Historia

Post Apo 7 - koniec końców

nieprawicz 0 4 lata temu 808 odsłon Czas czytania: ~5 minut

"Tu Mateusz Kaprwoski. Obawiam się, że to będzie mój ostatni vlog jaki nagram na tą małą kasetę. Znajduję się w drewnianej chacie niedaleko Sosnowca. Wszędzie grasują Beboki. Ich cielska bezgłośnie przeskakują i omijają pułapki jakie na nie zastawiłem. A mowa tu o sidłach zdolnych złapać i niedźwiedzia. Jestem ranny a promieniowanie w miejscu w którym się znajduję wynosi aż 7 Sivertów. Nie mam jak uciec ani skontaktować się z kimkolwiek by otrzymać pomoc. Nim nastanie świt będę zapewne martwy.

Ale pókim jeszcze żywy opowiem jak znalazłem się w tej sytuacji. Wszystko zaczęło się nie dalej jak dwa dni temu. Wysłano mnie ponownie jako kuriera abym zdał raport z sytuacji jaka panuje na Śląsku. Z uwagi na fakt iż do samego Poznania docierały sygnały radiowe z tego miejsca, reprezentanci czterech wiosek betonowych doszli do wniosku iż najlepiej byłoby utworzyć sieć połączeń handlowych z tymi obszarami.

Obecnie Poznań jest w posiadaniu sprawnej elektrowni a z jej pomocą powrócił prąd, którego nie trzeba już

magazynować w akumulatorach od przerdzewiałych samochodów. Jestem naprawdę szczęśliwy, że moje miasto wreszcie zacznie się rozwijać miast stać w niemej i pogrążonej we śnie stagnacji.

Jestem też wdzięczny że poznałem na swojej drodze paru towarzyszy z którymi chętnie wypiłbym niejednego browara. Ale wracając do opowiadania pókim jeszcze żyw:

Zadanie było dość proste. Nawiązać kontakt z nadawcą radiowym, który emitował sygnał z Katowic. Niestety w gdy dojeżdżałem na motorze do Sosnowca złapałem gumę. Ledwo doturlałem się do znaku informującego mnie o tejże mieścinie a już w moim kierunku padły strzały. I to celne. Moje lewe udo zostało przestrzelone a kość wewnątrz złamana. Zacząłem się w popłochu czołgać. Nie wiedziałem nawet skąd doszedł ów strzał. Począłem pełznąć ze złamaną nogą. Przedzierałem się przez zarośla, krzaki i wykroty. Nieco później zabandażowałem sobie ranę a nogę usztywniłem czterema grubymi i poobcinanymi odpowiednio gałęziami (za pomocą mojego noża). Wiedziałem iż ktoś będzie szukać mnie a tropy jakie zostawiłem, łamiąc gałęzie i przedzierając się, będą nazbyt oczywiste. Wtedy to mój wzrok skierował się ku jakiemuś zbiornikowi wodnemu. Było to jak się potem przekonałem jezioro. Chcąc zgubić kogokolwiek kto się zbliżał po moich śladach wpełzłem niczym wąż do wody i zacząłem płynąć. Nie było to łatwe. Ubranie i karabin na plecach ciągnęły mnie w dół jednak moja wyporność płuc robiła swoje i w końcu dopłynąłem na drugi brzeg. Tam odpocząłem widząc zaś iż mój licznik Geigera pokazuje wzrost promieniowania połknąłem parę pastylek na chorobę popromienną. Wtedy to uprzytomniłem sobie, że zostawiłem swoją krótkofalówkę w bagażniku mojego motocyklu. Wyczerpany, zmarznięty i przemoczony zrobiłem sobie kostur z stosunkowo cienkiej gałęzi brzozy i wyjąłem z przemoczonego plecaka mapę wraz z kompasem. Roztrzęsiony nie mogłem jednak się uspokoić ani określić mojego położenia. Postanowiłem zatem iść przed siebie aż nie natrafię na jakiś dom bądź nie wyjdę na drogę. Jeszcze podczas przeprawy przez jezioro zdążyłem zauważyć pomosty dla rybaków dlatego też kuśtykając w gęstwinie znalazłem jakiś samotny domek letniskowy, którego drzwi były otwarte. Niestety zapach krwi zwabił tu te wyjęte z piekła poczwary które dosłownie oblepiają ten drewniany przybytek. Myślałem że sidła znalezione za wczasu w małej piwniczce poskutkują na co zuchwalsze osobniki ale myliłem się.

Beboki przeskakują sidła. Zupełnie jakoby już zdążyły się nauczyć że wiąże się to z bólem. Bandaże które oblepiają moje udo zaczynają już przeciekać a zabarykadowane drzwi i okna nie wytrzymają naporu. Jedyne co mogę zrobić to schować się tu w piwniczce i mieć nadzieję że te czarty odpuszczą jak już sforsują pierwsze zapory. Słyszę ich chrobot pazurów o drewno. Miarowy, natarczywy. Słyszę jak ich żądłowate języki wpełzają pomiędzy wyrwy w drzwiach. Jedyne czego moje uszy nie mogą wydobyć to ich stąpania. Ich cichego i niemal nieistniejącego stąpania, który zawstydziłby nawet najcichsze duchy. To nie potrwa długo. Z uwagi na dość silne promieniowanie moja skóra znów zaczęła mnie piec. Również zwymiotowałem. Już niedługo. Już niedługo odpłynę. Zastanawiam się czy za wczasu nie strzelić sobie w łeb. Chociaż jeżeli Beboki dobiorą się do piwnicy wolałbym być jeszcze przytomny i posłać parę z tych bluźnierstw do piekła.

Heh...Dom w którym się znajduję pewnie należał do kłusownika. To by wyjaśniało dlaczego w piwnicy znalazłem te sidła...O kurwa...Słyszę ludzkie głosy!!!

Słyszę je. Ktoś kogoś nawołuje. Słyszę strzały. Chrobot ustał! Zapewne to te skurwesyny które zaczaiły się na mnie przy drodze. Muszę być cicho i jeżeli dopisze mi szczęście może uda mi się zabić ich z zaskoczenia.

...

(***)

...o kurwa! O kurwa zabiłem jednego. Teraz miast beboków mam na głowie aż pięciu ludzi gotowych mnie zajebać! Źle oceniłem sytuację. Myślałem że jest tylko jeden i to mnie zgubiło. Teraz jak o tym pomyślę to mógł być ktoś zupełnie inny niż mój prześladowca, który postrzelił mnie w nogę. Co za dureń ze mnie! Widać strach odebrał mi też rozum. Człowiek którego zabiłem był jednak niecodzienny. Nosił na sobie skórę. Skórę z Beboków. Nie wydawał ani jednego dźwięku ani jednego odgłosu. Jednak miał nieszczęście że go zauważyłem.

Teraz cała zgraja chce mnie dorwać. Ostrzelali drewniany domek i czekają. Chcą mnie zmusić do poddania się jednak nie wystosowali jeszcze żadnej "propozycji". Zapewne zabiją mnie jak tylko wyjdę na zewnątrz. Teraz faktycznie zastanawiam się czy nie lepiej popełnić samobójstwa.

Nie wierzę w Boga ani w życie po śmierci. Mam przy sobie kałacha i rewolwer. Czas jednak działa na moją niekorzyść. Cholera...łzawię krwią. To pewnie efekt promieniowania. Nie wiem co mam zrobić. Zdechnę w tej norze i pewnie nawet nikt nie odnotuje mojego zgonu. Nie zostawiłem po sobie nic. Żadnego cudu ani podarku dla ludzkości. Nie ukrywam. Gdyby nie wojna nuklearna zapewne byłbym grubym rozwydrzonym ale sytym dzieciakiem grającym w gry i śmiejącym się z mem-ów. Moja cała egzystencja byłaby inna. Ale w pewnym sensie nie chciałbym utracić tego kim tu i teraz jestem. Nie chciałbym utracić swoich przygód ani towarzyszy których poznałem na swojej drodze. Może nie jest to wiele ale znaczy dla mnie więcej niż moja przyszłość.

Słyszę jak te skurwiele się dobijają. Już prawie sforsowali główne drzwi. He he he...chodźcie tu skurwiele!

(***)

Tu Mateusz Kaprowski. Jeżeli słyszysz tą wiadomość zapewne jestem już martwy. Kimkolwiek jesteś proszę cię być zabrał ta kastę do Poznania. Tam nadal mam towarzyszy którzy czekają na mój powrót. Zabiłem wszystkich pięciu ludzi. Wszyscy byli ubrani w skóry beboków. Kimkolwiek oni są postanowili się upodobnić do bestii które zwalczyliśmy w moim rodzinnym mieście...Proszę...zanieś...tą wiadomość do Poznania...zanieś..."

~ Nagranie ucichło i tak znalazłem się w posiadaniu kasety którą zawiozłem aż do Poznania. Oto koniec historii o Mateuszu Kaprowskim. Jego życie uleciało i nie powróci już do świata żywych. Pozostaje jedynie modlić się by ten ateista odnalazł spokój po swojej śmierci. Oto, moi drodzy słuchacze audycji radiowej, koniec jego opowieści.


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje