Historia

Piekielny Owoc

nieprawicz 0 5 lat temu 877 odsłon Czas czytania: ~4 minuty

Kiedy piszę te słowa jest rok 1650. Nazywam się Morgan Neil i byłem marynarzem od przeszło 20lat. Dziś jestem już starym wilkiem morskim, który postanowił spisać swoją historię. Jednak jest ona niecodzienna. Ktoś mógłby nawet rzec iż dziwaczna. Otóż tylko raz zdarzyło mi się być rozbitkiem

i ów raz wystarczy bym opowiedział swoją historię. Stałem się nim na nienazwanej jeszcze nikomu wyspie za sprawą angielskiego korsarza, który zatopił statek handlowy na którym służyłem. Wiał wtedy silny wiatr północno-zachodni a odłamki i strzępy łajby uratowały mi życie wiodąc na zapomnianą przez boga wyspę. Tam też po ocknięciu się zauważyłem iż moja noga zostałą przebita przez drewniany odłamek. Ostrożnie wyrwałem drewniany brzeszczot przeklinając po trzykroć i rozdzierając swoją koszulę opatrzyłem swoją ranę.

Znajdowałem się gdzieś na morzu karaibskim zapewne nie daleko od Tortugi lecz jak okiem sięgnąć znikąd ratunku nie mogłem uwidzieć. Pogoda była jak pod psem. Lało niemożebnie, grunt rozmiękł pod moimi nogami zaś przedzieranie się przez zarośla sprawiało mi kłopoty. Utykając na prawą nogę postanowiłem iść w górę lądu aby znaleźć strumień słodkiej wody. Niestety z powodu utraty krwi zemdlałem spowity głęboko w zaroślach zielonego piekła. Obudziły mnie promienie słońca prześwitujące przez korony palm. Podniósłszy się z wyschniętego błota poczułem natychmiastowe pragnienie. Podejmując wędrówkę z miejsca w którym zasłabłem szybko przekonałem się iż wyspa jest na tyle mała iż żadnej rzeki, ni strumienia nie posiada. Na taką prognozę usiłowałem znaleźć choć namiastkę wody pitnej w zakolach wielkich liści lecz tam woda już wyparowała a ja począłem dotkliwiej odczuwać pragnienie. Nie mając wyboru postanowiłem poszukać owoców. Nie znalazłem jednak

żadnych bananów na bananowcach ani żadnych kokosów na przeklętych kokosowcach. Sfrustrowany, pozostawiony z myślą iż przyjdzie mi umrzeć na tej cholernej wyspie postanowiłem zjeść lub przynajmniej przerzuć w poszukiwaniu wody co grubsze łodygi i liście. To jednak nie zaspokoiło mojego pragnienia. Już miałem się poddać gdy zauważyłem pośród zieleni pewną niecodzienną poświatę. Wiedziony mglistym przeczuciem podążyłem za znakiem zesłanym z niebios i dotarłem na niewielką polanę pośrodku której wśród traw znalazłem niecodzienny dorodnie obrodzony krzew. Do dziś nie wiem jaka to była roślina. Z wyglądu przypominała krzewy pomidora lecz owoc był inny bardziej niezwykły. Miał chropowatą teksturę koloru malinowego i był na tyle duży by równać się z najdorodniejszym z ananasów. Niepewnie wziąłem jeden z co najmniej tuzina owoców do ręki i licząc się z faktem iż może być trujący, zatopiłem w nim zęby. Smak z początku był słodkawo mdławy lecz po chwili coś poczęło palić mnie w klatce piersiowej. Miałem wrażenie jakbym konsumował żywy ogień. W pierwszym momencie chciałem zwymiotować i już miałem to zrobić gdy to żar począł rozchodzić się po całym moim ciele. Wrażenie było tak silne iż jakaś nienazwana siła sparaliżowała mnie. Przez długi czas leżałem na wznak brzuchem do góry próbując zaczerpnąć powietrza. Straciłem w końcu przytomność i obudziłem się gdy zapadła ciemna gwiaździsta noc.

W ciemności było mi niemożebnie zimno. Rześki monsun smagał moje ciało na polanie gdzie spożyłem ten piekielny owoc. Dopiero nad ranem gdy przywitała mnie łuna słoneczna dokonałem ponownego odkrycia. Otóż ów owoc prócz palącego, mięsistego miąższu posiadał wewnątrz twardą skorupę która po rozbiciu o kamień zawierała w sobie coś na kształt mleczka. Zachłannie wypiłem załą zawartość łupiny. Teraz już wiedziałem że najlepsza część tego nienazwanego owocu tkwi w jego samym środku.

Ugasiwszy więc pragnienie po raz pierwszy doznałem ulgi. To wtedy pojawiła się u mnie motywacja by przetrwać za wszelką cenę. Niestety moja zraniona wcześniej noga nie miała się tak dobrze jakbym oczekiwał. W ranę wdała się bowiem gangrena. Skaza była paskudna i pojawiły się na niej ropienie.

Zdesperowany i nie wiedząc jak inaczej temu zaradzić postanowiłem zdobyć się na eksperyment.

Odwiązałem tkaninę służącą mi za bandaż. Wycisnąłem z miąższu owocu wszelkie soki i skropiłem nimi ranę. Potem zabandażowałem ranę raz jeszcze, tym razem wraz ze skórką tego diabelskiego owocu. Moje oczekiwania o dziwo spotkał efekt. Oto rana przestała ropieć i poczęła się zabliźniać w zastraszającym tępie. Nie minęło więcej niż sześć dni jak moja noga kompletnie się wygoiła a ja dziękowałem bogu iż na świecie istnieje tak użyteczna roślina. Moja radość nie trwała jednak wiecznie kiedy to spostrzegłem jak ów owoc wpływa na mnie po dłuższym jego zjadaniu. Żywiąc się bowiem piekielnym owocem począłem mieć niepokojące sny. Były to koszmary, które przynosiły mi z zaświatów grozę. W nich to usilnie poszukiwałem wody, zjadałem swoje własne ciało, bądź wspinałem się na ostry ociosany wiatrem szczyt góry. Szybko też zauważyłem, że bardziej od mleczka z łupiny, podchodzi mi piekący w język miąższ ze skórką. W pewnym sensie uzależniłem się od tej rośliny na tyle że nie podejmowałem prób poszukiwania słodkiej wody gdzie indziej aż po przeszło miesiącu zjadłem wszystkie owoce z krzewu i począłem cierpieć głód oraz pragnienie. Moje żyły paliły jakoby był w nich żywy ogień. Oczy moje poczęły dostrzegać zmory i zwidy jakich nawet pijak nie mógłby uwidzieć. Aż w końcu moja skóra również poczęła mnie palić. I gdy już myślałem że przez moją głupotę pójdę przed oblicze pana, nagle i niespodziewanie wyspę nawiedził sztorm. Przyniósł ze sobą deszcz. Łapczywie połykałem krople wody i spijałem je z zakoli liści nie zwarzając na ból w jakim były moja skóra i mięśnie. Soki diabelskiego owocu nadal krążyły w mojej krwi i niechybnie umarłbym z niedożywienia gdyby nie zbłąkany okręt hiszpański, który przybył do brzegów wyspy by przeczekać ów sztorm. Odnalazłem ich obecność na następny dzień gdy to wyszedłem na brzeg wyspy w poszukiwaniu krabów. Z początku myśleli żem jakiś pirat ale po krótkiej rozmowie pozwolili mi zabrać się na ich łajbę. Stamtąd dopłynąłem do brzegów Tortugi. Nie powiedziałem nic o odkrytym przeze mnie diabelskim owocu, który wypala żyły, leczy rany i przywodzi umysł do majak. Chciałem przez to uniknąć niepotrzebnych komplikacji być może i przesłuchania. Do jakich okropności mogliby się posunąć ci którzy by zbadali dogłębnie właściwości tego owocu. Tego nie wiem i nie chcę wiedzieć.

[THE END]

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje