Historia

Łóżko małżeńskie

asomok 0 5 lat temu 633 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Wreszcie! Mój mąż kupił łóżko małżeńskie. Jak mogliśmy z tym zwlekać? Jak JA mogłam do tego w ogóle dopuścić?

Pięć chrzanionych lat. Właśnie tyle korzystaliśmy z dawnego tapczana. Inaczej bym tego w sumie nie nazwała. Było to miejsce do spania, owszem – dlatego dostał tytuł tapczan. Ale czy to normalne gdy mucha siada na krawędzi łóżka a ono się całe gibało? Dobra może z tym akurat przesadzam. Gdy nasz kot siadał na krawędzi łóżka ono się całe gibało. Poza tym było ono za małe. I gdy teraz o tym myślę, uważam, że to chyba łóżko nie należało dla dwóch osób a dla jednej. Albo co najwyżej dla młodej pary tuż po ślubie. Tak jak ja z moim mężem. Ale że uznaliśmy, że tak naprawdę już trochę wyrośliśmy (dobijamy trzydziestki) to zafundujemy sobie razem na rocznicę oto właśnie łóżko małżeńskie.

Przez Internet. Patrzyliśmy również sami w sklepie meblowymi i mieliśmy paru „kandydatów”. Ostatecznie postanowiliśmy wybrać oraz zamówić w naszym domu jednorodzinnym. I tak też uczyniliśmy. Odbieramy je jutro.

Przerosło to nasze oczekiwania. Łóżko jest naprawdę ogromnych rozmiarów co eliminuje od razu jedną z wad wcześniejszego łoża. Dawno się nie cieszyłam z zakupu jakiejś rzeczy jak właśnie z tego. Do tego się nie gibało. To może pozwoli moim uszom odpocząć od przewracania się z boku na bok mojego męża. No i… Istna rewelacja! Dlatego, że w naszym ulubionym sklepie meblowym zatriumfowały promocje. A łóżko było nawet niemalże o połowę tańsze, a dokładniej o czterdzieści pięć procent.

Dzień po rocznicy mój sentymentalny mąż (sentymentalny gdyż nie wyrzucił starego łóżka a zostawił koło domu) wyjechał. Wyjechał pilnie na rozmowę od której dość sporo decyduje o przyszłości jego firmy. Oczywiście ubrałam go jak trzeba. Biała koszula, błękitny krawat oraz oczywiście czarny garnitur z równie czarnymi spodniami. Może nie biło od niego najwyższej klasy elegancją, ale wyjdzie na ludzi jak człowiek. Inaczej by założył swój ulubiony żółty krawat z czerwonymi kropeczkami jak to zwykle robił. Choć przed wyjściem było widać, że mu naprawdę zależało. Dumny z siebie wziął walizkę i się uśmiechnął od ucha do ucha. „Wrócę w nie więcej niż dwa – trzy dni” powiedział wchodząc do garażu, „obiecuje” dodał i wsiadł do auta. Pojechał.

Mam nadzieję, że mu się uda. Zawsze gdy mu się coś nie udaje jest po prostu smutny. Smutny na wiele dni. Nic nie je, nie mówi co słychać i chodzi z głową spuszczoną w dół. Dlatego mam nadzieję, że wróci równie uśmiechnięty jak wychodził. Ja go uściskam a nocą pierwszy raz, razem, położymy się w naszym nowym małżeńskim łóżku.

A tymczasem, nazajutrz po jego wyjeździe, ja sama tej nocy muszę się nacieszyć nowym łóżkiem. Znowu. Cóż, mówi się trudno. Aktualnie robię obiad dla moich dwóch córek, które niebawem wrócą ze szkoły.

Wróciły o drugiej. Podałam im obiad i porozmawiałyśmy przez parę chwil. Później poszłam oglądać serial do późna. Dwudziesta pierwsza – idę na górę do łazienki.

Dwudziesta druga. Wychodzę z łazienki w szlafroku. Kompletna ciemność. Nienawidzę ciemności. Jedynym źródłem światła było właśnie to, pochodzące z łazienki. Dzieci już dawno spały i miały wszystko pogaszone.

Wtem zamarłam przez moment. Kot patrzył się na mnie swoimi lśniącymi ślepiami na schodach. Jeden z powodów dlaczego nie przepadam za kotami. Przystosowują się w pewien sposób w ciemności której się panicznie boję.

Wyszłam i zostawiłam światło włączone w łazience. Zapaliłam światło w sypialni. Wróciłam do łazienki wyłączając w niej światło i prędko wróciłam do sypialni zamykając błyskawicznie drzwi. Źródło światła zawsze muszą być.

Zaczęłam przeglądać facebooka. Około półgodziny mi to zajęło. Dobra, muszę pójść spać. Uchyliłam drzwi balkonowe na noc oraz nie zrzuciłam żaluzji jak to zwykle robię. Chciałam popatrzeć się przez szybę. Trochę na ulicę, trochę na niedokończone domy przyszłych sąsiadów… Zgasiłam wszystko. Przykryłam się do połowy kołdrą, gdyż było niezwykle ciepło tej nocy. Później zrzuciłam całą kołdrę na bok. A materac… Materac był niezwykle wygodny.

Dźwięki. Dźwięki z ulicy, jak ja ich nie znoszę! Najgorzej gdy przejeżdża ambulans czy inne pojazdy z syreną. Nie tylko, że głośno to jeszcze myślisz o nieszczęściu cudzych ludzi. Okropieństwo.

Ale tej nocy… Tej nocy czułam się niezwykle dziwnie. Absolutna cisza nastała w domu. Już nie porozmawiam z mężem na noc. Ale co najgorsze i co najbardziej mnie niepokoiło – na ulicy też nastała całkowita cisza. Żadnych pojazdów a co najgorsze i dźwięków. Nie sądziłam, że będzie mi ich brak. Taka pustka w środku. Teraz tylko cykady było jedynie słyszeć. Ale nawet i one z czasem przycichły.

BOŻE. Usłyszałam to. Usłyszałam właśnie jak ktoś chodził pod domem, po trawniku. Robił powolne ciężkie kroki. Czy to któreś z moich dzieci? A skąd, ja je ucałowałam do snu. Sąsiad? Przecież nie mamy jeszcze żadnego…

Zatrzymał się. Tak przynajmniej można było wywnioskować po kolejnej dawce ciszy. Dźwięki ustały… pod moim balkonem. Rozkładał coś. Tylko co? Ale nawet ja rozpoznałam ten charakterystyczny dźwięk. Drabina…

NIE. Po prostu nie! Wtem oparto drabinę o balustradę balkonu. Uderzyła ona o balustradę z wielkim hukiem. Ktokolwiek to był nie zależało mu na ciszy panującej wokół. Szybko przykryłam się pod kołdrą. Tylko to nie może być zbyt oczywiste…. Kulę się pod kołdrą, przecież mnie zobaczy przez balkon… Zrobiłam coś w stylu rozgwiazdy. Rozłożywszy ręce i nogi przykryłam się niepozornie kołdrą– jakby było tu posłane i nikt tutaj nie spał. Mam nadzieję, że to tak przynajmniej wygląda…

Ktokolwiek to był, był olbrzymi. Postawił swoją masywną nogę na pierwszym szczeblu drabiny. Roznosił się dźwięk po całej okolicy z każdym nastąpieniem, z każdym krokiem w górę. Usłyszałam jak drabina się kołysała od wchodzenia. Kto to był?

Mam dwa pomysły. Pierwszy to ten w którym przepchnę drabinę w którąś stronę i spadnie ten ktoś. Drugi pomysł polegał na zabraniu dzieci i ciche wyjście z domu.

Pierwszy pomysł zdecydowanie odpada. Co z tego, że ten ktoś spadnie. Może postawić drabinę jeszcze raz. Albo co najgorsze wejdzie do domu z zupełnie niespodziewanej strony, wiedząc, że w domu jest przynajmniej jeden domownik. A nawet jeśli złamie nogę, wątpię, że sobie odpuści.

Drugi pomysł. Każdy by pomyślał, że to najlepsze rozwiązanie i już by wychodził z mieszkania z dziećmi. Gdyby nie jedna drobna rzecz. Moja rodzina jest pierwszym i jedynym skończonym domem rodzinnym na tej wsi koło lasu. Gdzie miałabym uciec z dziećmi? Właśnie w głąb tego lasu? Pozostał mi tylko telefon.

Jestem tchórzem, pomyślałam chowając głowę pod kołdrę. Rozsądna osoba, jak na przykład mój mąż, już dawno by coś zrobiła w takiej sytuacji.

Ostatnie ciężkie kroki tego kogoś po drabinie. Zeskoczył na balkon. Czuję jak wlepił wzrok w coś, zapewne w łóżko. Czy domyśla się, że jestem pod kołdrą? Chyba nie.

Mija czas, cisza trwała przez ponad dziesięć minut. Czy nadal się na mnie gapi? Na co on czeka? A na co ja czekam…

Poczułam muśnięcia przy stopie. Nie… Znienawidziłam to zwierzę. Poczułam jak kot odkrywa swoją głową kołdrę odkrywając moje stopy. Gwałtownie wyszłam spod kołdry. Zauważyłam sylwetkę mężczyzny na balkonie który patrzył na mnie, stojąc jak słup soli.

Stał w dalszym ciągu, niewzruszony, na balkonie. Ubrany był w kask motocyklisty, skórzaną kurtkę i ciemne spodnie. Patrzył na mnie jak schodzę raptem z łóżka i wychodzę z sypialni zatrzaskując drzwi. Obudziłam dzieci. Jak dobrze, że śpią w jednym pokoju. Zabrałam je na dół a na wszelkie pytania „O co chodzi?”, „Co się dzieje?” odparłam bezpośrednio: „nieznajomy mężczyzna włamał się do naszego domu”. Zrobiły wielkie oczy i z zaspanych ruchów prędko poszły za mną po schodach w dół.

Energiczne walenie w szybę w sypialni. Tylko to było słychać po całym domu odkąd zamknęłam tam drzwi. Z kotem w środku. W końcu to on mnie odkrył. Ale szybko zaczęłam żałować, że go nie wzięłam.

- Gdzie kot? – zapytała jedna z moich córek przy wyjściu.

- Został na górze, nie możemy teraz po niego pójść. – odpowiedziałam szeptem – Już nic nie mówcie, bo nas usłyszy.

Łzy popłynęły po twarzach moich córek. Kota mieliśmy od niedawna, nie miał nawet jeszcze imienia. A mimo to, moje córki przywiązały się do niego jak nie wiem co. Nie traciłam czasu na tłumaczenie im, że kotu raczej nic nie zrobi. Rozniósł się dźwięk wybicia szyby w sypialni i otwarcia drzwi.

Uciekałyśmy lasem. Prosto przed siebie, w głąb. Tak szybko jeszcze nigdy nie biegłam. Chyba go zgubiliśmy.

Oczywiście od razu poszłam z dziećmi na komisariat i zawiadomiłam co się stało tamtej nocy. Przejechali wszystkie okolice i nikogo nie znaleźli. Aktualnie prowadzą śledztwo, ale pewnie nic nie znajdą. Jedyne co mieli to drabina. Jeśli chodzi o drzwi balkonowe to całe do wymiany. Mężczyzna całkowicie powybijał szybę. A kot… nie było go w sypialni ani w ogóle w domu. Przepadł.

Mąż mi nie uwierzy, pomyślałam. Minęły trzy dni. Powinien wrócić w ten dzień.

Czwarty dzień. Zaniepokojona zadzwoniłam do niego. Powinnam od razu to zrobić po tamtej nocy. Choć wolałam to mu opowiedzieć gdy wróci.

Piąty dzień. Zawiadomiłam policje o zaginięciu męża. Udali się tam gdzie miał rozmowę. Podobno w ogóle nie dotarł.

Mija tydzień. Zapłakana w kącie, nie wiedziałam co powiedzieć dzieciom. Wmówiłam im, że trochę dłużej, na nieokreślony czas tatuś musi tam pobyć. Położyłam się spać.

Minął równy miesiąc od jego wyjazdu. Nie wracał w dalszym ciągu. Nie wiedziałam co począć. Ponadto łóżko zaczęło się psuć, a w sypialni zaczęło śmierdzieć. Tamtej nocy, jak każdej ostatniej - płakałam. Wtem łóżko się zapadło a ja razem z nim.

Mdleję. Pod łóżkiem był mój martwy mąż z ubraniami nieznajomego z tamtej nocy. Był uśmiechnięty a jego twarz była skierowana w moją stronę. Jego głowa była przestrzelona z pistoletu który trzymał w ręce. A koło jego ręki… spał kot.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje