Historia

Pluton II - droga powrotna

nieprawicz 1 5 lat temu 4 078 odsłon Czas czytania: ~4 minuty

Cześć. Nazywam się Jerzy Padelewski. Jestem Astronautą ale to już pewnie wiecie dzięki mojemu pierwszemu vlogowi. Nie mam za wiele czasu gdyż równo za godzinę muszę dostarczyć aparaturę optyczną na jedną z kolonii marsjańskich. Przejdźmy zatem do setna sprawy jakim jest kontynuacja mojej opowieści, która wydarzyła się na Plutonie. Otóż w drodze powrotnej zobowiązałem się przetransportować na ziemię parę znalezisk wykopaliskowych w tym nefrytowy obelisk o detalicznych i obcych mi inskrypcjach. Nie przywiązywałem z początku zbyt dużej wagi do "cargo" które wiozę. Myśl ciągle zaprzątał mi fakt iż ktoś kto umarł w tych wykopaliskach był prawie na pewno moim klonem.

Czemu jednak miałoby to być prawdą a nie zbiegiem okoliczności? Cóż, są dwie teorie. Pierwsza jest taka że był to mój sobowtór, w co nie wierzę. Druga zaś iż to był klon wychodowany dzięki tkance mojego DNA. Jak teraz o tym pomyślę wydaje mi się dość dziwnym że Marynarka Gwiezdna gromadzi próbki DNA dla każdego z zarejestrowanych tam astronautów. Dowiedziałem się tego od jednego z moich kolegów po fachu ale tożsamości jego wymieniać nie będę. Powracając do mojej opowieści:

Lot krążownikiem Orzeł X-12 trwał w najlepsze. Przeszklony kokpit zapewniał mi doskonały punkt obserwacyjny. Dzięki osłonie antygrawitacyjnej większość drobnych odłamków meteorów czy gwiezdnego pyłu rozpraszała się nie czyniąc maszynie żadnej szkody. Lecąc tej klasy pojazdem nie musiałem się martwić o pole grawitacyjne planet i jego umiejętne wybijanie się w "drugą prędkość ucieczki" jak to robiono za starych czasów, kiedy to mnie nie było jeszcze na świecie. Wiedząc iż do najbliższej przystani mam dzień drogi, przełączyłem systemy na autopilot. Nie bez rezerwy; Obawiałem się iż elektronika tak jak przy podchodzeniu do lądowania na Plutonie, może znów ześwirować. Dlatego też wszystkie systemy uprzednio sprawdziłem kilkoma testami na kalibrację... I nic.

Żadnych najmniejszych problemów.

Mając włączony autopilot przeszedłem od niechcenia do hangaru w którym znajdowały się artefakty wykopalisk. Cisza jak makiem zasiał a jednak jakby wsłuchać się w tą ciszę coś nieustannie piszczało. Z początku myślałem iż to efekt tego że krew jest pompowana do moich naczyń krwionośnych i stąd słyszę pracę mojego ciała ale to nie było to. Pisk ulegał efektowi Dopplera. Tak jak na Ziemi słyszymy natężenie dźwięku kiedy to samochód przejeżdża obok nas tak ja słyszałem coraz bardziej natarczywy pisk w miarę jak przybliżałem się do pokrytego dziwnymi inskrypcjami obelisku.

Po około godzinie zaczęło mnie to już tak drażnić iż owinąłem znalezisko dwoma poduszkami jakie miałem w swojej sypialnianej śluzie i podążyłem do kokpitu sprawdzić czy wszystko działa jak należy. Hologram na ekranie głównym wykazywał iż kurs został lekko skorygowany przez autopilot.

W dzisiejszych czasach sztuczna inteligencja nie jest niczym nowym ale z jakiejś niebanalnej przezorności nie instaluje się jej nigdy na okrętach wojennych. A to wiele mówi o tym do czego jest zdolna. Ale do rzeczy zbaczamy z tematu:

Otóż już miałem wyjść z kokpitu i udać się na średnio wygodną drzemkę w śluzie gdy na radarze pojawił się niewielkiej masy obiekt. "Zapewne jakiś złom" pomyślałem i ustawiłem aparaturę skanerów

by prześwietlić owe znalezisko. Dopiero później okazało się iż jest to szalupa ratunkowa. Wyłączyłem autopilot i postanowiłem się zbliżyć do obiektu. Ostatecznie wyhamowałem na tyle aby przy pomocy dwóch mechanicznych ramion włożyć kapsoidalnie kształtny obiekt do wnętrza hangaru. Tam też przeżyłem kolejne zaskoczenie. Otóż szalupa ratunkowa pokryta była żółtawym nalotem. Znak iż skądkolwiek przybyła, musiała zostać oblepiona żółtawym pyłem z pierścieni Saturna. Dopiero po starciu wierzchniej warstwy gwiezdnego osadu dopatrzyłem się krzaczastych napisów z których to wywnioskować mogłem iż była to kapsuła japońska bądź koreańska. Nie znam się na niuansach ich napisów by rozróżniać jedno od drugiego. W grę więc także wchodzili i Chińczycy.

Otworzywszy kapsułę spodziewałem się zobaczyć ciało. Jakież było moje zdziwienie gdy zobaczyłem kombinezon astronauty wypełniony po brzegi kasku zafoliowanymi ampułkami z narkotykiem. Nie ulegało wątpliwości iż ktoś na orbicie Saturna próbował przemycić ten syf i pozbył się dowodów. Dowodów które teraz miałem ja i mogłem za to beknąć, tak więc po szybkim zastanowieniu się zdecydowałem iż tłumaczyć się ze znaleziska nie będę. Pozostawiłem znalezisko otchłani kosmosu, wyruszyłem w dalszą drogę powrotną. Nastawiwszy autopilot poszedłem spać na góra 10 godzin. To wystarczająco dużo czasu by się wyspać i powitać stację orbitalną Neptuna.

Co działo się później nie sposób opisać inaczej niż senne majaki i efekt osamotnienia. Śniąc zagłębiałem się coraz dalej i bardziej w czarne nieodkryte oko horyzontu zdarzeń, z którego wybudzałem się po trzykroć. Na domiar złego znów zacząłem słyszeć ów dziwny świst który dochodził z czeluści hangaru. W końcu zmęczony i niewyspany, wybudzony po raz czwarty zdecydowałem się zmierzyć z natrętnym artefaktem i wysupławszy go z objęć poduszek chwyciłem go oburącz. To co zobaczyłem potem wstrząsnęło moim jestestwem do granic możliwości i do dziś nie jestem pewien na ile była to mara senna, a na ile rzeczywistość. Przed oczyma ujrzałem ARMADĘ, chordę gwiezdnych statków, pustoszącą przestrzenie kosmosu. Widziałem terror w jego najczystszej formie, poczynając od niewolnictwa a kończąc na pierwotnym strachu. Przez moment widziałem też jakoby w przyspieszonym tępie, rozwój i upadek niezliczonych cywilizacji gnących się pod potęgą tej nieustraszonej siły, potęgi, przed którą drżeć winien każdy Ziemianin. W wizjach jakich doświadczyłem nie było ani krzty godności, ani krzty współczucia czy poszanowania. Strach omiótł mną jakobym pogrążał się we wzburzonych falach oceanu. Jakoby szczytem i największą łaską była śmierć a nie trwanie w tym szaleństwie. W końcu wypuściłem obelisk z rąk. Przez pół godziny próbowałem dojść do siebie. Z marazmu i zaszczucia wyrwał mnie komunikat z kokpitu.

Zbliżałem się do orbitalnej kolonii Neptuna. Tam też przycumowałem uradowany iż jestem znów pośród ludzi. Pośród błogosławionej cywilizacji. Możecie spodziewać się co było dalej. Upiłem się w pierwszym lepszym barze na jaki trafiłem. Dziś z perspektywy czasu uważam że postąpiłem lekkomyślnie ale wykonałem zadanie. Dostarczyłem próbki z wykopalisk na Plutonie w odpowiednie ręce. To już naukowcy zdecydują jaką wartość odkrywczą posiada ten przeklęty kamień. Co do znaleziska opium w kapsule ratunkowej i spotkania swojego klona na Plutonie... Te dwie sprawy wolałem przemilczeć. Kto wie ile niewyjawionych sekretów posiada jeszcze Marynarka Gwiezdna wraz ze wszystkimi ich podwykonawcami w postaci wielkich koncernów energetycznych. I jakie przerażające tajemnice spowija kosmos.

[THE END]

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Bardzo fajne. Nie kończ tego jeszcze plz.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje