Historia

Opętany Przez Wojnę

akot73 3 5 lat temu 5 024 odsłon Czas czytania: ~6 minut

24 kwietnia 1916 roku, Verdun

Sam już nie wiem z jakiego powodu piszę ten pamiętnik, zaczynam tracić nadzieję, że ta wojna się kiedykolwiek skończy.

Mam wrażenie, że już nigdy nie zobaczę domu, czy rodziny. Moi koledzy z okopu cały czas mają w sobie zapał do dalszej walki, ale ja... ja mam po prostu dość.

Przez ostatni miesiąc widziałem rzeczy, które do końca życia zostaną w mojej pamięci. Krew wsiąknięta w błoto, setki martwych żołnierzy w okopach,

huk artylerii...

Stykam się z tym każdego dnia i jeśli ta bitwa będzie trwała jeszcze przez kilka miesięcy, to boję się, że poczuję pierwsze liźnięcie szaleństwa.

Sam nawet nie wiem z jakiego powodu walczymy. Pieprzona polityka... i pomyśleć, że ta wojna ogarnęła już większość świata.

Jedynym plusem zdaję się być to, że na kilka dni przestał padać deszcz.

26 kwietnia 1916 roku, Verdun

Obudził nas główno dowodzący, powiedział, że szykujemy się do kolejnego ataku. Czekaliśmy, aż pierwsze promienie słońca zaczęły się wyłaniać zza horyzontu i wtedy się zaczęło.

Wziąłem w ręcę karabin i wychyliłem zza okopu. Zobaczyłem francuskiego żołnierza i pociągnąłem za spust. W jednej chwili mógłbym przysiąc, że widziałem ostatnie resztki życia ulatniające się z jego zakrawionego ciała.

Widziałem dziesiątki naszych żołnierzy biegnących w strone francuskich okopów, okopów wroga... wszyscy padli, ziemia pomiędzy okopami stała się czerwona od krwi.

Ten atak trwał do wieczora, całą noc nie mogłem spać. Wszystko we mnie buzuje, napływ przerażających myśli zżera moją psychikę kawałek po kawałku.

Czuję, że wszystko co robiłem przez ostatnie kilka miesięcy jest tylko i wyłącznie jebanym okrucieństwem. Nie czuję, że robie coś pożytecznego dla kraju niemieckiego, nie czuje że kiedy zabijam francuza, to robię coś dobrego.

5 lat później

- Kochanie, przyniosłam Ci herbatę

Otworzyłem oczy i zobaczyłem moją żonę z kubkiem gorącego napoju.

- Dziękuję Ci Claro - odpowiedziałem

- Znowu zasnąłeś czytając pamiętnik? - spytała zatroskana Clara - jest już 11 wieczorem

- Tak... chyba się jeszcze zdrzemne, jutro mam wizytę u psychologa - odpowiedziałem żonie i zamnkąłem pamiętnik

Kiedy 3 lata temu Wielka Wojna się skończyła, cały czas trzymałem przy sobie ten pamiętnik. Czuję, że gdy go czytam, ciężar który leży mi na sercu staję się lżejszy.

Często mam ataki paniki, ręcę mi się trzęsą, mam halucynację. Mój psycholog, Albert, nie był na wojnie. On nie wie co to znaczy zabić drugiego człowieka. Chodzę do niego ze względu na moją żonę, tak bardzo się o mnie troszczy.

Następnego dnia obudziłem się o 6 rano zlany potem, jak co dzień... znowu koszmary. Dręczą mnie od zakończenia wojny. Pamiętam tylko kilka z nich, raz pływałem w morzu, który zamiast wody był wypełniony krwią i błotem. W innym śmiałem się głośno na martwych ciałach żołnierzy.

Do tej pory mnie to przeraża, czasami boję się, że mogę zrobić coś Clarze, nie wiem jak bym to przeżył.

O piątej po południu poszedłem do domniemanego psychologa. Poszedłem przez park, który o tej porze był już zapełniony ludźmi. Nagle zza drzewa wyłonił się mężczyzna, ale on... on w żadnym stopniu nie przypominał człowieka. Nie miał nogi, a z kikuta kapała krew, miał całkowicie zmasakrowaną twarz, widać było tylko kawałek ust i jedno oko. Stał tak na noszach, z wysoko uniesioną bronią, w mundurze i hełmie.

- A ty gdzie idziesz? - spytał mnie mężczyzna głosem, który brzmiał jakby w gardle miał metalową rurę, a każde słowo przychodzi mu z wielkim trudem

Przyśpieszyłem kroku, ale on cały czas za mną szedł.

- Mamy wojnę do wygrania! Potrzebujemy cię na froncie! - krzyknął w moją stronę

- Wojna się już skończyła - odpowiedziałem ze łzami w oczach

- Co ty bredzisz, idziesz ze mną, dowódca chciałby z tobą porozmawiać

Zacząłem biec, a gdy obejrzełem się za siebie on już zniknął.

Często widzę takie rzeczy i za każdym razem boję się tak samo. Boję się, że zaraz będę zakładał mundur i brał w ręcę karabin i cały koszmar powróci.

5 minut później dotarłem do miejsca, w którym pracuję mój terapeuta, Albert. Zapukałem, a on z uśmiechem otworzył mi drzwi. Odwzajemniłem wymuszonym uśmiechem i wszedłem do środka.

Usiadłem na drewnianym krześle, a chwilę później Albert również usiadł, ale na czerwonym, zapewne bardzo wygodnym fotelu. Był pulchnym człowiekiem, o radosnym wyrazie twarzy.

- Jak się czujesz? - spytał mnie

- Dobrze - skłamałem

- No cóż, przejdźmy do ostatniej rzeczy, o której rozmawialiśmy. Twoi koledy z frontu. Opowiesz mi o nich coś więcej?

- Ja... był taki jeden, nazywał się Bruno. Był przy mnie, od początku wojny. Powiedział, że ma żonę i dwójkę dzieci, gdy dowiedział się, że idzie na front, powiedział żonie, że nic go nie zatrzyma przed walczeniem za naród niemiecki. Był zapalonym patriotą, zawsze bardzo chciał walczyć. Był szczęśliwy... - tu urwałem

- Mów dalej - zachęcił mnie psycholog

- On... on umarł rok później - w tym momencie łzy popłynęły mi po policzkach - nie mam pojęcia co się teraz dzieję z jego żoną i dziećmi, nawet nie wiem gdzie mieszkał...

- Rozumiem, czy oprócz Bruna, poznałeś kogoś jeszcze?

- Oczywiście, dużo rozmawiałem z innymi żołnierzami z naszych okopów, ale nikt nie był mi tak bliskim przyjacielem jak on...

Albert wstał i podszedł do szafki obok swojego biurka. Wyciągnął butelkę wody, nalał ją do szkalnki i wręczył mi ją.

- Myślę, że na dzisiaj wystarczy, widzę że jest Pan rozstrzęsiony. Mam jednak jeszcze jedno pytanie. Co z Pana halucynacjami? - spytał - widział Pan coś dziwnego przez ostatnie dni?

Nie wiedziałem, czy chciałem mu powiedzieć o incydencie w parku. Wizja faszerowania się kolejnymi lekami nie była dla mnie zbyt przyjazna.

- Widziałem coś... gdy szedłem przez park. Widziałem żołnierza, on był kompletnie rozszarpany... Miał tylko jedną nogę i całkiem rozwaloną twarz. Powiedział... ten jego głos... powiedział mi, że mnie potrzebują na froncie - odpowiedziałem czując jednocześnie, że coś przesunęło mi się w żołądku

Terapeuta spojrzał na mnie z powagą, już bez charakterystycznego dla niego uśmiechu.

- Przepiszę Panu leki. Proszę brać jedną tabletkę dziennie i popijać szklanką czystej wody. Proszę również ograniczyć alkohol - powiedział Albert i gestem zaprosił mnie do wyjścia - i proszę na siebie uważać, Pana żona na pewno Pana wesprze.

Wyszedłem z gabinetu i wróciłem do domu. U progu drzwi mojego domu powitała mnie Clara z uśmiechem na twarzy.

- I jak było? Przepisał Ci jakieś leki? - spytała mnie żona

- Tak, jutro po nie pójdę. Mam również ograniczyć alkohol... - odpowiedziałem

- To dobrze, połączenie leków z alkoholem może być niebezpieczne, a ogólnie to lepiej się czujesz? - spytała

- Tak - skłamałem - jest mi już lżej

Clara uśmiechnęła się, mam ogromne wyrzuty sumienia, że ją okłamuję, ale nie chcę, żeby się o mnie tak mocno matrwiła.

O 11 wieczorem Clara powiedziała, że idzie spać, a ja zabrałem się za kolejne strony pamiętnika.

Nagle obudził mnie ryk samolotów. Nie wiedziałem gdzie jestem, to nie był sen, byłem tego pewny. Byłem w jakichś ruinach starego domu. Zauważyłem karabin przy kupie gruzu i nie myśląc zbyt wiele, podniosłem go i wybiegłem z ruin.

Gdy byłem na zewnątrz zobaczyłem bezkresną pustkę, w której wykopane były okopy. To był przerażający widok. Zorientowałem się, że nosze na sobie niemiecki mundur i hełm. Zobaczyłem głowy żołnierzy wychylające z okopów i bez wahania zacząłem strzelać. Biegłem w labiryntach okopów w nieskończoność zabijając każdego żołnierza na jakiego się natknę. Miałem wrażenie, że z nieba pada krew, a ciała martwych francuskich żołnierzy podnoszą się, żeby strzelać dalej. Nie wiedziałem co robić, ich było tak dużo... nie mogłem wytrzymać, nie chiałem znowu zabijać, nie chciałem tu znowu być. Skierowałem lufę karabinu na moją głowę i pociągnąłem za spust.

Tydzień później

Mówili o tym wszędzie... Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone. Clara nie mogła uwierzyć, że zrobił to jej mąż.

- Pozabijał tylu ludzi... - powiedziała zrozpaczona Clara

- No właśnie! A ty dobrze wiedziałaś, że od samego początku trzeba go było umieścić w zakładzie psychiatrycznym - odpowiedziała jej matka

- Mamo... on był taki dobry, nawet go dobrze nie znałaś

Matka Clary roześmiała się i wyzwała córkę od idiotek, które nie potrafią znaleźć sobie odpowiedniego męża.

Clara była sama na jego pogrzebie, nikt nie przyszedł. Siedziała tak, na deszczu, z łzami płynącymi po jej policzkach.

Kiedy tak siedziała przy jego grobie, zobaczyła postać pry bramie cmentarza poruszającą się na noszach. Kiedy się zbliżyła, zobaczyła mężczyzne w mundurze niemieckim ze zmasakrowaną twarzą i kikutem zamiast nogi.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Wersja audio - https://www.youtube.com/watch?v=Sea2B93C42A
Odpowiedz
"Pieprzony", "jebany" - takich slow nie uzywalo sie w 1916 roku. W 2018 rowniez nie sa konieczne.
Odpowiedz
Faktycznie,bo Ty pochodzisz z tamtego okresu to wiesz jakim językiem się posługiwali ;)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Czas czytania: ~2 minuty Wyświetlenia: 9 998

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje