Historia

SCALPEL

timeisanillusion 1 5 lat temu 923 odsłon Czas czytania: ~9 minut

W zeszłym miesiącu dostałem od szefa wiadomość, że jeśli chcę powalczyć o lepsze zarobki w branży dziennikarskiej, muszę sprawić, by mój nowy materiał wskrzesił jego potencję. Zadanie nie brzmiało prosto, zależało mi jednak na nowym kółku i szybach, które wybił mi jakiś nawalony kretyn.

Boss zasugerował mi, bym powęszył za jakimś wydarzeniem z przeszłości, o którym niewiele wiadomo, bo świadkowie nie chcieli o tym rozmawiać. Miałem więc wykopać z szafy stare brudy i przyjrzeć im się.

Mogłem przepłynąć przez ocean internetu, ale szybko uznałem, że rzeczy naprawdę straszne i niewielu ludziom znane będą zawarte w gazetach sprzed lat. Tak trafiłem na serię tygodników “Scalpel”, zasianych gdzieś na starym mieszkaniu mojego dziadka. Już po otwarciu kilku losowych numerów zdałem sobie sprawę, że nie była to gazeta sprzedawana w kiosku, sprawiała raczej wrażenie produkcji dostępnej jedynie dla ograniczonego grona odbiorców, głównie przez zawarty w niej bezpośredni rodzaj języka.

To właśnie tu opisywane były sytuacje, o których szare społeczeństwo nie ma pojęcia.

Na dzień dzisiejszy przypuszczam tylko, że była prowadzona przez nieoficjalnych detektywów i pisana dla innych nieoficjalnych, bądź po prostu dla ludzi genetycznie ciekawskich. Skąd jednak znalazły się u mojego dziadka? Był jednym z nich? Za życia pracował w górnictwie, może sam przyniósł im sprawę do rozpatrzenia? Boję się zapytać.

On nie wzbudza we mnie strachu, ale po tym, co przeczytałem na tym papierze, prawda już owszem.

Chwyciłem do rąk pierwszy numer. Z każdym kolejnym zdaniem docierało do mnie tylko, jak bardzo nie mam pojęcia o naturze pierwiastków okrucieństwa.

W tym numerze opisywana była między innymi sytuacja z 1990 roku, zatytułowana “Dzieci z Wysypiska”. Miałem to szczęście, że uczestnicy (jak się okazało - nie wszyscy) wydarzenia byli podani z imienia i nazwiska.

Z mojego researchu wynikło jedno - nikt z podanych już nie żył - oprócz jednego.

Wywiad załączam pod spodem.

_________________________________________________________________________

Siedzi przede mną człowiek, który brał udział w wydarzeniach z 1990 roku. Jesteśmy w jego mieszkaniu, ma na sobie czapkę i zieloną kurtkę-kamizelkę. Cierpliwie czeka na start wywiadu.

- Pytanie bez którego nie jesteśmy w stanie się obejść - jak się pan znalazł na tym wysypisku? Samodzielna decyzja?

- Broń Boże! Miałem wtedy czternaście lat i byłem dzieciakiem, zresztą świeżo wrzuconym do domu dziecka, czego nie byłem w stanie pojąć.

- Jak to?

- Wie pan, zasadniczo w takiej sytuacji dziecko powinno wiedzieć, dlaczego trafia w tak smutne miejsce jak to...Ale mnie nikt nie poinformował, co się stało. Pewnego dnia po prostu wyszedłem ze szkoły i natrafiłem na panów, którzy jak gdyby nigdy nic powiedzieli mi, że moje miejsce zamieszkania uległo zmianie. No, jako, że nauczono mnie nie zadawać się z obcymi - od razu zwiałem, ale daleko mnie nie to nie zaniosło i jeszcze tego samego dnia wylądowałem wśród innych takich bez mamy i taty.

- I jak się pan odnajdywał w tym miejscu?

- Przede wszystkim uważałem, że to pomyłka. Kto się mnie nie zapytał “Jak to się stało?”, ja odpowiadałem “Ale co?”. Czułem się odosobniony. Tam wszyscy mówili sobie o tym jak o wczorajszym meczu w rugby, a ja jako niewiedzący, automatycznie nie miałem o czym z nimi rozmawiać. Taki wyjątek w takim środowisku nie ma racji bytu. Przesiedziałem tam trzy tygodnie i jeszcze w tym okresie czasu jeden z tamtejszych zdążył rozwalić mi ząb o umywalkę.

- A więc był pan tam tylko przez dwadzieścia jeden dni?

- Tak.

- Co się stało potem?

- Okazało się, że znaleźli dla mnie rodzinę zastępczą, i że wyjeżdżam na zajutrz. Znowu nic nie wiedziałem, nie rozmawiałem wcześniej z żadnymi potencjalnymi zastępcami moich rodziców. Proces tego wszystkiego rozcinał mi mózg na kawałki.

- I gdzie pana zabrano?

- Wsiadłem do samochodu z panami, którzy zajmowali się “rozwożeniem dzieci”. Przyjechali wcześnie rano, w trakcie jazdy powiedzieli mi, że mogę się zdrzemnąć, bo przed nami kilka godzin. Sen okazał się być im na rękę, we śnie nie odczuwałem, jak mnie owijają sznurem. Obudziłem się w momencie wyrzutu z auta na piekło. Wsiedli z powrotem i odjechali. Zostawili mnie nagiego na niezłym zimnie, ledwo to przeżyłem.

- Uwolnił się pan?

- Minęło kilka godzin, zanim grupa dzieci zabrała mnie z sobą pod ziemię. Tam mieścił się jeden wielki obóz pracy. Wszędzie jakieś rusztowania, niewyobrażalny smród i chora sytuacja ponad stu trzydziestu dzieciaków w różnym wieku harujących dzień i noc. Jako ubranie dostałem wielką białą koszulę, wielu innych również ją nosiło, ale to wynikało z rangi zadania.

- Więc jak to wyglądało?

- Niech pan sam pomyśli - masa dzieciaków pod ziemią, jak się okazało - mająca swój priorytet. Gdzieś na dole tego paskudztwa ktoś był. Ktoś, kogo zobaczyłem dopiero po miesiącu pracy. Apogeum zdeformowania, nierealnie gruba kobieta z...Z “zarostem” na brzuchu i piersiach, twarz tworząca wrażenie topiącej się, wie pan, taki kapiący, zwisający tłuszcz. Przez całe dnie słychać jedynie jej wrzaski z dna brutalnej sprawy. Okazało się, że cały ten pierdolnik jest dla niej. No i proszę mi powiedzieć, na co to panu wygląda?

- Mrowisko.

- Nieludzkie mrowisko. Zadania dzieliły się na dostarczenie jedzenia dla pracowników, materiałów dla robotników oraz magazynowanie skrzyń z żarciem dla głównej jednostki żyjącej w czeluści.

- Od czego pan zaczynał?

- Każdy zaczynał od magazynu lub robotnictwa, kwestia przydziału, ja robiłem w tym pierwszym. Zawartość tych skrzyń miała związek z pracą poza samym obozem, ważyły nieraz po tyle, że trzeba było je nosić w kilka osób, a warto mieć na uwadze fakt, że pracowali tam nawet pięciolatkowie, którzy po procesie łamanego kręgosłupa, zostawali wyrzucani na wysypisko jak te śmieci, panie dziennikarzu, pozostawieni na pastwę własnej, kurewsko bolesnej śmierci.

- Kto was pilnował? Próbowaliście uciekać?

- Każdy chciał zniknąć, przynajmniej w głowie. Ogólnie jednak, gdy ja przybyłem - nie próbował już nikt. Dosyć szybko dowiedziałem się o świniach. Gdy ktoś nawet w trakcie pracy oddalił się zbyt daleko - był odstrzeliwany. Dookoła mrowiska były takie brązowe słupy, czarne oznaczały granicę. Stamtąd nie było ucieczki. W środku zaś nikt nikomu nie chciał podpadać, bo kto wyrażał jakiekolwiek obiekcje w pracy, po kilku dniach miał zamknięty dziób. Nikt nie chciał wiedzieć dlaczego, czego mógł się dowiedzieć.

- A co z resztą - przepraszam za wyrażenie - pańskiej kariery? Dotarł pan do następnych szczebli?

- Siłą rzeczy wrzucali mnie na następne poziomy. Po jakimś czasie załapałem się do tych na zewnątrz, dostałem brązową koszulę. Całość polegała na szukaniu puszek z resztkami pasztetu, starych płatków śniadaniowych, cuchnącej butelkowanej wody - której tygodniowa racja wynosiła niecały litr, dlatego ktoś szybko opatentował spijanie potu - niedojedzone udka z kurcząt, stare mięcha...Obóz śmierci proszę pana, najłatwiej było tam umrzeć z przywileju odżywiania się. Biegunki były na porządku dziennym, poradziłem sobie tylko dlatego, że podkradłem jednemu ze starszych paczkę leków, przez co byłem później świadkiem jego zgonu i musiałem go osobiście wyrzucać na śmietnik.

- Co z następną rangą zadania?

- To była “czarna” robota. Czarne koszule, wypad poza czarną granicę, więc oczywiście byli oni pilnowani przez wieprzy. Dzień przed moim awansem jeden z moich bliższych znajomych nagle zmarł. Rano któryś z brązowych wygadał, że na zewnętrznym terenie była jakaś ciężarówka, coś tam pakowano. Byłem kompletnie rozmontowany psychicznie. Tego dnia byłem gotowy na swój pogrzeb. Wiedziałem, że prawda tego miejsca nie da mi żyć po ludzku.

- A więc, proszę pana...Jak to wyglądało tego dnia, gdy zaczął pan pracę za czarną granicą?

- Oni...My...Ja...Było nas kilku, wyszliśmy z ciężarówki. Czekaliśmy na worki foliowe do zbierania złomu dla robotników, ale już po wyjściu zdaliśmy sobie sprawę, że nikt więcej czekać nie będzie. Nie na to. I nie my.

- Co pan zobaczył?

- Dziewiątkę nagich ludzi klęczących na piachu na tle śmieci i dziadostwa. I siebie, z pistoletem w ręku, stojąc razem z innymi dzieciakami naprzeciwko naszych ofiar. Powiedziano nam wtedy, że jesteśmy na tyle dojrzali, by zrozumieć sytuację.

- To znaczy?

- Zrozumieć tutejszą śmierć rodziców. Nie naszych, poza jednym z czarnych, który ujrzał mamę na linii ostrzału. Bo rodzina reszty z nas nie należała już do świata żywych.

- Oni…

- To oni byli w tych skrzyniach. Poćwiartowani, jako żywność dla królowej...

- Więc kto dostarczał materiały robotnikom?

- Bo to, proszę pana, cała ta rzeź...To był eksperyment. Polegał na przyspieszonym dojrzewaniu, tworzeniu pewnego rodzaju mutantów, chociażby osiemnastoletnich sześciolatków. Wydarzenia tak ostre i bolesne miały forsować hormony dojrzewania do szybszego działania, zwiększania fizyczności i stwardnienia psychiki, organizm w ten sposób miał się bronić. Projekt został ukryty przed rządem. Jednostki działające na rzecz eksperymentu dostarczały zapotrzebowanie dla robotników, reszta była tym, o czym wspominałem. Straciłem tam wszelką wiarę.

- Jak skończył się ten dzień?

- Postrzeliliśmy ich, trzymając lufy przy samych głowach, by nie spudłować, wciąż jednak podatni na ich łzy w oczach. Najgorsze jednak, miało dopiero nadejść. Po ich śmierci powiedziano nam, że mają zdjęcia z całej sytuacji, odpowiednio udekorowane tak, byśmy wyglądali bynajmniej jak zmuszeni do mordu. Dodali jeszcze, że możemy teraz albo odejść stąd i ukrywać się w świecie ze świadomością popełnionych czynów i faktu, iż zdjęcia zostaną dostarczone w odpowiednie miejsca - przez co nas zajebią - bądź skończyć to wszystko teraz, bo “przecież jak na ten wiek, to przeżyliśmy całkiem sporo”. To, że mieliśmy zezwolenie na własne samobójstwo, mówiło tylko o tym, że prawdziwy schemat projektu miał być dopiero wtłoczony. Niech pan pyta szybko dalej...

- Te dzieci obok pana…?

- Zastrzeliły się z miejsca. Zostałem tylko ja, obok tych wszystkich trupów. Nie wiedziałem, co mam robić. Obserwowali mnie, ale nie pytali o odczucia, gdzie chce się wybrać. Dali mi czas, choć dobrze wiedziałem, że chcą, bym to skończył. Dumałem chwilę, dopóki nie usłyszałem dźwięku jadącego z daleka pojazdu. Wyszli z niego inne świnie. Następnie otworzyli tył ciężarówki i wyjęli z niej związaną, wrzeszczącą królową. Głowa zaczęła mi pękać jak rozbijane szkło. Jej obraz nie wyszedł mi z głowy po dziś dzień...Czym to w ogóle, kurwa, było!?

- Była związana?

- Jeden z nich powiedział głośno prawdę o tym, że sprawa wymknęła się spod kontroli. Kara dla buntowników polegająca na spędzeniu nocy z transseksualną królową była notorycznie nagrywana. Ale to nie był najcięższy fakt.

- To znaczy?

- Dlatego była tam wtedy ciężarówka. To ścierwo sprzedało te nagrania. Przy okazji dowiedziałem się, że wszyscy byliśmy nagrywani, kamery były wpięte w słupy, nie wiem, jak dokonali tego w środku...Kurwa, nie mam pojęcia! Ale wiem jedno - że ten eksperyment, proszę pana, nie był początkiem.

- Jak to?

- Bo efektem przeszłości była królowa, która kiedyś sama była robotnikiem, za czasów zalążków tego pomysłu odbywającego się w latach siedemdziesiątych. Różnica była taka, że tam - tak jak w prawdziwym mrowisku - robotników rodził priorytet. Na ludzkich standardach nie mógł być tylko jeden, więc tamtejsze mrowisko oblegało w ocean noworodków, kobiety były porywane i wybijane zaraz po rodzeniu. Przez pewne wydarzenia ciało naszej królowej przestało rozumieć pojęcie orientacji...

- I co się z nią stało?

- Kazali mi ją zabić.

- Zrobił pan to?

- Niech pan już sobie pójdzie...Proszę…

________________________________________________________________________

Refleksje?

Jestem pewny, że oprócz samego wywiadu, szef ucieszyłby się z faktu, iż pan, którego przesłuchałem, podarował mi kasety z obrazem z zewnątrz, ukazującym dzieciaki pracujące w upale i pływające w śmieciach, przy czym atmosferze horroru tego wydarzenia pomagała mierna jakość nagrań. Tych jednak nie dostałem.

Bo na obrazie kaset, które mi podarowano, nie widać kolonii, jest za to bardzo ponuro i cholernie głośno. Ten fakt przerażał mnie, dopóki nie przyjrzałem się samym kasetom i nie odkryłem zapisanych na nich numerów. Zdałem sobie sprawę, że to daty.

I że eksperyment trwa.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Kooocham ❤❤❤
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje