Historia

Cyganka 2

jaruga 2 6 lat temu 959 odsłon Czas czytania: ~14 minut

- Tato, pojedziemy dzisiaj na basen? - zwróciła się siedmioletnia Klaudia do swojego ojca.

Jacek Rydel miał teraz 38 lat. Doświadczony wydarzeniami z dzieciństwa już dawno postanowił, że jeśli będzie miał dzieci, to zadba o to, żeby umiały pływać. Jego córka od najmłodszych lat uczestniczyła więc w zajęciach z pływania. Pływała świetnie i kochała to. Biorąc pod uwagę fakt, że są wakacje, temperatura na zewnątrz przekracza 30 stopni Celsjusza a jeszcze bardziej niż temperatura doskwiera nuda, dziewczynka zapragnęła poczuć jak opiewa ją woda. Poczuć tę lekkość i stan, kiedy unosi się w jej toni.

- Dzisiaj nie damy rady. Wiesz przecież, że mama wzięła samochód i pojechała do babci - wyjaśnił ojciec.

Dziewczynka pochłonięta kolorowaniem westchnęła głośno.

- Jesteś godna? - zapytał Jacek zmierzając w stronę kuchni.

- Nie... Podobno w lesie jest staw. Może tam pójdziemy? - rzuciła obojętnie dziewczynka nie odrywając kredki od kartki.

Jacek Rydel zatrzymał się nagle w progu kuchni. Czuł jak zalewa go zimny pot a ciało przeszywa potężny dreszcz. W jego głowie rozpętała się burza. Przebłyski przeszłości na zmianę ukazywały ciała dzieci leżące na brzegu, cygankę, która ucieka na jego widok, pogrzeb, białe trumienki, płacz.

Obrazy zaczynały się na siebie nakładać tworząc w jego wyobraźni paranoiczny kalejdoskop.

- Nieee! - wrzasnął tak głośno, że kredka wypadła dziewczynce z ręki.

Przez chwilę słychać było tylko jak się odbija i toczy po podłodze. Na twarzy Klaudii pojawił się grymas spowodowany żalem. Jacek podszedł do córki i mocno ją przytulił. Czekał aż jego oddech się uspokoi.

- Przepraszam. Po prostu nie możesz tam chodzić Klaudia. - powiedział spokojnie.

- Ale... - chciała zaprotestować.

- Przysięgnij, że nigdy tam nie pójdziesz. - uciął jej stanowczo.

- Dobrze tatku. - odpowiedziała z widoczną niechęcią.

- Marek, Staś i Ada. Pamiętasz jak ci o nich opowiadałem? - zapytał i spojrzał córce w oczy.

- Tak ale przecież ja umiem pływać! - uniosła się dziewczynka marszcząc brwi.

- Koniec rozmowy. - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Muszę iść do sklepu. Może wyjdziesz na dwór? Jest taka piękna pogoda. - zaproponował.

- A mogę iść z tobą? - zapytała.

- Lepiej zostań. Niedługo powinna wrócić mama a ja muszę zajść po drodze do pani Bartczak. Cieknie jej kran i prosiła mnie, żebym rzucił na niego okiem. - wyjaśnił.

- A nie możesz zadzwonić do mamy? - dopytywała.

- Próbowałem. Ma rozładowany telefon. - odpowiedział zakładając buty.

Wyszedł z domu kierując się w stronę sklepu oddalonego o półtora kilometra od domu.

Dziewczynka postanowiła, że za radą ojca wyjdzie na dwór i pobawi się w ogrodzie. Pani Rydel miała mnóstwo kwiatów i Klaudia lubiła tam przebywać. Uwielbiała patrzeć na motyle. Zazdrościła im wolności. Zwłaszcza teraz, kiedy zmuszona była sama tutaj siedzieć.

*

Tego lata atmosfera we wsi była napięta. Historia cyganki jest nadal żywa i wygląda na to, że równo co dziesięć lat zatacza krąg. Ludzie szybko powiązali fakty łączące śmierć dzieci, ich ojców i spalenie cygańskiego baraku. To był temat tabu, leczy wszyscy wiedzieli, że niebawem może się coś wydarzyć. Zła aura wisiała w powietrzu.

Dokładnie dziesięć lat po zabójstwie mężczyzn, w nocy z 22 na 23 lipca 1999 roku miała miejsce tajemnicza śmierć ojca Jacka Rydla. Jacek miał wtedy 18 lat. Była to deszczowa noc a jego ojca zbudziły dziwne odgłosy dochodzące ze stajni. Konie zachowywały się bardzo niespokojnie. Podejrzewając, że ktoś pod osłoną nocy chce uprowadzić zwierzęta sięgnął pod łóżko, pod którym znajdował się sztucer myśliwski. Cicho wymknął się z domu i poszedł w stronę stajni. Duże drewniane wrota były otwarte. Po tym jak za nimi zniknął, zapadła cisza. Chwilę potem przerwał ją głośny krzyk zwiastujący przerażenie, po którym nastąpiły dwa strzały z myśliwskiej broni. I znowu cisza. Cisza, która sprawia, że czas nagle się zatrzymuje. Słychać było tylko rytmiczne uderzenia spadających na ziemię kropel deszczu.

Drugi strzał obudził Jacka, który momentalnie wstał z łóżka i podbiegł do okna swojego pokoju, z którego widać było całe podwórko. Po dziś dzień nie jest pewien, czy to, co zobaczył było realne, czy był to efekt projekcji jeszcze nie do końca wybudzonego ze snu mózgu.

Z wejścia do stajni wyłoniła się postać. Poruszała się jak pająk. Po futrynie wdrapała się na drzwi. Następnie po ścianie jak przyklejona wędrowała ku górze zwinnie przebierając kończynami. Była już w połowie wysokości jednego ze spadów dachu, kiedy oświetliło ją światło tworzącej na niebie majestatyczną pajęczynę błyskawicy. To była ona. Wiedział, że to była ona. Wspięła się na sam szczyt dachu, po czym zniknęła z widoku przechodząc na drugi spad kładący się w stronę łąk, które rozciągały się za gospodarstwem.

To, co działo się później Jacek Rydel pamięta jak przez mgłę. Krzyk mamy, która pobiegła do stajni sprawdzić, co się stało, karetka, radiowóz, naprzemiennie migające alarmowe światła na dachach pojazdów.

Ciało Zbigniewa Rydla zostało nabite na zęby opartej o ścianę stajni brony. Widok, który ukazywał się przybyłym na miejsce zbrodni był wstrząsający. Jeden z zębów brony wbity był w potylicę denata i wychodził prawym oczodołem powodując wypchnięcie gałki ocznej. Drugie oko było szeroko otwarte. Widać było w nim strach. Koszula rozdarta na klatce piersiowej obnażała wydrapany na niej, ociekający krwią napis: "10 lat".

*

Dokładnie 10 lat później miała miejsce kolejna zbrodnia. Tym razem ofiarą był proboszcz miejscowej parafii. W starej, XVIII-wiecznej, drewnianej kaplicy, na środku ołtarza znajdował się potężny dębowy krzyż. Okrągłe okno, które mieściło się we wschodniej części kościoła rzucało na niego o poranku jasną poświatę. Kapłan wisiał na krzyżu z przywiązanymi doń trzema kończynami. Przywiązanymi pasmami czarnych włosów. Jego ciało pozbawione było prawej ręki. Czarne, posklejane kołtuny wystawały także z jego ust. Podobno na sekcji okazało się, że miały prawie dwa metry długości i wypełniały cały żołądek. Twarz księdza szpeciły cztery głębokie, szponiaste rany ciągnące się od czubka głowy aż po brodę.

Brakująca część jego ciała leżała na otwartej Biblii jako makabryczna zakładka. Dłoń oderwanej ręki była mocno zaciśnięta na koralikach różańca. Prawdopodobnie to on sprowokował bezwzględnego oprawcę do wyrwania kończyny. Włosy w ustach zapewne miały za zadanie uniemożliwić dalszą modlitwę. Księga otwarta była na ewangelii według świętego Mateusza a krwią zaznaczone były dwa pierwsze wersety siódmego rozdziału: "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie i was osądzą; i taką miarą jaką wy mierzycie, wam odmierzą."

Bluźniercze zabójstwo kapłana, profanacja Krzyża i Pisma Świętego okazały się dotkliwym ciosem dla mieszkańców wsi, dla których wiara była ważnym elementem życia. Świadczyło też o tym, że zło, które jest przyczyną niewyjaśnionych śmierci nie ma zahamowań przed niczym i wydaje się być nie do powstrzymania. Było też potwierdzeniem teorii o klątwie. Ten sam dzień, miesiąc, ten sam odstęp czasu. Wieś była przeklęta. Wszyscy o tym wiedzieli.

*

Klaudia obserwowała z ukrycia kilkanaście motyli, które miały teraz ucztę na matczynych kwiatach. Podeszła jeszcze bliżej i schowała się za ogrodową ławką, aby móc w pełni podziwiać te arcydzieła przyrody. Były różnokolorowe. Bezszelestnie trzepotały skrzydełkami. Na twarzy Klaudii pojawił się wdzięczny uśmiech, ponieważ stwierdziła w duchu, że potrafi wymienić wszystkie gatunki owadów, jakie teraz widzi.

Wytężając wzrok, kątem oka dostrzegła ruch na swoim prawym ramieniu. Powoli przekręciła głowę i aż otworzyła usta ze zdziwienia. Siedział tam motyl, którego dotychczas nie widziała. Był bardzo duży. Rozpiętość jego skrzydeł była porównywalna z dwoma złączonymi, otwartymi dłońmi. Górna ich część była szpiczasta. Dolna zaś zaokrąglona. Nie tylko rozmiar motyla wprawił ją w zachwyt ale też jego kolor. Był czarny, lśniący i gładki jak aksamit. Każde ze skrzydeł owada ozdobione było żółtą kropką przedzieloną czarnym prążkiem. Motyl powoli, z gracją poruszał skrzydełkami. W momencie kiedy były maksymalnie rozpostarte owe kropki wyglądały jak oczy. Skrzydełka motyla formowały się w kocią mordkę, która sprawiała wrażenie bacznie przyglądającej się dziewczynce. Efekt był niesamowity. Najdziwniejsze było chyba jednak to, że motyl w ogóle się jej nie bał. Można powiedzieć, że był oswojony.

Klaudia powoli wyciągnęła wskazujący palec w jego kierunku. Kiedy znajdował się zaledwie kilka centymetrów od owada, ten energicznie machnął skrzydełkami i wskoczył na niego. Mogła go teraz podziwiać z każdej strony, w pełnej krasie. Przy tej bezwietrznej pogodzie czuła na twarzy powiew powietrza spowodowany energicznymi zamachami motylich skrzydeł.

W pewnej chwili motyl poderwał się i zawisnął w powietrzu. Na tle bezchmurnego, błękitnego nieba wyglądał jak egzotyczny okaz z fotografii. Zaczął powoli oddalać się od Klaudii a ta ruszyła w jego kierunku. Usiadł na furtce, która otwierała się na główną drogę. Dziewczynka zbliżyła się do niego i ponownie wyciągnęła palec w jego kierunku. Motyl posłusznie na nim usiadł, machnął kilka razy skrzydełkami, po czym wzbił się w powietrze i tym razem wyfrunął poza posesję.

- Gdzie lecisz mały? - retorycznie zapytała.

Klaudia otworzyła furtkę i zaczęła podążać za swoim nowym przyjacielem. Tata miał jeszcze zajść do Pani Bartczak, więc mam trochę czasu - pomyślała. Była ciekawa dokąd leci ten piękny motyl. A może jest ich więcej? Musiała to sprawdzić.

Podążała więc za nim polną drogą, która przez łąkę prowadziła do lasu. Nigdy jeszcze tędy nie szła. Jacek Rydel trzymał się od tej drogi z daleka i przestrzegał przed nią swoją córkę od najmłodszych lat. Zresztą nie tylko on omijał tą ścieżkę. Inni mieszkańcy wsi także nią nie uczęszczali. Z żadnych ust jednak nigdy nie usłyszała jaki jest tego powód.

Piękny motyl w połączeniu z pobudzoną dziecięcą ciekawością to czynniki, które całkowicie uwiodły siedmiolatkę. Ścieżka robiła się coraz bardziej zarośnięta. Dziewczynka doszła do lasu a pomiędzy drzewami dostrzegła migoczącą w promieniach słońca, lekko pofalowaną powierzchnię wody.

- A więc to stąd pochodzisz! - zawołała radośnie i ruszyła za motylem w stronę stawu.

Im bardziej zbliżała się do zbiornika, tym wydawał jej się piękniejszy. Lazurowa woda zauroczyła dziewczynkę. Czysta, turkusowa. Widać było jasny piasek i kamienie na dnie.

Jezioro otoczone było wysoką, zieloną trawą. Motyl zniknął w jej gęstwinie. Dziewczynka podeszła w to miejsce i ku jej z dziwieniu ze skupiska trawy wyłonił się ładny, zadbany czarny kot. Wygiął grzbiet w pałąk, po czym zaczął się leniwie przeciągać. Zachowywał się tak, jakby przez dłuższy czas znajdował się w niewygodnej pozycji a teraz delektował się ulgą.

- A ty skąd się tutaj wziąłeś? - powiedziała dziewczynka z szerokim uśmiechem na ustach.

Przykucnęła obok niego i zaczęła drapać go za uchem. W odpowiedzi usłyszała głośne mruczenie. Kot wpatrywał się w nią bacznie swoimi żółtymi ślepiami. Pochłonięta zabawą ze zwierzakiem nagle drgnęła słysząc tuż za sobą czyjś głos.

- Cześć! - usłyszała.

Klaudia wstała szybko i odwróciła się nagle tak, jakby została przyłapana na jakiejś psocie. Stał przed nią chłopiec. Był mniej-więcej w jej wieku. Był schludnie ubrany. Miał śniadą cerę, niebieskie oczy, jasne włosy i białe zęby. Uśmiechnął się do niej i wyciągnął rękę.

- Jestem Marek. Marek Dworak.

*

Tego dnia większość ludzi opuszczało swoje gospodarstwa aby nie paść ofiarą zemsty kobiety, która mieszkała tu przez całe swoje, nędzne życie. Tej, która była wyszydzana. Tej, której dawano do zrozumienia, że jest niepotrzebna. Tej, która za swoje szlachetne serce została spalona żywcem.

Jacek Rydel leżał z głową w kuchennej szafce pod zlewem pani Bartczak, kiedy zadzwonił jego telefon. Przerwał pracę, wytarł ręce o spodnie i wyciągnął go z kieszeni. Dzwoniła jego żona. Wreszcie - pomyślał.

- Halo? - powiedział po naciśnięciu zielonej słuchawki.

- Gdzie wy się podziewacie? Dom jest nie zamknięty, furtka otwarta na oścież. - odpowiedział poirytowany głos w słuchawce.

- Klaudia powinna być w domu. Kazałem jej na ciebie czekać - tłumaczył mężczyzna czując jak zalewają go fale gorąca.

- Tu jej nie ma. Myślałam, że jest z tobą. - odpowiedziała mu żona z niepokojem w głosie.

- Jak to nie ma?! Przecież...

- Jacek... Nie ma jej tu - przerwała mu niepokojącym tonem.

- Cholera. To gdzie ona może być? Oby nie... - urwał w pół zdania bojąc się je dokończyć.

- Nad stawem? - dokończyła za niego.

Po tym pytaniu zapadła cisza. Przerażony prawie wypuścił telefon z ręki. W jednej chwili jednak jego wzrok zbystrzał.

- Zostań w domu. Idę tam. - powiedział pospiesznie kierując się do wyjściowych drzwi.

Wybiegł na drogę i pędził w stronę lasu. Przez 30 lat omijał to miejsce szerokim łukiem a teraz chciał dostać się tam jak najszybciej.

*

- Klaudia. Klaudia Rydel. - odpowiedziała dziewczynka podając rękę nowopoznanemu koledze.

- Masz ochotę popływać? - zapytał chłopiec zbliżając się do stwawu.

- Nie, raczej nie. Nie mogę. - odpowiedziała z żalem dziewczynka myśląc o tym co powiedziałby jej ojciec, gdyby sie o tym dowiedział.

- Ha! Pewnie nie umiesz pływać. - rzucił chłopak drwiącym tonem.

Dłonie Klaudii mocno się zacisnęły a twarz poczerwieniała ze złości.

- Właśnie, że umiem! I to pewnie lepiej od ciebie! - powiedziała przez zaciśnięte zęby.

- To pokaż. Chodź. Raz się żyje. - powiedział chłopiec wywołując u siebie tym stwierdzeniem szyderczy, bezzębny uśmiech.

Lazurowa woda, piękny krajobraz i wesoły, piękny chłopiec były złudzeniem. Klaudia była pod wpływem siły, która zakrzywiała jej postrzeganie świata. Piękna, czysta woda, którą wydawało jej się widzieć w rzeczywistości była paskudnym, śmierdzącym bajorem. Woda była brudna, na dnie spoczywała gruba warstwa mułu a staw okalały gęste zarośla. Na jej tafli unosiła się zielona zawiesina z glonów. Sam chłopiec wyglądał odrażająco. Był blady jak trup. Jego ubranie było brudne i poszarpane a skóra w różnych miejscach odchodziła od ciała odsłaniając mięśnie, ścięgna i kości. Był cały opuchnięty.

Klaudia ruszyła w jego kierunku. Wyprzedzając, odepchnęła go, po czym zaczęła wchodzić do wody.

- Odkąd, dokąd? - zapytała sucho.

- Wejdźmy do wody po pas a potem kto pierwszy na drugi brzeg. - odparł Marek - a raczej to, co go przypominało.

*

Jacek biegł już przez łąkę w stronę lasu. Jeszcze kilkaset metrów i będzie widział staw pomiędzy drzewami. Pamiętał jak dziś, jak przed trzydziestoma laty jechał tędy na swoim rowerze. Szybko przepędził jednak ze swoich myśli widok ciał trojga dzieci.

Zobaczył ruch na wodzie. Kiedy wybiegł spomiędzy drzew ujrzał swoją córkę stojącą w białej sukience po pas w wodzie. Chłopca już nie było.

- Klaudia! - krzyknął rozpaczliwie, najgłośniej jak tylko mógł.

Głos ojca sparaliżował dziewczynkę. Powoli odwróciła głowę w jego stronę. Pomyślała, że musi być na nią wściekły.

Nagle poczuła czyjeś dłonie zaciskające się na jej kostkach. Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować została wciągnięta pod wodę.

- Nieee! - krzyknął Jacek widząc jak jego córka zostaje wessana przez przeklęty staw.

Podszedł zrezygnowany do powierzchni wody. Nogi się pod nim ugieły i upadł na kolana w przybrzeżne bagno. Zaczął cicho łkać. Jak dziecko.

- Cześć Jacek. Dawno się nie widzieliśmy. - usłyszał ze swojej lewej strony.

Zwrócił załzawioną twarz w kierunku, z którego dochodził głos. Stał tam Marek. W zasadzie była to kreatura, która go przypominała.

- To przez ciebie musimy tutaj tkwić. - usłyszał drugi głos z przeciwnego kierunku. Odwrócił się szybko w prawo i zobaczył tam Stasia, syna sołtysa.

- Gdybyś jej nie przestraszył to byśmy żyli. - zabrzmiał dziewczęcy głos za jego plecami. To była Ada, jego dawna sąsiadka.

Usiadł plecami do stawu i podparł od tyłu rękoma. Był otoczony ze wszystkich stron. Trzy przerażające martwe postacie zbliżały się w jego kierunku. Wyglądały jak zombie. Wyginając się wykonywały nieskoordynowane ruchy. Szerokie, szydercze, bezzębne uśmiechy sprawiły, że stały się jeszcze bardziej upiorne. Były coraz bliżej a Jacek odsuwając się czuł, że dotyka już wody. W tej chwili usłyszał cichy szept:

- 10 lat.

Dostrzegł, że na jego ramionach spoczywają ohydne, poparzone dłonie, których palce zakończone były nienaturalnie długimi, brudnymi pazurami.

*

Obudził się. Był zlany potem.

- To tylko sen. To tylko pierdolony sen. - pomyślał z ulgą.

Ulgę wyparł jednak niepokój. To była ta noc. Spojrzał na żonę. Spała.

Zamknął oczy i ułożył wygodnie głowę na poduszce. Nagle jego oczy otworzyły się szeroko.

- Klaudia - wyszeptał cicho.

- Pośpiesznie wstał z łoża i ruszył w kierunku dziecięcego pokoju. Przyłożył ucho do drzwi. Nic nie usłyszał. Delikatnie nacisnął klamkę. Powoli uchylił skrzydło drzwiowe. Uderzył go przeciąg spowodowany przez otwarte okno. Bezdźwięcznie otwierał drzwi coraz szerzej. Jego oczom powoli zaczęło ukazywać się łóżko Klaudii. Otworzył drzwi do końca. Przed łóżkiem dziecka stała w łachmanach czarnowłosa postać. Jej włosy niczym głowy Hydry unosiły się w powietrzu pogrążone w demonicznym tańcu.

- Nie rób jej krzywdy. - powiedział drżącym głosem bardzo cicho tak, jakby nie chciał obudzić dziecka.

Cyganka odwróciła do niego swoje odrażające oblicze. Jej włosy zaczęły pełznąć w powietrzu w jego stronę. Stał nieruchomo. Podświadomie wiedział, że nie może nic zrobić.

Włosy zaczęły oplatać jego nogi, ręce, tułów, głowę. Zaczął przypominać olbrzymi czarny kokon. Potwór zbliżył się do niego i spojrzał mu w oczy swoimi białymi gałkami. Był tak blisko, że czuł odór, który wydobywał się z jego bezzębnych, uśmiechniętych szeroko ust.

- Tak, weź mnie zamiast niej. - wyszeptał.

Uśmiech potwora zniknął z jego twarzy.

- Wiem, że jesteś niewinna. Widziałem światło. - kontynuował.

Oczy cyganki zaczęły się zmieniać. Spod białej powłoki zaczęły przebijać źrenice. Wyglądały teraz bardziej ludzko i przyglądały mu się z zaciekawieniem. Jacek poczuł, że kokon, w którym się teraz znajdował zaczyna się rozluźniać. Włosy w jednej chwili wróciły do swojej właścicielki a ta wystrzeliła przez okno znikając w nocnych ciemnościach.

Oszołomiony mężczyzna podszedł do okna, rozejrzał się i zamknął je pośpiesznie drżącymi rękami.

- Tato co robisz? - usłyszał zaspany głos swojej córki.

- Przyszedłem zamknąć ci okno. Chłodno dzisiaj. - odpowiedział czule starając nie dać nic po sobie poznać.

Powoli zaczął się uspokajać. W głębi duszy wiedział, że teraz on i jego rodzina są bezpieczni. Usiadł na łóżku i pogłaskał córkę po głowie.

- Śpij spokojnie. Jutro jedziemy na basen. - oznajmił.

- Ale super! - odparła wesoło dziewczynka.

- Dobranoc Skarbie. - powiedział całując dziecko w policzek.

- Dobranoc tatku. - odpowiedziała dziewczynka nie mogąc się doczekać następnego dnia.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

10/10
Odpowiedz
No nawet fajnie pociągnięte.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje