Historia
Medykament
Prolog
Mariusz zbudził się zlany zimnym potem. Była 3:00 nad ranem. Znów przyśnił mu się
ten sam koszmar. Wielka czerwona pchła o sękatych zębach po raz wtóry wyjadła mu mózg.
Jego szczątki zostały rozrzucone i spalone. A przynajmniej tyle wiedział
ze snu, który mu się przyśnił. Nienawidził tej sennej mary. Nawiedzała go co noc.
Z miejsca wziął szklankę czystej wody i z marszu połknął dwie różowe pigułki.
Świdrujący ból głowy ustał.
Był to już tydzień jak atakowała go ta sama dolegliwość poprzedzona tymi samymi objawami.
Lekarze byli bezradni. Rozkładali ręce tłumacząc iż nie mogą zdiagnozować przyczyny bólu.
Ostatecznie prawie wszyscy zrzucali to na ciśnienie i odprawiali śmiałka z kwitkiem
do najbliższej apteki. Mariusz nie mógł tego znieść. Czerwona pchła tak wryła mu
się w pamięć iż każda forma robactwa napawała go szczególną odrazą. Nekrotyczne,
pałąkowate kończyny, chitynowe sklepienia pancerzyków, oślizgłe przezroczyste odnóża
i żuwaczki. Wszystko to było dla niego dalece obmierzłe i obrzydliwe jedynie białe ćmy
jako takie miały w jego katalogu wystarczającą elegancję by nie kwalifikować się do
tej upodlonej i przebrzydłej robaczanej niszy.
Ich śnieżny puch i białe skrzydła były czyste, nieskalane brudem ani ekskrementami jakie
roznosiły karaluchy. Tych zaś nienawidził jak każdy człowiek najbardziej. Na szczęście
jego mieszkanie nie miało problemów z higieną. Wszystko było czyste i miało swoje miejsce.
Zabrodzki, bo takie było jego nazwisko, chlubił się dobitnym pedantyzmem. Był kawalerem
w wieku 30 lat i nie spieszył się z żeniaczką. Co do ludzi w jego sąsiedztwie był nieufny
i małomówny. Żył w odosobnieniu bez przyjaciół. Po prostu ich nie miał.
Była już 4:00 kiedy to Mariusz wyszedł z domu by się przejść po ulicach miasta Poznania
spowitego jeszcze w mroku nocy. Fioletowe chmury odbijały światło lamp ulicznych mieniąc
się od czasu do czasu pomarańczowymi odbarwieniami. Nic jeszcze nie zwiastowało nadejścia
wschodu słońca tymczasem w samym sercu starego rynku do którego zmierzał samotny wędrowiec
dało się słyszeć utarczkę. Oto dwóch dresów wyładowało swoją złość na kimś kto leżał
na ulicy zaśłaniając się od razów wymierzanych w brzuch.
Zabrodzki schował się za rogiem ulicy widząc to wydarzenie z bezpiecznej odległości.
Poczekał aż oprawcy sobie pójdą a kiedy to zrobili pospiesznie podbiegł do leżącego
by zobaczyć czy ten żyje.
-Kurwy...jebane...psie krwie...-wydukał poszkodowany podtrzymywany przez Mariusza który już
począł wystukiwać numer 112-cie.
***
Ranek przywitał samotnego wędrowca blaskiem krwawego słońca. Wszechobecna czerwień
rozżarzała nieboskłon, zaś kamienice pokrywały się ową krwistą "posoką".
-No dobra...Mariusz...dziś aż za dużo się działo. Powinieneś się wykąpać, przespać i
zapomnieć o wszystkim...
-Naznaczony.
Zabrodzki usłyszał starszy głos kobiety. Która nosząc szarawy beret wskazywała go palcem.
-Strzeż się nocy naznaczony. To przychodzi o zmroku. Strzeż się mroku,
zawsze szukaj światła...
Mariusz nie zareagował. Po prostu zbył cygankę i poszedł w drogę powrotną do swojego
domu. Przy okazji kupił tytoń po drodze gdyż przypomniał sobie od jak dawna nie
nabijał swojej ulubionej fajki która niechybnie ukoiłaby jego nerwy. Dzień zapowiadał
się pomyślnie, a przynajmniej tak wydawało się samotnikowi.
***
Samotnik ujrzał czarne oślizgłe odnóża wielkiej pchły. Jej obleśne
rzuwaczki przybliżały się do jego twarzy przepełnione szeregiem małych sękatych zębów
szczękały złowieszczo dopóki nie natrafiły na głowę swej ofiary. Szczęk łamanych kości
rozniósł się echem zaś odlatująca mózgoczaszka odsłoniła umysł, który zaczął
być pożerany.
-Kurwa!
Ucisk na klatce piersiowej zelżał. Mariusz ponownie obudził się zlany zimnym potem i z
automatu wziął 3 różowe pigułki na ból głowy. Ból w skroni zelżał zaś w miejsce tego
objawu, pojawiły się nudności. Mariusz w końcu wybiegł do toalety by zwrócić kolację
z wczoraj. Nadchodził ranek.
-Kurwa...muszę pozbyć się tego...
c.d.n.
Komentarze