Historia

Mały chłopiec [2/4]

kuro 4 6 lat temu 3 213 odsłon Czas czytania: ~15 minut

Powiem to ponownie – kwitnę. Ale nie dzięki Vicodin'owi. To jej zasługa. Ile się już znamy? Jutro będzie równo miesiąc. Czy przez nią zmieniłem orientacje, stałem się lepszym człowiekiem i pozbyłem się psychozy? Tak, nie i nie. Ciągle jestem pijanym dupkiem, a moja depresja odbiera mi siły do życia, dlatego właśnie dziś przesypiam ponad trzynaście godzin. Budzi mnie dopiero Gregory, który krząta się po kuchni.

Wstaję z łóżka, gniotąc kartki zapisane urywkami myśli. Nie mogę znieść tego, że wciąż niczego nie napisałem. Aby uciszyć nieznośne myśli, chcę jedynie alkoholu. Nawet piwem mógłbym się zadowolić.

Wdycham ostry zapach. Czy on coś gotuje? Niemożliwe. Przypominam mojemu żołądkowi, że coś takiego, jak śniadanie w ogóle istnieje i nagle zaczynam umierać z głosu. Uciszam burczenie kilkoma łykami soku, jaki pozostał w szklance po poprzedniej imprezie samego ze sobą.

Patrząc w lustro, przygładzam włosy. Sterczą dziś w każdą stronę. Muszę wziąć prysznic, na pewno nie pokażę się Lili w takim stanie. Nie wiem, jak ona to robi, że zawsze wygląda świetnie, nawet jeśli pijemy i ćpamy do rana.

Patrzę sobie w oczy. Zielone tęczówki giną w zaczerwienionym białku. Boże, piecze mnie skóra. Źle się czuję. Muszę szybko coś z tym zrobić. Zegarek wskazuje szóstą po południu. Do otwarcia klubu jeszcze sporo czasu, ale już nie mogę się doczekać, kiedy na nią spojrzę, dotknę. Chyba mam nowe uzależnienie.

– Hej

Po wejściu do kuchni nieruchomieję. Patrzę tępo na Gregorego w fartuchu kuchennym, który trzyma w dłoni drewnianą łyżkę. Uśmiecha się. Kurwa, on naprawdę gotuje. Nawet nie wiedziałem, że ta kuchenka działa.

– Dobrze spałeś?

– Jak bóg w czasie holocaustu. – odsuwam krzesło, siadam.

– Zaraz będzie kolacja. Poczekaj chwilę.

– Coś do picia?

– Kupiłem soki, ale są jeszcze niewypakowane. Ewentualnie herbata.

– Miałem nadzieję na coś mocniejszego.

Gregory nagle się napina. Widzę w nim irytacje, rosnącą z każdą chwilą.

– Kiedy masz zamiar przestać? Chodzisz do tego cholernego klubu. Mają tam na ciebie zły wpływ.

Milczę. Liczę muchy na oknie.

– Miałeś się leczyć, wrócić do pracy, rozwijać się.

– Plany zawieszone do odwołania.

– Alojzy. – nagle czuję jego zapach obok siebie. – Weź się w garść.

Przenoszę wzrok na jego twarz. Zatroskany wyraz bardziej mnie kłopocze, niż rozdrażnia. Gregory przykuca obok, kładąc dłoń na mojej nodze, o wiele za wysoko na przyjacielski gest.

– Będę przy tobie, ale przestań pić. Idź na terapię. Odpuść sobie ten klub, nie widzisz, jak to cię niszczy?

– Kim ty do chuja jesteś, żeby mówić mi, co mam robić?

Właśnie. Kim jest Gregory? Gregory to mój dawny redaktor. Dwa lata temu wmawiał mi, że będę sławnym pisarzem, że moje powieści, wiersze, artykuły zawładną całym światem. A ja mu naiwnie wierzyłem, zgadzałem się na te słowa, na rozpieszczanie. To jednak było błędem, ponieważ typ stanowczo za dużo oczekiwał. Chciał młodego, grzecznego, uległego homoseksualistę, a rozczarowałem go swoją beznadziejnością. Tylko kurwa, czemu się ode mnie jeszcze nie odczepił?

– Jestem kimś, komu na tobie zależy.

Zamyka mnie w objęciach. To dzieje się tak szybko, że nie mam możliwości zareagować. Gregory przyciska mnie do ściany swoim ciężarem, zaczyna mnie dotykać. Kiedy zbliża usta do moich ust, nie wytrzymuję napięcia. Odpycham go, wrzeszcząc przekleństwa, zarzucając mu, że jest obrzydliwy i proponuję, żeby poszukał sobie kogoś innego do molestowania.

Oczekuję jego złości albo zawiedzenia. Dostaję jednak uśmiech.

– Poznałeś tam kogoś. – strach drży w jego głosie. A może to nie strach, może to bardziej smutek?

Odliczam pięć uderzeń serca, zanim podnoszę wzrok.

– Nie chcę tego, czego ty chcesz. Nie wiem do końca, kim jestem, ale wiem na pewno, że nie potrzebuję nikogo poznawać, nie potrzebuję z nikim być. Nie chcę po prostu.

Kłamię.

– Więc mam zostawić cię w spokoju? – pyta, a ja kiwam głową. – Dobrze, zjedzmy tylko kolację i już mnie nie ma.

Czemu nie powiedziałem o Lilianie? Powód jest prosty, obrzydliwie egoistyczny. Gdyby dowiedział się o kobiecie, nie przychodziłby już. Nie sprzątałby mojego mieszkania, nie martwił się, pozwoliłby mi umrzeć. Jestem tego pewny. Ale jest jeszcze jeden powód, który powstrzymał mnie od powiedzenia prawdy. Boję się go zranić. Mimo wszystko Gregory jest jedyną osobą, której ufam przynajmniej trochę. Jestem do niego w jakiś sposób przywiązany. Coś nie pozwala mi go ranić. Nie w tak okrutny sposób, choć okłamywanie go, wcale mnie jest lepszym rozwiązaniem. Zamierzam więc ponownie wcielić starą strategię w życie, utrzymując, że mam w sobie za dużo dumy, by polegać na kimś. Będę udawać, dopóki nie poczuję się lepiej, chociaż to budzi we mnie strach, że będę udawać do samego końca tej mojej marnej egzystencji.

***

Szukam jej w dymie, pośród tańczących ciał, przy barze też. Zniknęła. Jestem tak zdesperowany, że zaraz sprawdzę damskie toalety. Spóźnia się już godzinę. Nie wiem, co mógłbym ze sobą teraz zrobić, ale na szczęście alkohol zaprasza mnie do siebie. Więc siadam, zamawiam drinka i niestety zaczynam rozmyślać nad swoim życiem. Najpierw potwornie się nudzę, dlatego rozpamiętuję nieistotne epizody z przeszłości, ale w miarę upływu czasu, przechodzę do pytań o własną egzystencję.

Upijam łyk. Moje myśli bez pozwolenia wędrują do Gregorego. Wtedy też nagle czuję wyrzuty sumienia. Nie powinienem go okłamywać, szczególnie kiedy moja orientacja stoi pod znakiem zapytania, ale no co miałem zrobić? Nie widzę innego rozwiązania. Jeszcze ten dzisiejszy niedoszły pocałunek. Zwariował. Idiota. Idiota.

Mija kolejna godzina.

– Hej – mamroczę do barmana, będąc już w stanie bliskim zgonu. – Wiesz może gdzie się włóczy najpiękniejsza kobieta na świecie? Ma na imię Liliana. Jak kwiatek, czaisz? Wiesz, gdzie jest?

Wycierająca szklankę kupa mięśni patrzy na mnie zdecydowanie nieprzychylnie. Parę razy widziałem, jak rozmawiał z Lili, dlatego musi wiedzieć... To przecież jego współpracowniczka, tak? Chyba tak. W sumie to nie wiem.

Pochłonięty przez zrezygnowanie, zaczynam powtarzać w głowie nasze wspólne wieczory w klubie. Przypominam sobie każdy szczegół jej twarzy, prawie czuję jej porcelanową, miękką skórę pod opuszkami palców. Ile bym teraz dał za dotknięcie jej.

Z każdym kolejnym dniem, coraz bardziej się w niej pogrążam. Jest tak przyciągająca. Tyle wie, tyle ma do powiedzenia. Boże, jeśli istniejesz, to przyślij mi ją. Najlepiej nagą.

Zamykam głowę w objęciach, odizolowując się od głośnej muzyki i głosów bawiących się ludzi. Przysypiam na chwilę, nie biorąc pod uwagę tego, że mój portfel leży na barze. A niech mnie okradają. Najważniejszego i tak mi nie zabiorą, sam dobrowolnie to oddałem. Procenty mocno musiały uderzyć mi do głowy, skoro zaczynam łkać. Żałosność, jaka we mnie siedzi, jest nie do zniesienia.

– Alojz. – wyobrażam sobie jej głos. – Alojz!

Odpływam na dłuższą chwilę, a później budzę się nagle, czując silne szarpanie.

– Kiedy się tak nawaliłeś? A co ważniejsze, czemu nie poczekałeś na mnie?

Podnoszę ciężkie powieki, patrzę na nią, na jej niewinny wyraz twarzy. Moje kości cicho trzeszczą od tej pochylonej pozycji.

Sprawdzam obecność mojego skromnego dobytku. Stwierdzam z niemałym zdziwieniem, że portfel oraz komórkę ciągle mam przy sobie. Później zerkam na zegarek. Serio? Osiemnaście po północy? Chryste panie, to się zdrzemnąłem.

– Gdzieś ty była?

– Przepraszam, że tak długo. Załatwiałam sprawy. Wiesz...

Liliana kiwa głową w stronę kilku gości. Kieruję wzrok w tamtą stronę. Nie widzę ich dokładnie, bo giną w morzu kobiecych ciał, które się przy nich łaszą. Uznaję, że to musiał być grubszy utarg.

– Jesteś już wolna?

– To zależy.

– Bo chciałbym cię porwać.

– Porwać? – zaczyna bawić się kosmykiem włosów, co podnosi mi ciśnienie. – A czy wrócę?

– Postaram się, że nie będziesz chciała wracać.

Muszę ją zabrać do siebie. Taki mam plan już od tygodni, nawet kilka razy proponowałem, jednak zawsze odmawiała, zawsze miała wymówkę. Wiem, że teraz również jej szuka.

– Chodźmy do mnie, pogadamy, napijemy się. Nie bój się. Mogę przysiąc na swoje dziewictwo, że cię nie tknę.

– Idioto, nie boję się. – chichocze, jednak coś niepokojącego jest w tym śmiechu. – Po prostu mam ochotę spędzić z tobą czas tutaj. Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy gdzieś stąd wybywać.

No i zajebiście. Co mam powiedzieć? Jak ją przekonać. Naprawdę, powołując się na resztki godności, jakie mi zostały, oznajmiam szczerze, że nie chcę jej przelecieć. Chcę z nią po prostu być, pogadać na spokojnie. Pragnę ją poznać, a to miejsce pozwala mi na niewiele. Nawet nie zdradziła swojego nazwiska. Lili istnieje dla mnie tylko tutaj. Zupełnie, jakby była duchem tego miejsca, który nie może wyjść nawet za próg klubu. Nigdy nie widziałem jej w innym otoczeniu. Nawet jak się rozchodzimy w swoje strony, ona znika w tłumie, tłumacząc, że wychodzi zapleczem, a ja stoję, śledząc ją wzrokiem, póki nie zniknie. Chcę ją poznać bliżej. To mój jedyny cel. Przynajmniej teraz.

– Czemu nie chcesz? Daj mi powód!

Kręci głową ze zrezygnowaniem. Unika kontaktu wzrokowego.

– Nie chodzi o to, że nie chcę. Ja nie mogę.

– Czemu? Tylko nie pierdol, że tak na serio masz męża i piątkę dzieci, bo w to nie uwierzę.

Śmieje się, a to rozpuszcza moje serce. Jest ogniem w mojej piersi. Przyjemne uczucie.

– Nie przesadzaj. – Lili gładzi mój policzek, zaczepia kciukiem o wargi, wsuwając w usta mały okrągły przedmiot. – Zatańczmy. – czuję jej ciepły oddech na policzku.

Kiedy rozgryzam tabletkę, ecstasy zaczyna działać błyskawicznie. Zapominam o wszystkim. Nie wiem o czym, ale tak ogólnie. O wszystkim. Czuję, że kocham świat. Kiedy tańczymy, to jest takie magiczne. Odważam się na jeden delikatny pocałunek, cieszę się, że ona nie protestuje. Pijemy, śmiejemy się, faszerujemy kolejnymi dawkami rozweselaczy. Aż ledwo stoję, aż moje serce nie nadąża tłoczyć krwi.

Jeśli wszyscy tu są na haju, to czemu do cholery ja nie mogę?

***

Całujemy się tak długo, że nie czuję, jak moje wargi puchną. Liliana lekko mnie gryzie, co powoduje przypływ bólu i mocnego podniecenia jednocześnie. Stoimy pierwszy raz przed klubem. Sami, wokół kompletnie nikogo. Zaraz mamy się rozstać. Nie chcę jej puszczać, ale mówi, że ma jeszcze parę spraw do załatwienia. Uciszam ją, przyciskając usta do jej ust mocniej, coraz mocniej. Gdyby alkohol wciąż był w moich żyłach obecny w tak silnym stopniu, jak te kilka godzin temu, wyskoczyłbym z oświadczynami. Tu gdzie stoję. Po prostu wyznałbym jej miłość.

Kładzie dłoń na moim barku.

– Umilasz mi życie.

– Ty moje czynisz bardziej znośnym. A to nie jest banalny komplement.

Patrzy mi w oczy, długo i wyczekująco. To przenikliwe spojrzenie powoduje dyskomfort. Aż boję się tego, że wejrzy do mojej duszy, odczytując wszystkie trzymane tam tajemnice. Boję się, że dowie się wtedy, kim jestem, a raczej byłem. Ten chwilowy homoseksualizm pewnie by ją przeraził i odtrącił ode mnie. Nigdy nie może się o tym dowiedzieć. Ani o moim pedalstwie, ani o Gregorym.

– Jutro o tej samej porze? – czuję się zobowiązany przerwać milczenie.

Liliana robi krok do tyłu. Teraz dziwnie unika kontaktu wzrokowego.

– Wybacz złotko, jutro nie mogę. Praca.

– Tak właściwie nie mówiłaś mi nigdy, czym się zajmujesz.

– To tajemnica. – przyciska palec do różowych warg.

– Jeśli jesteś dilerem albo alfonsem, możesz mi powiedzieć. Załatwię ci więcej klientów.

– Nie.

Stanowczość w jej głosie przeraża.

– O co ci...

– Nieważne. Po prostu nie pytaj mnie o to więcej. Cieszę się, że możemy się spotykać. Chciałabym częściej, nie tylko tu.

– Więc co stoi na przeszkodzie?

Widzę zakłopotanie na jej twarzy. Lekki strach w wyrazie.

– Lubię cię Alojzy. – staje na palcach, by pocałować mnie w policzek.

– Też cię lubię, Lili.

To nasze pożegnanie. Patrzę na nią, jak znika we wnętrzu klubu. Jak duch powracający do swojego grobu przed wschodem słońca. Swoją drogą, która może być godzina?

Odwracam się na pięcie, ciągnąc za sobą ciężkie serce. Pierwszy raz w życiu mogę powiedzieć, że wpadłem w zauroczenie. To nie to samo, co patrzenie na ogromne penisy przystojnych mężczyzn. To zauroczenie mam już za sobą, natomiast to, co czuję do Lili, jest piękne. Takie poetyckie.

– Alojzy.

Na dźwięk swojego imienia, powracam do rzeczywistości.

– Gregory? Co ty robisz tu o tej porze?

Jest ubrany w garnitur. Ciemny. Krawat w najkrwawszym odcieniu czerwieni. Ten kolor przypomina mi o niej, ma podobne włosy.

– Wyjazd służbowy.

Rzeczywiście. Parę przecznic dalej jest stacja kolejowa, a Gregory trzyma swoją superlamerską teczkę, z którą podróżuje. Zauważam też, że kostki jego dłoni pobielały. Zaciska palce w pięść. Oglądam się za siebie, oceniając odległość, jaka dzieli mnie od klubu. Jakieś dziewięć metrów. Wtedy pojmuję, że widział. Widział mnie i Lili.

– Koleżanka. – odchrząkuję. – Właśnie wracam do domu.

– Bliska koleżanka.

Cisza trwa wieczność.

– Czemu się nie przyznałeś, kiedy pytałem?

– Mówię ci, że to koleżanka! – wrzeszczę. – Poza tym, nie kontroluj mnie!

– Ciszej. Normalni ludzie śpią o tej porze.

Dowiaduję się, że jest przed piątą rano. Miałem nadzieję na jakąś trzecią, ale to zachmurzenie trzyma ciemność nad miastem.

– Muszę iść.

Gregory mija mnie. Obojętność i pogarda, jaką teraz do mnie odczuwa, prawie się materializuje. Zostaję pobity przez te uczucia. Wina pulsuje w moich żyłach.

– Gregory.

Zatrzymuje się, ale nie odwraca.

Przez chwilę żałuję, że w ogóle się odezwałem.

– Będę czekać. Miłej podróży.

***

Najlepszym przyjacielem mężczyzny jest wódka. Najnowsze badania amerykańskich naukowców dowodzą, iż po alkoholu znika cały ciężar, który nosimy w środku. Ten ciężar, którego synonimem jest dusza.

Po drodze kupiłem flaszkę. Chciałem zapić bardziej, żeby przespać to wszystko, czyli fakt, że nikt nie przyjdzie sprawdzić, czy żyję, jak i to, że nie zobaczę Lili tego wieczoru. Udaje mi się to aż za dobrze, bo budzę się po prawie jedenastu godzinach. Ta euforia trwa jednak krótko, bo kiedy patrzę na zegarek wskazujący za pięć dziewiętnastą, dociera do mnie, że nigdzie nie wyjdę. Będę gnić w mieszkaniu, patrząc na te jebane kartki, zamknięty z demonami, które są coraz bardziej realne. Jednak nie ma sensu wychodzić z domu, skoro nie mogę się z nią spotkać.

Tęsknię.

Korci mnie, aby napisać wiadomość Gregoremu. Odpuszczam po głębszej analizie sytuacji. Lepiej nie drażnić. Przemilczeć. A może akurat zapomni.

Biorę prysznic. Rozczesuję zbyt długie, kasztanowe włosy. Ubieram świeże ciuchy. Nawet nastawiam pranie, którego pewnie i tak nie wywieszę przez następne trzy tygodnie, ale hej, liczą się chęci.

Później siadam. Siadam. Siedzę. Kurwa, nie wierzę. Nie mam co robić. Nie odczuwam nudy, raczej pustkę, spowodowaną faktem braku możliwości zobaczenia Liliany. Ta kobieta naprawdę jest demonem. Zawładnęła moim umysłem w takim stopniu, że nie potrafię myśleć o niczym innym. Alkohol nie smakuje tak, jak przy niej. Fajki są przereklamowane. Przeszukuję kieszenie spodni, może znajdę coś mocniejszego.

Nic. Kompletnie nic. Słucham zegara. Tik. Tak. Tik. Tak. Kurwa. Tik. Tak.

Mija godzina.

DWIE.

Jest po dwudziestej drugiej. I nie wytrzymuję. Niech to szlag jasny trafi, to mieszkanie jest gorsze niż więzienie. Nawet jeśli mam jej dziś nie widzieć, lepiej posiedzieć w towarzystwie równie beznadziejnych ludzi, wspominając piękne chwile, niż siedzieć w domu.

Wkładam buty, kurtkę. Wychodzę.

W klubie jestem już po kilku minutach. Autobusy postanowiły mi dziś zrobić dobrze, bo akurat podjechał, kiedy zbliżałem się do przystanku. Kiwam na przywitanie do barmana. Zamawiam cokolwiek z polecanych. Patrzę w tłum, szukając znajomej sylwetki. Parę razy ją widzę, jednak później okazuje się, że to jakieś nieznajome laski z grubą warstwą gładzi szpachlowej na ryju i ustami w kolorze wybielonego odbytu. Jak takie sztuczne dziwki mogą być w czyimś guście. Kijem bym ich nie dotknął, a co dopiero...

Opieram się o blat, dopijając zbyt słodkiego drinka. Mam obsesje. Widzę Lili w tłumie kilka razy na minutę. Szukam jej, wiedząc, że nie mam szansy na znalezienie. To jakiś obłęd.

Nagle w kłębowisku spoconych ciał i sztucznego dymu widzę czerwone włosy. Moje serce milknie, tylko po to, by po sekundzie zacząć bić niebezpiecznie szybko. Odstawiam kieliszek. Biegnę w tamtą stronę, rozpychając się łokciami. Może to wcale nie była ona, ale kurwa, nikt nie ma takich włosów. To musiała być Lili. Przecież nie pomyliłbym się.

Jestem w samym środku chaosu. Głośna muzyka nie pozwala na skupienie. Gdzie zniknęła? Lili, gdzie jesteś, złotko?

DJ zmienia piosenkę, co wywołuje chwilowy spokój. I właśnie w czasie tego chwilowego spokoju słyszę jej śmiech.

Wieki zajmuje mi przeciśnięcie się do vipowskich stolików, gdzie większość klientów to bogaci starcy, zabawiający się z tanimi prostytutkami.

Świat cichnie. Milknie wszystko wokół, nawet moje serce. Przegryzam język, aż metaliczny smak krwi pokryje moje zęby. Nie mogę uwierzyć, kiedy widzę Lilianę. W innych okolicznościach odczuwałbym euforię, ale kiedy siedzi na kolanach innego mężczyzny, obdarzając go tym samym uśmiechem, który dawała mi...

W sercu szaleje burza.

Patrzę na nią. Na jej pofalowane włosy, okalające ramiona, na jej smukłą talię w czarnej sukience, na której ten pieprzony idiota trzyma dłoń. Myśli ludobójcze wkraczają w tym momencie na wyższy poziom.

Nie wiem, jak to się dzieje, że podchodzę i sprzedaję prawego sierpowego w twarz mężczyzny. Pisk, krzyk. Oburzenie. Biłbym dalej, ale jakiś goryl mnie przytrzymuje, a z tą wątłą posturą, mogę mu jedynie zrobić siniaka. Nafaszerowana sterydami kupa mięcha wykręca mi rękę.

Dzieje się wokół dużo rzeczy. Ludzie biegają. Muzyka przestaje grać. Obsługa próbuje zatamować krwawienie. Chcą wzywać psy. Nie obchodzi mnie to wszystko, bo jedyne, co pochłania całą moją uwagę, jest Lili, stojąca naprzeciwko, z przestraszoną miną. Dostrzegam malutkie kropelki krwi na jej ramionach.

– Mówiłaś, że pracujesz. – mówię cicho, ale dostatecznie głośno, żeby mnie usłyszała. – A więc tak się teraz nazywa bycie kurwą?!

Nie panuję nad emocjami. Przecież mogła mi powiedzieć. Przecież nic nie wskazywało na to, żeby robiła takie rzeczy. Przecież sama niejednokrotnie żartowała ze sprzedawania siebie... Czemu?

– Czemu? – pytam, tym razem na głos. – Czemu to zrobiłaś? Chciałaś mnie uwieść, a dopiero później wyjawić swoją cenę!?

– To nie tak, jak myślisz.

– Chuj ci w dupę, ździro, bo pewnie lubisz!

– Co mam z nim zrobić? – olbrzym chwyta mnie za włosy, odchylając głowę do tyłu.

Muszę powstrzymać rozczarowanie, aby przypadkiem nie wyewoluowało w łzy.

Mężczyzna, który siedział obok gościa, mającego zaszczyt poznać moją pięść, wstaje. Analizuje mnie.

– Znasz go? – mówi do Lili. Ta kiwa głową.

Tłum zostaje rozproszony. Muzyka dudni w głośnikach, a pomysł z wezwaniem policji przepadł gdzieś między minutami. Zostaję oswobodzony na rozkaz tego alfonsa. W sumie nie wiem, czy ten typ nim jest, ale sądząc po tym, jak ogarnął sytuacje, ma duże wpływy. Więc aktualnie ma dla mnie przywileje alfonsa.

– Siadaj chłopcze.

Siadam.

– Nieładnie atakować kogoś z zaskoczenia.

– Nieładnie jest się sprzedawać...

– Nikt tu się nie sprzedaje. – przerywa mi. – Łatwo jest wyciągać pochopne wnioski.

Zerkam na Lilianę. Ukrywa wzrok. Czuję wyrzuty sumienia.

– Bazuję na tym, co widzę.

Alfons pochyla się w moją stronę.

– Czasami – mówi, trzymając asa pik między dwoma palcami. – Rzeczywistość diametralnie różni się od założeń. – nagle karta wyparowuje wraz z szybkim ruchem dłoni. Tania sztuczka.

Obdarzam go najbardziej wrogim spojrzeniem, na jakie mnie stać. On to zauważa. Najpierw patrzy w bok, zgaduję, że szuka porozumienia z Lilianą, następnie jego piwne oczy łapią kontakt z moimi soczewkami.

– Powiedz chłopcze, masz ochotę zagrać w grę?

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zapowiada się super rozwinięcie wątku, tak trzymać !!! :)
Odpowiedz
<3
Odpowiedz
Czemu to jeszcze nie jest na głównej ? Czekam na nastepne części.
Odpowiedz
Świetne ! czekam na dalsze części :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje