Historia

Niewidzialny młyn

maciekzolnowski 2 5 lat temu 808 odsłon Czas czytania: ~6 minut

Na Płaskowyżu Głubczyckim znajdowało się ongiś niewielkie sioło, przysiółek właściwie, którego nazwy nie pomnę. Pociąg Kolei Podsudeckiej, kursujący regularnie z Racławic do Głubczyc, zatrzymywał się w nim nieraz. Potem linię nagle zamknięto, bez wyraźnej przyczyny, a gęsty, świerkowy las porósł okolicę i samo torowisko, a raczej to, co z niego pozostało. Mój Boże, jak szybko uległ dewastacji i zdziczeniu teren niepielęgnowany, opuszczony przez człowieka! Jak w oka mgnieniu opanowała go nieokiełznana i na swój sposób agresywna przyroda! Ciekawe, ilu spośród obecnych racławiczan i głubczyczan zna upiorną legendę o niewidzialnym miejscu. A było to tak...

Przed wiekami w siole znajdował się młyn, który obsługiwał co najmniej dwie wsie. Ród młynarski był bogobojny i liczny, a dzieci chowały się zdrowe i silne. I tylko prawdziwy pech mógł to zmienić. Lecz – jak to w bajkach bywa – wszystko, nawet to, co najgorsze, zdarzyć się może. I oto któregoś razu rozpoczęła się niesamowita zaraza, która zaczęła stopniowo i systematycznie pustoszyć ową śląską krainę, a przyszła z Północy. Przechodziła od zwierząt na ludzi i z dorosłych na dzieci. Tak, zwłaszcza dzieci okazały się być mało odporne na mór. I nigdy już dżuma nie była tak straszliwą, tak nieodpartą i dozgonnie (wielozgonnie) owocującą. A jej oznaką widomą była szkarada krwi, wśród objawów zaś należałoby wymienić przede wszystkim ostre bóle, nagły zawrót głowy i obfity wyciek potów, poprzedzający śmierć raptowną.

Nastała jesień – pierwsza jesień od czasu, gdy pojawił się przeklęty mór. Ciężkie, wilgotne mgły-ciemnice i mgły-baranki coraz częściej omglały okoliczne pagórki płaskowyżu i gubiły się w wonnym i szumiącym jakoś złowrogo lesie. Słoneczny glans przez wiele dni nie raczył dobłysnąć na tafli Wilczych Stawów, a słońce nie mogło i chyba nawet nie chciało przebić się przez nisko wiszące chmury. I wszystkim się zdawało, że zima będzie długa i sroga.

Ukląkł wtenczas stary młynarz Maćko, przeczuwając to, co najgorsze, przed skromną kapliczką na rozstaju dróg, w pobliżu lasów i pól przepastnych, a wkoło – nic, tylko głuch. I pogrążył w żarliwej modlitwie i do Wszechmocnego zwrócił się tymi słowy:

- Panie! Jam jest uniżony twój sługa. Wysłuchaj mych błagalnych próśb. Zabierz mnie do siebie, jeśli łaska, ale dziatwę mą pozostaw tutaj na ziemi. A niechaj żyje a choćby i sto lat!

To rzekłszy, powstał, ażeby móc się oddalić i do domu na kolację przed zmrokiem zdążyć. A wokół było pusto i wilgotno jak w najgłębszej i najczarniejszej piekielnej jamie. Niby pusto, a jednak miało się dziwne wrażenie, że coś czai się w pobliżu w zielonkawej gęstwinie wśród sosen i świerków. I wtenczas wyrósł przed nim nieforemny i dziwaczny stwór jakiś szkaradny, z ogonem i brodą długaśną, trochę przypominający starca.

- A coś ty za męciołak jeden i czego chcesz? – rzucił wyraźnie zaskoczony niecodziennym towarzystwem młynarz.

- Nie lękajcie się, Maciejku. Chciałem z tobą jeno trochu porozmawiać.

I dziadyga mu przedstawił swój punkt widzenia na najbardziej palące, aktualne i teologiczne sprawy, po czym dobąknął:

- Widzisz, Bóg chrześcijan tobie nie dopomoże, familii twej Maciejowej przed zarazą nie uchroni.

Zadumał się praporuszyciel kół młyńskich i chciał po kolei zaprzeczać, w odpowiedzi na argumenty leśnego dziadka, ale przypomniał sobie wnet, iż nie dalej jak siedem lat temu, wtenczas, kiedy w całym powiecie klęska urodzaju była, dobry Bóg ani palcem nie kiwnął dla rolników i ich trzody ratowania. A jak jednej głuchej i bezzębnej ćwierćniewiaście chłop się gdzieś zagubił, a następnie w sąsiedniej wsi odgubił (i na dodatek nie sam), to Wszechmocny – skądinąd kawaler – ani pisnął o tym i pary z gęby nie puścił, choć dobrze wiedział, do której to zguba zawitała dziewki, i do którego łoża zębatej, piersiatej i słyszatej tam wlazła. Tak, bez cienia wątpliwości Bóg był – w najgorszym razie – wrednym knotem, a w najlepszym – leniwym nicponiem.

- To co mam czynić? Odpowiedz! – wywrzeszczał już zdesperowany bogobojnik.

- Przed wiekami żyli na tych ziemiach prawdziwi Słowianie, mężni i dumni ze swych guseł. Później wszystko się zmieniło na rzecz ciemnogrodu. Europa, panie, psia mać! To dopiero jest ciemnogród bez żadnej tradycji i zdrowego rozsądku, a więc i bez przyszłości. Biesiulki, takie, jak ja, w większości wybito, wytępiono niczym szkodniki jakie. Ale to temat na inną okazyję. Powiem ci tera, co się stanie. Ty jeden Maciejka wraz z rodziną zostaniesz ocalony, musisz tylko oddać mi pokłon. I po bólu! Widzisz, jakie to proste?!

Zawahał się na taką bluźnierczą propozycję pan życiodajnych ziaren przemielonych na mąkę, lecz kiedy wyobraził sobie cudną swą żoneczkę i dzieciatki-trupiatki na łożu śmierci, cierpiących największe możliwe katusze, oblanych siódmymi potami i okrutnie pokrwawionych, natychmiast wyzbył się wszelkich wątpliwości. Padł na kolana i oddał plugawemu biesowi pokłon, głośno przy tym łkając.

Ale kiedy wrócił do domu, dopiero wtenczas okazało się, że ma prawdziwy powód do płaczu. Na miejscu nie zastał bowiem kompletnie nic. A kiedy spojrzał na swą pierś, ręce oraz nogi, zrozumiał, że wszystko, co kochał, stało się niematerialne i znikło zupełnie.

- A więc bies mówił prawdę. Toż to podświat najprawdziwszy! – mruknął pod nosem, którego notabene nie potrafił dostrzec ani nawet dotknąć. – Zaraza nie sforsuje bram mego folwarku, którego przecie nie ma, nie przekroczy bura suka wrót, których przekroczyć się nie da.

Minęło wiele, wiele lat i wieśniacy z okolicznych wsi zdążyli zapomnieć o – jak sami mówili – pochłoniętym przez mgłę lub też zapadniętym pod ziemię i obróconym w nicość siole. Pamięć ludzka to doprawdy dziwne cudło – potrafi rozwiać się w jednej chwili niczym kupka pożółkłych listków na polach beskrzewia. W żyznej nad Osobłogą dolince wybudowano wkrótce nowoczesny młyn, zaorano ugory, obsiano je zbożem, a krowy, owce i kozy wyszły na pastwiska – i tak życie z wolna, z mała, niby przebiśniegi po zimnie, zaczęło pojawiać się to tu, to tam na wyniszczonych zarazą terenach.

Tymczasem mieszkańcom niewidocznego młyna, którzy sami również byli niewidzialni, zaczęło już brakować lekarstw, żywności i zboża na mąkę. Złaknieni towarzystwa innych, umierali z żalu i osamotnienia – i to pomimo faktu, iż sami byli nieco nieobecni.

Nastała któraś z rzędu jesień. I ciężkie, wilgotne mgły coraz częściej oplatały okoliczne pagórki Płaskowyżu Głubczyckiego i gubiły się w wonnej i z cicha szemrającej kniei. Słoneczko nie mogło przez wiele dzionków przebić się przez nisko wiszące chmury.

W takiej oto scenerii ukląkł ponownie stary młynarz przed skromną kapliczką nadrzewną na rozstaju dróg, w pobliżu borów i pól przepastnych, i zanurzył się w żarliwej modlitwie i przemówił tymi słowami:

- Panie mój! Wybacz mi, bo zgrzeszyłem. Wysłuchaj przeto gorących mych próśb. I zabierz mnie do siebie, jeśli jest taka wola twoja. Ale niechaj ma rodzina żyje normalnie! Niech nikt nie umiera z tęsknoty, samotności, głodu, chłodu czy braku lekarstw!

Słysząc to, Pan Bóg ulitował się nad skruszonym młynarzem i uczynił naustronione i nie w pełni doumarłe gospodarstwo na powrót widzialnym, a wieść o cudownym wydarzeniu obiegła świat lotem błyskawicy. Nareszcie Maćki mogły się nasycić, a i do woli nagadać z sąsiadami i od dawna niewidzianymi krewniakami.

Od tamtej pory tłumy nieprzebrane odwiedzały młyn każdego dnia, uniemożliwiając tym samym jego mieszkańcom w miarę normalne w nim funkcjonowanie. Przybywali nawet skośnoocy Azjaci z cesarstwa zamorskiego – Kraju Kwitnącej Wiśni, by się ciekawie pogapić, a oczy swe zmrużone nasycić. Aż wreszcie miarka się przebrała i Maćko – senior zdegustowanej paranteli – powiedział razu jednego: „hola, dość tego, basta”. I w tajemnicy przed wszystkimi, w ciągu zaledwie dwóch dzionków, młynarzowe plamię się spakowało, zabrało najpotrzebniejszy swój dobytek, rozebrało do cna cały, calutki przysiółek, tak, że nic z niego nie pozostało, i powędrowało gdzieś hen wysoko w góry, kierując się ku Sudetom. A ludzie z czasem uznali domrzony młyn za miejsce nawiedzone i zaprzestali w ogóle tam przychodzić.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Dzięki! Pozdrawiam! :)
Odpowiedz
Ciekawe
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje