Historia

Taniec Wielkiego Ducha

hannibal 1 5 lat temu 1 099 odsłon Czas czytania: ~6 minut

Pierre, 12 grudnia 1890 roku

Szanowny Panie Wiceprezydencie,

melduję, że dnia dwunastego grudnia na czele 3 Szwadronu, 9 Regimentu Kawalerii Stanów Zjednoczonych oraz cywilnych ochotników w liczbie stu dwudziestu wyruszyłem do miejscowości Douglas w Dakocie Południowej. Podczas marszu wielokrotnie zgłaszano mi dostrzeżenie indiańskich zwiadowców z plemienia Oglala, którzy jak potem ustalono bezprawnie opuścili rezerwat Pine Ridge. Siuksowie ograniczyli się jedynie do obserwacji naszego oddziału i nie podejmowali żadnych agresywnych działań. Z odległości dwudziestu mil od osady Douglas ujrzeliśmy ogromne chmury gęstego dymu. Po chwili w okolicy rozległy się strzały z broni palnej oraz okrzyki wojenne Indian. Z obawy przed rychłym atakiem wydałem rozkaz zatrzymania kolumny i utworzenia barykady z wozów taborowych. Pomiędzy mną a nieformalnym przywódcą ochotników, emerytowanym pułkownikiem Johnem Tylerem doszło wówczas do sprzeczki. Tyler domagał się zwinięcia obozu i kontynuowania marszu na Douglas, gdzie prawdopodobnie rozgrywała się bitwa. Wyraziłem kategoryczny sprzeciw z obawy przed indiańską zasadzką. Zostałem poparty przez wszystkich oficerów i pastora Smitha, który cieszył się ogromnym poważaniem wśród ochotników. Urażony Tyler wraz z trzydziestoma pięcioma ludźmi oddalił się od obozu w kierunku Douglas. W ciągu następnych kilkudziesięciu minut atak nie nastąpił. Jazgot zza wzgórza zdawał się oddalać. Wysłałem tam pluton kawalerii do rozpoznania. Według zeznań oficera dowodzącego plutonem na miejscu nie znaleziono żadnych śladów obecności sił wroga, w tym nawet odcisków końskich kopyt, czy łusek pocisków. Ku naszemu zdumieniu napotkano tam natomiast dwunastu drwali oraz sześciu milicjantów z Nebraski. Według ich zeznań oni też nie napotkali sił Siuksów. Oddaliśmy kilka salw karabinowych, żeby sprowokować Indian do ataku, a wobec ich bierności podjąłem decyzję o rozdzieleniu sił. Ruszyłem z 3 Szwadronem na pomoc mieszkańcom Douglas, a w obozie pozostawiłem ochotników pod komendą pastora Smitha. Po przebyciu trzysta jardów, w potoku Pebble Creek odnaleźliśmy zaczepione o gałęzie trzy ciała. Zmarli byli ochotnikami, którzy odłączyli się od nas razem z Tylerem. Zwłoki były wypatroszone i przebite wieloma strzałami. Wyglądało to tak jakby nie zostali oni zabici w walce, lecz rozstrzelani. Ciała kazałem wyciągnąć na brzeg i przygotować do zabrania w drodze powrotnej. Po czterdziestu minutach dotarliśmy do Douglas. To co zastaliśmy było szokujące. Całe wzgórze na którym wznosiła się osada cuchnęło od gnijącej krwi. Każdy akr ziemi zamienił się w krwawe błoto tak, że konie zapadały się po pęciny. Nie znaleźliśmy jednak ani jednego ciała osadnika, lecz żołnierze zebrali kilkadziesiąt fragmentów palców rąk i nóg. Jest to wyjątkowy przypadek ponieważ Indianie zazwyczaj okaleczają zwłoki zabitych wrogów, lecz nie odnotowano przypadków ćwiartowania. Wszystkie budynki, także te murowane były spalone do gołej ziemi. Nie zostało z nich nic oprócz osmolonych konturów odciśniętych na ziemi i hałd już zimnego popiołu. Z całą pewnością sprawcami masakry ludności Douglas byli Indianie. Nie znaleźliśmy jednak absolutnie nic co jednoznacznie wskazywało by na ich winę. Przeszukano cały obszar w promieniu 10 jardów, ale nic nie znaleziono. Kiedy po raz kolejny usłyszeliśmy głosy zza wzgórz dałem sygnał go natarcia. Kiedy wjechaliśmy na wzniesienie ujrzeliśmy kilkuset jeźdźców gotowych do ataku. Dałem znak do szarży, lecz gdy runęliśmy na wroga Indianie uciekli do lasu. Nie dałem się wciągnąć w pułapkę i zarządziłem odwrót na wzgórze. Wtedy ujrzeliśmy coś, czego nie potrafię sobie logicznie wytłumaczyć. Z lasu wyszło dwunastu ludzi Tylera, którzy zeznali, że zostali zmasakrowani przez Siuksów i schronili się w lesie. Zaprzeczyli o obecności jakichkolwiek wojowników indiańskich w puszczy. Kiedy z powrotem wjechaliśmy na miejsce w którym do znajdowała się osada. Znaleźliśmy okaleczone ciała dwudziestu dziewięciu ochotników oraz samego Tylera, mimo że wcześniej ich nie było. Musiały zostać przyniesione, ponieważ Tyler został zaatakowany podczas przeprawy przez Pebble Creek. Kazałem je pozbierać i natychmiast wydałem komendę do odwrotu. Ciał trzech ochotników wyłowionych z wody nie udało nam się odnaleźć. Kiedy wróciliśmy do obozu przeżyliśmy kolejny szok. Cała ziemia była nasiąknięta krwią, tak samo jak w Douglas. Nie było jednak jej śladów na wozach. Nie znaleźliśmy też łusek. Do wozów w dalszym ciągu zaprzężone były konie, co jest kolejnym fenomenem, ponieważ to zdobycie ich i broni palnej było zwykle głównym celem ataków. Nie odnaleźliśmy również ciał osiemdziesięciu czterech ochotników. Podjąłem decyzję o pozostawieniu taborów i natychmiastowym przybyciu do Pierre.

Z wyrazami szacunku,

Major Millard D. Breckinridge

Pierre, 13 grudnia 1890 roku

Szanowny Panie Wiceprezydencie,

dzień po wydarzeniach opisanych w poprzednim liście wraz z moimi oficerami udałem się do rezerwatu Pine Ridge w celu skontrolowania panującej tam sytuacji. Kazałem milicji indiańskiej aresztować wodza Siedzącego Byka oraz najważniejszych szamanów. Tego samego dnia Siedzący Byk został przesłuchany. Zeznał, że nie jest mu nic wiadomo o wczorajszych zbrodniach. Uważam, że wódz kłamał, lecz nie mógł brać udziału w masakrach, ponieważ był obecny podczas nowej ceremonii zwanej "Tańcem Ducha". Jest to obrzęd stworzony w zeszłym roku przez Indianina Wovoka z plemienia Pajutów. Szybko jednak rozprzestrzenił się na inne plemiona. Oficjalnie ma być to modlitwa, która sprowadzi z powrotem zabite bizony i wygna białych z Ameryki. Naszym zdaniem są to jednak narodziny niebezpiecznej sekty, którą należy jak najszybciej spacyfikować, żeby zaprowadzić z powrotem porządek. Obrzęd trwa pięć dni i połączony jest z postem. Uważamy, że pod wpływem substancji narkotycznych Indianie dostają "szału bojowego", czego skutkiem są masakry. Narkotyzowanie się wyjaśniałoby też irracjonalne zachowanie, to znaczy porażające okrucieństwo, wykradanie i podrzucanie zwłok, czy też pozostawianie koni. Konieczne jest wysłanie do rezerwatu całego 9 Regimentu Armii Stanów Zjednoczonych w celu spacyfikowania buntu i zaprowadzenia porządku. Zlekceważenie tych wydarzeń może doprowadzić do wielkiej rebelii nawet wszystkich plemion Ameryki Północnej. Pragnę też zauważyć że dnia wczorajszego mogło zginąć nawet osiem razy więcej ludzi niż podczas masakry pod Little Bighorn

Z poważaniem

Major Millard D. Breckinridge

Watertown, 15 grudnia 1890 roku

Szanowny Panie Wiceprezydencie,

z wielkim bólem muszę Pana poinformować, że Pański delegat Major Millard Damon Breckinridge nie żyje. Dnia wczorajszego jego oddział został rozbity przez Dakotów. Bitwa miała miejsce nad Salmon River. W walce zginęło szesnastu oficerów, stu czterdziestu dwóch żołnierzy oraz czterdziestu cywili i indiańskich zwiadowców. Ciała były okaleczone. Szczególnie zmasakrowane były zwłoki oficerów oraz ośmiu cywili, inżynierów z kompanii American Locomotive uzbrojonych w szesnasto- strzałowego karabiny Henry'ego. Ludzie ci ukryli się w trudno dostępnych skałach, skąd musieli sprawić duże straty Indian, ponieważ wokół skał odnaleziono najwięcej ciał poległych wojowników. Ku naszemu zdumieniu dziś rano zgłosił się do nas Indianin z plemienia Oglala, Głodny Łoś, który zeznał, że podczas obserwacji amerykańskich wojsk, co robił na polecenie aresztowanego wodza Siedzącego Byka dokładnie widział całe zajście. Oczywiście jego zaznania nie są prawdziwe, ponieważ przeczą wszelkiemu logicznemu postrzeganiu świata, lecz jestem zobowiązany do przekazaniu Panu ich treści. Zaznaczam też, że Głodny Łoś w momencie przesłuchania nie był pod wpływem alkoholu, a gdy po kilku godzinach przypomniano mu treść zeznań potwierdził je z całą stanowczością.

Około południa kolumna naszych wojsk miała zatrzymać się nad Salmon River, żeby odpocząć po sforsowaniu rzeki. Major Breckinridge razem ze swoimi oficerami odjechał nieco dalej. Pomiędzy oficerami miała mieć miejsce żywa dyskusja. Kawalerzyści natomiast zagonili konie do wody, żeby mogły się ochłodzić od upalnego słońca. Nagle z lasu rozległa się kanonada, w wyniku czego padło kilkudziesięciu żołnierzy. Zaraz po tym kolumna Indian, na której czele miał jechać dosiadający wielkiego białego bizona Indianin, o którym mówiono jako o samym bogu Manitou, który przybył na wezwanie szamanów, wpadła między wozy i z wielką furią osaczyła żołnierzy. Ów wódz miał mieć na sobie niedźwiedzią skórę a ciało czarne jak smoła. Oficerowie zginęli niemal od razu. Breckinridge miał zostać zastrzelony podczas ucieczki. Z wiadomych przyczyn zabroniłem informowania o tym kogokolwiek. Najdłużej broniło się ośmiu cywili o których wspominałem na początku listu. Zaraz po ataku ukryli się w trudno dostępnej jamie skalnej i stamtąd prowadzili ogień, któy wyrządził największe, a według przesłuchiwanego Indianina jedyne straty Dakotów. Wojownicy mieli się wdzierać się na głazy prosto pod kule Amerykanów, nie zważając na straty i zadeptując się nawzajem. Taki rozkaz miał wydać człowiek na bizonie. Kiedy w końcu ich dopadli, rozerwali na strzępy. Wszystkie sto dziewięćdziesiąt osiem skalpów zdartych z głów Amerykanów miał pożreć wódz Manitou. Oczywiście nie wierzymy w te niedorzeczne doniesienia i jak sądzimy ów zwiadowca został wysłany przez szamanów w celu zszokowania nas i zyskania przez nich na czasie. Niestety dotarła do mnie informacja o śmierci Siedzącego Byka. Został on zastrzelony przez dwóch indiańskich policjantów na służbie Stanów Zjednoczonych- Głowę Byka i Czerwonego Tomahawka. Nie czekając na działania Waszyngtonu podjąłem też decyzję o wysłaniu do pacyfikacji Pine Ridge oddział kawalerii pod dowództwem Jamesa Williama Forsytha. Proszę o zwrócenie uwagi Kongresu na tragiczne wydarzenia, które mają miejsce w Dakocie Południowej.

Z poważaniem,

Gubernator Stanu Dakota Południowa,

Arthur C. Mellette

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Fajne
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Czas czytania: ~6 minut Wyświetlenia: 9 899

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje