Historia

Topielec

drzewiej 2 5 lat temu 1 720 odsłon Czas czytania: ~8 minut

Mój dziadek opowiedział mi raz ciekawą historię. Nie dość, że była intrygująca, to jeszcze dodatkowo miała niepokojący klimat. Miałem bowiem wtedy dziesięć lat. Nazywam się Rick. Obecnie jestem wysokim, dobrze zbudowanym blondynem z niebieskimi oczami. Zawsze golę się na łyso. Mam grube, krzaczaste brwi, które marszczą się zawsze wtedy, kiedy przypominam sobie owe zdarzenia. Mam teraz szczęście – siedzę w salonie na bardzo wygodnej kanapie. Wokół mnie dużo obrazów na białych ścianach, a przede mną biurko z laptopem, na którym spisuję tą historię. Żona i dzieci już śpią, a więc nikt nie będzie mi przeszkadzał. Ale wracając do historii mojego dziadka...

Dziadek opowiedział mi, jak kiedyś, blisko 50 lat temu, szedł koło rzeki. Ot, niby nic niezwykłego – rzeka jakich dużo, z mułem i zaroślami na brzegach. Za nią las, gęsty las. Zawsze bałem się do niego chodzić. W gruncie rzeczy sam nie wiem, dlaczego – mimo, że był gęsty, z wysokimi drzewami, których korony sięgały nieba, był stosunkowo mały. W lesie znajdowało się też jezioro, a koło niego stara chata myśliwska, od bardzo dawna opuszczona. W rzece zobaczył bociana – ale ten ptak był niezwykły. Miał tylko jedno oko, którym wiódł za dziadkem podczas jego porannej drogi do ówczesnej pracy. Ale nie to było najdziwniejsze – dziadek cały czas wspominał mi o zewie, który chciał go przyciągnąć do bociana. Gdyby nie to, że bardzo się spieszył – był bowiem już w tamtej chwili spóźniony do pracy – na pewno podszedłby do interesującego zwierzęcia. Gdy już znacznie oddalił się od ptaka, kątem oka zobaczył czarną postać, niby dziecko, albo niski nastolatek. Gdy człowiek zbliżył się do ptaka, ten natychmiast porwał go pod wodę – i tyle go widział.

- Dziadku, nie zmyślaj! - powiedziałem mu pierwszy raz, kiedy opowiedział mi tę historię.

- Nie zmyślam! Słowo daję młody, tak było. A nie dalej jak dzień później ogłoszono zaginięcie dziecka państwa Patterów. Zapytaj ich, jeżeli mi nie wierzysz.

Nie wierzyłem, dopóki nie zapytałem u źródła. Długo nie mogłem się zdecydować, jednak po kilku dniach Wybrałem się do pani Patter. Staruszka była o dziesięć lat starsza niż dziadek – liczyła sobie wtedy 90 lat. Swoje siwe włosy zawsze spinała w kok. Jej twarz i ciało były naznaczone czasem, jednak swoją godną podziwu aktywną postawą dorównywała niejednemu panu w średnim wieku. Mieszkała w starym domu już całkiem sama – jej mąż umarł pięć lat temu na gruźlicę. Ale mimo tego w domu było czysto. Zapukałem, wszedłem do domu. Pani Patter zaprosiła mnie do salonu i zaczęliśmy rozmowę.

- Dzień dobry, pani Patter.

- Dzień dobry Rick. Co cię do mnie sprowadza?

- Wpadłem porozmawiać. A właściwie chciałbym uzyskać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie... Widzi pani, interesuję mnie los pani syna... Bardzo przepraszam za to pytanie... Ale jak właściwie zaginął pani syn?

- Dlaczego musisz o to pytać... To dla mnie wciąż trudny temat, kochaniutki. No ale niech będzie, w końcu do grobowej deski jest mi bliżej niż dalej, to podzielę się z Tobą tą historią. No więc pewnego ranka mój synuś wyszedł do szkoły. Zawsze lubił przechodzić koło rzeki. Mówiłam mu – nie idź tamtędy bo wpadniesz i narobisz nieszczęścia! Ale on młody wyrostek był, miał wtedy trzynaście lat, to już wydawało mu się, że jest dorosły! No i stało się... Nie wrócił na noc do domu. Nazajutrz złożyłam zawiadomienie o zaginięcu, ale milicja przez dwa tygodnie nie znalazła żadnego śladu... Straciłam nadzieję. Płakałam przez cały miesiąc, chciałam nawet raz dołączyć do niego, ale znalazł mnie mój mąż. No, dzięki temu teraz rozmawiamy. Słabo mi... Mógłbys już zostawić mnie samą? Czuję, że zaraz zasnę na tym krześle.

- Dobrze... Serdecznie dziękuję, pani Patter. Do widzenia, życzę zdrowia! Mówiąc to, wyszedłem. To straszne, historia dziadka się potwierdziła. Ale nie to miało być najgorsze...

Kilka lat po tym po wsi rozeszła się smutna wieść. Zginął mój pies, dziesięcioletni owczarek niemiecki. Na pewno nie uwierzyłbym w historię mojej siostry, wówczas siedemnastoletniej, gdybym wtedy nie porozmawiał z panią Patter. Alice, długonoga brunetka z przenikliwymi, zielonymi oczami wyszła wtedy z Harleyem, to jest naszym pupilem, na spacer. Wybrała się z nim do lasu. Mając w głowie historię o topielcu – bowiem czytałem wtedy różne książki poświęcone tej tematyce, więc wiedziałem, z czym mam styczność – stanowczo odradzałem jej wyprawę w to miejsce.

Tłumaczyłem jej, że topielec to osoba, która się utopiła, a po śmierci, nie zaznając spokoju przez niedokończone za życia sprawy, zaciąga pod wodę ludzi i zwierzęta, aby podzieliły jej los. Ale Alice się uparła i poszła. Jej relacja wprawiła mnie w stan depresyjny i ogromny smutek... Lecz nie pozostałem bezczynny.

*********************************************************************

Wyszłam z domu o 18 z Harleyem. Bardzo chciałam pospacerować i uznałam, że naszemu psiakowi również przyda się odrobina ruchu. Ruszyliśmy w kierunku lasu, idąc tą samą ścieżką koło rzeki, którą za malucha straszył nas dziadek. Nie zobaczyłam żadnego bociana ani innego zwierzęcia. Ze spokojem przeszłam przez most. Harley był tuż przede mną – nie miał smyczy ani kagańca, zawsze był spokojny i trzymał się blisko prowadzącego, więc uznałam, że nie muszę mu zakładać tych rzeczy. Przeszliśmy około sto metrów leśną drogą. Była jesień, więc na ziemi leżały różnokolorowe liście. Byliśmy już niedaleko opuszczonej chaty myśliwskiej leżącej nad małym jeziorem. Postanowiłam zboczyć ze ścieżki, w kierunku przeciwnym do jeziora. Po chwili marszu zauważyłam, że Harley nie idzie za mną, tylko szczeka gdzieś nad jeziorem. Po chwili ujadanie ustało, a ja usłyszałam bulgotanie i pluskanie. Zdążyłam tylko zauważyć humanoidalną posturę, która zanurza się w jeziorze. Potem uciekłam co sił w nogach, jakby gonił mnie sam diabeł, do domu. Opowiedziałam bratu, co zaszło, a on natychmiast wyruszył na ratunek psu.

*****************************************************************

Szybko dobiegłem nad jezioro... Na brzegu jednak widziałem tylko truchło mojego pieska. Cholera jasna, ależ byłem wtedy zły i smutny... Miałem ochotę wtłuc tej parszywej bestii, ale jak na złość – teraz nigdzie się nie pojawiła. Nazajutrz zakopałem Harleya w ogródku. Pocieszałem się tylko tym, że tym razem topielec zostawił ciało, abym mógł sprawić mu godny pochówek.

Pewnego dnia mój ojciec wiózł towary do sąsiedniej wsi. Chcąc nie chcąc – musiał przejechać przez las. Jego wóz był zaprzężony w dwa konie, a on sam był uzbrojony w sztylet – na wypadek napaści. Pomimo pięćdziesięciu lat na karku dalej był silny – sylwetka, idąc od góry pleców, przypominała dużą literę "V". Był wysportowany. Na głowie zwisały mu siwe, długie włosy. Oczy miał koloru piwnego. Wiózł zboża i warzywa na targ do Balnetty, aby zarobić trochę grosza. Mówiłem mu – nadłóż drogi, tato, ten las jest przeklęty. Oczywiście mnie nie posłuchał, ale, na wszelki wypadek, wziął ze sobą kawałek święconej kredy.

- Jak to ma Ci pomóc? - pytałem zszokowany.

- W razie niepokoju narysuję okrąg wokół wozu – powinno to przegnać twoje "zło". - odpowiedział ojciec z odrobiną lekceważenia w głosie.

Owa kreda szybko mu się przydała. Gdy tylko wjechał na most, poczuł zew, który zachęcał go, żeby wziął kojącą kąpiel w chłodnej rzece. Tego dnia było bardzo gorąco i duszno, ale tata nie posłuchał. Zamiast tego wysiadł i narysował okrąg święconą kredą. Pod mostem usłyszał wtedy bulgotanie i gardłowe wycie, ale mimo zaistniałej sytuacji wciąż był spokojny. Wierzył w moc tego kawałka naprawdę mocno i według jego relacji – po paru minutach wszystko ucichło, a on udał się do miasta. Wrócił późnym wieczorem. Wtedy też coś go pokusiło, aby spojrzał w stronę rzeki – widział jakiś ciemny kontur mimo otaczających go egipskich ciemności. Szybko wszedł do domu, obudził mnie i opowiedział mi, co przeżył.

Z zaistniałych wydarzeń to tyle. Spisuję je, ponieważ coś ciągnie mnie do chaty w lesie. Nie jestem pewien co – ale jestem pewien, że nie oprę się temu uczuciu. Kocham was, drogie dzieci. Kocham ciebie, żono.

****************************************************************

Jestem nad jeziorem. Widzę tego topielca – nie wiem, czy to jego prawdziwa forma, czy też znowu zmienił swój wygląd. Wiem jedno – tak bardzo posiniaczonego, zgniłego, śmierdzącego, ohydnego i spuchniętego ciała nie widziałem nigdy. Podszedłem do niego, a on wskazał na chatę. Wszedłem do środka – w środku śmierdziało trupem. Rozpoznałem syna pani Patter – leżała tam jego charakterystyczna bluza, którą miał na sobie owego feralnego dnia. Obok zobaczyłem kępkę sierści – musiała należeć do Harleya. Obudziły się we mnie stare emocje – złość, frustracja, gniew. Odwróciłem się i zobaczyłem panią Patter.

- Pani Patter?! Przecież pani nie żyje! Jak to... - nie zdążyłem nawet dokończyć zdania. Topielec wrócił do swojej pierwotnej postaci zdeformowanego ciała. Uderzył mnie bardzo mocno. Osunąłem się w ciemność, byłem zamroczony. Upadłem. Czułem, że on ciągnie mnie w stronę jeziora. Potem zostałem wrzucony do wody i przetrzymywany bardzo długo. Zacząłem tracić przytomność i nabierałem wody w płuca. Czułem kłujący ból w klatce piersiowej – zupełnie jakby ktoś wbijał mi całe tuziny szpilek w mój narząd oddechu. Potem usłyszałem strzał – przestałem się topić. Resztkami sił wyszedłem z wody i upadłem na brzeg. Następnie widziałem tylko ciemność...

****************************************************

Obudziłem się w domu. Okazało się, że zostawiłem włączonego laptopa z otwartym dokumentem tekstowym, w którym spisałem zaistniałe zdarzenia. Mieliśmy w domu wiatrówkę. Żona wzięła ją i pobiegła nad jezioro. Odstrzeliła topielca. Zabiła go, roztrzaskując mu głowę. Trafiła idealnie w drugie oko – byłem wtedy bowiem nad chatą zobaczyć ciało. Wokół było pełno ludzi i policji.

Po paru tygodniach wszystko ucichło. Każdy zapomniał o całej sprawie. Ale mnie każdej nocy męczyły koszmary. Każdej cholernej nocy czułem kłujący ból w płucach. Pewnego dnia nie wytrzymałem. Zostawiłem list, w którym wyjaśniłem wszystko żonie. Prosiłem, żeby powiedziała wszystko dzieciom – pomijając to, gdzie się udałem i co zamierzałem zrobić. O tym nie wspomniałem w ogóle. Napisałem tylko, że muszę odejść ze względu na męczące mnie koszmary. Sam udałem się na most, który, mimo wszystko, był dosyć wysoki. Rzuciłem się do wody...

Stało się. Utopiłem się. Nikt nie wyłowił mojego ciała. Leżę i gniję, ale jakimś cudem – na razie – zachowałem świadomość. Ale to uczucie słabnie.

*************************************************

Ostatnio słyszę tylko przytłumione krzyki i bulgotanie. Takie samo, jak przed dwoma laty słyszałem nad jeziorem. Straciłem wzrok, ale dalej mam czucie w rękach. Albo skrzydłach. Nie wiem, często mam wrażenie, że zmieniam ciało. I jestem bardzo głodny. Dziś chyba znowu pójdę nad rzekę. Może zjawi się ktoś, kto zechce ze mną popływać, żebym mógł choć na chwilę zapomnieć o głodzie...

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Ciekawe
Odpowiedz
Nudnr
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje