Historia

Wojna strachów cz.1

grzanka 0 5 lat temu 371 odsłon Czas czytania: ~8 minut

Miałeś kiedyś wrażenie że nie macie celu? Nie tego który będziecie realizowali za godzinę, miesiąc, rok. Że nie macie celu w swoim życiu. Czuliście się kiedyś bezużyteczni, nieprzydatni z obawami że zostanie tak już na zawsze?

Ja tak właśnie się czułem. A w zasadzie to o wiele gorzej, o wiele bardziej - hmm jakby to nazwać - pusto, tak myślę że to będzie dobre określenie. Ale żeby to zrozumieć musimy cofnąć się trochę wstecz. Musicie poznać mnie, zanim poznacie moją historię.

Nie zrozumcie mnie źle, kiedy to czytacie zapewne już nie żyje, albo nawet gorzej ale jest to ważne. Mam na imię Kamil i mam 23 lata. Świeżo po szkole postanowiłem przeprowadzić się do dużego miasta w poszukiwaniu pracy.

Ta, miałem już dość tej zatęchłej dziury w której mieszkałem a w zasadzie wegetowałem. Brak rozrywki, perspektyw czy czegokolwiek do robienia w wolnym czasie to tylko niektóre z zalet tego miejsca. Wtedy jeszcze byłem pełen nadziei, na znalezienie celu, dobrobytu, miłości. Nic z tych rzeczy nie znalazłem tam gdzie żyłem do tej pory, przynajmniej nie na stałe i nie takie jakie chciałbym żeby naprawdę były. Wszystko to jednak z każdym kolejnym dniem obracało się w popiół pozostawiając kolejne rany na moim sercu i na mojej psychice.

Nowe miasto choć opiewało nowymi możliwościami to rzadko dla gości takich jak ja - bez kasy, wpływowych starych i dobrego wykształcenia. Co prawda udało mi się znaleźć pracę ale byłem - jak to sam kiedyś na nich mówiłem- korpo szczurem. Siedziałem całymi dniami za biurkiem, w pracy której nie lubiłem, pośród osób które tylko czekały na choćby drobne potknięcie.

Dni w pracy dłużyły się niesamowicie, stawka choć nie narzekałem była daleka od tego o czym myślałem przeprowadzając się tutaj. No i do tego ten szef, przysięgam że któregoś dnia nie wytrzymam i zabiję skurwiela. Nadszedł jednak dzień który wszystko zmienił, puszka pandory została otwarta a to co w niej było zmroziło krew w żyłach i przysporzyło gęsiej skórki na karku wszystkim tym którzy uważali się za twardzieli.

Dzień jak co dzień, takie życie w korpo, 6:00 budzik, prysznic, szybkie śniadanie, przebranie się i droga do pracy. Nic nie zapowiadało jakiejś nagłej zmiany sytuacji. Droga dzieląca moje mieszkanie na przedmieściach od miejsca pracy zazwyczaj zajmowała mi 30 min samochodem.

Pokonywałem znudzony kolejne skrzyżowania. Ludzie śpieszący się do pracy, jakaś mała stłuczka, ktoś wysiadł z samochodu i wydziera się w stronę drugiego. Każdy kto pracował w dużym mieście chyba wie o czym mówię.

Nagle wszystko zamarło, czas zwolnił a ja usłyszałem ogromny huk, zaraz po tym chmurę pyłu w odległości około 4 km od miejsca w którym się znajdowałem. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Może jakiś budynek poddano rozbiórce. W końcu odgłos dochodził ze starej części miasta gdzie jest kilka takich ruder straszących swoim wyglądem już od dłuższego czasu.

Szybko jednak zrezygnowałem z tego słysząc kolejne uderzenia tym razem w znacznie większej odległości i dochodzące z różnych stron. Były one chroniczne, jakby uderzenia zegara, jedno oddalone w czasie od drugiego o 40 sekund. Szybko włączyłem w radiu stację informacyjną mając nadzieję że czegoś się dowiem. Tak też było jednak to czego się dowiedziałem wcale mnie nie uspokoiło.

Po włączeniu stacji usłyszałem głos młodej dziennikarki, nie był on jednak taki jak zazwyczaj słyszymy w tego typu mediach - stonowany, poważny i bez zająknięcia. Zamiast tego był przepełniony grozą i strachem, mówiła w pośpiechu często gubiąc dech. Kiedy z głośników zaczęła dobiegać audycja była w środku zdania.

-...potwierdzenie, zostaliśmy, podobnie jak niemal cała Europa, zaatakowani przez nieznanego wroga. Atak nastąpił z zaskoczenia. Najeźdźcy najprawdopodobniej użyli broni chemicznej lub biologicznej o nieznanym w chwili obecnej działaniu. Nasze oddziały lotnictwa nie odpowiadają. Ze wstępnych raportów wynika że ktoś przeniknął w ich struktury i uniemożliwił im w nieznany sposób podniesienie jednostek do lotu. Zaleca się wszystkim pozostanie....

Zmniejszyłem głośność, stara śpiewka nie była mi w tej chwili potrzebna. Rozejrzałem się dookoła, panika niczym mgła spowiła już całe miasto. Ludzie w amoku przepychali się, uciekając często sami nie wiedzieli dokąd. Nie zastanawiając się nawet chwili dłużej zawróciłem i nie zważając na przepisy popędziłem w stronę mojego mieszkania.

Im dalej jechałem tym moim oczom ukazywał się większy chaos, pierwsze rozbite samochody, wybite szyby, ranni. Niektórzy zasłaniali swoje twarze chustami, koszulkami, szalikami, inni po prostu biegli w popłochu. Cała scenografia zmieniła swój koloryt, niebo jakby poszarzał a słońce zaszło za chmurami. W takich chwilach można zobaczyć jak działa ludzki strach i ludzie ogarnięci nim.

Wszyscy poruszali się jak w stadzie zaatakowanym przez watahę wilków, szukając własnej drogi ucieczki od tej makabry. Mimo całego tego straszliwego spektaklu nie zauważyłem nawet jednego radiowozu. Pomyślałem że to niemożliwe, w końcu wystarczy nie wielka awantura w knajpie i zjawiają się po kilku minutach a tutaj całe miasto prowadzi swój osobisty wyścig śmierci do bezpiecznego miejsca, lub miejsca które się takie wydaje.

Rozglądając się za jakimkolwiek radiowozem przez całą drogę do mojego mieszkania, która w takim pędzie zajęła jakieś 5 minut nic jednak nie dostrzegłem. Kiedy tylko dojechałem na miejsce wyskoczyłem z samochodu i ruszyłem do swojego mieszkania jak gdyby goniła mnie sama śmierć. Pędem otworzyłem drzwi do klatki i nie czekając na windę popędziłem do mojego mieszkania na czwartym piętrze.

Kiedy tylko przestąpiłem jego próg zamknąłem drzwi na 2 zamki oddychając nieco z ulgą. Szybko jednak zrozumiałem że to jeszcze nie czas by cieszyć się z czegokolwiek i że z tego co mówili do ataku została użyta broń biologiczna lub chemiczna. Szybko ruszyłem do półki po taśmę i ręczniki które namoczyłem. Następnie zatkałem i zakleiłem wszystkie szpary, otwory wentylacyjne i inne kanały łączące moje mieszkanie z światem zewnętrznym.

Sprawdziłem szybko moje zapasy które nie napawały mnie zbytnim optymizmem. 5 dużych butelek wody nie gazowanej, kilka piw i jedzenia na co najwyżej 4 dni. Nie tracąc czasu póki jeszcze było to możliwe włączyłem elektryczny czajnik pełen wody. Następnie postanowiłem włączyć telewizor z myślą że może tam dowiem się czegoś więcej.

Na kanale informacyjnym trafiłem na reportaż z miejsca uderzenia jednego z pocisków. Sam nie wiem czy gość był totalnym idiotą czy miał jaja ze stali ale jedno było pewne - dostarczał informacje których w tamtym czasie bardzo potrzebowałem. Co dziwne w okolicy miejsca uderzenia zdołałem zauważyć zaledwie 2 policjantów. Zero wojska, służb specjalnych, nic.

Kamera pokazywała miejsce uderzenia, dół szeroki na około sześć i głęboki na trzy metry. A w nim pocisk wielkości samochodu osobowego. Z krateru unosiła się mgła o blado zielonym kolorze oraz dobiegał syczący dźwięk. Funkcjonariusze próbowali odciągnąć gapiów i reporterów od tej przerażającej atrakcji jednak było ich zwyczajnie za dużo.

W pewnym momencie dziennikarz zamilkł na chwilę, kamera obróciła się na jakiegoś mężczyznę, najprawdopodobniej gapią nie zdającego sobie sprawy z zagrożenia. Twarz mężczyzny wygięła się spazmatyczny, nienaturalny sposób, żyły na jego ciele przybrały ciemnego niczym smoła koloru i zdawały się wychodzić na wierzch. Oczy odwróciły się białkami a mężczyzna upadł na ziemię. Zaczął trząść się i wyginać z wyrazem nieludzkiego bólu na twarzy.

W końcu któraś z osób znajdujących się w pobliżu postanowiła spróbować mu pomóc. Próbowała go przytrzymać jednak drgawki były tak silne że nie było szans ich opanować. Po chwili z jego ust zaczęła toczyć się piana a z oczu i uszu coś co przypominało krew. Po chwili drgawki ustały, osoba udzielająca pomocy nachyliła się nad nim w celu sprawdzenia oddechu.

Wtedy właśnie włosy stanęły mi dęba a nogi zrobiły się miękkie jak z waty. To powykrzywiane coś leżące na ziemi popatrzyło swoimi pustymi niczym studnia białymi ślepiami na swojego ratownika i jednym szybkim ruchem zatopiło swoje kły w jego szyi.

Mężczyzna oszołomiony próbował wyrwać się ze szponów śmierci, miotał, próbował złapać oddech. Wszystko to jednak na nic, potwór trzymał go niczym lew swoją ofiarę i nie planował puścić dopóki nie wyzionie ostatniego tchu.

Co z ludźmi dookoła? Jedni zaczęli uciekać z krzykiem, inni stali zamurowani masakrą malującą się przed ich oczami. Funkcjonariusze chwycili za broń celując w stronę bestii, nim padł pierwszy strzał to dziwaczne stworzenie stało już na dwóch nogach gotowe rzucić się na nich. Wtedy padł pierwszy strzał. Kolejne wtórowały zaraz zanim niczym mordercza orkiestra jednak nie powstrzymało to tego wybryku.

Dopadł on jednego z funkcjonariuszy podczas kiedy ugryziony przed chwilą mężczyzna trząsł się na ziemi dokładnie tak jak coś co próbował ratować wcześniej. Wtedy właśnie mężczyzna trzymający kamerę upadł lub ją upuścił a transmisja się zakończyła.

Ja pierdole co to było. Czy właśnie tak wygląda działanie tej broni?

Pytania mnożyły się w mojej głowie jednak odpowiedzi na nie nie przybywało. Wiedziałem jedno. Cokolwiek to było lepiej tego unikać i póki to możliwe pozostać w domu. Zapasy co prawda nie są spore ale oszczędzając je może uda mi się przeżyć 4-5 dni. Potem może odwiedzę mieszkania moich sąsiadów którym nie udało się do nich dotrzeć, tam również powinienem coś znaleźć.

Nie tracąc więcej czasu podłączyłem telefon do ładowarki, pomyślałem że może on się przydać w późniejszym czasie do skontaktowania się z kimś a nie wiadomo jak długo prąd będzie jeszcze dostępny. Wyciągnąłem z szafki latarkę, kilka świeczek i zapalniczkę. Zza szafy udało mi się wydostać niewielkiej wielkości maczetę którą miałem tam schowaną „na wszelki wypadek”. Postanowiłem wyjrzeć przez okno i zobaczyć jak wygląda sytuacja na podwórku przed moim blokiem. Jako że podwórko to w pewien sposób łączyło kilka dużych bloków mieszkalnych zawsze dużo się tam działo. Dzieci bawiły się na placu zabawa, ludzie wychodzili na spacer z psem czy po gazetę do sklepu, a małolaty jarały szlugi na ławeczkach.

Tym razem jednak nie ujrzałem tego co znajduje się tam zazwyczaj. Te bestie już tu dotarły. Jakiś nieszczęśnik chyba próbował dostać się na klatkę schodową swojego bloku, niestety teraz jest rozszarpywany przez 3 odmieńców. Widok był straszny, krew tryskała na wszystkie strony a jeszcze żywa biedaczyna darł się wniebogłosy kiedy kolejna para zębów wbijała się i rozszarpywała jego ciało. Krew tryskała jak fontanna, a te bestie pożerały jego jelita jak smakowity kąsek.

Nie mogłem dłużej na to patrzeć, zasłoniłem rolety i odwróciłem się. Jeszcze przez chwilę stałem tak nieruchomo mając przed oczami obraz tego co przed chwilą zobaczyłem.

{Wiadomość od autora}

Witam, jest to moja pierwsza pasta dlatego zapewne jej poziom nie jest zbyt wysoki i jak zgaduję wkradło się tam kilka błędów. Jeśli chodzi o ciąg dalszy to mam już w głowię pomysł na kilka/kilkanaście kolejnych części jednak chciałbym poznać waszą opinię dlatego dajcie znać w komentarzach czy chcielibyście zobaczyć kolejną część.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje