Historia

Bajka o Młodym Rycerzu

nieprawicz 0 4 lata temu 1 093 odsłon Czas czytania: ~6 minut

Młody rycerz w pełnej płytowej zbroi zajechał na swym rumaku przed pieczarę. Zewsząd czuć było swąd spalonego mięsa i dość dziwny, charakterystyczny zapach, które współczesne dziecko nazwało by ozonem. Rycerz wyciągnął swój stosunkowo krótki miecz z którym nie miałby problemu w walce w ciasnych skalistych szczelinach tejże jaskini i zapaliwszy pochodnię, ruszył w głąb.

Wejście do pieczary naznaczone było tu i tam walającymi się trupami. Zwłoki były jednak bardziej przypalone niżeli zgniłe. Niektórym brakowało kończyn innym głowy. Młody rycerz przełkną ślinę i szedł dalej. W ślad za nim pobrzękiwały segmenty jego zbroi. W końcu wąski korytarz począł się rozszerzać a wraz nim liczba trupów, zbrojnych czy też nie, poczęła maleć. Śmiałek trzymał swą pochodnie uważnie śledząc otoczenie spośród którego tu i tam wyskakiwały zwodnicze cienie. Niekiedy majaki skradające się w ciemności przyprawiały rycerza o dreszcze. W zależności od wyobraźni przemierzającego przybierały postać kotów, sów, czasem nawet kruków. Zwierząt, które budziły trwogę w Młodym Rycerzu. Sowy potrafiły bezszelestnie zaatakować czapkę polującego, kruki przesiadywały na zwłokach wisielców, wydziobywały im oczy, zaś koty choćby takie jak żbik czy ryś, również mogły zaskoczyć swym atakiem myśliwego. Lecz nie tego powinien był się ów śmiałek o młodym wieku bać. Jego głównym strachem powinna być kreatura, która zalęgła się na samym dnie pieczary w swym legowisku.

Tak zatem Młody Rycerz szedł aż dotarł do szczeliny, która dziwnym zbiegiem okoliczności otwierała sobą przejście do wielkiej ciemni. Nim jednak zdołał się przecisnąć ujrzał coś co przyprawiło go o ciarki na plecach. Światło pochodni oświetlało zaledwie fragment legowiska wielkiej bestii, w którym to, owa poczwara z piekieł, spała. Nim jednak Rycerz zdążył się wycofać, olbrzymia sylwetka otworzyła swoje gadzie oczy i podniosła się. Młody Rycerz upuścił pochodnię i zdjął z pleców wypolerowaną, jakoby była lustrem, tarczę.

Smok, potwór, który pochłonął życia tuzinów nim przyszedł Młody Rycerz, zaczerpnął chałst powietrza po czym zioną ogniem, który rozprzestrzenił się po całej ciemni zapalając kadzielnice pełne łatwopalnego oleju. W taki oto sposób pieczara rozjaśniła się światłem tuzina płomieni, które skupione w kadzielnicach utworzyły okrąg wokół sylwetki gada.

-Czego tu węszysz, człowieczku ?!!! -spytał Smok zamiatając ogonem ze złości.

Bestia prezentowała się złowieszczo. Potężna sylwetka o dobrze umięśnionych czterech kończynach, złożone lecz przeogromne skrzydła, plugawy, nieco przypominający węża, gadzi pysk. A wszystko to pokryte czerwoną jak szkarłat, tlącą się w świetle pochodni łuską, zdolną zdzierżyć zarówno płomienie jak i stal. Rycerz stał zasłonięty tarczą i milczał nie śmiąc nawet spojrzeć w kierunku, z którego dochodziło pytanie.

Smok popatrzył na śmiałka nieco zdumiony po czym warknął nieco spokojniej:

- Czemu zasłaniasz się tarczą, człowieczku, czyżbyś nie wiedział, że żaden ze mnie bazyliszek?

Rycerz milczał i nim zdążyła minąć zdrowaśka rzucił się na jedną z łap Smoka. Wziął potężny zamach i ciął mieczem. Stal jednak odbiła się od silnych i twardych łusek szczerbiąc tym samym oręż. Gad machnął od niechcenia ogonem posyłając rycerza na łopatki. Zarówno tarcza jak i miecz poleciały w głąb pieczary znikając z pola widzenia Młodego Rycerza. Smok nachylił się nad zakutym w zbroję śmiałkiem, który usiłował wstać.

-Na co ten trud, rycerzyku?

Pytany podpierając się rękoma w końcu wstał lecz nie zobaczył już nigdzie swojej broni. Smok widocznie zainteresowany położył się i czekał od niechcenia na dalszy rozwój wydarzeń. Młody Rycerz począł płakać. Zdjął hełm aby rękawicą wytrzeć sobie oczy.

-Patrzcie go, wchodzi do pieczary. Mojego Domu! A na koniec płacze... Gdzie podziali się twoi dumni przodkowie, człowieczku? Co! Pytam co! Skłoniło takie chuchro jak TY do wchodzenia TUTAJ ?!

Nie mogłeś wybrać sobie bardziej nędznego końca. Zaprawdę nie mogłeś...

Rycerz otarł łzy i wzniósł głowę spoglądając na sylwetkę gada. Ten poruszył się nieznacznie jakoby zaskoczony.

-Widziałem już kiedyś takie oczy, człowieczku. Niebieskie, pełne życia. Spokojnie, Ciebie nie zabiję, chyba że dasz mi bardzo dobry powód. Ale po kolei. Zapewne pochodzisz z miasta wzniesionego na skale. Dobrze mówię?

-T-Tak...

-Co więc król zaoferował w zamian za uwolnienie miasta ode mnie: bogactwo? Rękę księżniczki?

-Nie. -odparł młody rycerz podkulając swoje nogi i siedząc w dziwnej niemalże embrionalnej pozycji- Żadne z tych co wymieniłeś...Jest taka piękna dziewczyna o dzień drogi stąd... Mieszka na wsi. Próbowałem...układałem poematy...gotowałem najprzedniejszą wątróbkę z dzika...taką z cebulą i cytryną. Jej ulubiona potrawa. W końcu...eh...w końcu kiedy jej się oświadczyłem powiedziała że to na nic póki nie pokonam smoka, który zalągł się w pieczarze tuż pod miastem.

-Zalągł się ! HA ha ha!!! Zalągł...to miejsce było moje nim wasze miasto zostało założone. Wy! Nędznicy! Wy skurwiałe matołki cięgle tylko bierzecie i bierzecie, nie dając nic w zamian. Widzisz te kadzielnice, te rzeźby i te freski, człowieczku? Nim ty jeszcze nie wyszedłeś z lędźwi swojego ojca byłem dażony szacunkiem pośród elfów i driad. Służyłem im radą a oni w podzięce zrobili dla mnie tą świątynię, mój dom...

-N-nie widziałem...

-I nie twoja w tym wina Człowieczku. Czasy mają to do siebie, że przemijają. Nikt i nic nie jest w stanie tego zmienić.

Rycerz wstał z kamiennej posadzki i rozejrzał się wokół. Pieczara była rzeźbiona od wewnątrz, zewsząd widać było płaskorzeźby, statuy i freski o bajecznym przepychu opowiadające tuziny historii, które nagromadziły się na przestrzeni lat w tymże miejscu. Smok uważnie obserwował Młodego Rycerza swoimi żółtymi, gadzimi ślepiami po czym zagaił:

-Co więc zamierzasz zrobić dalej Rycerzyku?

-Nie wiem -przyznał zapytany- może chciałem być kimś kto nie pasuje do bajki w jakiej się znalazł. Zwykle rycerz pokonuje poczwarę i dostaje to czego chciał...pół królestwa, księżniczkę...długie beztroskie życie...a mnie uwiodła dziewczyna ze wsi.

Smok oblizał swoim językiem wargi od niechcenia. Miast wstać, przysiadł po czym spytał ponownie:

-I co zamierzasz zrobić teraz człowieczku?

-Wygląda na to że nie mogę mieć wszystkiego. Wygląda na to że nie mam prawa do tego co chcę...

Pysk smoka wykrzywił się w niezrozumiałym grymasie.

-To nie kwestia tego co chcesz. Lecz tego co wydaje ci sie że potrzebujesz. Przemyślmy sytuację w jakiej się znalazłeś jeszcze raz. Czy dziewczyna, o której mówisz zadurzyła się w tobie czy też ty w niej?

-Nie wiem...

-Dlaczego ktoś kto by cię kochał całym sercem miałby posyłać Cię na pewną śmierć, hmm? Czy nie przypadkiem było to tak iż dała ci to zadanie bo myślała, że na nie się nie zdobędziesz?

Młody Rycerz spojrzał w podłogę nie wiedząc za bardzo jak odpowiedzieć:

-Nie wiem ale...zrobiłbym dla niej wszystko o co by mnie poprosiła! -przyznał.

-Nie ulega wątpliwości, że zakochałeś się po uszy -odparł smok zamiatając ogonem niczym bicz- obawiam się jednak iż owa dziewoja...najzwyczajniej w świecie cię nie kocha...no chyba że wszystko co powiedziała miało być nieudolnym żartem...

Nastała nieszczęsna cisza, którą przerywało tylko raz po raz smaganie płomieni przez wiatr. Rycerz zdawał się być pogrążony w wewnętrznej rozpaczy. Jego skołowaciałe nerwy uwidaczniały się na jego twarzy. W końcu

nie wiedząc skąd Młody Rycerz powiedział:

-Spal mnie.

Oczy gada rozszerzyły się z niemałym zadziwieniem.

-Imbecyl. -mruknął smok jakoby sam do siebie- Ona nie jest tego warta Człowieczku.

-Ale ja ją kocham...

-W tym momencie jesteś jeszcze bardziej samolubny niż przedtem. Naprawdę chcesz żeby chowano ciebie przedwcześnie? Mój oddech topi metal, spopiela mięso nie wspominając już o kościach, a ty chcesz żebym go marnował na takim chucherku jak ty? Każdy kto wkroczy w moje dominium spotyka się z śmiercią ale dla ciebie Człowieczku jestem w stanie zrobić wyjątek. Wyjdź z tej pieczary, znajdź inną. Żyj dalej...

Oczy rycerza wyrażały desperację i upór.

-Jeżeli ty mnie nie spalisz, powieszę się na pierwszym drzewie.

-Też mi szantaż...-prychnął gad rozeźlony na głupotę swojego rozmówcy- Postradałeś zmysły "chłopcze".

Wracaj do domu.

-JA nie mam już domu!!! Rodziców zabrała plaga... siostra... została otruta przez znachorkę, a majątek mojego rodu przepadł w wojnie. Nie mam dokąd wracać!

Smok strzelił swym ogonem jak z bicza. Pysk wyrażał wręcz niepohamowaną wściekłość.

-A zatem chcesz umrzeć -wycedził jaszczur buchając płomieniem z pyska- Chcesz umrzeć mimo iż nic to nie zmieni. Twoja "dziewczyna" najwyżej się zdziwi, że idiota taki jak ty w ogóle jej posłuchał.

-Spal mnie przeklęty gadzie!!!

-Nie chcesz tego. Wierz mi, nie chcesz tego. Masz niepowtarzalną sposobność ujść z życiem. Radziłbym wykorzystać tą okazję i stąd wyjść.

Nastała druga, długa cisza, po której Młody Rycerz tylko się uśmiechnął, a był to uśmiech sardoniczny.

-Wiesz...nie przedstawiliśmy się sobie...jestem Roland z Rivienny

-Artamis. Herald Objawionych -odparł smok ziewając co obnażyło jakoby drugą paszczę usytuowaną wewnątrz tej pierwszej, zewnętrznej.

Po wymianie tych tytułów Roland przecisnął się przez szczelinę prowadzącą do wyjścia i nie mówiąc nic więcej opuścił pieczarę. Szedł bezwiednie niczym umarły, którego wola zależna była od zaklęć nekromanty.

Jego wierzchowiec czekał przywiązany do drzewa. Drzewa o silnych gałęziach zdolnych unieść ciężkie ciało wraz ze zbroją płytową.

[The End]

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje