Historia

Poker Wieczorową Porą

nieprawicz 0 6 lat temu 623 odsłon Czas czytania: ~21 minut

Rozdział I: Żywot Hazardzisty

Większość sklepów została już zamknięta. Całun nocnego nieba spowił okolicę swym spęczniałym od fioletowych chmur cielskiem. Stary Rynek miasta Poznania zdawał się jednak nadal tętnic życiem. Otwarta była Pijalnia wódki i Piwa, a także mały Blues-owy Pub gdzie grano sentymentalne klasyki jak chociażby "Bricks in my Pillow" czy "The Sky is Crying". Jednak nie było tam żadnego intrygującego towarzystwa. Towarzystwa z którym można by rozegrać partie amerykańskiego pokera opatrzonego nazwą Texas Hold'em. W istocie jednak było takie miejsce. Wychodząc z Pijalni w kierunku cylindrycznego blokowca zwanego niegdyś "Okrąglakiem", każdy z przechodniów mijał niewielką ślepa ulicę Sierocą. Była to o tyle znamienna ulica iz mieściła w swojej wąskiej gardzieli Burdel. Dom Publiczny którego wejście zostało opatrzone łukiem zwycięstwa. O czym jednak wiedziano jeszcze mniej ludzi był fakt iż nieopodal, nieco głębiej a niemalże przy końcu zasklepionej uliczki znajdowało się niewielkie piwniczne zejście, zaś za metalowymi obskurnymi drzwiami, które oklejano niejednokrotnie plakatami znanych i początkujących muzyków, znajdował się nie byle jaki Bar. Wypełniony był on bowiem niemalże 12-toma stołami na których każdego późnego wieczora rozgrywały się potyczki notorycznie uzależnionych od adrenaliny gamblerów. Poker, Mahjong czy chociażby towarzyski Tysiąc, były grami do których używano kart w najlepszym stanie. Każda zaś z talii, nosiła specyficzny kolor, okraszony zawiłymi wzorami geometrycznymi. Były to egzemplarze dość unikatowe ale w przypadku próby jakiejkolwiek próby ich oznaczania lub podrabiania winny temu delikwent został wypierniczany z permanentnym zakazem powracania zaś wszelki profit był przejmowany przez właścicielkę interesu. Kobietę, której zimna prezencja jak i kalkulacja przyprawiłaby każdego wrażliwego śmiertelnika o dreszcze poparte wewnętrznym lękiem.

Dzisiejszej nocy zaś ważyły się losy niejakiego Marka Krynowicza. Był on hazardzistą, uzależnionym od swojego chleba powszedniego. Nie zakładał się o zbyt duże kwoty bo i sam nie był bogaczem, jednakże niewątpliwie nie ograniczałby tak swoich zasobów finansowych gdyby miał taką możliwość. Zarabiał jak zdołało mi się ustalić znośnie. W końcu pracownik banku zarządzający wydajnością pracowników nie jest biedny jak student po majówce. Krynowicz jednak miał zgubny zwyczaj niesienia się z nurtem fali w szczególności gdy szła mu karta. Zachłannie poił się pompowaną do jego mózgu adrenaliną w głęboko skrywanej euforii sukcesu. Niekiedy było to przyczyną jego klęski na którą szła niemal cała miesięczna wypłata. Innym razem udawało mu się odegrać. Były to jego najlepsze chwile istnienia. Nie miał szczęścia w doborze przyjaciół, ani kobiet. Jednak od czasu, do czasu Fortuna patrzyła na niego przychylnym okiem zrzucając mu do towarzystwa kolejną larwę która w przypływie bezbłędnego uczucia zysku przesypiała się z nim znikając z samego rana. Tak zapewne byłoby i dziś, jednak Bezimienny Bar mieszczący się w owym

zaułku miał parę restrykcyjnych zasad. Prócz naturalnego sprzeciwu wobec próbom oszustwa zabronione było tam przebywać każdej kurwie, która nie zamierzała pełnić roli czynnego gracza.

Nie było więc tam ponętnego towarzystwa. Jedynie czerstwy, wyrachowany i zimnokrwisty zastęp upodlonych istot, które na co dzień nazywane byłyby ludźmi.

Szczęście Krynowicza tej nocy postanowiło go opuścić. Był winien dość spory dług właścicielce, którego nie sposób mu było już spłacić. Wynosił on ponad 20.000 złotych. Jego oszczędności były pięciokrotnie mniejsze. Dlatego też z rozpaczliwą naiwnością postanowił odbić sobie ową niepomierną stratę. Oczywiście w końcu udało mu się namówić przyjaciela na małą pożyczkę w wysokości "5 kafli" co w sumie czyniło jego stan gotówki równym 9.500 złotych. Żetony zostały już wykupione. Jego plan polegał na obrobieniu z „maniany” wszystkich wymoczkowatych graczy, którzy przychodzili tu a to za namową śmietanki towarzyskiej, a to chcieli popróbować swoich sił by ostatecznie przekonać się iż nie warto. Marek odnosił swój sukces, swoje małe wiktorie, grając krótko i bezwzględnie. Jednak na każdego sprytnego hazardzistę nawiedza w końcu złą passa. Ta zaś zdała się przybrać postać bladej jak kreda kobiety o czarnych włosach skrywających bezdennie okrutne spojrzenie otchłani. Była ubrana dość egzotycznie. Nietypowe białe kimono naznaczone spiralnymi czarnymi węglistymi wzorami czyniły jej prezencję nie tyle niepokojącą co hipnotyczną. Miała smukłą talię, a rysy twarzy jak i czarne tęczówki wskazywały na jej azjatyckie pochodzenie. Poza tym szczegółem nic nie wskazywało by była obcokrajowcem. Umiała bezbłędnie posługiwać się językiem polskim jak i odmieniać słowa stosownie do kontekstu. Jej imię również nie było wymyślne, wręcz naturalne. Agata. Pięć liter, które Krynowicz zdążył znienawidzić niezależnie w jakim szyku by nie były ustawione.

-Witam ponownie... -odpowiedziała Bladolica zachodząc mu drogę to kolejnego stanowiska na którym miał zacząć się poker -zdaje się że nie spłacał Pan u mnie ostatnio raty...

-Prosiłbym o cierpliwość. 20-cia patyków piechotą nie chodzi.

-Istotnie. Dlatego mam dla pana pewną propozycję. Widzi pan to odseparowane pomieszczenie?

-Taak...

-Każdy z graczy ma przy sobie mniej więcej taką samą kwotę. Jeżeli Panu uda się ograć wszystkich, być może zapomnę o tym "niewygodnym" długu.

-Nie mam zamiaru grać w Mahjonga. Nie znam zasad.

-I nie będzie Pan grał. Zagramy sobie w Texas Hold'em. Nie ma nic lepszego niż klasyka amerykańskiego pokera.

-Nie...

-Żadnych "nie" larwo. -ton głosu przybrał bluźnierczo złowrogą barwę. Niczym jazgotliwa groźba najgorszego z okrutników jaki ten świat nosił, groza wlała się niczym wężowata trucizna karząc swoją zaraźliwą żółcią wszelki opór.

Gambler uległ. Po części dlatego iż gdyby właścicielka chciała mogła by mu zakazać wstępu lub natychmiast odebrać ciężko uzbierany haracz. Obie opcje były beznadziejne więc najrozsądniejszym wyborem pozostawało nie drażnienie gospodarza. Wchodząc do odseparowanego pomieszczenia dla VIP-ów jego oczom ukazały się pary oczu o przenikliwym, świdrującym spojrzeniu. Były to spojrzenia pełne skrytego nieokreślonego gniewu. Okrągły stół wspierający się na 4 mosiężnych nogach oblegany był przez 3 osoby. Pojawienie się Agaty i Marka czyniło to już grupę 5 graczy. Czarnowłosa usiadła na swoim miejscu. Po lewej stronie jej siedzenie znajdował się średniego wzrostu mężczyzna noszący bujną posiwiałą brodą oraz włosy nieco potargane włosy takiejż samej barwy. Zdumiewającym był to iż nie posiadał łysiny a przynajmniej na to wskazywały powierzchowne oględziny. Po prawej stronie siedziała dość skromnie prezentująca się postać. Nie była drobna a jednak nie sposób było odnieść wrażenia iż jest aż za chuda. Jednak jej anorektyczność nie była jedynym problemem. Twarz która miała wszelkie znamiennie kobiecej została oszpecona zezem. Jej prawe oko spoglądało na zewnątrz od optycznego środka, jednak wprawa z jaką owa niemalże nekrotyczna istota tasowała karty kazał przypuszczać iż była "krupierem". Statyczną jednostką nie biorącej bezpośrednio udziału w grze, której zadanie sprowadza się do potasowania 52 kart jednej talii, rozdaniu 2 z nich każdemu graczowi i wyłożeniu ciągu 5 "wspólnych", które ustawione w szeregu mogły sprzyjać lub krzyżować szyki graczom. Wszakże to od owych dwóch kart, które dostawał każdy gracz podczas rozdania zależało czy pozostała piątka utworzy "Karetę", "Dwie pary", "Trójkę" czy "Fula". Pozostawał również Poker i Królewski Poker. Praktycznie niedostępny cud jaki rzadko kiedy był w stanie zaistnieć nawet przy bardzo dużej dozie szczęścia. Jednak nie karty zajmowały teraz uwagę Krynowicza. Uwagę bowiem zwróciła osoba odziana w czarny habit. Bez wątpienia był duchownym. Jego nieogolony zarost zdążył utworzyć na jego brodzie nieprzyjemną iglastą tarkę zaś okulary w oprawione w koliste ramki wraz z krótko przyciętymi włosami czyniły z osoby duchownego swoistego "Szaleńca" gotowego uczynić co w jego mocy by wyplenić wszelki grzech lęgnący się niepostrzeżenie na owej mizernej ulicy nierządu. Wyglądało też na to iż nie znalazł się tu z własnej woli. Być może Właścicielka trzymała go w sytuacji "szachowej" lub za przysłowiowe "jaja". Cokolwiek jednak było przyczyną jego tutejszej obecności miało dla duchownego niemałe znaczenie i nawet Marek wątpił by chodziło o pieniądze. Osobiście nie spotkał się nigdy z żadnymi przedstawicielami mafii, niemniej jednak po grymasie podenerwowania człowieka w okularach mógł powiedzieć niemalże na pewno iż nie gra on tylko o swoje życie. Ostatnim zaś graczem był dość niewysoki, uśmiechnięty mężczyzna około 30 lat. Zdawał sobie nic nie robić z obskurnego towarzystwa. Jego przyjazna wskazywała iż albo jest kompletnie nieświadomy powagi sytuacji albo po prostu zna lepszą stronę współgraczy. W to drugie najciężej było jednak komukolwiek uwierzyć.

-No co was tak zamurowało? Przedstawcie się buraki...-odparła szyderczo Właścicielka przybytku zamykając za sobą drzwi. Nastała dość nieprzyjemna cisza, którą zakłócało jedynie ciche pomrukiwanie wysłużonego radia które zostało szybko wyłączone przez duchownego nie mogącego najwidoczniej znieść elektronicznego cholerstwa.

-W sumie racja. -odparł mężczyzna gładząc się po brodzie- Jednak wolałbym przedstawić się z imienia. Kazimierz jestem.

To powiedziawszy mężczyzna podszedł do Krynowicza i uścisnął z należytą żelazną życzliwością jego rękę.

-Marek...Marek K....

-Bez nazwisk. -przestrzegł go starzec- To mało rozsądne. Mnie tu wszyscy znają ale Panu bym aż takiej otwartości nie radził.

-Katarzyna -odezwała się nieco zdartym głosem, kobieta pełniąca funkcję "krupiera". Jej soplowate, nienaturalnie długie palce odłożyły delikatnie karty na obity zielona podbitką stół i delikatnie uścisnęły rękę marka. Nie przypominały ludzkiej tkanki. Były zimne, w dotyku bardziej przypominały metalową strukturę, jakoby protezę lecz fakt iż były w rękawiczkach oraz wykonywały płynne ruchy, kazał temu przeczyć. Marek wolał nie wiedzieć czy ćpała. Było to aż nazbyt widoczne. Na tyle widoczne by nie rozważać w swoich przypuszczeniach innej o wiele bardziej szkaradnej możliwości.

-Ojciec Aleksander- odparł duchowny również podając nowo przybyłemu dłoń. Jego zdawkowa odpowiedź i postawa wskazywały na niemały stan rozsierdzenia. O dziwo jednak nie dawał tego zbytnio po sobie znać. Przynajmniej nie pod postacią podniesionego tonu furiata.

-Bogdan -odparł miły 30-letni mężczyzna ściskając go serdecznie jakoby byli już najlepszymi przyjaciółmi. Jego aż nazbyt miłe usposobienie kazało powątpiewać w jego szczerości intencji. Nikt nie rodził się na tyle miły i głupi żeby przesiadywać w tak nieprzyjaznym dla śmiertelników miejscu.

-Dobrze...skoro już wymieniliśmy znajomości to nie ma co zwlekać. Tam jest mały barek. -Czarnowłosa wskazała na ustronny kredens w koncie na którym tlił się niewielki lampion. - Całe dobrodziejstwo trunków dla każdego na koszt firmy. A teraz przejdźmy do rozgrywki.

Kolumny żetonów zostały postawione. Gracze zasiedli na swoich miejscach. Radio zostało wyrzucone w objęcia ciemnego kąta. Para kart niepostrzeżonym ślizgiem spoczęła pod palcami hazardzistów. Bladolica zapaliła papierosa uchylając niewielkie okno. Marek wstrzymał oddech, nie sprawdzał jeszcze swojej pary. Mężczyzna o długiej brodzie nie dotykał swoich. Zupełnie jakoby dokładnie wiedział co przyszło mu mieć.

Takie i inne myśli tłoczyły się w mózgoczaszce Krynowicza. Gra w której stawką była jego przyszłość a nawet życie, rozpoczęła się. Szklane znacznik "Rozdającego" oznaczony tłustą literą "D" spoczął przy właścicielce lokalu.

Rozdział II: Igrając z Diabłem

Agata wstawiła żeton z sygnaturą 500 punktów płacąc przywilejem rozgrywającego początkową kwotę. Mężczyzna o gęstym zaroście godnym Merlina zwiększył sumę o 1000. Żółtawy krążek powędrował na powoli formującą się kupkę. Duchowny zwiększył pulę dając 2000. Nie grał spokojnie. Jego napięty i sztywny korpus świadczył iż chce uporać się jak najszybciej ze swoją niedolą. Podobne zapatrywania miał Marek. Uśmiechnięty od ucha do uch Bogdan popatrzył tylko przelotnie po zgromadzonych i odparł spokojnym tonem:

-Pass.

Krynowiczowi. Nie spodobało się to. Albo miał przed sobą kogoś kto nie chciał psuć gry innym albo wyrafinowanego wyjadacza który czekał aż emocje nieco podgrzeją i tak już mało przyjazną atmosferę. Teraz przyszła kolej na niego samego. W puli spoczywała wartość 3,500 złotych reprezentowanych przez kolorowe żetony. Krynowicz wystawił jej równowartość czyniąc tym samym 7000 ogółem.

-Sprawdzam. -dopiero teraz uświadomił sobie, że nie zobaczył swoich kart. Fatalny błąd. Podważył czym prędzej swoją parę. Dwie dwójki "kier". Beznadziejne położenie. Rząd 5 kart wspólnych przy stanowisku krupiera również nie świadczył pomyślnie. Jedna czwórka trefl, dziesiątka kier oraz Jopek. Czwarta karta była czwórką "pik" zaś piąta szóstką "trefl".

Agata uśmiechnęła się:

-Nic nie mam. -odparła pokazując trójkę i szóstkę "pik".

-Bieda z nędzą -potwierdził Brodacz pokazując trójkę oraz piątkę.

-Nic. -odpowiedział lapidarnie duchowny ukazując Jopka wraz z Asem. Karty niewątpliwie mocne w przypadku braku jakiegokolwiek układu lecz nie tym razem.

Marek pokazał parę swoich dwój.

Nastąpiła chwilowa konsternacja. Mało komu chciało się z początku wierzyć iż Krynowicz zagrał aż tak ryzykownie. Jednak para to para i w przypadku braku jakichkolwiek innych układów zwycięzcą tego rozdania był gambler.

-He he he! Panie Marku bój się Pan Boga żeby takim szmelcem nas ogrywać. -odparła rozbawiona właścicielka przysuwając spoconemu szczęściarzowi jego wygraną.

Duchowny jedynie przygryzł delikatnie wargę. Starzec jedynie uśmiechnął się nieznacznie spoglądając uważnie na Bogdana, który nieco się ożywił:

-No...ryzykownie, ryzykownie...-odparł uśmiechnięty człowiek.

Karty zostały oddane w ręce "krupiera". Nastąpiło przetasowanie. W tej turze zasoby majątkowe Marka wzrosły do 16.500. Hazardzista jednak wiedział iż to dopiero początek kłopotów. Modlił się głęboko w duchu by Czarnowłosej nie zaczęło zależeć na odrobieniu strat oraz żeby Bogdan okazał się być zwykłym świeżakiem. Jak się jeszcze miał przekonać, były to próżne życzenia.

Nastąpiło drugie rozdanie. Warkotliwy szelest kart niczym sztywne kartki tektury rozszedł się po pomieszczeniu. Duchowny nieznacznie się wzdrygnął. Bladolica zaś oparła łokieć o krawędź stołu, zaciągając się przy okazji kolejną dawką tytoniu. Kolejne pary zakrytych kart zostały rozdane. Zaczynał zaś Starszy wiekiem człowiek. Brodacz spojrzał z pewną dozą zamysłu na blat i wszedł za 4.000-ce. Tym razem to Ojciec Aleksander spasował przyczajając się tym samym na lepszy łut szczęścia. Bogdan dołożył 5.000-cy. Krynowicz zajrzał pod swoje karty. Miał Trójkę i Jopka. Kier i Karo. Nie miał wyjścia. Ta runda gwarantowała mu spłatę długu. Podbił stawkę dając 6.000. Agata zaś zwiększyła pulę do 7 kawałków. Kazimierz wyrównał.

-Sprawdzam.

-Niby czym? -zaśmiał się Bogdan

-Tym. -odparł Białobrody kłądąc na stół szmaragd wielkości zapalniczki benzynowej

-Ile to jest...

-Tyle ile trzeba. Wartość Siedmiu patyków. Sprawdzam. -odparł stanowczo Starzec.

Karty wspólne pokazywały następująco:

8 kier

6 pik

3 pik

5 trefl

4 kier

Karty graczy zostały odsłonięte.

Kazimierz miał:

Asa Kier oraz 10 trefl

Bogdan:

7 karo i 3 trefl

Krynowicz zaś:

3 karo i Jopka

Decydujący wpływ miała jednak Agata która odwróciwszy swoją parę powiedziała:

-9 karo i 4 pik

Czarnooka wygrała o włos mocniejszą kartą od trójki Krynowicza i Bogdana. Nastąpiło niewielkie poruszenie. Sam Marek przyjął porażkę nad wyraz znośnie. Agata która w przypadku przegranej zostałaby z marnymi 2.000-cami teraz miała w sumie 31.000. W tym dość drogocenny kamień do kolekcji swojej biżuterii.

-Czy możemy zrobić krótką przerwę? -zaproponował Bogdan

-Proszę bardzo. -zgodziła się właścicielka lokalu.

Atmosfera nieco rozluźniła się. Brodacz Bogdan i Marek wstali od stołu kierując swe kroki ku toalecie. "Krupier" przetasował zebrane karty odstawiając je w chwilowy stan spoczynku. Marek wiedział iż się pospieszył. Gdyby miał tylko tą czwórkę albo drugiego „jopka”(walet) mógłby wyjść stąd bogatszy i zabezpieczony na przyszłość. Los jednak chciał inaczej. Tymczasem posiadacz brody Merlina pogwizdywał sobie jakoby nigdy nic unikając natrętnego słowotoku Bogdana. Krynowiczowi nie podobało mu się jego zagranie. Spowity piętnem podejrzenia zaczął kwestionować lekkomyślność Starca. Co jeżeli specjalnie zaczął od wysokiej kwoty by go szybciej wykończyć? Co jeżeli jest wspólnikiem Agaty? Teza ta była dość prawdopodobna. Nikt od tak beztrosko nie rozstaje się z 4 patykami nie mrugnąwszy nawet powieką. Cała trójka weszła do sracza załatwiając tam swój interes. Bogdan dość szybko opuścił przybytek wytchnienia zostawiając dwóch graczy samym sobie.

-Hej Krynowicz. -ozwał się grobowym głosem Starzec

-Skąd.

-Agata mi o tobie mówiła.

W tym momencie stało się jasne dla Marka iż jego przypuszczenia się potwierdziły.

-Nie zrozum mnie źle. -kontynuował Białobrody- Stawiając owe 4 kafle liczyłem, że zbierzesz pulę i się stąd zmyjesz. Ale karta ci nie idzie. Dobrze ci radzę, nie prowokuj jej wchodząc za całą wartość tego co ci zostało. Przed tobą był już taki jeden mądry co to zrobił. Kłopot polegał na tym iż oszukiwał. Dodał o jedną szóstkę za dużo. Normalnie matacze są szybko wykrywani bo starają się powielać najmocniejsze kart w tym figury. Ten zaś wiedział iż 6 pik specjalnie się nikomu w oczy nie rzuci więc tuż po rozdaniu podmienił jedną z kart. Zrobił sobie w ten sposób drań Karotę a tak się złożyło iż nikt nie miał szóstek poza nim, szeregiem kart wspólnych gdzie tkwiła para oraz Agatą. Która miała jedną szóstkę. Człowiek nie był jednak kompletnym szaleńcem. Potrafił liczyć karty i wykoncypował sobie że w tym rozdaniu nikt szóstek mieć nie będzie. Zaryzykował i stracił przez to rękę.

Zimny pot stąpił na czoło Marka. Nie ulegało dyskusji iż w jego przypadku oznaczałoby trwałe kalectwo i to gdyby miał cholerne szczęście. Tracąc wszystko mógł nie wyjść stąd żywy. Zgroza zajrzała mu w oczy.

-Spokojnie. Tylko mi się tutaj nie zamieniaj w kłębek nerwów. Póki co nadal masz siano. Ja prawdopodobnie niedługo odpadnę ale kit z tym. Aha...i jeszcze jedna rada. Nie zwierzaj się zbytnio Bogdanowi. Mówię ci większej spierdoliny i włazodupa nie znajdziesz, a to człowiek skrycie mściwy.

-Od początku coś mi w nim nie pasowało. -stwierdził Marek

-Tylko nie grymaś przy stole. Masz siedzieć cicho i myśleć. Co zaś tyczy się samej Agaty, nie prowokuj i trzymaj się na dystans. Na razie jej na niczym nie zależy, spraw by tak pozostało.

-Taa...jasne...

To powiedziawszy obaj wyszli z "pokoju dogłębnych narad" i powrócili do pokoju dla uprzywilejowanych. Karty zostały rozdane. Wszyscy ponownie zasiedli do gry. Bogdan spasował. Marek dał 3000, wiedząc iż ma Króla i Jopka. Szereg kart krupiera zaś posiadał kolejno: Króla, 5, Jopka, Asa, 6. Tym razem Agata również wyrównała sumę. Pula miała 6.000 . Brodacz wrzucił 4 ostatnie żetony jakie posiadał chcąc najwidoczniej przyglądać się z daleka dalszym rozgrywkom. Jego przenikliwy wzrok nieustannie lustrował ręce Bogdana. Ta wrodzona nieufność z pewnością nie była bezzasadna ale w końcu przeciwników się nie wybiera. Duchowny zaś dorzucił swoje 4 jedno tysięczne żetony.

-Sprawdzam.

Karty zostały odkryte. Agata nie miała nic na ręce. Prawdopodobnie faktycznie nie zależało jej na ograniu nikogo. Starzec również nic nie miał. Duchowny zaś był w posiadaniu 2 asów co wraz

z dodatkowym w szeregu kart wspólnych tworzyło trójkę. Niestety Szanse Marka zostały zaprzepaszczone. Jego kwota spadła do 7 i pół tysięcy. Jego szansa na odkupienie malała. Trójka zawsze góruje, nie ważne jak silna jest para dwóch różnych kart.

Po tej turze status pieniężny stał się nieco bardziej klarowny.

Agata miała 28 kawałków (28.000)

Kazimierz odpadł i z ekscentrycznym dla siebie zwyczajem zalewał szkło koniakiem ubijając tytoń do swojej przerośniętej fajki która równie dobrze mogłaby zostać przerobiona na drewnianą chochlę do zupy. Ojciec Aleksander zyskał i miał obecnie 17 tysięcy. Bogdan mizerne 4 i pól kafli zaś Krynowicz 7.5

Na placu boju zostało 4 graczy. Zrobiono 5 minutowa przerwę. Marek skorzystał z barku nalewając sobie pomału pomarańczowej nalewki. Bogdan zaś niepostrzeżenie przystawił się do nich opowiadając o bajecznych bogactwach i zacnej pracy swojej żony. Krynowicz poczuł jak do rękawa lewej dłoni wpływa mu obca karta. Nie rozumiał tego postępowania. Jego wzrok padł na rękę Bogdana, który z uśmiechem postukał 3 palcami w blat kredensu. Hazardzista domyślił się iż będzie to gest oznaczający iż może śmiało zamienić kartę. Skąd jednak miał pewność iż Bogdan działa na jego korzyść. Postanowił go o to wypytać w sraczu, toteż dał mu zrozumiały znak że idzie się odlać. Nieformalny zbawiciel poszedł za nim.

-Posłuchaj Marek. Nie zmarnuj tego, wejdź za wszystko. Ona to przyjmie.

-Taa...a coś ty taki dobrotliwy? Nie pamiętam byśmy pili piwo razem.

-Posłuchaj co ci powiem.

-No.

-Ta suka ma cię jak na talerzu. To sadystka. Zmęczy cię im dłużej będziesz grać ale na razie wygrana mało ją obchodzi. Wejdź za całość… Mnie na kasie nie zależy. Ja tu jestem bo ten stary pierdziel mnie zaprosił. Myślałem, że będzie fajna atmosfera a sam widzisz co się dzieje.

-Czyli mam uwierzyć że robisz to bo jest Ci mnie żal?

-A myślisz że dużo jest ludzi tak dobrych jak ja? Zobaczysz, że po tej rozgrywce będziesz mieć jak spłacić dług i na pączki. Dam ci znak. Nie przejmuj się tym co za chwilę zobaczysz. Nie pozwól się zastraszyć.

-Pfff...co ma mnie zdziwić. Jestem w połowie martwy i raczej znajdą mnie w Warcie.

-Pozytywizm jak malowany.

-eeeeh…nie inaczej. -odparł Marek. Wiedział iż chwyta się brzytwy. Nie musiał. Ale przeoczenie jednego solidnego zastrzyku gotówki, które uwolniłoby go z okowów było przynajmniej dla niego warte uwagi od powolnego oskubywania przez sadystkę.

Przed kolejnym rozdaniem tasująca karty kobieta spojrzała na Nieszczęsnego Gamblera, uśmiechając się w pokracznej i szkaradnej mimice która nawet duchownego przyprawiła o pewnego rodzaju niepokój. Kobieta zaczęła tasować karty, zmieniła jednak sposób w jaki to robiła. Oglądający ją spektatorzy mogli stać się na ułamek sekundy światkami pokazu najwyższej zręczności. Karty przepływały z lewej do prawej ręki zakrytymi stronami by zostać rozłożone w przepastny wachlarz który zwinięty do postaci pojedynczego stosu wypuścił lotem błyskawicy po parze zakrytych kart.

Marek nie spodziewał się takiej reakcji. Najwidoczniej tasująca coś dostrzegła w jego mimice. Być może w nerwowym zachowaniu. Na czoło wystąpił mu zimny pot zaś Bogdan jak gdyby nigdy nic siedział z niewielkim uśmieszkiem na twarzy. Pokazał umówiony znak. To właśnie teraz to rozdanie miało zdecydować o dalszej przyszłości Krynowicza. Postawił więc na oszustwo.

-Wchodzę za wszystko.

Agata spojrzała uważnie na jego spoconą twarz. Jej mimika nie wskazywała na zdziwienie lub zniesmaczenie. Wyrównała. Tak samo uczynił duchowny. Bogdan spasował.

-Sprawdzam. -odparł Aleksander w momencie gdy Marek podmienił dwójkę na króla kier.

Karty wspólne miały w sobie:

2 damy, 2 króle i piątkę

Agata nie miała nic, duchowny również, Bogdan zaś jedną królową co dawało mu dość solidnego Fula. Marek odsłonił karty pokazując swojego Asa i króla. Jego Full był mocniejszy. Nim jednak zdąrzył sięgnąć po wygraną, która wynosiła 22.5 kafla. (22.500)

-Mareczku.

-Taak...

-Podaj mi tego króla.

Gracz nie zdąrzył zaprotestować jedynie kątem oka zobaczył jak Bogdan szelmowsko się uśmiecha obnażając szkaradne żółtwe zęby. Jego mina wyrażała jedynie jedną sentencję "Wpadłeś Frajerze".

Agata zaś odebrała wyrwaną przez tasującą kobietę kartę, która obnażyła przy tym swoją mechaniczną dłoń. Reszta świadków powstrzymała się od jakiegokolwiek komentarza.

-No i co...warto było? -odparła Agata spoglądając na powierzchnię karty. Prawie ci się udało. Z tym wyjątkiem iż na owej karcie znajduje się mała ale widoczna kropelka krwi. Tuż nad głową króla. Cóż mogę teraz powiedzieć...

Wypowiadając te słowa wyjęła niespodziewanie średnich rozmiarów rewolwer naładowany do limitu 6 kulami. Poczęła zbliżać się w kierunku Marka który zaczął żegnać się ze swoim życiem.

-I co Bogdan. Warto było? - uśmiechnięta twarz właściciela imienia wykrzywił grymas zdziwienia a potem przerażenia.

-N...- jego próba polubownego załagodzenia sprawy została przerwana przez kulę ołowiu, która rozsadziła mu mózgoczaszkę, przelatując jeszcze przez klatkę piersiową i brzuch. Delikwent nie żył, zaś szkaradna posoka chlusnęła obficie po okolicznych. Tasująca Katarzyna ani drgnęła zaś jej ekspresja wyrażała nieme zadowolenie ze sprawnie rozwiązanej sytuacji.

-Bezczelna spierdolina ludzka...No Mareczku zabieraj swoje 7 i pół. Dziś do ciebie leci premia 4 kawałków gratis.

-In nomine patris et fili et spiritus sancti. -wkwitował Duchowny Aleksander wycierając niewzruszenie okulary odpowiednią dla tego celu szmatką.- Ale modlitwy za tragicznie zmarłego nie odprawię.

-Agata...-zaczął powoli starzec

-Milcz! Nie wkurwiaj mnie "Niepruś". -wysyczała właścicielka przybytku- Za to co się odpierdoliło powinnam wypierniczyć go na zewnątrz bez możliwości wypłaty. Jeszcze jedno słowo...cholerny dziadzie i tak zrobię...

Kazimierz zrobił zdziwioną minę i wycofał się w kąt z uniesionymi dłońmi. W krótkim czasie Truchło Bogdana zostało zabrane przez wyjątkowo niską i karykaturalną istotę, której przyjazną znajomością mogli się pochwalić jedynie Starzec oraz Tomasz Zawodzki. To jednak niebyło teraz istotne dla Marka Kyrnowicza. Cudem uniknął losu gospodarza i dostał jego dole co dawało mu w sumie 12.000.

-Hej, Klecho.- zagadnęła duchownego Czarnooka której nadwyżka wypitego podczas przerwy alkoholu najwyraźniej zaczęła działać- Bardzo spodobała mi się twoja postawa. Masz bo się rozmyślę.

Mówiąc to wyjęła z niewielkiej kieszeni przy jedwabnym pasie niewielką luminescencyjną fiolkę w której tliło się czyjeś życie.

-Spadaj od stołu. Nie będziesz mi tu już grać...

Duchowny nawet nie próbował protestować. Trzymał bowiem w rękach życie swojej ukochanej siostry. Jedynej rzeczy jaką pragną odzyskać po szkaradnej i naznaczonej piętnem klątwy, przeprawie przez Zielone Piekło, Doliny Konga. Zasoby Aleksandra zostały importowane do puli Agaty mającej już teraz 45.000-ca.

-Wiesz co jest teraz najzabawniejsze? To że mogę dać dowolną sumę a ty i tak nie będziesz w stanie jej wyrównać ani podbić. Chyba że...

-Postawię swoją duszę?

Błysk w oku Czarnowłosej sprawił iż nieco się ożywiła.

-Ooooo...naprawdę chcesz mi ją dać?

-A mam jakiś inny wybór?

Agata nie namyślając się zbytnio wyjęła z zanadrza niewielką fiolkę. Przechyliła się w pasie dotykając palcem wskazującym jego czoła. Podłużna świetlista łuna spoczęła w małym przeźroczystym naczyniu które zostało wręczone oniemiałemu gamblerowi.

-Twoja dusza jest warta góra 10 kafli, daje to tobie łącznie 22 tysiące zaś ja...-to mówiąc strzepnęła ze stołu nadmiar żetonów- ...będę mieć dokładnie taką samą wartość.

Karty zostały przetasowane. i rozdane między dwójkę graczy. Marek trzymał się ostatkami świadomości świata żywych. Duża dawka stresu zdawała się go otumanić na tyle by został podtrzymany przez Białobrodego.

Została rozdana para kart. W szeregu kart wspólnych pojawiły się. 2, król,4,9 oraz 3.

Oboje z przeciwników weszli za pełną sumę tego co mieli. Karty zostały pokazane. Marek dostał Asa Trefl i 10-kę. Agata 2 Trefl oraz Jopka. Niestety nie mogło być mowy o silniejszej karcie. 2 Trefl utworzyła z 2 Pik parę. Diabeł wygrał duszę na loterii śmiejąc się do rozpuku jakoby była to najśmieszniejsza rzecz na świecie. Z pewnością alkohol tylko temu pomagał.

Marek nie czekał na to co się za chwilę stanie. Niczym ranny koń puścił się pędem ku wyjściu i począł biec ile miał powietrza w płucach. Bar był opustoszały, ulice puste. Opuścił piekielne jarzmo Starego Rynku. Nie słyszał jeszcze Eryni. Złowieszczych cór Tartaru które upomną się niebawem o jego życie. Wiedział iż musi uciec lecz nie miał żadnego sposobu na uniknięcie wiążącej umowy z władczynią Bluźnierczej Krainy. Siły opuściły go na Moście Teatralnym dokładnie tam gdzie zaczynają się tory jadących ku os. Sobieskiego tramwaj. Przeszedł niemalże roztrzęsiony na druga stronę poręczy lecz gdy miał już wskoczyć porwało go mocarne ramię i z głuchym łoskotem wyrzuciło go na kafelki. Nie było nikogo w pobliżu. Nikogo poza przegranym Hazardzistą i Starcem, który przycupnął nad jego ziemską, nadal żywą powłoką.

-Posłuchaj uważnie chujku. Przegrałeś. I nie da się tego odczynić.

-Byłem prawie tak blisko...tak blisko...

-W dupie byłeś a nie blisko byłeś. Dlatego też owa Sadystyczna suka jak to określiłby Bogdan gdyby jeszcze żył bawiła się w twoim towarzystwie tak dobrze iż daje ci pewną możliwość odpracowania swojego długu.

-Jak to?

-Srak to. Będziesz pracować dla mnie i u mnie. Pożegnaj się ze swoim ziemskim światem i tak nie szanowałeś tego co tu osiągnąłeś.

W odpowiedzi Krynowicza spowił spazm histerycznej rozpaczy. Była to skondensowana mieszanina Sardonicznej radości i smutku. Szybko jednak oprzytomniał gdy Brodacz chwycił go za barki.

-Spokójjj. Jeszcze zrobi się z Ciebie człowieka. Wstawaj, dupy nie będziesz sobie tutaj odmrażać.

"Ułaskawiony" powoli wstał.

-Od dziś nie będziesz marnował czasu na jebany Hazard. Od dziś staniesz się moim prowizorycznym uczniem. A co będziesz robić to ja już ci kurna jutro powiem. No już...chłopaki nie płaczą.

Krynowiczowi począł się trząść. Nie wiedział co się z nim dzieje. Jego palce zesztywniały, zaś ciało poczęło się kurczyć, przybierając coraz cieńszy i groteskowy kształt. Stawy zatrzeszczały wyginając kolana w przeciwną stronę czyniąc z postury człowieka szkaradnego czworonoga którego napęczniała, fioletowa twarz powoli wytoczyła ze swych ust gargantuiczny larwowaty język. Jego pojękiwania nie były już tożsame dla mowy ludzkiej. Stał się upodloną kreaturą której istnienie zależało już od jednego człowieka o ile rzeczywiście nim był.

Kazimierz nachylił się nad Szkaradztwem:

-Tak to już jest kiedy pozbywasz się wszystkiego. Straciłęś pieniądze, duszę i człowieczeństwo a tera będziesz musiał ciężko harować by odzyskać te dwie ostatnie rzeczy.

Było grubo po 4 w nocy. Niebawem niebo miało zatlić się niebieskawą łuną. Ludzi jednak jeszcze nie było. Nikt już usłyszał o Marku Krynowiczu. Jego nie podbijana karta pracownika została usunięta zaś jego miano wyrzucone z indeksu pracowników. Nikt nie zainteresował się jego odejściem. Rodzina nie szukała swojego krewnego który został wydziedziczony niemal 5 lat temu.

[The End]

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje