, do ponownego zwrócenia głowy na obraz. Miałem wrażenie, że moim żołądku pękł balon wypełniony wrzątkiem.

-Niedługo będzie ich więcej. Obiecał mi to. Cały nasz dom będzie pełen tych arcydzieł. - Dotknął ramy obrazu, z takim namaszczeniem, jakby była to twarz kochanki. - Czyż to nie piękne?

Głos uwiązł mi w gardle. Wykrztusiłem ciche "tak" i zacząłem krzyczeć w duchu o pomoc. Obraz z chwili na chwilę wydawał mi się coraz bardziej przyjazny, ale to tylko bardziej mnie niepokoiło. Czułem, że coraz łatwiej, i coraz przyjemniej się na niego patrzy. Pewnie zaraziłbym się wtedy obsesją taty, gdyby z nieba nie spadła mi nagle Maggy. Wpadła niespodziewanie, przewracając mnie i tatę. Ojciec wstał zdenerwowany i uderzył ją w tył głowy. Nie mocno, ale na tyle porządnie, żeby przywołać ją do ładu.

-MAGGY! - krzyknął zdenerwowany. - Co ty robisz!? Właśnie tłumaczyłem coś twojemu bratu.

-Przepraszam tato. - spuściła pokornie głowę, ale jak ją znałem, to w ogóle się nie przejęła. - Chciałam pokazać coś Dabielowi. Mogę go na chwilę zabrać?

Przez moment byłem pewien, że tata odmówi, ale nie potrafił powiedzieć "nie" swojemu dziecku. O ile mama była dość twarda, to tatę ściskała za serce każda słodka minka. Westchnął tylko.

-No dobrze. Idźcie już.

Pobiegliśmy przez siebie, tak szybko jak tylko byliśmy w stanie. Zatrzymałem się dopiero, gdy byliśmy w jakiejś górnej części domu, której jeszcze nie zwiedziłem, a już dawno nikt nie używał.

-Maggy, dzięki Bogu, że tam byłaś. Tata zaczął nagle...

-Tak, wiem, wszystko widziałam. - przerwała mi. - Słuchaj, coś jest nie tak. Czuje to. Co mama powiedziała ci wczoraj w nocy, gdy wracaliście do łóżka?

Opowiedziałem jej całość ze wszystkimi szczegółami, a gdy skończyłem, stała po prostu, smutna. Nie zszokowana, lub przestraszona, wyłącznie smutna.

-Dabiel, musimy to skończyć. Jeżeli tata naprawdę zaczął czcić te obrazy, to niedługo może wydarzyć się coś strasznego. Powstrzymajmy je. Musimy.

-Ale jak? Znasz jakieś zaklęcie? - oczy aż rozszerzyły mi się ze szczęścia na myśl, że nasza siostra za chwilę nas wszystkich uratuje.

-Nie. Nie znam. Zrobimy coś prostszego. Zniszczymy je i zakończymy w ten sposób obsesję taty.

Spojrzałem na nią, wzrokiem tak pełnym wymieszanego podziwu, strachu i niedowierzania jakby oznajmiła, że ma zamiar przejąć władzę nad światem. Dzisiaj widzę, że sam pomysł, jak i cały plan, były debilnie głupie, ale wtedy myślałem, że to jedyne dobre wyjście i jedyny sposób, by raz na zawsze zakończyć obsesję taty. A do tego cieszyłem się, że wreszcie nie będę musiał stać bezczynnie, czując jak te przeklęte malowidła wyciągają ze mnie życie.

06.05.1862

Gdy wstaliśmy z łóżek była pierwsza w nocy. Mimo to nie czułem zmęczenia, i byłem gotowy do akcji. Moja siostra podała mi kij do baseballa, sama chwytając kij do golfa. Spytałem, skąd go ma, a ona odparła, że w tak wielkim domu można znaleźć wiele sprzętu. Uznałem, że nie ma sensu wypytywać o szczegóły i ruszyłem za nią, po schodach. Mieliśmy się skradać, ale z podniecenia nie mogłem zwolnić tępa, a schody trzeszczały niemiłosiernie przy każdym kroku. Miałem nadzieję, że tata śpi dziś naprawdę twardo.

Gdy byliśmy już na dole schodów, poszliśmy do salonu i długą serią mocnych uderzeń zmieniliśmy obraz w stertę drzazg i strzępów płótna. Po skończonej robocie czułem się dziwnie, nie mogłem chodzić w linii prostej, bolała mnie głowa, a przed oczami miałem mroczki. Z kolei Maggy łapała powietrze olbrzymimi haustami, jakby ledwo co udało jej się wypłynąć na powierzchnię, po głębokim nurkowaniu. Chciała usiąść, ale chwyciłem ją za rękę i zaprowadziłem do przedpokoju, gdzie wisiał kolejny obraz. Mieliśmy w pierwszej kolejności zająć się tym w jadalni, ale bałem się do niego podejść. Wciąż czułem, że uderzyłbym swojego ojca. Zawroty głowy już mi przeszły, a moja siostra oddychała coraz stabilnej, więc chciałem jak najszybciej kontynuować. Spojrzałem jej w oczy i wyszeptałem kilka pocieszających słów, po czym na powrót wcisnąłem jej broń w rękę. Po raz pierwszy to ja kierowałem nią. Odetchnęła i przymierzyła się do ciosu. Uderzyliśmy raz, potem drugi. Przy trzecim zamachu nagle usłyszałem kroki. Osłupiały zobaczyłem mojego ojca, który wszedł po omacku do przedpokoju. Wydawał się bardzo zaspany i zmęczony.

-Co to za walenie? - spytał, gdy tylko zauważył nas na schodach. - I czemu....

Nie dokończył, gdyż głośny trzask przerwał jego wypowiedź. To była Maggy. Nie zauważyła jeszcze ojca, i oddała ostatnie uderzenie. Teraz zamarła, widząc już co się dzieje, ale było za późno. Nasz tata spojrzał na obraz, widząc go wyraźnie, jakby jego oczy w sekundę przyzwyczaiły się do ciemności.

Przez jedną, niekończącą się sekundę miałem złudną nadzieję, że uda nam się jakoś z tego wyjść. Że tata nie zauważy, że dwa jego ukochane obrazy są zniszczone, albo powiemy, że takie już je znaleźliśmy, a tymi kijami próbowaliśmy tylko zabić pająka, który wszedł na obraz.

Ale tata zobaczył dziury, i wpadł w szał, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałem. Pamiętam jego krzyki, ciosy, które obaj dostaliśmy na twarz, już nie lekkie i dyscyplinujące, ale okrutne i wymierzone z olbrzymią siłą. Pamiętam też, jak łapał nas obu za karki i zmuszał do wejścia do pokoju, cały czas mówiąc o braku szacunku, karze i straconej nadziei. Wrzucił nas do pokoju, gdzie kazał zostać, dopóki nie wymyśli nam kary. Nigdy wcześniej nie widziałem mojego ojca w takiej furii. Na wskutek bólu i widoku jego wściekłości poczułem, że łzy lecą mi po twarzy. Razem z moją siostrą, długo jeszcze leżeliśmy, płacząc.

Przestałem szlochać dopiero rano, na widok pierwszych promieni słońca, widocznych z za okna. Łkałem bardzo długo, wręcz całe godziny leżałem na podłodze wśród łez, dlatego teraz czułem się okropnie. Wiedziałem jednak, że muszę wstać. Podźwignąłem się na nogi i z trudem wstałem. Pomacałem siniaka, który wykwitł pod moim okiem. Oczywiście bolało okropnie, ale na szczęście widziałem. Popatrzyłem na Maggy. Spała. Zazdrościłem jej tego, że udało jej się zasnąć, a co za tym idzie choć pozornie uciec z tego piekła. Usiadłem na podłodze, w kącie pokoju. Nie miałem już ochoty płakać, więc rozmyślałem o wszystkim co się stało. Tata oszalał, mama była chora, najpewniej za sprawą tego obrazu, a ja zostałem sam, bo moja siostrzyczka nie mogła mi pomóc. Do tego w domu wciąż były dwa te obrazy, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Czułem, że się duszę. Otworzyłem okno, ale zimne powietrze sprawiło tylko, że rozbolało mnie gardło. Wszystko było beznadziejne.

Myślałem, że zniszczenie obrazów przyniesie nam ulgę, ale sprowadziło tylko gniew ojca, a ja nie czułem żadnej różnicy w atmosferze domu. Nawet z tego pokoju czułem, jakby coś przenikało moją skórę, i monotonnie buczało w uszach. Ale chociaż nie musiałem patrzeć na obrazy, więc przynajmniej zniknęło to nieznośne, zimne ciepło w moim sercu.

Po kilkunastu minutach siedzenia na podłodze, poczułem że muszę wreszcie opuścić ten pokój. Nie miałem już sił by zastanawiać się nad tym czy to słuszne, czy nie, po prostu wstałem i ignorując ryzyko wyszedłem z pokoju. Na zewnątrz powitała mnie scena jak z horroru. Każdy, absolutnie każdy kawałek ścian w naszym domu, był pokryty obrazami, wieszanymi chaotycznie jeden obok drugiego, nachodzącymi na siebie i wiszącymi krzywo, bokiem, gdy powinny pionowo, pionowo gdy powinny bokiem, umocowanymi gwoździami wbitymi w ramę i stojącymi na innych obrazach. Od tego widoku zabrakło mi tchu. Całe moje ciało było niemal rozrywane przez energię z obrazów, tysiąckrotnie silniejszą niż wcześniej. Na przedpokoju zobaczyłem mojego ojca, który wieszał kolejny obraz, wbijając gwóźdź tępą stroną siekiery. Był cały spocony, na twarzy miał zaschnięte łzy i mamrotał jak oszalały.

-Byłem złym ojcem. Przez tyle lat byłem takim złym ojcem. - Nie widziałem do kogo mówi, ale wydawało mi się, że do pierwszego obrazu. Mówił z trudem, sapiąc przy każdym słowie. - Ale ty mi pomogłeś. Muszę wbić w nich posłuszeństwo. Tak jak mówiłeś. Wbije w nich posłuszeństwo. Naprawie to, co zepsułem. Uchronić dzieci. To jest najważniejsze, więc właśnie to zrobię. Nie pozwolę im popaść w zepsucie. Będą mnie słuchać. Będą. Tak jak ja słucham ciebie. Zrobię to, przysięgam.

Stałem tak, nie wiedząc co zrobić. Po prostu patrzyłem bezmyślnie. Wtedy ojciec opuścił siekierę i spojrzał w moją stronę. To był jedyny raz, kiedy zmoczyłem spodnie.

-Dabiel! - Krzyknął rozwścieczony. - Chodź tu natychmiast!

Oczywiście ani drgnąłem. Tata nie był zadowolony z tego faktu.

-DABIEL! CHODŹ TU! JUŻ!

Widząc moją bezczynność zaczął iść w moją stronę.

-Nie chcesz iść!? Dobrze, więc sam cię wprowadzę! Wbije w ciebie szacunek synu!

To mówiąc zaczął wymachiwać siekierą. Uciekłem, biegnąc przed siebie, tak szybko, jak tylko mogłem. Uciekałem przez dłuższą chwilę, nim czując oddech mojego ojca na karku zauważyłem drzwi z kluczem w środku. Dopadłem do nich, przekręciłem klucz, wskoczyłem do środka, zamknąłem je i odetchnąłem z ulgą. Po chwili rozejrzałem się po pokoju. Myślałem, że jestem w swoim, ale okazało się, że trafiłem do pokoju rodziców. Znów znalazłem tam coś okropnego, ale nie czułem już rozpaczy. Czułem się już tak zmęczony, że wszystko po mnie spływało. Widok mojej matki, zakneblowanej i przywiązanej do łóżka a do tego z obrazem umieszczonym tuż przed oczami, faktycznie nie był zbyt przyjemny, ale tonął w morzu bólu i przerażenia, którego już doświadczyłem. Mama starała się ze wszystkich sił mieć zamknięte oczy, ale nie mamrotała jak szalona, więc jakoś zdjąłem, a następnie kopniakiem zniszczyłem obraz, po czym powoli poluzowałem pasy, które ją krępowały. Dopiero wtedy otworzyła oczy. Zobaczyłem w nich błysk niewysłowionej ulgi, gdy mnie zobaczyła. Wykrzyknęła moje imię i wzięła mnie na ręce, długo tuląc bez słowa. Myślałem, że widok matki przyniesie mi ulgę, że kamień spadnie mi z serca, a wszystko wyda mi się lepsze, ale było nie czułem się tak. Miło było poczuć ciepło uścisku mojej mamy, ale nie sprawił mi on aż tak wielkiej różnicy. W sumie nic nie robiłem, czekałem tylko, aż mnie puści. Gdy to się stało, opowiedziałem jej co dziś robiłem. Ona nie musiała nic mówić, bo już dobrze widziałem, co się stało.

07.05.1862

Dobrze wiedzieliśmy, co należy zrobić, ale obaj baliśmy się to przyznać. Żadne z nas nie chciało wyjść z pokoju i stawić czoła temu czemuś w ciele mojego ojca. W efekcie siedzieliśmy pokoju, czekając na cud. Nie mieliśmy nic, co mogłoby posłużyć nam za broń. Mój ojciec wyraźnie przygotował się na taką sytuację, więc mieliśmy do dyspozycji tylko komodę, łóżko i pasy, którymi skrępowana była wcześniej mama, oraz ramę zniszczonego przeze mnie obrazu. Nie mieliśmy pojęcia, co robić.

Minął już cały jeden dzień i było już późne popołudnie drugiego, gdy w końcu zdecydowaliśmy się wyjść. Plan nie był zbyt skomplikowany. Ja miałem zostać w pokoju, a mama uciec z domu i pobiec na policje. Proste, szybkie i skuteczne. Jednak, gdy tylko moja mama ostrożnie wychyliła głowę, aby się rozejrzeć, tuż obok niej wylądowała masywna siekiera. Szybko cofnęła się, i upadła na podłogę, nie mogąc dać wiary temu, że on stał tam przez całe dwa dni i czekał. Wszedł do naszego schronienia, krzycząc coś kompletnie niezrozumiałego, i bez przerwy mrugając oczami, zamykając i otwierając je dosłownie co pół sekundy. Bez zastanowienia przebiegłem przez drzwi, tuż przy jego nodze. Myślałem, że już nie będę się dłużej bać, gdy tam wrócę, że pochowałem strach, ból, i słabość głęboko wewnątrz swojej duszy, ale się myliłem. W ciągu tego kilkusekundowego biegu, wszystko co tłumiłem w sobie przez te kilkanaście godzin zamknięcia, uderzyło we mnie z niezwykłą siłą. Znów byłem tylko małym dzieckiem, bezradnie biegnącym przez korytarz, otoczonym przez tysiące wrogów, z nieznośnym zimnym ciepłem wbijającym się w moje serce i oddechem mojego rodzonego ojca na karku. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że biegnę. Rozpaczliwie starałem się coś wymyślić. Przed oczami stanęły mi drzwi do pokoju, w którym tata zamknął wcześniej mnie i moją siostrę. Pobiegłem właśnie w tamtym kierunku i otworzyłem je. Moja siostra wciąż tam była. Wyciągnąłem ją za rękę. Słyszała już krzyki, więc wiedziała, co się dzieje. Wyciągnąłem ją z pokoju, a potem był tylko bieg. Uciekaliśmy przez jakieś trzy minuty, nim zatoczyliśmy koło i znów znaleźliśmy się przy schodach. Od tego momentu było już tylko gorzej.

Nasz prześladowca nie zdążył zahamować, przez co zrzucił nas za poręcz, samemu zostając na górze, a dotąd stojąca tylko jak słup mama zaczęło się z nim szamotać, podczas gdy my próbowaliśmy znaleźć cokolwiek, co możemy jej rzucić, żeby posłużyło za broń. Oczywiście nie miała zbyt wielkich szans w porównaniu do znacznie większego i silniejszego przeciwnika, więc mieliśmy mało czasu.

Przeczesywałem teren tak szybko, jak tylko byłem w stanie, lecz nie mogłem znaleźć niczego, co mogłoby posłużyć za chociażby najmarniejszy oręż. Nagle mój wzrok natrafił na szklankę. Nie było to nic wielkiego, ale wystarczyłoby, żeby trafić mojego tatę w głowę, i pozwolić mamie się wydostać. Wziąłem zamach, i przygotowałem się do rzutu, gdy nagle pomyślałem, że nie mogę tego zrobić. Teraz wiem, że to bez sensu, ale wtedy czułem się, jakbym profanował tym rzutem jakąś świętość. Miałem przed sobą człowieka, który w ciągu ostatnich pięciu dni został opętany, bił mnie pięściami i zamknął, a teraz próbował zabić moją matkę, lecz to nie jego widziałem. Tak naprawdę widziałem człowieka, który przez ostatnie sześć lat opiekował się mną, zabawiał opowieściami, usypiał i uczył, żeby się nie bać. Wiedziałem, że tak naprawdę nie jest teraz moim ojcem tylko p[otworem, i czułem, że postępuje bezsensownie, ale mimo to, nie mogłem rzucić trzymanego w ręce pocisku w człowieka, którego darzyłem takim szacunkiem i miłością. Po prostu nie byłem w stanie. Czując, jak łzy lecą mi po twarzy, spojrzałem na moją siostrę, mając bezsensowną nadzieję, że ona jakoś mnie uratuje. Przez te lata, moja rezolutna siostrzyczka pomagała mi wiele razy w każdej sprawie, ale niestety, tym razem nie mogła tego zrobić. Ujrzałem, jak zafascynowanym wzrokiem wpatruje się w jeden z obrazów, podchodząc coraz bliżej, z maniakalnym uśmiechem.

Wtedy zrobiłem coś, z czego nie jestem dumny.

Nie mogłem już dłużej wytrzymać, więc odwróciłem się i zacząłem biec. W jednej chwili znalazłem się przy drzwiach, które dzięki Bogu były otwarte. Spojrzałem jeszcze raz za siebie, nim na zawsze opuściłem mój rodzinny dom. Twarze moich rodziców zatarły się z biegiem lat, ale wciąż wiem, że mama patrzyła na mnie ze smutnym zrozumieniem, na twarzy taty była niezmienna od dwóch dni wściekłość, a moja zawsze bystra siostra tuliła się tępo do obrazu, nawet nie zauważając mojej ucieczki. Biegłem tak szybko jak mogłem, nie wiedząc właściwie, gdzie zmierzam. Nie znałem adresu żadnego z moich krewnych, a o policji nawet nie pomyślałem. Biegłem więc, byle dalej w noc. Gdy wreszcie się zmęczyłem, byłem akurat na stacji kolejowej. Wsiadłem do jednego z pociągów i ukryłem się w toalecie, jadąc bez przerwy przez kilkanaście, a może i kilkadziesiąt godzin.

08.05.1862- 19.02.1928

W końcu ktoś mnie znalazł i bez ogródek wyrzucił z pociągu. Potem tułałem się jako bezdomny jeszcze przez jakiś czas, w sumie nie wiedząc co robić. Najpewniej wtedy też bym umarł, gdyby nie znalazł mnie pewien ksiądz, imieniem Booker. On jednak wcale nie był taki, jak opowiadali ludzie. Nie był pedofilem, nie pił, nie kierował kościelnych funduszy na własne konto. Wiele mnie nauczył. Właściwie, to nigdy mu nie powiedziałem przez co przeszedłem, ale wydawał się to wiedzieć. W sumie, to rozumiał mnie tak dobrze, że mam wrażenie, iż sam przeszedł kiedyś przez coś podobnego. Wtedy o tym nie myślałem, a dziś on już nie żyje, ale faktycznie mogło tak być. Pewne jest jednak, że nauczył mnie wiele, i to dzięki niemu byłem w stanie poradzić sobie w życiu. Zdecydowałem się nie iść w jego ślady, znalazłem jednak pracę jako dziennikarz. Potem wszytko potoczyło się jakby za szybko. Znalazłem dziewczynę, dostawałem awans za awansem, ożeniłem się, kupiłem dom, miałem dzieci i tak dalej. Wydaje mi się, że to wszystko wydarzyło się w ledwie kilka godzin. Wszystkie te lata spędziłem unikając wspomnień, jednak w ciągu ostatnich czterech dni, podczas których napisałem tą autobiografię, poczułem, że nie mogę postawić tu kropki. Mam całe życie za sobą, więc skoro i tak złamałem już to tabu, to powinienem dowiedzieć się, co stało się z moją rodziną, oraz tymi obrazami. Postanowiłem wrócić tam i to sprawdzić. W chwili, kiedy to piszę, stoję przed swoim dawnym domem. Nie wiem, czy cokolwiek tam znajdę i wiem, że są prostsze sposoby na pozyskanie informacji, ale to tutaj chce zacząć. Gdy tylko z niego wrócę, zapisze tu, czy czegoś się dowiedziałem.

To była ostatnia notka. Dziennik znaleziono w małym domku jednorodzinnym, w którym nikt jeszcze nie mieszkał, a mężczyzny nie odnaleziono. Sprawa nigdy nie została rozwiązana.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Fajne, szkoda że zakończone, bo czekałbym na dalszą część.
Odpowiedz
Całkiem całkiem. Może nie trzymało w napięciu, nie było straszne ale chciało się czytać do końca. 6.5/10 z mojej strony. Pozdrawiam
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje