Historia

Post Apo - Zwierz

nieprawicz 2 4 lata temu 854 odsłon Czas czytania: ~8 minut

Jest rok 2145. Cywilizacja naszej planety ziemi runęła w gruzach nuklearnej wojny. Wojny do której jeszcze wiek wcześniej nikt nie przypuszczał że dojdzie. Jak to się stało? Tego nawet nie pamiętali moi rodzice.

Dziś cała Europa łącznie z większą częścią Azji i Ameryki Północnej jest radioaktywna. Promieniowanie jest tylko nieobecne w Australii i Ameryce Południowej do których to obszarów wyemigrowała większość ludzkości.

Ci co zostali, żyją z dnia na dzień w post apokaliptycznym klimacie i paradoksalnie mają się wcale dobrze.

Nazywam się Mateusz Kaprowski a opowieść jaką tu wam przedstawię po krótce streści mój żywot, świat w jakim się znajduję i sytuację geopolityczną. Jestem Polakiem i jako przedstawiciel swojej nacji mieszkam w prawie opustoszałym Poznaniu. Podróżuję po mieście odwiedzając betonowe wioski i slumsy jakie powstały na przestrzeni ostatnich 50 lat. Ludzkość po wojnie nuklearnej nie wymarła jak muchy w słoiku z trucizną.

Wręcz przeciwnie. Przystosowaliśmy się i próbujemy żyć bez większych ekscesów. W krajach nieskażonych prowadzone są prężne badania nad lekami stopującymi efekty promieniowania i mutacji. Loty w kosmos odeszły w zapomnienie. Dziś każdy średniozamożny mieszczanin ma wysłużony kombinezon z maską gazową, swoją broń w postaci noża, pałki lub innego narzędzia ścisłego zarachowania oraz co najważniejsze Radio z wmontowaną krótkofalówką dzięki której my możemy porozumiewać się i rozmawiać na odległość, wymieniać się doświadczeniem. Także Internet nie został całkowicie zniszczony. Na laptopie który jest moim chyba największym skarbem nadal uczęszczam się na forach informacyjnych bogatych w rady typu: jak przefiltrowywać radioaktywną wodę, jak prowadzić dietę, co robić gdy jest się napromieniowanym i tym podobne.

Jeżeli chodzi o najazdy bandytów i rzezimieszków to owszem słyszałem o nich szczególnie z audycji radiowych przychodzących z zachodu. Amerykanie jak widać są bardziej prymitywni od nas i szybko ulegają swoim pierwotnym instynktom. Ruscy wcale nie lepsi. Słyszałem w słuchowisku jak jedna Ukrainka w bardzo barwny sposób przedstawiła wydarzenie w którym to jej kochanek został zabity i przerobiony na steki, szynki i grillowane żeberka. Na szczęście w Europie sprawy mają się zgoła inaczej. Fakt możesz zostać napadnięty

przez sąsiada jednak szansa na to jest dość nikła. Jedzenie jest dostarczane do wiosek przez UNICEF teraz przemianowany na Ligę Pomocy Popromiennej. Wdzięczna nazwa na aktualne czasy. Wracając jednak do rzeczy.

Europa jest zgoła bardziej cywilizowana od reszty świata. Tu jeżeli ktoś już kogoś napadnie to z reguły jest w opłakanej sytuacji nie cierpiącej zwłoki. Zwykle jednak może liczyć na rozwodnioną zupę w pierwszej lepszej betonowej wiosce za którą płaci kartkami na mięso, jakąś przysługą lub technologią w postaci chipów, dysków twardych czy innego szmelcu z dawnych przedwojennych lat. A nóż będzie mieć coś wartego zawieszenia oka.

Z tego co wiem w Ameryce żyją w bunkrach podziemnych, u nas zaś wszyscy zgodnie zdecydowali się zamieszkać

w piwnicach. Byli też tacy co zdecydowali się żyć normalnie w domach jak w czasach pokoju jednak części z nich kostucha szybko odjęła życie. Pośród tych ludzi byli także moi rodzice którzy przystosowali nasz dom tak aby promieniowanie się go nie imało. Pamiętam jak ojciec zamówił z rocznym wyprzedzeniem w wiosce płyty z ołowiu którymi wyłożyliśmy dach, ściany i okna. Zrobiliśmy z naszego mieszkania ciemnię w której to rozpalaliśmy świeczki gdyż prąd od elektrowni został odcięty. Od ponad dwóch dekad trwa europejski plan przywracania elektrowni do użytku. Pierwszy raz prąd popłynął w Poznańskich mieszkaniach rok temu i trwał miesiąc. Był to czas w którym można było naładować swoje akumulatory powyciągane z samochodów. Dawno nie widziałem żeby ktokolwiek znów nimi jeździł. Dziś w modzie są motocykle. Kto ich nie ma lepiej nigdzie nie podróżuje, chyba że szuka pożywienia. Na skutek promieniowania i faktu że wszędzie natura zazieleniła obszary urbanistyczne pojawiły się także i mutanty. Dla przykładu, olbrzymie szarańcze, długie na pół łokcia i grube. Idealna przekąska jeżeli usmaży się je na ogniu. Polecam. Z wybryków popromiennej przyrody

należy jeszcze wspomnieć o szczurach. To prawdziwa plaga, większość z nich jest wyliniała lub kompletnie pozbawiona sierści i o ile dobrze pamiętam jedną z audycji radiowych ich zachowanie jest nacechowane kanibalizmem i patologią. Ale dosyć o szczurach, czas przejść do opowiadania. Do wydarzenia którego byłem świadkiem:

Było to nie dalej jak tydzień temu. Ukończyłem wtedy 24 lata. Rodzice już dawno zostawili mnie światu gdyż pomarli przedwcześnie ale nie chcę teraz o tym mówić. Był ciepły wiosenny dzień. Szedłem ubrany

w kombinezon z maską gazową dodatkowo uzbrojony w kamizelkę kuloodporną. Przy sobie miałem nóż, latarkę, plecak z apteczką pierwszej pomocy, leki przeciw promieniowaniu oraz strzelbę. A w prawej kieszeni amunicję śrutową. Szedłem aleją Wielkopolską zmierzając ku centrum miasta. Ku Staremu Rynkowi. Tam było targowisko na którym można było kopić prowiant, sprzęt bądź informację. W dzisiejszej kulturze człowieka istotne jest żeby się nie chwalić dobrami doczesnymi. Jeżeli już jednak do napadu dojdzie dozwolone jest bić się wszelkimi dostępnymi sposobami włączając w to siłę ognia. Na szczęście takie sytuacje stanowią rzadkość, a jak już się zdarzają są śmiertelne i trwają niezwykle krótko. Skręcając w kierunku mostu teatralnego minąłem listonosza który pozdrowił mnie w masce mówiąc

-Pokój z wami.

Typowe pozdrowienie każdego parającego się tym zawodem. Zachodząc na skrzyżowanie skręciłem w kierunku dawnego Teatru Wielkiego z którego obecnie zostały tylko ruiny. Wszędzie gdzie nie spojrzeć nie widać było żywego ducha. Dopiero parę metrów przed centrum Poznania dało się słyszeć gwar. Pozdrowiłem strażników którzy wychylali się z balkonów z karabinami w rękach sprawdzając kogo licho niesie. NA miejscu okazało się

że sprzedają kiełbasy po zaniżonych cenach. Z początku nie chciałem w to wierzyć jednak rondel z tymże rarytasem istotnie gotował się na środku rynku. Natychmiast uformowało się wokół tego wielkie zbiegowisko

i wnet stanęła kolejka. Ludzi starszych było niewielu, głównie dominował wiek 20-tu do 30-tu lat wśród oczekujących. Widząc że do otrzymania rarytasu sponsorowanego przez Ligę Pomocy Popromiennej jest długa kolejka, zrezygnowałem. W planach miałem zakup chleba, pasztetu nowej marki, który jakiś śmieszek nazwał zajebistym oraz kanistra przefiltrowanej wody. W progu sklepu natknąłem się na mojego przyjaciela Piotrka. Wymieniliśmy spojrzenia i przywitaliśmy się. Ja wszedłem a on postanowił jeszcze nie wychodzić.

-Mateuszu mój, zgadnij co mam.

-Nie chwal się to śmiertelny nawyk

Piotrek nachylił się i szepną mi do ucha:

-Mam Yamahę i paliwo

-Serio?

-Serio, Serio. Jak chcesz jeszcze dziś możemy objechać cały Poznań i odwiedzić parę wiosek.

-Nie żal ci paliwa?

-Mateusz przestań być malkontentem i przejedź się, będzie fajnie.

-Jedno pytanie, jak zdobyłeś motor?

-Wygrałem go w pokera.

-Chyba sobie kpisz.

-Nie. Mówię całkiem poważnie.

-Po cholerę mi to mówisz?

Piotrek wybałuszył na mnie oczy w pełnej pozie zdziwienia po czym przekonywał mnie żebym się z nim zabrał. Ostatecznie zgodziłem się. Umówiliśmy się na objazd miasta na jutro. Wróciłem do swojego mieszkania późnym wieczorem nie kupiwszy kiełbasy. Chleb z pasztetem był cierpki i niedobry. Miałem wrażenie że został zrobiony z psa i w sumie mogłem mieć co do tego rację.

Następnego dnia, nad ranem przywitał mnie Piotrek zajeżdżając swoją yamahą przed mój dom. Zobaczywszy go

w judaszu przyjąłem go z otwartymi ramionami i już po około dwudziestu minutach gadania oraz spalenia papierosa byliśmy gotowi do drogi. Prognozy w radiu były nieprzychylne. Ponoć radioaktywne chmury niosące deszcz miały najść Wielkopolskę w nocy. Postanowiliśmy więc wrócić przed zmrokiem. Obaj ubrani w odmienne kombinezony i uzbrojeni wyruszyliśmy w podróż. Piotrek nie oszczędzał na paliwie. W lot odwiedziliśmy 4 główne wioski jakie powstały na zgliszczach Poznania. Nie były to już te biedne wioski jakie odwiedzali moi rodzice w nadziei znalezienia formy zarobku. Zdawało nam się że tętniły jakimś nowym życiem. Pewnie. Nikomu się w domu bogactwem nie przelewało ale też nikt nie przymierał głodem jak kiedyś.

Rozwinąwszy pełnię możliwości silnika Piotrek popędził poza granice miasta informując mnie że pojedziemy do jego kumpla mieszkającego pod Poznaniem gdzieś w rejonach Wągrowca. Jadąc podziwiałem ogrom przestrzeni. Zdawało się że nieużytki rolne, zarośnięte i opustoszałe zdawają się grzmieć widmem dawnej pożogi. Nikt już nie kultywował tej ziemi.

Jadąc jednak nie zauważyliśmy jak w zalesionym terenie ktoś rozstawił metalowy sznur w szerz jezdni. Piotrek nie zdążył wyhamować i zostaliśmy dosłownie zdjęci z dwukołowca jednym płynnym ruchem. Oszołomiony , nie wiedząc co się dzieje widziałem jak mój towarzysz lgnie na zamszonej ulicy jak długi. Szybko tam też się znalazłem.

Otrząsnąwszy się od uderzenia spostrzegłem że metalowy drut który nas wstrzymał naszpikowany jest kołatkami i dzwonkami.

-Co do cholery? -odparł Piotrek poprawiając swoją maskę. Na szczęście nic mu nie było.

-Ktoś rozstawił tu łapkę na muchy. -stwierdziłem przechodząc pod drutem w poszukiwaniu Yamahy która sturlała się do rowu, lecz nim zdążyłem podejść do szybkiej maszyny, usłyszałem huk. Drzewo obok którego stałem zostało poznaczone odpryskami i drzazgami po kuli, która się zatopiła w jego strukturze. Szybko załadowałem dwa naboje do mojej strzelby myśliwskiej i oddałem jeden strzał ostrzegawczy w kierunku z którego dobiegł pierwszy strzał. Piotrek już zdążył schować się w rowie i przywitał mnie z nietęgą miną.

Nastała chwila wyczekiwania. Nie trzeba było geniusza żeby wiedzieć że ktoś kto strzelał chciał naszej śmierci a jeszcze bardziej jeżdżącej i sprawnej maszyny. Gdy tylko odważyłem się wychylić drugi strzał

o mało nie roztrzaskał mi głowy.

-Gdzie on jest? -zapytywał mnie Piotrek trzymając swojego Lugera w pogotowiu.

-Siedzi na drzewie, skurwiel jebany. -odparłem

I miałem rację. Osobnik siedział na wysokiej brzozie i mierzył do nas najprawdopodobniej z karabinu snajperskiego. Już miałem oddać strzał w jego kierunku skryty pośród gałęzi młodego drzewa gdy ten został jak hulejgałka strącony z swego siedziska przez coś dużego i czarnego. Z początku nie wiedziałem co to było. Piotrek, co było widać w jego szybce maski, aż pobladł ze strachu.

To coś bez wątpienia było przysadziste, niezwykle ciche i zabójcze. Z oddali usłyszałem jak snajper rzęzi a kiedy zerknąłem przez lornetkę dostrzegłem że nasz niedoszły napastnik krwawi z szyi i żeber. Nie minęło dużo czasu i był już martwy zaś czarny kleks który zwalił go z drzewa teraz ucztował nad jego truchłem.

Widzieliśmy jak jest rozczłonkowywany i pożerany chciwymi haustami. Z początku myślałem że to niedźwiedź jednak stwór był znacznie bardziej plugawy. Dziwny. Zauważyłem że jego aparat gębowy był owalny i uzbrojony w trójkątne zęby zaś w samym środku znajdował się język który wypełzał jak owadzie żądło. Sylwetka jego była przysadzista i czarna, pokryta grubą sierścią.

-Mati...spierdalamy -powiedział Piotrek i tak też zrobiliśmy.

Szybko wskoczyliśmy na motor i odjechaliśmy rezygnując z odwiedzenia kolegi Piotra w okolicach Wągrowca.

Zdążyliśmy dojechać przed opadem deszczu do mojego domu więc pozwoliłem się mojemu towarzyszowi niedoli przespać na kanapie. Sam zaś nie mogłem wyjść w podziwu dla istoty której widziałem. Przez cały czas mojej krótkiej obserwacji nie wydała ani jednego głosu, ani jednego chrobotu czy warknięcia. Niczego co by mogło zwiastować jej nadejście. Ta dziwna kreatura na zawsze zostanie zapamiętana w mojej pamięci jako najbardziej śmiertelne zwierzę jakie spotkałem w swoim życiu.


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Czym na Boga jest hulejgałka?
Odpowiedz
coś co wisi i się kiwa
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje