Historia

Złodziejka

paula112 4 5 lat temu 8 002 odsłon Czas czytania: ~8 minut

To się nie wydarzyło naprawdę. Nie wierz w to. Póki nie wierzysz ta nic ci nie zrobi, a przynajmniej – jeżeli nie ma żadnych innych powodów, jak zainteresowanie przykładowo okultyzmem, czy wróżenie z kart tarota. Albo z powodu dostania głupiego łańcuszka pocztowego, tak jak w moim przypadku.

Może więc zacznę od początku. Nazywam się Sandra. Moje nazwisko nie jest istotne, po prostu nie lubię podawać nazwisk. Mam aktualnie 17 lat, ale opisywana historia miała miejsce kilka lat temu. Nawet nie pamiętam dokładnie kiedy, ale jakoś dwa/trzy lata temu. Trzecia klasa gimnazjum, jak pamiętam.

To był zwykły dzień. Wydaje mi się, że był to poniedziałek, po szkole. Powiedziałabym pewnie, że coś około trzeciej, aby dodać trochę dramatyzmu, bo godzina demonów i w ogóle, ale skłamałabym. To nie było nawet jakoś wyraźnie późno. Jakoś osiemnasta/dziewiętnasta. Spokojnie sobie przeglądałam facebooka, czekając na jakichś moich znajomych, ale był jeden, drobny problem. Nie byłam typem osoby, która zapraszała i akceptowała do znajomych każdego. Nie było to dla mnie większym problemem, ponieważ często podróżuję, przez co mam dużo znajomych, ale nigdy nie zaprzyjaźniłam się z nikim przez Internet, przez co skończyło się na tym, że mam jedynie jedną, najlepszą przyjaciółkę, która akurat była na wycieczce szkolnej, która to była kilkudniowa, więc nawet nie miałam na co liczyć, że będzie online. Usłyszałam nagle powiadomienie. Pełna nadziei kliknęłam szybko, aby zobaczyć wiadomość.

„1, 2 ,3, Odwróć się! Widzisz ją? Na pewno nie! Jeżeli to przeczytałeś to oznacza że już po ciebie idzie! Strzeż sie! Aby pozbyć sie klątfy wyślij tą wiadomość do 10 innych osób w ciągu minuty! Powodzenia!”

„Łańcuszek” – Powiedziałam na głos i wyłączyłam wiadomość. Spojrzałam od kogo go dostałam. Nie pamiętam jak się nazywała, ale wiem, że była to córka znajomej mojej mamy, nic wielkiego. Zdziwiłam się, że popełniła tyle błędów ortograficznych, ale stwierdziłam, że po prostu taki był oryginał i go przesłała, co sprawiło, że zdziwiłam się, że wierzy w takie rzeczy. Znudzona zaczęłam przeszukiwać Internet w poszukiwaniu memów. Memy to zasadniczo chyba jedyna rzecz, która jeszcze mnie utrzymywała na tym świecie. Oczywiście – nie dosłownie. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że moja „depresja” była dla szpanu. Taka moda, co poradzisz? No więc przeglądałam te memy, aż nie zobaczyłam w jednym z nich mojego zdjęcia. Byłam zaskoczona, a zaraz po tym wkurzona. Nie miałam pojęcia kto wykorzystał zdjęcie do mema, ale wiedziałam, że na pewno na to nie wyraziłam zgody. Byłam pewna, że to któryś z moich znajomych, zwłaszcza, że na pewno nie robiłam tego zdjęcia. Wkurzona zapisałam zdjęcie, skopiowałam link i jeszcze zrobiłam fotografię tego telefonem, oraz moim ukochanym przyciskiem zrzutu ekranu. Nie miałam zamiaru się z tym fatygować i stwierdziłam, że od razu zgłoszę to na policję, jako naruszenie danych osobowych. Jak tak teraz sobie myślę, to nawet nie był to jakiś obraźliwy mem, więc się dziwię, że zareagowałam w taki sposób, zwłaszcza, że był nawet zabawny. Wkurzona weszłam znowu na facebooka, aby wyżalić się komuś. Przywitały mnie wymowne pustki. Nikt nie był online, a na mojej liście znajomych nie było nikogo prócz jednej osoby… mnie… Zaczęłam sprawdzać tysiąc razy czy ja czasem nie weszłam na, któreś z moich fake’owych kont. Nie, to na pewno było moje główne. Zaczęłam się denerwować, co raczej nie jest wielkim zaskoczeniem. Wylogowałam się. Nic. Pomimo tego, że to kliknęłam i nawet strona mi się ładowała, to i tak byłam na tym serwisie. Stwierdziłam w pierwszej chwili, że coś mi opętało komputer, ale stwierdziłam, że ten łańcuszek, był zbytnio dziecinny, aby to mogła być prawda, a poza tym nie wierzyłam w takie rzeczy. Doszłam do wniosku, że najpewniej to przez jakichś hackerów. Wyłączyłam przeglądarkę. Nic się nie dzieje. Włącza się ponownie. Zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Najpewniej jakiś wirus przedostał się do mojego komputera. A przynajmniej – tak sobie wmawiałam, bo w głębi duszy serio bałam się, że przyszedł mnie nawiedzić jakiś demon. Wyłączam komputer. Nawet już nie normalnie, zlewam zasady bezpieczeństwa i robię to awaryjnie wyłączając UPS, bez którego moja maszyna nie może funkcjonować. Funkcjonuje. Próbuję się uspokoić. Nie uspokoiłam się. Zlewam wszelkie zasady bezpieczeństwa i odłączam zasilanie komputera. On działa. „Okej, może to ma jakieś ukryte baterie?” – myślę. Wiem, że to kłamstwo, ale trzeba się jakoś podnosić na duchu. Wygaszam ekran. Działa. Jakim cudem? Zadowolona z siebie idę na dół i stwierdzam, że to sen. Tak, to na pewno sen. Staram się obudzić. Bez skutku. Schodzę na dół coś zjeść. Biorę tabliczkę czekolady. Biorę drugą. Trzeba czymś zagryźć stres. Jem. Dlaczego ja się dziwię, że jestem pulchna? Jem dalej. Słyszę łomot z holu. Wstaję. Idę w stronę odgłosu. Otwieram drzwi. Widzę kreaturę z najgorszych koszmarów pełzającą po suficie, z przyszytą moją twarzą. Wygląda jak mieszaniec pająka z psem, a ja się panicznie psów boję. Gorsze jest to, że patrzę w lustro i widzę, że nie mam twarzy. Wrzeszczę. Potwór mnie atakuje wypruwając flaki. Umieram.

Budzę się z krzykiem. Brak odpowiedzi od strony rodziców. „A więc był to tylko koszmar.” – Odetchnęłam z ulgą. Patrzę na zegarek. Na moim budziku widnieje godzina trzecia w kolorze czerwonym niczym krew. Patrzę mimowolnie na sufit. Nie widzę nic. Odetchnęłam ponownie z ulgą, aż nagle wyskakuje na mnie porządny jumpscare i… umieram…

Ponownie się budzę. Tym razem już bez krzyku, a z mindfuckiem wymalowanym na twarzy. Powtarzam czynności. Patrzę na zegarek: szósta…po południu. „STOP! CO!? PRZESPAŁAM CAŁY DZIEŃ!” – Krzyczę na całe gardło. Dobrze, może i nie na całe, acz głośno. Patrzę ponownie na sufit i czekam na typową już dla mnie twarz tego czegoś. Czekam pięć minut, cisza. Czekam kolejne pięć, cisza. Czekam tak chyba pół dnia. Cały miniony czas w staniu można skwitować tym samym słowem: cisza. Ruszam się z miejsca, aby się umyć. Otwieram drzwi, a tam znowu to coś. Już znudzona, bo się przyzwyczaiłam do tego czegoś po prostu czekam aż znowu wyskoczy na mnie. Nie robi tego.

- No i co się gapisz? – Pytam. Nie czekając na odpowiedz idę do łazienki, gdy nagle zdaję sobie sprawę, że nie wypowiedziałam tego moim głosem, a ten dobiega zza moich pleców.

- Twojego życia. – Zamarłam, ale po chwili się ogarnęłam

- Co masz przez to na myśli?

- Nie rozumiesz? Chcę zająć twoje miejsce. I wiem, że to zrobię. – Słyszę kroki, a następnie czuję, że dotykają mnie zimne, damskie dłonie. Odwróciwszy się widzę ją, już w postaci człowieka. Piękna kobieta, wyższa niż ja, szczupła, zgrabna i z przyszytą moją twarzą. Kobieta zbliżyła się do mnie i mnie pocałowała w usta, dosyć namiętnie, ale jak tylko zorientowałam się, że całuję się z dziewczyną, usiłowałam się uwolnić. Upadłam na ziemię, rozwalając swoją głowę. Umarłam.

Obudziłam się w lesie. Teraz faktycznie poczułam, że już nie śpię. Czułam się przede wszystkim lżejsza. Chyba sporo schudłam. Podniosłam się i zdałam sprawę, że nie mam na sobie ubrań. Pisnęłam. Zaczęłam ogarniać co się dzieje, gdzie ja jestem oraz… kim ja jestem? Spojrzałam na swoje ręce, które nie wyglądały na moje ręce, dolne partie ciała również z resztą. Znalazłam szybko jakąś kałużę, aby przejrzeć się. „O kurwa” – wymsknęło mi się. Stałam się nią, tą kobietą ze snu, z tym też, że miałam całą twarz na swoim miejscu. Usłyszałam kroki i szybko zakryłam swoje miejsca intymne jak tylko potrafiłam. Jak na złość do lasu przyszedł jakiś mężczyzna, na oko dwadzieścia lat. Patrzył się na mnie i zarumienił dosyć sporo. Wyglądał na raczej niewinnego, może trochę zniewieściałego, ale dobrze w miarę zbudowanego.

- um... D-dasz mi coś do okrycia się? – zapytałam, a chłopak tylko pokiwał głową zakładając na mnie kurtkę, którą to szczelnie zapięłam. Podziękowałam i pognałam pędem w stronę mojego domu, coś mnie tam po prostu kierowało. Im dłużej o tym myślę, tym większe odnoszę wrażenie, że ona musiała tego chcieć. Rodziców jeszcze nie było w domu, tak samo jak nie powinno w nim być mnie. Nie wiem dlaczego o tym wiedziałam, po prostu – czułam tak. Zauważyłam wracającą ze szkoły mnie.

- Witaj. Jak się miewasz? – Powiedziała łagodnie. – Wejdziesz?

- …Oddaj mi moje ciało. – Nie czekałam na nic, ale w ostateczności posłusznie weszłam do domu. Znowu – przeczucie, że muszę to zrobić.

- A więc… Oczywiście! Ja sama mogę w nim być tylko przez chwileczkę. Oddam ci je bez problemu! …o ile ze mną wygrasz. – Ostatnie zdanie wypowiedziała w wyjątkowo straszny sposób. Podeszła do mnie i przyłożyła mi rękę do czoła. Umarłam ponownie.

Nie wiem jak wyglądała nasza gra, lub… cokolwiek to było. Pamiętam jednak dobrze to, że obudziłam się w szpitalu, w moim ciele. Z wypowiedzi lekarzy dowiedziałam się, że spałam tydzień i, że prawie umarłam. Po jakimś czasie pozwolono mi zostać samą. Dostrzegłam liścik na szafce nocnej, który podniosłam i zaczęłam czytać: „Bardzo dziękujemy za twoje włączenie się do naszej sekty, mamy nadzieję, że spełnisz swoją obietnicę, którą to nam złożyłaś. Rozumiemy oczywiście, że najpewniej straciłaś całkowicie pamięć o zajściu, więc przypomnimy ci jej treść: „Obiecuję złożyć te wszystkie ofiary, których tak mocno chcesz, tylko mi je oddaj, okej?”, co jednym słowem oznacza, że wyraziłaś zgodę, na złożenie 100 ofiar w ciągu tygodnia. W zestawie za dołączenie do nas dostajesz oto ten brelok do kluczy. Nie odpowiadaj na odpowiedź wysłaną automatycznie.” Spojrzałam na breloczek leżący na szafce nocnej, którego to przed sekundą nie było. Przynajmniej jeden fajny. Poczułam uczucie, takie samo jak wtedy, tamtego dnia, wiedziałam, że muszę dać im te ofiary, czułam to…

…Ciągle to czuję i właśnie dlatego o tym piszę. Przepraszam was za to. Wiem, że w to nie uwierzyliście, nikt nie wierzy w głupie historyjki zamieszczone na portalach z wymyślonymi historyjkami, a ja zachowałam dodatkową ostrożność, stosując żartobliwe opisy oraz dodając informację, abyście pod żadnym pozorem w to nie wierzyli. Atakuje ona tych co nie wierzą, a mają z tym kontakt, tak jak ja – poprzez łańcuszek. Ja stwierdziłam, że to opiszę, większa szansa na powodzenie. Jeszcze raz was przepraszam, ona już po was idzie. A teraz – żegnajcie.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Mankamenty: Cały tekst jest pisany obleśnym stylem potocznym. Masa powtórzeń, wplatywania slangu w opisy czy dziury w kreacji postaci, fabule, o interpunkcji i gramatyce nie wspomnę, ponieważ jest pożałowania godna.
Odpowiedz
Poddaję się. Tego nie da się czytać.
Odpowiedz
Cześć! To ja, autorka! Cóż, wolałam jednak nie pisać o tym w tekście, ale liczę na to, że pasta jest znośna. To moje pierwsze "dzieło" tego pokroju, acz na prawdę się starałam. Jeżeli masz jakieś zastrzeżenia to proszę - dołącz je w komentarzu, po to w końcu istnieją, czyż nie? Dziękuję na przyszłość. :3
Odpowiedz
Dobre, idzie się wystraszyć, ciekawa końcówka, już wyjaśniło się, rzeczywiście czemu straszne momenty były napisane tak jakby były parodią horroru, i to jest super! Nie sądziłem, że tak młoda osoba jak ty, może napisać coś tak dobrego ;)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje