Historia

KARCZMA (1-8)

paulu 4 6 lat temu 664 odsłon Czas czytania: ~7 minut

John

23.12.2017

22.30

Niesądziłem, że wszystkie nasze decyzje, które podejmujemy,wpływają na to, w jakim żyjemy świecie. Myślałem też, żeludzie niższego pułapu tacy jak ja, nie mają na ten temat nic dopowiedzenia. Myliłem się. Na dworze prószy teraz śnieg, aja wraz z moim przyjacielem sunę SUV-em przez zaśnieżoną drogę. Mocno sypie i stuka nam w szybę. Ledwo co widać. Siedząc zakierownicą, zastanawiam się: jak do tego wszystkiego mogło dojść.Wiem, popełniłem wiele błędów w życiu, ale kto ich wkońcu nie popełnia...

12.00

Drzwikarczmy były uchylone. W środku świeciło pustkami...coś mi sięwydawało, że lata świetności tej placówki już dawnoprzeminęły. Siedziałem sobie za ladą z gazetą, przerzucającstrony w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego artykułu, gdy tu nagle cośhuknęło, jakby ktoś zaliczył glebę. Usłyszałem wrzask Ioderwałem się od swojego dotychczasowego zajęcia. Odłożyłemgazetę I ruszyłem w stronę drzwi. Wyjrzałem przez szybkę I mimoprószącego śniegu ujrzałem kogoś klęczącego na ziemi.Ubrany w wojskową kurtkę, czarne spodnie, glany I zimową czapkęczłowiek patrzył na coś pod siebie. Trząsł się z zimna, a zjego ust wydobywały się żałobne dźwięki. Zrobiło mi się gożal, więc postanowiłem sprawdzić, co się dzieje.

Wyszedłemna zewnątrz. Spojrzałem na jegomościa I wypowiedziałem kilka słóww jego stronę.

-Wszystko okej?- z moich ust uleciała para- Nicci nie jest? Chcesz wejść do środka?- wskazałem ręką lokal. Onuniósł głowę, po czym podniósł coś z ziemi...to był zbity telefon, próbował się podnieść, ale nie mógł.Popatrzył się jeszcze raz na mnie, tym razem bezradnie i jakbychciał mnie o coś poprosić.

-A tobie co?- cmoknąłem- Coś znogą?-przyjrzałem mu się dokładniej- Jak tak...to chyba będę cimusiał pomóc-podniosłem go, wziąłem pod ramię-No to hop Ido przodu- I weszliśmy do lokalu.

-Bardzo dziękuję- powiedział,po czym kaszlnął- Nie wiem, co się ze mną dzieje...- syknął zbólu, a po policzku popłynęła mu łza...aż mi się zrobiłogo żal.

Weszliśmy do środka I pierwsze pytanie, jakieusłyszałem z jego ust, brzmiało:

-Ma pan tu jakieś miejsce doogrzania?- trząsł się z zimna I pocierał dłonie.

-Tam jestkominek- wskazałem ręką- zaraz przyniosę coś na opał, I zobaczęco z tą twoją nogą, bo nie wygląda zbyt ciekawie- usadowiłem goprzy ławie obok paleniska.

Zanim jednak wyszedłem do kuchni popolanka, przyjrzałem się dokładnie jego twarzy. Skądś znałem tęfacjatę, tylko że tamta nie miała tej blond koziej bródki Iwygolonych boków...czyżby to mogła być to sama osoba, októrej myślę?

22.30

-Noto, co z tym robimy?-spytałem pasażera.

-No jak toco?-zmarszczył brwi czarnoskóry mężczyzna-Pogrzebiemy.

-Szybszy pogrzeb?-dopytałem żartobliwie.

-Amamy inne wyjście?

-No niby nie...-uśmiechnąłem się, wierząc,że może nam się to wszystko uda.

-No to właśnie.-popatrzyłna mnie I poprawił swoją czarną czapkę na głowie.

-A takogólnie: jak sądzisz...uda nam się czy nie zabardzo?-spytałem, żebyśmy mieli o czym pogadać...chociaż w sumiemogłem poruszyć każdy inny temat. Mogłem się go zapytać: Jaktam się trzyma? (czyli klasycznie), jak tam obowiązki? (czyli takjuż nieco bardziej udając zainteresowanego jego życiem prywatnym,ale równie mógłby to uznać za niestosowne dosytuacji.) i o święta, które już jutro miały sięrozpocząć...ja jednak spytałem o to, czym w obecnej chwilimartwiłem się najbardziej. Nie potrafiłem tego jakoś ukryć...poprostu było do dla mnie zbyt ciężkie.

-Jeśli zwątpisz, to nicci się nie uda. Musisz człowieku uwierzyć w naszemożliwości.-Takiej właśnie odpowiedzi od niego oczekiwałem. Tosię nazywa podnosić człowieka na duchu.

-Dzięki Omar, żejesteś tu ze mną- powiedziałem po chwili.-Dzięki tobie czuję, żemoże jednak to wszystko się jakoś ułoży.

-No to kieruj I sięstary nie stresuj...bo ponoć stres urodzie szkodzi.

Wybuchliśmyśmiechem. Omar to zawsze wiedział jak rozluźnić atmosferę...Nieważne co się działo, nigdy nie opuszczał go humor. Nawet wnajgorszych sytuacjach, nawet w takiej jak ta...ten potrafił wszystkichrozśmieszyć (chociaż ten z tyłu za bardzo się nie śmiał). Mimotego to chyba właśnie za to go lubiłem, bo sam byłem straszniedrętwy.

12.10

Rozstawiłemdrewno w kominku I rozpaliłem. Zapach Dębu powoli zaczął roznosićsię po pomieszczeniu, a ogień, który przed chwilą, cozapłonął, zaczął je rozgrzewać.

-Liczę na to, że terazbędzie cieplej- przyjrzałem się chłopakowi, który powoliprzestawał się trząść z zimna- A teraz zajmijmy się twojąnogą, bo jak już mówiłem, nie wygląda zaciekawie.

Obadałem nogę, jak najlepiej potrafiłem. Chłopaksyczał z bólu, ale starał się współpracować. Pochwili połapałem, się co jest nie tak.- Skręcona, usztywni się ibędzie po robocie.

-Co skręcona?-spytał.

-Kostka, ale tominie, byle tylko się zbytnio nie przeciążać i dużoodpoczywać.

-Pan jest lekarzem?-spytał.

-Gdzież?-uśmiechnąłemsię po przyjacielsku- Karczmarzem, a wiedzę mam po prostu od kilkuznajomych co poszli na medycynę, czasami mnie odwiedzają no iczłowiek wie dzięki nim co nieco...

-To fajnie mieć takichznajomych, no i znać się co nieco na medycynie- odparłchłopak.

-Czy ja wiem, mi do szczęścia wystarcza to, co mam-odparłem, po czym powiedziałem- Ty tu siedź, a ja zaraz wrócę,trzeba tę nogę czymś posmarować, żeby się krwiak niezrobił...chociaż pewnie i tak jest już za późno.-Wyszedłem na chwilę do kuchni i zacząłem szukać czegoś w swojejapteczce.

-Jest-uśmiechnąłem się pod nosem, gdy znalazłemposzukiwaną maść, opatrunek i bandaż.

Założyłem mu to ipopatrzyłem się na to...może być, pomyślalałem po chwili.

-Ateraz pytanie prosto z mostu: Co młodzieńcze zamawiasz?-uśmiechnąłem się, trzymając w ręce maść, którą przedchwilą co nałożyłem mu na opatrunek i przyłożyłem do kostki.-No bo nie będziesz tu w końcu głodny siedział.

-No co panda...byle nie ryby, bo jakoś za nimi nie przepadam ostatnio-odparł.

-Może być coś podgrzane z wczoraj?- spytałem- Bo jakwidzisz, dopiero co otworzyłem I nie miałem jeszcze okazji nicprzygotować.

-Dobrze, tylko mam pewien problem- powiedziałpowoli- Jestem spłukany.

Cmoknąłem I popatrzyłem na niego,stwierdziłem, że choć ten jeden raz będę dobrymczłowiekiem.

-Zafunduję ci- odparłem stanowczo- w nagrodę zmyjesz potemnaczynia...bo z tego, co widzę, nie masz gdzie iść, zgadzasię?

-No niestety...a do tego mam rozpierdolonytelefon...-spochmurniał, a mi się zrobiło niedobrze, gdyusłyszałem tę słowa. Strasznie nie lubiłem wulgaryzmów,bo wiązała się z tym pewna historia, jak próbowałem sięich kiedyś oduczyć, tak dobrze mi to wyszło, że ciężko byłokomuś potem wmówić, że potrafiłem klnąć jak szewc.

-Ztelefonem to ja ci niestety nie pomogę- stwierdziłem.- Ale mógłbyśnieco panować nad językiem.

-Przepraszam, proszę pana...

-PanJohn Waltz do usług- pokłoniłem się.

-ChuckTidderman-przedstawił się chłopak.

22.45

Powolidojeżdżaliśmy na miejsce. Wjechałem na leśną ścieżkę Izagłębiliśmy się nieco w gęstwinie drzew. Ciemność otaczającanas niezbyt korzystnie wpływała na moją chęć do roboty, ale niemogłem teraz tak tego spieprzyć. Zostawiłem uruchomione krótkieświatła I wraz z Omarem wyciągnęliśmy łopaty z tylnegosiedzenia. Ruszyliśmy kawałek od samochodu I zabraliśmy się zakopanie.

-Jak sądzisz jakiej głębokości powinien być tendół?-spytałem.

-No wiesz co...ja za bardzo w tym nigdynie siedziałem. Tymi sprawami zazwyczaj zajmował się grabarz. Unas w wiosce kilku takich było, bo I robota była...no ale wiesz,trzeba zakopać na takiej głębokości, by nikt potem tego nieznalazł...-ładnie mi to wytłumaczył...prawie jak ksiądz na kazaniu.Szkoda tylko, że nic z tego nie zrozumiałem. Byłem zbytpodenerwowany...bałem się o wszystko. W jednej chwili mogłemstracić to, co kochałem najbardziej . Przez jedną głupią decyzję mojarodzina mogła zostać sama...a do tego jeszcze mój przyjacielmógł na tym ucierpieć, to było nie do pomyślenia...

-Toznaczy?-dopytałem.

-Od półtora do dwóch...ale tonam może trochę czasu zająć...

-Pięknie, czyli raczej przedpółnocą nie wrócimy.

-No gdzież...-odparł Omar-Nie ma nawet takiej opcji.

-A myślałem, że pomogę żonie przyzastawie wigilijnej.

-Przykro mi stary- poklepał mnie po plecach-Naprawdę mi przykro.

12.15

Po zamówieniu zwalił mniez nóg. Rozmawialiśmy chwile o kulturze i tak dalej i wtedyten wyskoczył z tym:

-Chciałbym o coś jeszcze poprosić, jeślimogę.

-Prosić nikt nie zabrania, ale to ja ocenię czy pomóc,czy nie.

-No to: Mogę porozmawiać z pańską córką?

-No...-jakjuż mówiłem, zwalił mnie tym pytaniem z nóg- ZAshley?

-Tak proszę pana- odparł- z Ashley Waltz.

-Po co?

-Poprostu dawno jej już nie wiedziałem i...

-Tylko to?

-Byliśmyprzecież sąsiadami...chyba mogę się z sąsiadkązobaczyć-stwierdził.

1.10 następnego dnia

-Uff- sapnąłem I wytarłemmokre od potu czoło ręką- Chyba nam się udało.

-W połowie-uspokoił moją radość Omar- tylko w połowie, więc nie chwalmydnia przed zachodem słońca.

-To żeś sobie dobrał metaforę-zauważyłem- No ale jesteśmy już bliżej niż dalej.

-No możeI tak- udał się w kierunku bagażnika samochodu, po drodze rzucającmi parę białych rękawiczek- Teraz ładujmy ciało do ziemi Ispadajmy stąd.

Złapałem rękawiczki I zacząłem jenakładać.

-Nikt tego nie znajdzie?-spytałem.

-Człowiekuskąd ja mam to wiedzieć?- wydukał słowo po słowie- Jestem tylkoksiędzem, nie jakimś śledczym czy innymfachowcem,kapiszimo?-zaczął nakładać swojerękawice.

12.25 poprzedniego dnia

Znalazłem coś w karczmianej lodowce iwłożyłem do mikrofalówki...to się nazywa ekspresowakuchnia. Nastawiłem placki węgierski na 5 minut I postanowiłemzadzwonić do córki, bo do kominka już podłożyłem, ajedyne co mi zostało to obsłużyć gościa. Przez chwile leciałajakaś nuta w telefonie, a po niecałej minucie usłyszałem głosmojej córeczki.

-Słucham?

-To ja, Tato, jesteś wdomu?- spytałem, licząc na pozytywną odpowiedź.

-Jeszczejestem- odparła- ale zaraz muszę znikać.

-Bo?-spytałemzaciekawiony- znowu jakaś impreza?- spytałem zniesmaczeniem, słysząc z drugiej strony jakieś dziwne sapanie.

-No...ale się nie martw, nie zrobię tym razem nicgłupiego- odparła.

-Ja tak myślę, bo wiesz co, sądzę natemat tych twoich głupich imprez, wracając jednak do tematu,mogłabyś wpaść do mojej karczmy?

-Po co?- zdziwiła się-Trzeba coś pomóc, nie dasz sobie sam rady?

-Bardzośmieszne młoda damo, bardzo śmieszne, po prostu ktoś na ciebieczeka...

-Kto?- spytała

-Jak przyjedziesz, to siędowiesz...dopóki pilnujemy z matką twojego dziecka, posłuchajsię choć raz mnie...- powiedziałem stanowczo.

-Tato, kto namnie czeka?- spytała, po czym usłyszałem ponownie sapanie i jakieś krzyki.

-Nasz starysąsiad- odparłem- A tam u ciebie co się dzieje? Co to zakrzyki?

-Chłopakowi na imprezę się śpieszy, pa tato-powiedziała

-Moment! Nie rozłączaj się jeszcze!!

-Cojeszcze?-spytała.

-Przyjedziesz?

-Tak, postaram się wpaść,specjalnie dla ciebie, Tato, a teraz pa...- rozłączyła się. Niezdążyłem już nic więcej dorzucić. To był koniec naszejrozmowy.

1.11

Omarmiał już nałożone rękawice. Chciał otworzyć bagażnik, gdynagle usłyszeliśmy ten przeraźliwy dźwięk, wycie syren. Ktośnasłał na nas policję. Nie wyglądało to za ciekawie. Mogliśmyuciec, ale w aucie miałem dowód.

-Omar!-krzyknąłem doniego- Uciekaj stąd!

-Stary nie ma takiej opcji!- Było ich corazwyraźniej słychać.

-No weź, nie chcę, żeby ciebie o cośoskarżyli!!

-A ja, żeby ciebie!!

-Kurwa mać, przestaćodpierdalać bohatera I stąd spierdalaj klecho!!!-zdenerwowałem sięna żarty. Niektóre słowa z moich ust wyszły niepotrzebnie.Policja już zajeżdżała na ścieżkę. Mieliśmy jakby to ładnieująć w słowa: prze-je-bane.

Tak ogólnie to nic tego nie zapowiadało. Nic, a nic nie było powodem, żeby myśleć, że ten dzień przyniesie mi takie nieszczęście. Kto by przecież pomyślało tym, że będzie w środku nocy wiózł trupa do lasu...no kto? Ja akurat nie, ale to w moim bagażniku leżał.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Fajne opowiadanie, tylko niestety jest parę błędów ort, np. "niesądziłem", powinno być "nie sądziłem". Wybacz, ze o tym piszę, ale przeszkadza trochę w odbiorze tekstu. Podoba mi się koniec. Trup w bagażniku - nie z woli narratora. Pozdrawiam. Bergen.
Odpowiedz
Skleiło mi tekst ;) Prawdopodobnie musialem tego nie zauważyć...bo było to kopiowane z Worda, więc...Ale cóż, w następnym odcinku podobnego problemu nie będzie. Liczę na to, że tekst się spodobał i będzie Pani czekała na więcej oraz, że wytrwa Pani do Końca :D
Odpowiedz
Paweł Użwa Oczywiście. Lubię takie teksty. Ten jest fajny. Ja zamierzam tu też popisać. Byłabym wdzięczna (jężeli to nie uchybienie), Abyśmy wspierali się w naszych pisarskich próbach. Proszę opacznie nie zrozumieć. Chodzi mi o polepszanie warsztatu. . Już tu powininno być moje opowiadanie "Zwoli okruvhów gwiazd". Zaprasazama. A ja czekam na Pana następne historie, bo kiłym jestm gdy ktoś czyta, komentuje, a czasami jest milczenie... tak odechciewa się wszystkiego. Pozdrawiam. Bergen J. :)))
Odpowiedz
Justyna Adamczewska Oj odechciewa się, to niestety prawda ;)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje