Historia

Czerwona nić

kuro 3 5 lat temu 15 181 odsłon Czas czytania: ~14 minut

„(...)Byliśmy szczęśliwą, kochającą rodziną. Mimo zła, które nas spotykało, zawsze trzymaliśmy się razem. Jestem pewny, że nie przetrwalibyśmy odejścia ojca i zostania bez dachu nad głową, gdyby choć jedno z nas zaczęło poszukiwać lepszej rzeczywistości samodzielnie. Na szczęście fortuna nawiedziła nas w odpowiednim czasie. W spadku dostaliśmy pokaźną sumę pieniędzy, więc mogliśmy wreszcie stanąć na nogi. Wspólnymi siłami odbudowaliśmy codzienność, czego dowodem jest ten dom.

Przeprowadziliśmy się tu na początku lat dziewięćdziesiątych. Budowa trwała zaledwie rok. Pomieszkiwaliśmy w gospodarstwie u starych znajomych mamy. Źle wspominam tamten okres, ponieważ jako chłopak z miasta, do gustu nie przypadła mi praca wśród cuchnących krów. Mimo to zaciskałem zęby i wykonywałem polecenia bez słowa. W końcu, po usłyszeniu, że wykończanie wnętrz dobiegło końca, odetchnąłem z ulgą. Byłem niezmiernie ucieszony, kiedy pakowałem ostatnią walizkę, wiedząc, że wracamy na własne śmieci po tak długim czasie.

Mama ciężko pracowała, abyśmy mieli wszystko, czego potrzebowaliśmy. Mój starszy brat, Eugeniusz, zaczął dorabiać w miejscowym warsztacie. Ja całymi dniami zajmowałem się Julią. Miała wtedy zaledwie kilka lat, ale tak dobrze rozumiała, co się dzieje wokół niej. W lecie chodziliśmy na zbiór truskawek i naprawdę, nie mogłem wyjść ze zdziwienia, kiedy zamiast bawić się z innymi dziećmi, wzięła koszyczek i zaczęła mi pomagać.

Odziedziczone pieniądze wystarczyły jedynie na zakup kilku najpotrzebniejszych mebli, a na utrzymanie musieliśmy zarobić sami. Dopiero po następnych kilku miesiącach, sąd przyznał nam alimenty, co oznaczało koniec walki o przetrwanie. Wtedy też zaczęliśmy dopieszczać nasz uroczy domek. Eugeniusz wyjechał na studia. Ja kończyłem technikum, a Julia rosła na uroczą, szczęśliwą dziewczynkę. Wszyscy byliśmy przywiązani do mamy, ale moja siostra nie widziała poza nią świata. Była jak rzep. Wiem, że nas również kochała, ale nić wiążąca jej serce z sercem rodzicielki, była nie do zerwania. To pewnie dlatego, że nie pamiętała, jak to jest mieć ojca. Od zawsze znajdowała schronienie tylko u matki.

Eugeniusz pozwolił mi u siebie mieszkać. Jeździliśmy do domu dwa razy w miesiącu i z każdym kolejnym przyjazdem, widzieliśmy, jak wszystko staje się bardziej nasze, wszystko rozkwitało. Było tak pięknie. Mama stworzyła wielki, bajeczny ogród. Julia zaczęła odnawiać meble, nadając wnętrzom unikatowy styl. Zazdrościłem jej, że nie pamięta mieszkania w mieście, w betonowym klocku, który zamyka ludzi w klatkach. Była tak cudownie wolna i szczęśliwa. Pamiętam, jak wracaliśmy na wieś pewnego ulewnego dnia. Znaleźliśmy ledwo żywego kota, którego schowaliśmy pod bluzą. Zwierze od razu podbiło serce dziewczyn. Kocur został nazwany Jupiter, przez swoje świecące, szaro-brązowe oczy. I tak do naszej rodziny dołączył nowy członek.

Niestety wszystko, co dobre, kiedyś dobiegnie końca. Nasza bajka została zamieniona w koszmar po śmierci mamy. Staliśmy wszyscy przy jej łóżku, gdy odchodziła. Nie cierpiała. Ktoś szybko ukradł jej oddech. Eugeniusz płakał. Słyszałem również szloch jego żony za drzwiami pokoju. Ja dygotałem, powstrzymując palące emocje. Nie radziłem sobie z bólem, który rozsadzał moją klatkę piersiową.

Nucenie siostry kroiło umysł na drobne kawałki. Kołysała się w przód i w tył, tuląc Jupitera. Nie była nawet smutna. Nie okazywała żalu. Nie potrafiłem tego pojąć. Jedyny człowiek na ziemi, do którego wracaliśmy właśnie odchodził a ona nawet nie załkała.

Powiedziałem jej. Wykrzyczałem, że nie zdaje sobie sprawy z tego, co się dzieje. Później słowa wypadały losowo, raniąc malutkie serce Julii. Ona jednak nie odpowiedziała. Przytuliła mnie. Podziękowała za to, że się nią opiekowałem, nawet kiedy była tak nieznośna. Odepchnąłem ją. Uciekłem.

Następnego dnia, znaleźliśmy ją w ogrodzie. Powiesiła się.

Żona mojego brata znalazła list pożegnalny, w którym Julia napisała, żebyśmy się nie martwili, bo będzie nas chronić, będzie zawsze obok. Wyznała również, że wszystkich nas kocha, ale mamę kocha ponad życie.

Zawsze, kiedy wspominam tę sytuację, kiedy przywołuję w myślach moją małą siostrzyczkę wiszącą na drzewie z opuchniętymi powiekami i posiniałymi ustami, przypomina mi się rozmowa na temat lat, które chcielibyśmy przeżyć. Ja zawsze chciałem być wiekowy, Eugeniusz zadowalał się zaledwie osiemdziesięcioma latami, a Julia twierdziła, że umrze wtedy, co mama. Nigdy nie przypuszczałem, jak bardzo prawdziwa może być ta deklaracja. Poczucie winy do dziś nie opuściło moich żył. Mogłem przecież z nią porozmawiać. Żałuję, że nie powiedziałem, że damy sobie radę. Nie wiem, czy coś by to zmieniło. Ona nie znała strachu przed śmiercią.

Po tych wydarzeniach opuściliśmy dom. Mama i Julia zostały pochowane obok siebie, aby już na zawsze były razem. Przygarnąłem Jupitera, bo Eugeniusz nie mógł na niego patrzeć. Wydaje mi się, że znienawidził cały świat za to, co się wydarzyło. Straciliśmy kontakt. Nie wraca do domu, a ja ostatni raz widziałem go, gdy odjeżdżał z cmentarza. Rozpadliśmy się jako rodzina.

Minęło parę lat. Mam żonę i dwójkę dzieci. Mieszkaliśmy w mieście, a ja milczałem na temat opuszczonej posiadłości. Nie jeździłem nawet na groby. Żyłem, jakby nigdy nie istniały i pewnie dalej udawałbym szczęśliwego człowieka, gdyby nie nagłe pogorszenie sytuacji finansowej. Zabrali nam mieszkanie. Jedynym ratunkiem okazało się wrócenie na wieś.

Od razu moja żona zaczęła wypytywać, czemu nie powiedziałem jej o tym wielkim budynku. Robiła mi wyrzuty, że mogliśmy sprzedać działkę i mieć na spłatę kredytów. Zerknąłem na nią z oburzeniem. Nie mógłbym porzucić tego domu. Budowałem go własnymi rękami. Sentymenty trzymały mnie przy tych murach. Wiedziała, że moja siostra nie żyje, ale nie znała szczegółów. Zatarłem przeszłość nawet przed samym sobą. Tak dobrze mi to wyszło, że nie miałem problemów z wejściem do środka. Kocur, który wtedy był prawie u kresu życia i od kilku miesięcy czuł się coraz gorzej, popadł w dziwny rodzaj euforii. Skakał, miauczał wesoło, tulił się do mebli. Wnętrze pokryła gruba warstwa kurzu, ale wszystko inne ciągle było urocze. Miałem wrażenie, że zaraz z kuchni dobiegnie wołanie mamy na obiad. Oczami wyobraźni widziałem Julię, głaszczącą Jupitera i Eugeniusza, który właśnie skończył rąbać drewno. Tamtego dnia po raz pierwszy od długiego czasu zapłakałem.

Ściąłem drzewo, na którym zawisła Julia. Wszystko inne zostało po staremu. Nie odnawialiśmy prawie nic. Zresztą, nawet jakbyśmy chcieli, nie posiadaliśmy funduszy na takie wydatki. Dzieciaki dostały sypialnie Eugeniusza, a ja i Karolina spaliśmy w salonie. Wolałem znosić ciągłe narzekanie i pytania, dotyczące wolnych pokoi na górze niż położyć się w łóżku osób, których wspomnienie rozdrapywało stare rany.

Na początku nic niezwykłego się nie działo. Córka opowiadała o miłej pani, przychodzącej do niej przed snem, ale nie braliśmy tego na serio. Zauważyłem tylko, że Jupiter jest szczególnie nadpobudliwy. Często łasił się do przedmiotów, mruczał bez żadnego wyraźnego powodu. Zawsze sprawiał wrażenie ponuraka, a w tamtym miejscu zaczął przypominać małego kociaka. Często też gapił się bez celu w ściany. Miauczał wtedy głośno, co doprowadzało mnie do szału. Nie wiedzieliśmy wtedy, że Julia nigdy nie odeszła z tego domu, a kot wyczuwał obecność swojej właścicielki.

Ada zaczęła mówić o ciotce po dwóch tygodniach od przeprowadzki. Ujawniała szczegóły dotyczące czasów, o których nie mogła mieć pojęcia. Myślałem, że po prostu znalazła pamiętnik mamy, albo zapiski siostry. Z czasem rozwijała swoje opowieści o informacje, o których nawet ja nie wiedziałem. O dziwo, po sprawdzeniu, wszystko się zgadzało.

Żona bała się poruszać po domu. Twierdziła, że czuje na sobie czyjś wzrok, a ja olewałem to, mówiąc, że od tych leczniczych herbatek jej odbiło.

Na początku zauważaliśmy tylko małe aktywności. Julia nie lubiła nieporządku. Była przewrażliwiona na punkcie bałaganu, dlatego często słyszeliśmy, jak brudne naczynia w kuchni się o siebie obijają, a przedmioty niewyjaśnionym sposobem, wracają na swoje miejsce. Niekiedy, część wystroju, która nie przypadła jej do gustu, znikała albo lądowała w śmieciach. Odgłosy kroków dobiegały zazwyczaj z zamkniętego pokoju, ale niekiedy mogliśmy na nie natrafić, przechadzające się po domu. Do tej pory mam ciarki, kiedy przypomnę sobie, jak pewnego dnia Julia za mną chodziła. Czułem jej obecność na karku.

Żona nie wytrzymywała psychicznie. Wezwała księdza bez mojej wiedzy, jednak to nie przyniosło efektów. Ciągle zdarzały się „te sytuacje”. Później przyszedł czas na wizytę medium. Kobieta, choć wyglądała podejrzanie, potwierdziła moje przypuszczenia, mówiąc, że wyczuwa energię kogoś, kto odszedł zbyt wcześnie. Musiałem szczerze porozmawiać z Karoliną. Wyjawiłem prawdę, a ona to szybko zaakceptowała. Co prawda przez kilka dni nie wychodziła z łóżka i myślałem, że powinienem dać jej czas na przetrawienie informacji. Po latach wyjawiła, że Julia była w jej głowie i zmuszała ją do zostania w domu. Karolina pragnęła opuścić to miejsce, jednak moja siostra nie chciała zostać tu sama po raz kolejny.

Żyliśmy z niewidzialną osobą przez kolejne jedenaście lat. Często czułem opatrzność Julii nad sobą. Po prostu nam pomagała. Moja córka, pewnego letniego dnia, o mal nie utonęła w pobliskim stawie. Na szczęście, mimo braku umiejętności pływackich, zdołała utrzymać się na powierzchni. Wtedy też Jupiter zaczął głośno zawodzić, a drzwiczki kuchennych szafek trzaskały. Wierzę, że dzięki interwencji Julii, Ada nie straciła życia. Nawet ja na własnej skórze doświadczyłem czegoś podobnego. Dojeżdżałem do pracy z kolegami. Muszę wspomnieć, że mam nawyk siadania na tylnym siedzeniu po stronie kierowcy i zazwyczaj zapadałem w drzemkę zaraz po uruchomieniu silnika. W trakcie drogi powrotnej mieliśmy wypadek. Auto z jednej strony zostało zmiażdżone. Mężczyzna, prowadzący samochód, zginął na miejscu. Pasażerowi z przodu urwało lewą nogę. Ja miałem tylko kilka siniaków i zadrapań. Najdziwniejsze jest to, że nie pamiętam, kiedy się przesiadłem.

Pierwsze, aż nazbyt dobitne, zaznaczenie swojej obecności przez Julię, miało miejsce, gdy nasz kot zaczynał zdychać. Już z samego rana każdy z nas podlegał wpływowi złej aury. Nigdy nie lubiłem tego pchlarza, ale wtedy płakałem po kątach jak niemowlę. W końcu oddech zwierzaka zniknął. Poszliśmy całą rodziną zakopać ciało Jupitera. Po powrocie, zastaliśmy wybite szyby we wszystkich oknach. Zamurowało mnie. Nie wierzyłem w to, co widziałem. Zawsze była impulsywna, wybuchowa, ale nie przypuszczałem, że zrobi coś takiego. Szkło pękło pod naporem ogromnej siły. Co ciekawe wszystkie wybite były od wewnątrz. Oczywiście na początku pomyśleliśmy, że padliśmy ofiarą rabunku, ale nic nie zginęło. Julia nie ujawniała się przez kolejne trzy dni.

W końcu, gdy wróciła, zaczęliśmy się obawiać jej poczynań. Częściej aktywna była w nocy. Słyszałem jej szloch, leżąc w łóżku. Przedmioty zastawaliśmy porozrzucane po pokojach. Odnajdywaliśmy również znaki na ścianach. Litery zostały nakreślone odwrotnie, więc odczytywaliśmy wiadomości przy pomocy lusterka. Nie dawało to jednak oczekiwanych efektów, bo trudno odgadnąć, co znaczą niektóre farmazony. Mój syn twierdził, że duch usiłuje się z nami skontaktować, ale coś mu na to nie pozwala. Nigdy nie odpowiedział, skąd ma tę pewność. Córka opowiadała, że ciocia jest smutna i nie ma siły. Przerażający był dzień, kiedy Ada usiadła mi na kolanach, po czym zaczęła opisywać, jak wygląda Julia, gdy jest zła. Nie chcę teraz przywoływać wyobrażenia, które zbudowałem na bazie uzyskanych informacji. To zbyt okropne.

Strach osiągnął szczyt, kiedy idąc nocą do łazienki, napotkałem na schodach coś wielkości piłki. Przeszedłem obok. Byłem zbyt zaspany, żeby zwracać uwagę na takie szczegóły. Po wyjściu z toalety usłyszałem odgłos upadania. Pod moje stopy przyturlała się głowa. I jeszcze jedna. I po chwili kolejna. Wszystkie miały zdeformowaną twarz. Krzyknąłem i uciekłem. Epizod ze spadającymi głowami powtórzył się jeszcze kilka razy, po czym ustał. Kolejną próbą kontaktu miało być ustawiane przedmiotów w różne kształty. Moja żona wpadała w szał, gdy po powrocie z pracy zastawała wielkie koło na środku salonu zrobione z widelców. Doszło do tego, że postanowiliśmy przybić niektóre meble do podłogi, a na drzwiczki szafek założyliśmy zabezpieczenia. Nasze dzieci przyglądały się temu, ciągle powtarzając, że to nic nie da, że dopóki nie uwierzymy, że Julia tu rzeczywiście jest, ona nie przestanie. Nie rozumiałem tego wtedy, bo przecież byłem pewny jej obecności. Musiało minąć trochę czasu, by dzieciaki wyznały, że oboje widzą ciotkę i potrafią się z nią porozumiewać. Wtedy też zrozumiałem, czemu tak uporczywie zaznaczała swoje istnienie. Bezwarunkowe przekonanie, że jest z nami, skutkowało zobaczeniem jej, a Julia chciała być żywa przynajmniej dla nas.

Po raz pierwszy ujrzałem siostrę w 23 września. Mieliśmy taki rodzinny zwyczaj żegnania ciepłych dni. Wtedy siadaliśmy na werandzie, przy blasku świec i rozmawialiśmy. Wspominaliśmy. Właśnie w tamto popołudnie, szukałem starych narzędzi na strychu. Czułem jej obecność, jednak nie chciałem się do tego przyznawać. W sumie większość czasu ignorowałem to uczucie zimna, przesuwające się po moich ramionach. Dla mnie nie do pomyślenia było mówienie do powietrza pod pretekstem rozmowy z duchem. To nawet brzmi głupio.

Moje myślenie uległo zmianie, gdy miałem już schodzić na piętro. Zauważyłem kilka fotografii, o których istnieniu już dawno zapomniałem. Podniosłem je. Pokazywały ślub moich rodziców. Kolejna przedstawiała małego Eugeniusza, dłubiącego w nosie. Uśmiechnąłem się. Za pudełkami dojrzałem jeszcze kilka zdjęć. Podnosiłem wszystkie. Szedłem po szlaku wspomnień, aż dotarłem do otwartego albumu, w którym spoczywał ostatni obraz naszej szczęśliwej rodziny, jaki zrobiliśmy. Wszyscy w euforii, wszyscy żywi.

Żal ścisnął moje serce. Stałem w bezruchu, dusząc szloch. Po podniesieniu wzroku zobaczyłem Julię. Wyglądałaby jak żywa, gdyby nie zbyt jasna skóra i czarne ślady wokół szyi. Zniknęła po chwili. Teraz wiem, że nie była to jej normalna forma. Musiała włożyć mnóstwo energii w kreacje, jaką mi pokazała. Widywałem ją częściej. Powoli przyzwyczajała mnie do swojego prawdziwego wyglądu, jakim była chmura ciemnej energii. Wbrew zapewnieniom syna, który twierdził, że Julia do niego mówi, ja nigdy nie usłyszałem głosu siostry.

Chciałem wiedzieć, jak jest po drugiej stronie. Czy mama też nad nami czuwa? Żona była przeciwna interakcjom z duchami, więc musiałem poczekać, aż wyjedzie na delegacje, by móc swobodnie działać. Wykorzystałem moje dzieci do zadania tych pytań. Niestety, nie usłyszałem tego, czego oczekiwałem. Jako osoba wierząca, pragnąłem, by Julia zapewniła mnie, że po drugiej stronie jest coś dobrego. Chciałem mieć motywacje do bycia katolikiem.

Powiedziała, że ostatni raz widziała mamę za życia. Pragnęła ją odnaleźć, ale to było niemożliwe. Nie zobaczyła żadnego światła. Nigdy też nie poczuła lekkości, jaką ponoć spływa po śmierci na ludzkie dusze. Została tu uwięziona i błądziła w nicości przez długi czas, zanim znalazła sposób na powrót do domu. Jej emocje przekładają się na aktywności, mające miejsce w tym domu. Najczęściej, w chwilach złości, coś rozbija. Na początku nie potrafiła nawiązać ze mną żadnej relacji, gdyż wszystkie czyny pozostawały niewidoczne dla mojego oka. Za to dzieci szybko znalazły z nią wspólny język.

Zapytała o Eugeniusza. Chciała wiedzieć, czemu nie przyjeżdża. Zignorowałem pytanie, bo nie chciałem sprawiać jej przykrości, a nie miałem pojęcia, czy brat w ogóle żyje.

Nigdy nie zdołałem porozmawiać z nią bezpośrednio. Czasami, będąc w stanie lekkiego snu, do moich uszu docierało nucenie. Po przebudzeniu znikało zbyt szybko, bym mógł uznać je za realny dźwięk. Julia snuła się po domu łamliwym krokiem, pod postacią gęstej czerni. Nigdy nie chciała mnie wystraszyć, jednak parę razy, idąc nocą do kuchni, po szklankę wody, czy do toalety, przeraziła mnie falująca sylwetka, stojącą w jakimś ciemnym kącie kompletnie bez ruchu. Zawsze przypomina mi to czasy, kiedy bawiliśmy się w chowanego i moja siostra myślała, że jeśli nie będzie się ruszać, nie zostanie odnaleziona. To urocze, że pomimo upływu lat, ciągle trwała w tym głupim przekonaniu.

Nasza trójka traktowała Julię, niemal jak żywy byt. Współistniała z nami w zgodzie, pomagając nam, chroniąc. Jednak moja żona nie potrafiła tego zaakceptować. Pewnego dnia oświadczyła, że wyjeżdża. Otrzymałem wiadomość, że albo wyprowadzimy się z tego domu w trybie natychmiastowym, albo wniesie o rozwód i zabierze mi dzieci.

Zdołałem załagodzić sytuację. Sprowadziłem ją z powrotem na wieś, gdzie odbyliśmy długą, pełną nerwów rozmowę, którą w całości słyszała moja siostra.

Stan zdrowia Karoliny pogorszył się nagle. Miewała napady paniki, wysoką gorączkę i wymioty. Podejrzewam, że Julia planowała ją zabić, żebyśmy nigdy nie wyjechali. Moja żona obecnie przebywa w szpitalu, a wszystkie objawy już ustąpiły. Nie może tu wrócić. My nie chcemy opuszczać tego miejsca, ale jesteśmy rodziną. Nie pozwolę sobie na stratę dzieciaków. To była trudna decyzja i Ty, który to czytasz, musisz zrozumieć, że nie chciałem nigdy zostawić mojej małej siostrzyczki, jednak muszę sprzedać dom. Duch, według mojego przyjaciela egzorcysty, może pójść za nami, czego bardzo bym chciał. Istnieje jednak możliwość, że zostanie. Jeśli znalazłeś ten list, a Julia nie opuściła tych ścian, to proszę cię, bądź dla niej miły. Mam nadzieję, że mnie nie znienawidziła.

Jutro wyjeżdżamy, zostawiamy tu wszystko. Powiedziałem dzieciom, że robimy sobie takie wakacje w środku kwietnia. Nie mam odwagi powiedzieć Julii, że już nie wrócimy.”

Zaciskam palce na pożółkłej kartce. Wtłaczam powietrze do drżących płuc. Światło, bijące od świeczki, powoli zaczyna gasnąć, a ja nie potrafię przestać wpatrywać się w ostatnie, rozmazane litery listu. Boże. Tyle odpowiedzi znalazłam w starym kufrze, tyle wyjaśnień. Grzebiąc głębiej, w śmieciach pierwszych właścicieli posiadłości, natrafiam na zdjęcia i biżuterię. Wszystko tu zostawili. Kompletnie wszystko. Pierścionki z pięknymi, naturalnymi kamieniami aż prosiły, by ktoś je ponownie nałożył. Aż dziwne, że nikt nie okradł posesji. Szukam więcej listów, jednak zamiast kartek, natrafiam na kawałek ucha, w którym tkwi złoty kolczyk. Gwałtownie odsuwam się od skrzyni. A więc to dzieje się z ludźmi, skuszonymi błyskotkami?

Raptem głośny huk rozbrzmiewa za moimi plecami. Dławiące przerażenie kroi moje serce, odbierając mi możliwość racjonalnego myślenia. Drzwiczki strychu nagle zostały zamknięte, a wywołany przez nie podmuch, zgasił jedyne źródło jasności, jakie miałam. Zgniatam list i chowam go do kieszeni ogrodniczek. Rzucam się w stronę wyjścia, próbując podnieść klapę. Ani drgnie.

Słyszę spadające ciężkie przedmioty, ciężkie dyszenie osiada na moich barkach. Panika zalewa mój umysł kolejnymi falami rozpaczy, doprowadzając do szaleństwa. Obserwuje mnie. Wściekła. Rozszalała. Czuję ją na skórze.

Przełykając gorzką ślinę, powoli puszczam klamkę. Odwracam się.

– Ja... – wykrztuszam. – Wiem, kim jesteś.

Milczenie jest odpowiedzią.

– Wiem, że zostałaś tu sama, że się boisz. Julio, ja chcę ci pomóc odejść.

Głośny pisk przebija moje skronie, powodując pulsujący ból. Zamykam głowę w klatce ramion, usiłując zatrzymać paraliż rosnący w żyłach, a ona piszczy i piszczy. Kilka niewielkich przedmiotów odbija się od mojego ciała. To trwa przez nieskończoność, po czym ustaje. Wszystko opada, gniew znika. Cisza.

Strach nie pozwala mi na najmniejszy ruch. Ja jednak znajduję siłę, by zebrać odwagę i spojrzeć przed siebie.

Zastaję tylko nicość.

Informacje o opowiadaniach możesz znaleźć tu:

https://www.facebook.com/kuroxart/

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

myślałam że będzie lepsze zakończenie :(
Odpowiedz
w ogole nie straszne i nudne.
Odpowiedz
Wersja audio opowiadania: https://www.youtube.com/watch?v=vL-m5hD2Rrc
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje