Historia

Szaroocy II

elviriazoldyck 0 4 lata temu 533 odsłon Czas czytania: ~25 minut

Zapewne do końca swojego życia ojciec będzie żałował, że go tutaj nie ma – przeszło mi przez myśl, gdy patrzyłem na nieruchome ciało pozbawione życia. Od kilku miesięcy wiedzieliśmy, że umrze. Problem tkwił w tym, że żaden z nas nie miał pojęcia, kiedy to nastąpi.

  Myślałem, że będę czuł wtedy wielki żal, smutek lub ból. Okazuje się, że przepełnia mnie jedynie nieopisana pustka. Powinienem być sobą zawiedziony? Czy można nazwać mnie wyrodnym synem lub po prostu znieczulonym gówniarzem?

     Od razu wiedziałem, że nadszedł ten dzień. Myślę, że matka to przeczuwała, inaczej nie prosiłaby mnie, żebym został przy niej na noc. Zająłem fotel znajdujący się naprzeciwko łóżka i próbowałem walczyć z sennością, ale w końcu przegrałem. Nie miałem już siły na tę bitwę, wojna ciągnęła się od tak dawna.

  W końcu moja matka umierała już od jakiegoś czasu, a wbrew temu co wszyscy powtarzają o postępie medycyny, lekarze okazali się całkowicie bezradni. Przebieg choroby podobny był do nowotworu, ale nie był nim. Nie potrafili określić, co jej dolega, a zatem ustalenie sposobu leczenia stało się niemożliwe. Jedynie złagodzili jej ból przy pomocy tony pigułek, nic poza tym. Odczuwalna bezsilna złość i rozczarowanie targały mną od środka, na myśl o tym żałosnym świecie. Gdzieś w głębi ducha wiedziałem, że miałem czas aby pogodzić się z tym. Co w pewnym stopniu uczyniłem... Może dlatego zareagowałem tak, a nie inaczej.

  Usiadłem na krawędzi łóżka i dotknąłem jej dłoni, nie była już tak ciepła jak wcześniej. Wiedziałem, że powinienem zadzwonić z tą wiadomością do bliskich, zwłaszcza do ojca.

  Nie chciałem na razie odbierać im tej słodkiej niewiedzy. Dałbym wiele, aby samemu się w niej rozsmakować i żyć jak dawniej bez zmartwień. Mogłoby się wydawać, że błahych, czasem nawet i głupich, ale bez wątpienia bardzo dotkliwych.

To dobry dzień na śmierć – pomyślałem, a na mojej twarzy zagościł ironiczny uśmiech. Nie byłem dumny z tej myśli i nie chciałem jej do siebie dopuszczać, ale sprawiła ona, że ogromny ciężar spadł z moich barków. Ostatnie kilka miesięcy męczyło mnie wszechobecnym napięciem, czekaniem na nieuniknione i związaną z tym bezsennością. Obawa, że jedna z najbliższych osób w obliczu śmierci zostanie sama, była zbyt realna. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się to najgorszą możliwą zbrodnią, jaką może popełnić człowiek. Opuszczenie umierającego w chwili śmierci, zwłaszcza gdy chodzi o członka rodziny.

Postanowiłem wybrać się na spacer, nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić. W końcu nie codziennie opuszcza nas jeden z rodziców. Wiele razy ta scena rozgrywała się w mojej wyobraźni. Na różne sposoby interpretowałem ten sam scenariusz, ale żadna z nich nie przypominała tego, co wydarzyło się tamtego dnia.

     Zwierzęta, rośliny, ludzie... wszystko zdawało się być takie żywe, że aż miałem ochotę przekląć cały ten parszywy świat. Czemu oni mogli wciąż żyć? Prychnąłem z pogardą przyglądając się tym nieświadomym stworzeniom, gdy poczułem krople deszczu na swojej skórze.

  Nigdy nie widziałem jeszcze, żeby niebo tak szybko się zachmurzyło, a obłoki przybrały purpurowo-granatowy kolor. Z każdą następną minutą opad przybierał na sile.

  Moknąc przyglądałem się tylko ludziom, którzy starali się schronić przed deszczem, tak jakby był czymś niebezpiecznym. Ta ich panika była za każdym razem tak samo zabawna. Co on mógł im takiego zrobić? Żałosne. Ryby bez ikry, króliki bez nóg, muchy bez skrzydeł, takie porównania nasuwały mi się w stosunku do tych tchórzy.

   Oblizując usta poczułem paskudny, gorzki posmak wody z domieszką czegoś nieznajomego. Co to do cholery za substancja? Czyżby anioły na serio zaczęły szczać z nieba?

Roześmiałem się pod nosem. Nigdy nie należałem do osób religijnych, co wykluczało moją wiarę w anioły czy demony. Ludzie to naprawdę pomysłowe stworzenia dysponujące barwną wyobraźnią. Naciągane brednie, tylko po to, by nie musieć zaakceptować brutalnej prawdy o śmierci, zanim ta nadejdzie.

   Nagle niebo zostało rozdarte przez potężną błyskawicę i na ułamek sekundy przybrało jej agresywną, czerwoną barwę. Zrobiło się ciemno, jak na tak wczesną porę dnia. W pobliżu dostrzegłem kilka osób, dwie z nich schroniły się pod dachem przystanku autobusowego, a kolejne trzy rozłożyły parasole. Jedna, podobnie jak ja, była całkowicie wystawiona na deszcz. Zdziwił mnie fakt, że wszyscy jakby na umowny znak znieruchomieli.

Nie poruszali się przez kilka minut, a ja bezmyślnie się w nich wpatrywałem. Nie myślałem nad tym, ale widząc coś takiego powinienem był oddalić się. Nie zrobiłem tego i właśnie przez to stałem się świadkiem czegoś dziwnego. Wszyscy zaczęli niespokojnie drżeć, upadając przy tym na kolana. Na początku wydawało mi się, że krople deszczu dotykając ich skóry wrzą i parują, ale to ich ciała gotowały się. 

Z tamtą wodą było coś nie tak, ale czemu ze mną nic się nie działo?

Odgłosy wydawane przez ulewę były zagłuszane żałosnym pojękiwaniem, coś w nich zmieniało się. Ciała wyginały się naprzemiennie w dziwacznych pozach, niekiedy nieludzkich.

– Co tak stoisz, chcesz zginąć? Niedługo rozpęta się tu prawdziwe piekło. – Usłyszałem obcy głos za swoimi plecami, nie zauważyłem wcześniej tamtego mężczyzny. Wyglądał na około czterdzieści lat, jego twarz zdobiły liczne blizny, a sylwetka była dosyć masywna. Skojarzył mi się z najemnikami, których nieraz widywałem w grach.

– Co się dzieje? – spytałem, wpatrując się dalej w ten mały, niespokojny tłumek.

– Jeszcze nie wiem, ale mam pewne przypuszczenia.

Kiedy dokończył mówić, ciało jednej z osób, a raczej coś, co nią wcześniej było, zostało pokryte przez intensywny płomień. To było jak błysk, momentalnie zgasł, ale pozbawił nieszczęśnika wszystkich włosów oraz skóry. Maszkara rzuciła się w naszym kierunku, chciałem odskoczyć, ale zdążyła złapać mnie na nadgarstek i mocno pociągnąć. Straciłem równowagę, stwór złożył razem dłonie i z całych swoich sił uderzył mnie w plecy, tym samym powalając z łatwością na ziemię. Spodziewałem się kolejnego ciosu w przeciągu najbliższych sekund, ale usłyszałem dziwaczny dźwięk przedzierający się przez odgłos bombardujących ziemię kropli deszczu, po czym wiotkie ciało osunęło się na mnie. Było zadziwiająco lekkie, tak jakby ktoś wyjął z niego wszystkie wnętrzności, ale siła ciosu, który mi uprzednio wymierzył, nie pasowała do tej mizernej wagi.

– Nic ci nie jest? – zapytał mężczyzna, zdejmując ze mnie zwłoki i pomagając wstać.

– Trochę mnie podrapał, ale poza tym wszystko w porządku.

– To dobrze. Chodź, zaprowadzę cię do bezpiecznego miejsca – oznajmił nieznajomy.

– Jestem ci bardzo wdzięczny za pomoc, ale nie przypominam sobie, abyśmy się znali. Czy mam jakiś powód, żeby ci ufać?

– Wybacz, zapomniałem się przedstawić. Jestem Denzel. – Wyciągnął dłoń w moim kierunku, a ja rzuciłem mu przenikliwe spojrzenie. Kto normalny nosi grube rękawice o tej porze roku?

– Denezel? To imię kojarzy mi się trochę z jednym dziwnym nauczycielem od matmy z pewnej kreskówki. – Przejechałem dłonią po twarzy, tym samym zbierając z niej nadmiar wody i odgarniając kosmyk rudych włosów, który przykleił mi się do skóry.

– Skoro wolisz zostać tu i śmiać się z mojego imienia, to kim ja jestem, żeby ci bronić? Tylko nie miej do mnie pretensji, kiedy dręczyciele pójdą w ślady pierwszego i zaatakują cię – westchnął, oddalając się powoli.

– Dręczyciele? Chyba raczej jęczyciele. Ej, czekaj! – rzuciłem pod nosem i podbiegłem żeby zmniejszyć odległość między nami.

– Więc jednak zdecydowałeś się iść ze mną?

– Powiedzmy, że bardziej odpowiada mi towarzystwo człowieka porozumiewającego się za pomocą mowy niż agonalnych pojękiwań. – Po drodze zauważyłem, że wszyscy mijani przez nas przechodnie znaleźli się w podobnym stanie. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że na widok większej grupki zwolniłem tempo, co musiało zirytować mojego nowego kompana.

– Pospiesz się, niedługo całe miasto będzie tak wyglądać. To, że dałem radę zabić jednego bez większego problemu, nie znaczy, że sam poradzę sobie ze wszystkimi okolicznymi.

– Dobrze, ale... Czemu ludzie zaczęli zmieniać się w takie coś, a z nami nic się nie stało? – Zawiesiłem się na chwilę, po czym niepewnie go spytałem.

– Słyszałeś kiedyś o klątwach?

– O klątwach? Ta, ale co to ma do rzeczy? – Po kilku minutach szybkiego marszu dotarliśmy do samochodu. Wsiadanie z obcym facetem do auta i jechanie z nim cholera wie gdzie wydawało mi się idiotycznym pomysłem. Szkoda, że nie miałem wtedy innego wyboru. Nie uśmiechało mi się doświadczyć na własnej skórze, do czego są zdolne te cudaki.

– Oj, bardzo dużo. Nazywasz się Axel, tak? – Zauważyłem, że mój rozmówca uważnie mi się przygląda.

– Skąd wiesz?

– Wyglądasz zupełnie jak Dave, gdy był młodszy. No może poza piegami, masz ich znacznie więcej.

– Skąd znasz imię mojego ojca? – spytałem, zanim ugryzłem się w język. Równie dobrze mógł zgadywać, w końcu jest ono dosyć popularne.

– Nie skłamię, jeśli powiem, że razem pracujemy. Trochę mi o tobie opowiadał.

– Nie wyglądasz na prawnika.

– Prawnika? A to dobre... Więc taki kit ci wcisnął? – Parsknął śmiechem, uruchamiając przy tym silnik i niedługo później ruszając.

– Słucham? – W pierwszej chwili przyszło mi na myśl, że wieczne wyjazdy mojego ojca mogły być spowodowane podwójnym życiem. Szybko odrzuciłem taką wizję, nie chciałem tego nawet rozważać.

– Czyli nic ci nie powiedział? Jak zwykle wszystko zostawia na ostatnią chwilę. Niedobrze.

– Czemu „niedobrze”?

– Ponieważ jesteś zupełnie nieprzygotowany do tego, co czeka cię w najbliższej przyszłości. Zapewne chciał, żebyś żył jak normalny człowiek, aż do ostatniej chwili, gdy nadejdzie czas, aby wyrwać cię z tego pięknego świata. Szkoda, że będę musiał go wyręczyć.

– Co takiego niezwykłego ma mnie czekać?

– Nie będę owijał w bawełnę i powiem wprost. Jesteś przeklęty. – Miałem wrażenie, że czas zwolnił, a wszystkie inne dźwięki poza tymi słowami na chwilę umilkły.

– Nie ma czegoś takiego jak klątwy – warknąłem. Czy ten facet oszalał?

– Spokojnie, mam świadomość, że ciężko będzie ci to zaakceptować. Musisz wiedzieć, że nie jesteś w tym sam. Twoi rodzice i ja również nosimy to brzemię. Cały nasz ród jest związany tą klątwą.

Sprzecznie pokręciłem głową, nie chciałem uwierzyć w coś takiego.

– Bóg ani szatan nie istnieją. Czemu mielibyśmy doświadczyć czegoś, co jest tworem demonów?

– To ludzie są odpowiedzialni za klątwy. Nieżyczliwi wobec bliźnich, plujący jadem nienawiści wokoło i nieświadomi jaką siłą dysponują. Na całe szczęście...

– Chcesz mi powiedzieć, że ludzie nieświadomie potrafią czarować?

– Nie, nie czarować. Przeklinać swoich bliźnich, skazując ich tym samym na marny żywot. Czasem przesądzają tym samym o ich śmierci. Wiesz co by się stało, gdyby wiedzieli o broni jaką mają w rękach?

– Skończyłyby się wojny?

– Nie, walczyliby o wyłączność do klątw. Nie jeden „wielki przywódca” chciałby zapewnić sobie monopol na coś tak potężnego i nie paść przy tym ofiarą własnej broni.

– Do czego zmierzasz?

– Ludzie nie mogą dowiedzieć się o tej potędze, a to zadanie należy do nas. Jeśli zawiedziemy, to świat może nigdy nie być już taki sam. Sytuacja jaką widziałeś, była ściśle z tym związana. Podejrzewam, że ten opad miał stworzyć z ludzi spaczonych niewolników. Jeden doświadczył samozapłonu, a reszta czeka na moderatora.

– Moderatora? Coś jak ci internetowi?

– Niezupełnie, moderatorami nazywamy wyjątkowych dręczycieli, którzy wydają rozkazy podległym im jednostkom. Takowy jeszcze nie powstał, więc nie mógł wydać im instrukcji.

– Dręczyciele to te stwory? Czy oni też są przeklęci?

– Tak, zaliczają się do tej grupy.

– A co ze świadkami? Ktoś może przeżyć i ujawnić prawdę. Co z mediami i prasą?

– Uznają to za atak biologiczny lub wyciszą to w jakiś inny sposób. Ludzie nie chcą akceptować takiej prawdy. Ci, którzy będą próbowali „oświecić” cały świat, zostaną uznani za niepoczytalnych i poddani przymusowemu leczeniu. Jak myślisz czemu mamy tak wielu „szaleńców”? A tak poza tym... jesteśmy na miejscu. – Zatrzymaliśmy się obok sporego domu jednorodzinnego, nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle innych.

– Jak to, to tutaj?

– Czego się spodziewałeś?

– No nie wiem, czegoś bardziej... pancernego? Może odludnego? Jakiś domek na totalnym zadupiu?

- Przykro mi, ale nie zapewnię ci takich luksusów. Utwierdzasz mnie tylko w przekonaniu, że to był dobry wybór. Patrzysz na niego jak zwykły przechodzień. – Położył mi dłoń na ramieniu i roześmiał się.

– No a jak mam patrzyć? Jak na magiczną chatkę pana misia? – oburzyłem się.

– Chodzi o to, co jest w środku, a nie na zewnątrz.

– Bardzo mi przykro, ale nie miałem jeszcze okazji, żeby wpaść tam na herbatkę I ciasteczko.

– A więc zapraszam. Herbaty może nie mamy, ale mogę poczęstować cię wyśmienitą wodą. Ewentualnie zaproponować ci kakao, bo podejrzewam, że nie jesteś jedną z tych osób, które nie wstaną bez łyka kawy z rana.

– Skoro tak bardzo nalegasz, to nie sposób ci odmówić. I tak, faktycznie nie przepadam za nią. – Uśmiechnąłem się delikatnie, słysząc jego odpowiedź.

Zdziwiło mnie, że budynek tak duży z zewnątrz, w środku okazał się stosunkowo niewielki. Denzel widząc zdziwienie malujące się na mojej twarzy, oświadczył:

– Ta część domu nie należy do nas, mieszka w niej miły staruszek. Kiedyś pracowaliśmy razem, ale jest od kilku lat na emeryturze. Dwa dni temu wyjechał na działkę, mimo sędziwego wieku powinien dać sobie jakoś radę. – Otworzył drzwi do pomieszczenia, które wyglądało na schowek, po czym odsunął niewielki regał przy jednej ze ścian. Wcisnął palec w malutki wyłam w jednej z nich i wyciągnął sporych rozmiarów drewnianą płytkę. Z jednej strony była pokryta farbą identyczną co kolor ściany. Sprawiło to, że idealnie wtapiała się w otoczenie. Po tej czynności gestem dłoni wskazał powstałą dziurę. Chwilę wpatrywałem się w nią, po czym wszedłem jako pierwszy. Był to wąski, ciemny korytarz, na którego końcu zastałem drugą część domu.

  Denzel zaprowadził mnie do pomieszczenia, w którym przebywało kilka osób. Prawdopodobnie służyło ono za salon.

– Zobaczcie, kogo znalazłem po drodze. – oświadczył dumnie, kładąc masywną dłoń na moim ramieniu... znowu. – To syn Dave'a, Axel.

– Miło poznać, jestem Alice. – Kobieta w ciemnych, sięgających do uszu włosów, podała mi dłoń z uśmiechem. Była ode mnie widocznie starsza, ale nie przywodziła na myśl pomarszczonej staruszki. Pewnie była trochę młodsza od Denzela. On wyglądał na najstarszego z osób obecnych w pomieszczeniu. Następnie poznałem Kevina oraz Steve'a. Pierwszy z mężczyzn przewyższał mnie o głowę, a drugi był mojego wzrostu. Kevin miał niechlujnie przystrzyżone, poczochrane włosy, a Steve musiał używać tony żelu. Stojąc obok wyglądali jak swoje przeciwieństwa. Na końcu przedstawiła mi się Sam – dziewczyna o długiej szyi, jeszcze dłuższych pofarbowanych na granatowo włosach i w delikatnym makijażu. Wydawała się być przygnębiona. Poza mną była chyba najmłodsza z reszty gromady. Przez chwilę miałem problem z ustaleniem czy jest w ciąży, czy po prostu cierpi na nadwagę. Pamiętam, jak kiedyś ustąpiłem miejsce w busie – jak mi się zdawało -brzemiennej kobiecie. To był błąd, bardzo duży błąd. Ona była po prostu gruba, a ja oberwałem torbą po twarzy za tę „zniewagę i chamstwo”, jak to wtedy ujęła.

– A więc wszyscy tu obecni są przeklęci, tak? – spytałem niepewnie, gdy skończyli mi się przedstawiać. Kilka par oczu powędrowało w moim kierunku, co wprawiało mnie w niemałe zakłopotanie. Nie byłem przyzwyczajony do przebywania w centrum uwagi.

– Jeśli mi nie wierzysz, to możesz zadzwonić do swojego ojca i go o to spytać – zasugerował Denzel.

– Bardzo chętnie, ale jest pewien problem. Podczas ulewy mój telefon totalnie zamókł, a raczej nie jest wodoodporny – odparłem, wyjmując przy tym kompletnie bezużyteczną, czarną cegiełkę.

– Możesz skorzystać z mojego – zaproponowała Alice i podała mi urządzenie.

– Dziękuję. – Wziąłem telefon i zadzwoniłem pod odpowiedni numer. Po 3 sygnałach usłyszałem znajomy głos.

– Nie mam teraz zbyt wiele czasu, Alice, mów szybko.

– Cześć tato, to ja. Czy to prawda, że jesteśmy przeklęci?

– C-co? A więc już wiesz? Przepraszam, że nie dowiedziałeś się tego ode mnie. Chciałem Ci powiedzieć o tym za rok, kilka dni przed twoimi osiemnastymi urodzinami. – Jego głos przepełniał żal i zdziwienie.

– Jak to za rok? Mam osiemnastkę za pięć dni. – Nie kryłem swojego oburzenia.

– Co? Byłem pewny, że to za rok.

– Serio? No normalnie zasłużyłeś właśnie na tytuł ojca roku.

– Wybacz, kompletnie straciłem rachubę czasu. Doskonale o tym wiesz, jak wyglądały ostatnie miesiące. Caroline ci o tym powiedziała?

– Nie, mama już nie żyje. Z ludźmi zaczęło dziać się coś dziwnego i spotkałem kolesia, który mówi, że cię zna. Nazywa się Denzel, czy jakoś tak.

– Rozumiem, przykro mi. Mogę z nim porozmawiać?

– Tak. – „Przykro mi”. Wysilił się tylko na ten marny zlepek słów? Nie oczekiwałem po nim zbytniej wylewności, ale trochę się rozczarowałem. Miałem już podać telefon mężczyźnie, gdy usłyszałem coś niepokojącego.

– Jeszcze jedno. Trzymaj się ich, cokolwiek by się nie działo. Zwłaszcza w swoje urodziny, inaczej ich nie przeżyjesz. – Chwila, czy ja usłyszałem, że mogę umrzeć w swoje własne urodziny?

– Jak to mogę ich nie przeżyć? – Zdziwiłem się, mając nadzieję, że zaraz powie mi o jakimś super ekstra nieśmiesznym żarcie.

– Wybacz synu, ale nie mam czasu na wyjaśnienia. Chcę jeszcze chwilę porozmawiać z Denzelem, on ci wszystko powie jak skończymy rozmowę.

Przez kilka minut przysłuchiwałem się im. Mimo że mówili w tym samym języku, to nic z tego nie zrozumiałem.

– Wszystkie drogi prowadzące do miasta zostały zablokowane, a media mówią o ataku bioterrorystów – zakomuniował Denzel, oddając telefon Alice. A więc potwierdziły się jego wcześniejsze słowa.

– Czyli kupili nam trochę czasu? – dopytał Steve.

– Tak, ale tym samym nie otrzymamy żadnego wsparcia. Będziemy musieli posprzątać ten cały syf sami, a może okazać się to naprawdę trudne o ile nie niemożliwe. Do tego mamy jeszcze na głowie pilnowanie jego - mruknął, wskazując na mnie.

– Potrafię sam o siebie zadbać, nie potrzebuję niańki.

– Chodzi o to, co jest za kilka dni. – Zrezygnowany pokręcił głową.

– Moje urodziny i co w związku z tym? Co takiego strasznego ma się stać? Czemu miałbym wtedy wykitować?

– Do osiemnastego roku życia klątwa pozostaje nieaktywna, wraz z wejściem w ten wiek aktywuje się. To oznacza, że twoje ciało będzie musiało dostosować się do tej zmiany. Może zdarzyć się tak, że stracisz nad nim panowanie, staniesz się bardzo agresywny, mając przy tym jedynie przebłyski świadomości, albo zapadniesz w głęboki sen. To jest jak rzut kostką i musimy podjąć odpowiednie kroki bezpieczeństwa, aby umożliwić ci utrzymanie się przy życiu. Możesz stać się wtedy niebezpieczny zarówno dla nas, jak i dla siebie.

– To już wszystko, czy zapomniano mnie poinformować jeszcze o czymś istotnym?

– Kiedy już pierwsza faza wyciszy się, będziesz bardzo osłabiony. Jeśli miałoby dojść do jakiegokolwiek starcia, to najpewniej nie wyjdziesz z niego cało.

– Świetnie, czemu w takim razie nie moglibyście mnie po prostu teraz zastrzelić? Byłoby znacznie szybciej i prościej, nie uważacie? A w bonusie uniknęlibyście ewentualnych strat.

– Nie zamierzamy dopuścić do takiej sytuacji.

– Cudownie, a więc mam się zdać na bandę obcych ludzi. Co ta klątwa właściwie ma zmienić?

– Podobnie jak dręczyciele, nie możemy wchodzić na ziemie święte, jak kościoły czy cmentarze. Poza aktualną ludzką formą jesteśmy w stanie przybrać dwie inne. Jedna z nich czyni nas silniejszymi, zmieniając przy tym wygląd. Druga pozwala nam przybrać postać energii i osiągnąć niepojętą dla ludzi potęgę. Na ostatnią trzeba szczególnie uważać. Energia może rozproszyć się, a ty umrzesz lub zaczniesz umierać tuż po powrocie do ciała. Tak jak Caroline. – Denzel kontynuował swój wywód.

– Czemu moja matka miałaby przybrać... – Nie potrafiłem dokończyć zdania, mój głos zaczął drżeć.

– Z tego co mi wiadomo, to została zaatakowana przez jednego z dręczycieli w drodze do domu. Było to po ciężkim starcu z innym, więc musiała stracić czujność. Została poważnie przez niego zraniona i wtedy musiało do tego dojść. – Rzuciła Alice.

– Mówili, że to nożownik ją zaatakował – syknąłem, nie chciałem, aby mój głos przepełniała złość, ale tak się stało.

– Tak, ponieważ nie mogliśmy wyjawić prawdy lekarzom – oświadczył chłodno Denzel.

– Czemu? Może gdybyście to zrobili, to dałoby się ją uratować.

– Nie, nie ma lekarstwa na coś, co nawet nie jest chorobą. Przykro mi, ale to brutalny świat.

– A jakiś specjalista od tych waszych klątw nie potrafiłby temu zapobiec? Jak w ogóle ich rozpoznajecie? Bo chyba nie każdy ma mordę pokrytą szramami i ślady walki na całym ciele. – Zmrużyłem oczy, przyglądając się dokładnie Denzelowi.

– Nie ma nikogo, kto potrafiłby to zatrzymać. A rozpoznajemy się po szarych oczach.

– Moje są zielone – prychnąłem, uświadamiając sobie, że moi nowi znajomi faktycznie mieli szare tęczówki. Podobnie jak moi rodzice, do czego wcześniej nie przywiązywałem większej uwagi. Kolor jak każdy inny, tak mi się zawsze wydawało.

– Nie martw się, to się wkrótce zmieni. Do czasu osiemnastych urodzin tęczówki mają swój pierwotny kolor, który potem bezpowrotnie utracą.

– Przepraszam, że wam przerywam, ale może rozważylibyście opcję przebrania się? Pewnie te przemoczone ubrania są niezwykle wygodne, ale podejrzewam, że mogą mieć niekorzystny wpływ na wasze zdrowie – zasugerował Steve.

Faktycznie, przez to wszystko praktycznie zapomniałem o stanie mojego ubioru.

– Steve ma rację, porozmawiamy na spokojnie jutro przy czymś ciepłym do picia. Teraz powinniście się przebrać, doprowadzić do ładu I odpocząć. – Alice zgodziła się z przyjacielem, opierając się przy tym o oparcie fotela.

– Nie mam żadnych ubrań na zmianę – stwierdziłem, wbijając wzrok w dywan.

– Mamy tutaj jeden wolny pokój, w którym możesz odpocząć i znaleźć coś do przebrania. Ubrania zostały po naszym poprzednim lokatorze, ale powinny być dobre. – Denzel wskazał dłonią na korytarz, który wypełniony był drzwiami.

– A co jak wróci? Nie będę zawadzał? – Wyobraziłem sobie sytuację, w której nagle przychodzi obcy koleś i każe mi się wynosić ze swojego pokoju.

– On już nie wróci. Szukaliśmy go, ale rezultaty były dosyć marne. – Pierwszy raz od kilku minut odezwała się Sam. Wyraźnie posmutniała po tych słowach.

– Skoro odszedł dobrowolnie, to czemu chcecie go znaleźć? – Skierowałem wzrok na dziewczynę.

– Musimy go zabić, inaczej będzie cierpiało coraz więcej normalnych ludzi. Burza, której byłeś świadkiem, prawdopodobnie została sprowokowana przez niego i nie wiemy, czy na tym się skończy. Dlatego ważne jest unieszkodliwienie go, a już raz nam uciekł. Nie mamy innej możliwości, niż pozbawienie go życia. – Alice rzuciła mi karcące spojrzenie, dając tym samym do zrozumienia, abym nie drążył dalej tego tematu.

– Chodź, zaprowadzę cię do pokoju. – Na twarzy Sam zagościł wymuszony uśmiech. Alice wyglądała przez chwilę, jakby chciała zaprotestować, ale szybko dała sobie spokój.

Dziewczyna po drodze wskazała mi łazienkę i pokazała szafkę z czystymi ręcznikami, przestronną kuchnię, po czym zaprowadziła mnie na koniec korytarza do niewielkiego pokoju. W pierwszej chwili przyszło mi na myśl, że jest surowy. Musiałem jednak zadowolić się nim do czasu, aż będę mógł wrócić do własnego.

– Pamiętam jak do nas dołączył – zaczęła niepewnie Sam. Przestałem przyglądać się pomieszczeniu i skierowałem wzrok na nią. – Trochę go przypominasz. Może nie z wyglądu, ale... zresztą nieważne. Jak odchodził, nie był już człowiekiem. Przepraszam, nie powinnam was porównywać. – Skrzywiła się, trzymając przy tym cały czas dłoń na krągłym brzuchu.

– Mówisz tak, jakby zmienił się w potwora. – Uniosłem jedną brew, nie odrywając od niej wzroku.

– Nie, stał się czymś znacznie gorszym. Cios z jego strony był szczególnie raniący, takiego nie byłby w stanie zadać nam zwyczajny potwór. Wybacz, ale muszę się położyć, źle się czuję. – Mówiła coraz ciszej, a do usłyszenia ostatniego zdania musiałem naprawdę wytężyć słuch.

– W porządku, dziękuję za wszystko – podziękowałem jej, po czym oddaliła się.

    Przeszukując szafę z rozgoryczeniem stwierdziłem, że nie ma tam nic zielonego. Cała moja odzież była w tym kolorze, więc w jakimkolwiek innym czułem się wybrakowany. Nic dziwnego, że zdziczał. Prychnąłem z irytacją i wybrałem szkarłatną koszulkę oraz brązowe bojówki. Na szczęście rozmiar nie różnił się aż tak bardzo od mojego, ale nie mogłem powiedzieć, że leżały idealnie. W końcu nie były zielone. Przemoczone rzeczy powiesiłem na kaloryferze, dopiero wtedy zauważyłem, że na moim nadgarstku widnieje niewielka rana. W dodatku rękaw mojej ulubionej kurtki został rozdarty, świetnie. Oczyściłem zranienie i wróciłem do pokoju, opadając ciężko na łóżko. Dopiero gdy emocje opadły, odczułem jak zmęczenie uderza we mnie z całym swoim impetem. Przemoczone ubranie musiało wyssać ze mnie większość sił, nawet nie zorientowałem się, kiedy zmorzył mnie sen.

     Obudził mnie silny głód, musiałem spać kilka godzin, a od rana nic nie jadłem. Sam powiedziała, żebym sobie coś przygotował, gdy zgłodnieję. Chyba nadszedł najwyższy czas, aby skorzystać z dobrodziejstwa gospodarzy i zajrzeć do lodówki.

Miałem już wejść do kuchni, gdy usłyszałem krzyk dobiegający z najbliższego pomieszczenia. To był Denzel. Nie myśląc wiele, szybkim krokiem skierowałem się tam.

– Precz stąd, ty cholerny padlinożerco. Akysz. – Krzyczał Denzel, machając przy tym dłonią w stronę istoty stojącej nad leżącą w łóżku Sam.

– Była przepyszna. Następnym razem to do ciebie przyjdę – wycharczał stwór na odchodne, wskazując przy tym na Denzela palcem zakończonym długim szponem. Stwór był chorobliwie blady, a jego skórę pokrywały czarne, nieznane mi symbole. Długi język, który skojarzył mi się z parecznikiem, szybko schował się do wąskich, czarnych ust. Sześć wici unoszących się w powietrzu niczym kobry, momentalnie przylgnęło do ciała człekokształtnego. Potwór cofnął się krok w tył, po czym rozpłynął się w powietrzu. Zanim to nastąpiło, odnotowałem jeszcze w pamięci, że był całkowicie nagi, ale nie posiadał narządów rozrodczych. Jedynie po sylwetce byłem w stanie stwierdzić, że był to samiec. Twarz podobna do ludzkiej, ale zarazem tak bardzo się od niej różniąca. Gałki oczne były granatowe, a tęczówki niebieskie. Do tego para rogów i szare, sięgające do szyi, rozczochrane włosy. Jego stopy były dziwnie ukształtowane, a ich ubarwienie przypominało pień brzozy.

– Rozpłynął się w powietrzu? – Zdziwiłem się, ciągle nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

– Nie, przeszedł do innego wymiaru. Nam wydaje się to nieosiągalne, a dla nich to czynność tak podstawowa, jak dla nas oddychanie.

– Czemu go nie zabiłeś?

– Nie walczymy z nimi.

– Przed chwilą nazwałeś go padlinożercą i kazałeś mu się wynosić. – Przywołałem wspomnienie jego krzyków.

– Masz rację. Nazwałem go tak, ponieważ te istoty żywią się duszami świeżo zmarłych lub umierających osób.

– A więc Sam... – Choć znałem ją krótko, to trudno było mi dokończyć to zdanie.

– Tak, jest już martwa – Denzel wyręczył mnie w dokończeniu myśli.

– Nie mogłeś go powstrzymać? – podniosłem głos, w pierwszej chwili pomyślałem, że gdyby to zrobił, Sam mogłaby wciąż żyć.

– Jak już powiedziałem, nie jest naszym wrogiem. Nie należy do dręczycieli, prawdę mówiąc nie wiem zbyt wiele o tych istotach. Jesteśmy tylko pewni, że nie są one efektem klątw, a czymś w rodzaju zbieraczy. Oczyszczają świat z ludzkich dusz i wracają do swojej płaszczyzny egzystencjalnej.

– Jak na istotę spoza naszego wymiaru wydaje się być dosyć gadatliwy.

– Musiał nauczyć się ludzkiej mowy od umierających. Wierz mi lub nie, ale potrafią być wyjątkowo wygadani. Łatwo je spotkać, tam gdzie śmierć jest na porządku dziennym, a żywi już nawet nie próbują walczyć o dalsze istnienie. Normalny człowiek nie jest w stanie ich zobaczyć, my z powodu naszej klątwy widzimy znacznie więcej od przeciętnego zjadacza chleba.

– Rozumiem. Co się stało z jej ciałem? – zmieniłem temat, widząc, że wcześniej spuchnięty z powodu ciąży brzuch całkowicie zapadł się do środka. Skóra przykleiła się do żeber, wyglądała jak pozbawiony miąższu owoc. Do tego szeroko otwarte usta dopełniały obraz przerażenia i cierpienia, którego musiała zaznać przed śmiercią.

Denzel skrzywił się i po chwili wahania rozciął pustą powłokę niewielkim nożykiem, po czym wyjął z tego, co było niegdyś jej brzuchem, niewielkiego stworka. Miał nie więcej niż cztery centymetry, posiadał trzy ogony podobne do skorpionów, kilka par zamkniętych oczek i coś na kształt rozdzielonego na kilka części języka. Nie widziałem wcześniej jeszcze czegoś tak dziwacznego. Potworek, podobnie jak jego żywicielka, już nie żył.

– Co to takiego?

– Wydaje mi się, że to jedna z iskier dręczyciela. Niektóre osobniki zostawiają iskry, tak jak niektóre zwierzęta składają jaja. To takie najprostsze porównanie, które powinieneś zrozumieć.

– Mogą się rozmnażać?

– Nie, w ten sposób tworzą swoje pseudokopie. Maluchy mają zrobić jak najwięcej szkód i umrzeć, a ich życie jest niezwykle krótkie.

– Dla mnie kopie i potomstwo to to samo. W końcu niektóre owady tworzą swoje idealne kopie.

– Nie uważam tego za ich potomstwo z uwagi na to, jak wiele skaz posiadają. Nigdy nie osiągną nawet jednej piątej rozmiarów pierwowzoru, nie posiądą też jego umiejętności.

– A więc jakiś dręczyciel musiał ją zaatakować i złożyć jaja w jej ciele?

– Nie, to dla nich zbyt niepraktyczne. – Denzel potrząsnął niewielkimi zwłokami stworka w powietrzu.

– W jakim sensie?

– A po co mają oddawać swoje pożywienie czemuś, co umrze zaraz po uczcie? Wolą samodzielnie zajmować się takimi rarytasami. – Wzruszył przy tym ramionami, po czym wyjął kolejnego z jej szeroko otwartych ust.

– To jak to znalazło się w jej ciele? – Podszedłem krok bliżej i dotknąłem palcem trzymanego przez Denzela stworka.

– Przykro mi to mówić, ale na myśl przychodzi mi tylko jeden osobnik. – Zauważyłem, że wypowiadając ostatnie słowa, jego twarz została ogarnięta przez chłód.

– Chyba nie podejrzewasz kogoś ze swoich przyjaciół? – Pomyślałem o wszystkich poznanych dziś osobach, nie wyglądali na takich, co pragnęliby śmierci Sam.

– Nie, podejrzewam pewnego zdrajcę. Abasolm był dla mnie jak młodszy brat, ale odwrócił się od wszystkiego, czego dotychczas bronił. To jego pokój teraz zajmujesz. Interesował się tego typu rzeczami i zbierał je, w dodatku najpewniej on był ojcem jej dziecka.

– Najpewniej?

– Mocno się pokłócili, gdy powiedziała mu o dziecku. Zaczął się wszystkiego wypierać i uważał, że coś jej się uroiło. To było kilka tygodni przed jego ucieczką.

– Grunt to się zabezpieczyć, co? – Uśmiechnąłem się gorzko, przyglądając się pozbawionym wnętrzności zwłokom pożartej od środka męczenniczki.

– Jeżeli aborcję kwalifikującą się pod morderstwo ze szczególnym okrucieństwem uważasz za metodę antykoncepcyjną. – Rzucił mi potępiające spojrzenie, po czym bez ostrzeżenia wsadził dłoń między jej nogi.

– Czy to naprawdę konieczne? – Odwróciłem wzrok, nie chciałem oglądać jak molestuje nieboszczkę.

– Znalazłem ostatniego. Trzy to taka zabawna liczba, zawsze muszą być trzy, prawda? – oznajmił unosząc do góry swoje nowe znalezisko.

– Coś mi się nie podoba w tym wszystkim. Jeśli chodziłoby tylko o pozbycie się problemu, to musiałby przewidzieć, że takowy się pojawi. Podejrzewam jednak, że wtedy ani Sam, ani on nie myśleli zbyt wiele. – Skrzywiłem się, przyglądając poczwarze, która teraz dyndała w jego drugiej dłoni. Była inna od poprzednich, bardziej przypominała larwę.

– Następnego dnia po tamtej kłótni jakimś cudownym sposobem nagle pogodzili się. Nie jest to nic nowego w tak delikatnych sprawach, więc nikomu nie przyszło na myśl, co naprawdę mogło mu chodzić po głowie. Pewnie w ciągu kilku następnych dni nadarzyła mu się idealna okazja, aby wprowadzić do jej pochwy coś innego poza swoim nasieniem. – Westchnął ciężko i położył trzy istotki na niewielkiej szafce obok łóżka.

- Nie mógł po prostu podrzucić ich do jedzenia? – Pomyślałem, że nie musiałby wtedy na siłę godzić się z nią i kombinować jak mops z jednym okiem, który chce podwędzić kość z ogródka sąsiada.

– Nie, iskry nie posiadają powłoki, która uchroniłaby je przed strawieniem. Potrzebują ciepłego i wilgotnego miejsca, aby dojrzeć. Idealnym było łono, które miało być przeznaczone dla innego bytu. One same dojrzewają przez kilka miesięcy. Ich ślina ma właściwości silnie znieczulające, więc na początku nie mogła nawet domyśleć się, że coś pożera ją od środka. Gdy się zorientowała, było już za późno na cokolwiek. Była bardziej naiwna, niż na to wyglądała. Weź te paskudy, spalimy je w piecu, a teraz zajmiemy się jej ciałem.

– Nie mógłbyś obmacywać bardziej żywych lasek? – Zmrużyłem oczy, biorąc stworki do rąk.

Nie obmacuję jej, musiałem to zrobić – syknął, biorąc zwłoki na ręce i wynosząc z pokoju.

 Dotarliśmy do schodów, które prowadziły do nowego dla mnie pomieszczenia. Zdziwiło mnie to, że było ono praktycznie puste. Jedynie na podłodze widniał jakiś namalowany symbol. Usta Denzela zaczęły się poruszać, a jego bezgłośny monolog sprawił, że na środku malowidła pojawiła się niewielka wyrwa. Wrzucił do niej ciało, a ja spojrzałem w dół. Mroczne pomieszczenie wypełniały setki niewielkich, białych oczek. Odskoczyłem, gdy tylko je zobaczyłem. Miałem wrażenie, że stworzenia na dole pragną mojej śmierci.

– Co to jest? Czemu normalnie jej nie pochowacie? – Wydyszałem, otrząsając się jeszcze z szoku.

– Pochowanie czegoś takiego jak my, byłoby bluźnierstwem wobec ziemi, po której stąpamy. Nie dostaniesz własnej trumny ani nagrobka, wszyscy mamy tylko jedno miejsce spoczynku. Niedostępne dla ludzi, zapomniane przez stwórcę i wypełnione przez naszych pobratymców. Jest tam na dole. Mam nadzieję, że nie skończysz tam przed końcem tygodnia. – Spojrzał w stronę znikającej już szczeliny, z której dało słyszeć się żałosne pojękiwanie.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje