Historia

Eee, to pewnie koty się marcujooo!

Maciej Wójcik 1 4 lata temu 2 646 odsłon Czas czytania: ~5 minut

To była końcówka lipca. Środek nocy wypełniony letnim zaduchem. Wszystko miało miejsce na moich skromnych włościach w małej wioseczce, do której wprowadziłem się chcąc uciec od gwaru miasta i związanymi z tym problemami dnia codziennego. Więc po taniości zakupiłem nieco rozpadający się dom, wraz z przylegającą do niego kilkunastohektarową działką, za którą znajdował się sosnowy las. Sama działka była bardzo klimatyczna, porośnięta wysoką trawą (rzadko ją kosiłem, ewentualnie mały skrawek, aby móc rozpalić ognisko bądź grilla i zaprosić znajomych) i dzikimi kwiatami, przyciągającymi do siebie najróżniejsze brzęczące robactwo. Dodatkowo na całej działce rosły liczne drzewa; kilka grusz i jabłoni, potężny dąb, trzy pigwy i dwie czereśnie oraz mnóstwo różnorodnych krzaków, małych i dużych, o bardzo gęstym listowiu.

    Tego wieczoru zaprosiłem na działkową popijawę trzech kumpli: Edka, Marka i Tediego. Zabawę zaczęliśmy o godzinie 16, ustawiliśmy piknikowy stolik, krzesełka ogrodowe, rozpaliliśmy grilla, każdy wyłożył na ruszt smakowite kąski no i ostatecznie zaczęliśmy rozpracowywać, zależnie od gustu, piwko, wino i wódeczkę. I tak przywitała nas letnia noc, przez co musieliśmy postawić na środku stolika starą, zdezelowaną lampę naftową, dającą nieco światła.

 Powietrze było wypełnione wakacyjnymi zapachami: papierosów, pieczonych kiełbasek i kaszaneczki, kwaśnego, taniego piwska i wódy. Około północy wszyscy mieliśmy dobrze w czubie, oznaką tego były wygłaszane przez nas sprośne kawały i piosenki, opowieści o duchach i ogłoszenia z gatunku, „Czego to ja bym nie zrobił, gdyby tylko mi się chciało!”. W momencie, gdy libacja trwała w najlepsze i każdy z nas coraz bardziej wkraczał w światy alternatywne, Edek i Marek kończyli drugą flaszeczkę, Tedi paląc papieroska z namaszczeniem delektował się kolejną lampką wina, a ja kończyłem szóste piwo, usłyszeliśmy przerażający, zwierzęcy ni to ryk, ni to pisk, przypominający troszeczkę kocie wrzaski, dochodzący z jednego z gęstych krzaków rosnących na mojej posesji. Znajdował się centralnie za moimi plecami. Momentalnie wszyscy zamilkliśmy, Tedi upuścił papierosa, z kolei Edek i Marek zrezygnowali z wychynięcia kolejnych kieliszków. Popatrzeliśmy po sobie, każdy z nas miał otwarte usta. Znowuż usłyszeliśmy ten dziwny i przerażający odgłos, po krótkiej chwili przeszedł on w niski, gardłowy syk. Dzięki tym dziwnym odgłosom nieco wytrzeźwiałem, w mojej głowie zaczęły obijać się pytania typu: Co to za zwierzę? Czy aby na pewno to jakiś kot? A może ktoś robi sobie z nas jaja? Może to jakiś agresywny, chory na wściekliznę zwierz? Z rozmyślań wyciągnął mnie głoś Tediego:

 - Eeeee, paaaanowie, nie przejmujcie się. Bawmy się dalej. Eee, to pewnie koty się marcujooo! – rzekł kolega, zapalając kolejnego papierosa.

 - W lipcu się marcują? – zapytał Marek.

 - Nooo, tak zwaną po nuakowemu kopulancję pewnie robią, nieważne kiedy, ale zawsze się mówi wtedy, że się marcujooo! – wyjaśnił w pseudonaukowy sposób Tedi.

 Marek i Edek uspokojeni przez kompana, walnęli po kolejnej lufie. Mi jednak ten straszliwy odgłos nie dawał spokoju. Kierowany ciekawością, wzmocnioną przez procenty, wstałem z siedziska i ruszyłem chwiejnym krokiem w kierunku krzaku, w którym najpewniej znajdował się zwierz, wydający te paskudne, dziwne dźwięki.

 - Tobiaszku, siadaj! Kociska się tam gwałco, albo walczo o samiczke jaką. Nie przejmuj się tym! Golnij se jeszcze jedno piweczko. – usłyszałem Tediego.

 Ja jednak znajdowałem się już poza kręgiem światła rzucanym przez lampę naftową. Po kilku krokach stałem już przed zaroślami, w których krył się tajemniczy zwierz. Znów dało się słyszeć syk. Pełen ciekawości rozchyliłem zarośla i wytężyłem wzrok, aby dostrzec, co się za nimi kryje. Z początku nie mogłem niczego zobaczyć, ale po chwili przed moją twarzą pojawiły się dwa, czerwone ślepia. To nie był zwykły kot. Nie zdążyłem zareagować, cofnąć się, odwrócić, zasłonić ręką. Dziki wrzask bestii ogłuszył mnie, sparaliżował i nieokreślone monstrum zaatakowało. Poczułem jak coś wyskakuje w moją stronę i zadaje mi cios w twarz, ostre szpony albo kły, boleśnie mi ją rozorały. W ustach poczułem smak krwi. Oślepiony ciosem upadłem na plecy, stwór skoczył na mnie i przygniótł swym wielkim ciężarem, czułem smród, najpewniej wydobywający się z paszczy potwora.

 Traciłem świadomość. Mdlejąc słyszałem ciężki oddech mojego oprawcy, a także krzyki moich kolegów. Jeszcze większa ilość krwi z moich ran na twarzy, spłynęła mi do gardła i nosa. Pochłonęła mnie ciemność.

***

 Do dzisiaj nie wiadomo, co mnie wtedy zaatakowało. Co jakiś czas próbuję sam wyciągnąć jakieś wnioski, skonstruować tezę, odpowiedź. Moi kumple zeznali, że widzieli jak atakuje mnie jakiś dziwny, czarny kształt, wyposażony w długi ogon i świecące w ciemności ślepia. Marek i Edek sfajadli się w gacie ze strachu, najbardziej przytomny z nich, Tedi, sięgnął po lampę i cisnął nią w bestię. Lampa rozbiła się o ciało niezidentyfikowanego stwora, który rycząc z wściekłości uciekł w stronę lasu przylegającego do działki.

 W wyniku ataki straciłem lewe oko, kawałek nosa i większość przednich zębów. Po oględzinach lekarskich, okazało się, że bestia zaatakowała mnie łapą wyposażoną w długie, ostre szpony. Zostawiły one na mojej twarzy, cztery długie blizny. Policja wraz z zespołem zoologów, próbowała określić, jaki przedstawiciel polskiej fauny mógł mi to zrobić. Na mojej działce znaleziono ślady potwora prowadzące do leśnej głuszy, jednakże żaden z specjalistów, mimo badań, nie potrafił określić, co to za istota. Wiele wskazywało na to, że mógł to być duży, dziki kot. Jeden z policjantów wysnuł tezę, że z pewnością jakiś tygrys albo lampart, uciekł z nielegalnej hodowli i niestety musiał zadomowić się blisko mojej posiadłości. Oficjalnie zostałem zaatakowany przez bliżej nieokreślonego przedstawiciela dzikich kotowatych.

 Chyba już nigdy nie dowiem się, co to była za bestia. Zresztą, nieważne. Po tym wypadku sprzedałem dom wraz z działką. Nie mogłem tam dalej mieszkać, nic nie było już takie samo. Nadal przeraża mnie widok gęstych krzaków, roślinnych gęstwin, mogących kryć w sobie potwora, który mnie okaleczył oraz odgłosy wydawane przez walczące koty. Co tydzień spotykam się z terapeutą, pomagającym mi zwalczyć strach przed wymienionymi czynnikami. Może kiedyś terapia przyniesie skutek? Mam taką nadzieję, zwłaszcza, że pod oknem mieszkania w kamienicy, które zakupiłem, właśnie słyszę syki dachowców broniących swego terytorium. Boję się wyjrzeć za okno, wiem, że nie ma tam żadnych zarośli, żadnych krzaków, a jedynie ponury, brudny plac z śmietnikami.

 Połykam dwie tabletki nasenne, popijam je szklanką zimnej wody, włączam jakąś rockową stację w radiu i kładę się do łóżka, wsadzając głowę pod poduszkę. Zrobię wszystko, tylko po to, aby nie słyszeć tych kocich wrzasków.


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Świetne
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje