Historia

Prześladowca

Predictor 0 4 lata temu 644 odsłon Czas czytania: ~10 minut

    Do tej pory beztrosko prowadziłem swoje spokojne, aczkolwiek szczęśliwe życie. Pracowałem w biurowcu przy głównej ulicy, i niewielkie biurko jednego z prawników firmy „Quo Vedo” było moim sanktuarium. Niektórym pewnie nie podobałaby się praca opierająca się na codziennym przewalaniu stert papierów, ale ja lubiłem te fuchę.


Po pracy codziennie zaglądałem do pobliskiego sklepu, by kupić coś na obiad. Serwowali wyborną kawę, a i gotowego jedzenia mieli pod dostatkiem – raz wybierałem pieczonego kurczaka, innym razem pierogi, a w weekendy pozwalałem sobie nawet na solidny kawał ciasta, będący dla mnie swojego rodzaju premią za ciężką pracę. Mimo że z roku na rok zaczynałem rosnąć w pasie, nieszczególnie się tym przejmowałem. W końcu, mogłem pochwalić się wygodnym życiem z nienajgorszymi zarobkami, pozwalającym mi od czasu do czasu pojechać na wakacje, utrzymać własne mieszkanie i wcale niezły samochód.. Czego chcieć więcej?


Dostajemy różne sprawy. Wiecie, czasem bronimy biedne staruszki, które przypadkowo wplątały się w długi przed pozbawionymi serca firmami windykacyjnymi, czasem naszym zadaniem jest udowodnić czyjąś niewinność. Są jeszcze „ścierwa”, przynajmniej ja tak ich nazywam.


Bo widzicie, „ścierwa” to ludzie, których wina jest oczywista, a mimo to przychodzą do nas, byśmy nie pozwolili im zgnić w pace. Niektórych to nie obchodzi, bo przecież pieniądz to pieniądz, ja jednak nie potrafiłem od tak ratować tyłka komuś, o kim wiedziałem że jest winny. Kradzież to jedno, ale kiedy widzisz przed sobą gwałciciela czy mordercę, o którym wiesz że prawdopodobnie zrobi to ponownie.. po prostu nie mogłem.


Moje życie jest rutynowe, trudno to ukryć. Każdego ranka zwlekam się z łóżka, uruchamiam ekspres do kawy, z którego nalewam sobie pół litra latte, dosypuję  solidną porcje cukru, i szukam w lodówce czegoś co może posłużyć jako śniadanie. Chwilę później wychodzę do skrzynki na listy, zabieram pocztę, i popijając kawę przeglądam korespondencje.
25 listopada wstałem wcześniej. Zima, choć wolnymi krokami, zbliżała się nieubłagalnie. Musiałem zejść do piwnicy i sprawdzić ile drewna mi zostało, by wiedzieć ile jeszcze muszę zamówić na ten rok. Posiadanie domu jednorodzinnego ma swoje zalety, daje ciszę i spokój którą tak cenię, jednakże ma też swoje wady – w zimę sam musisz zapewnić sobie ogrzewanie.


Nie zrozumcie mnie źle. Lubiłem te nieco senne, grudniowe wieczory podczas których siadałem z kocem przy kominku, i wpatrując się w wesoło tańczące płomienie popijałem kawę. Rzeczą której z kolei nie lubiłem było codzienne noszenie tego drewna na górę, bo za każdym razem kiedy schodziłem do piwnicy wszechobecny tam bałagan przypominał mi, że powinienem go w końcu kiedyś uprzątnąć.


Szeregi półek z gratami wszelkiego rodzaju, starymi bateriami, śrubokrętami czy pordzewiałymi narzędziami, kartony ze starymi ubraniami, telewizorami i innym sprzętem, trochę narzędzi do majsterkowania przy samochodzie, i rzeczy których tak na dobrą sprawę nie potrafiłem zidentyfikować. Kiedy zszedłem tam dziś rano, jak zawsze wcisnąłem włącznik światła, ten jednak nie zareagował.


- pewnie znowu strzeliła żarówka. - pomyślałem, zapisując w pamięci  by wracając do domu kupić nową. W międzyczasie udało mi się wymacać latarkę.


Kiedy spojrzałem na niewielką stertę drewna, mina mi zrzedła.


- do zamówienia najmniej 4 kubiki. - oceniłem.


Szybko wróciłem na górę. Zimna kawa to beznadziejna kawa, wszyscy o tym wiemy, a ja miałem jeszcze do wykonania swój mały rytuał – przegląd poczty. Pomiędzy standardowymi rachunkami, pocztówką od znajomych (wyjechali nad morze) i dzisiątkami reklam, moją uwagę przykuła biała, niezaadresowana koperta

.
- POŻAŁUJESZ TEGO – głosił  wycięty z gazety napis.


Nie, nie przejąłem się tym szczególnie. Nie był to pierwszy raz, kiedy jakiś niezadowolony klient albo inny świr zostawiał mi coś takiego w skrzynce. Gdybym miał się przejmować za każdym razem, to prawdopodobnie do tej pory bym oszalał. Zwykle takie kartki pojawiały się do kilku razy, a kiedy nie reagowałem po prostu odpuszczali. No, może raz się zdarzyło że ktoś przysłał mi martwego kota w pudełku, to akurat było dziwne.


Wciąż w dobrym humorze, wyszedłem do pracy, starannie zamykając drzwi. Kiedy tylko zrobiłem kilka kroków, uderzył we mnie podmuch zimnego powietrza. Postanowiłem wrócić po szal i czapkę.


- nie będę ryzykował kolejnego przeziębienia. - Stwierdziłem. Łatwo łapałem wirusy, do dziś pamiętam jak kilka lat temu urządziłem się tak, że przez dwa tygodnie nie mogłem wyjść z łóżka.


Dzień jak co dzień, ani się spostrzegłem jak wracałem do domu. Postanowiłem kupić dodatkowe witaminy, tak na wszelki wypadek, poza tym zainwestowałem w kotleta schabowego z solidną porcją frytek i mizerii. Zimno pobudza apetyt.
Pierwsze co przykuło moją uwagę po przekroczeniu progu domu, to otwarte drzwi.


- przysiągłbym, że je zamykałem. - pomyślałem.


W panice obiegłem wszystkie pomieszczenia, sprawdzając schowki z gotówką i swój niewielki sejf  pod biurkiem w gabinecie. Nic nie zniknęło, całe szczęście. Kiedy usiadłem przy stole, powoli zabierając się za jedzenie, moją uwagę przykuło coś jeszcze.


Biała, niezaadresowana koperta leżąca na stole.
Drżącymi rękoma otworzyłem ją, niepewny.
ZAPŁACISZ ZA TO CO MI ZROBIŁEŚ. - głosiła wiadomość.


Zerwałem się na równe nogi, i dla pewności jeszcze raz sprawdziłem wszystkie pomieszczenia. Były puste. Postanowiłem zabrać obie koperty, i zgłosić sprawę na policje. Nie oczekiwałem że cokolwiek zrobią, bardziej liczyłem że po prostu mnie to uspokoi. Dokładnie zamknąłem drzwi, upewniając się dwa razy, po czym pojechałem na komisariat.
Mariusz, mój znajomy z czasów szkolnych przyjął zgłoszenie. Był niezłym gliną, 20 lat uczciwej roboty pozwoliło mu w końcu zostać szefem lokalnej komendy. Nie da się ukryć, zasługiwał na to.


- Wiesz, wspominałeś że wcześniej już dostawałeś takie groźby.. Pewnie jakiś niezadowolony gnojek chce Cie nastraszyć i tyle. Sprawdzimy odciski palców, ale tak między nami – jeżeli autor nie wykona jeszcze jakiegoś ruchu, to raczej nie mamy szans go namierzyć. - stwierdził z rezygnacją.


- To nic, pewnie już sobie odpuści. Chyba zapomniałem dziś zamknać drzwi, zdaje mi się że wracałem po czapkę.. - zmarszczyłem czoło. Tak mogło być w istocie.


Pożegnałem znajomego, i wróciłem do domu. Kiedy tylko włożyłem klucz do drzwi i próbowałem go przekręcić, poczułem jak krew zamarza w moich żyłach.


Były otwarte.


Wybiegłem do auta, i zadzwoniłem po policje. Czekając aż przyjadą, w nerwowym napięciu obserwowałem dom. Moje miejsce, moja oaza spokoju stała się teraz czymś na wzór dzikiej jaskini, i jeśli bym do niej wszedł, nic nie gwarantowało że nie spotkam czającego się tam, wygłodniałego niedźwiedzia.


Po kilkunastu minutach z radiowozu wysiadł Mariusz, w towarzystwie innego policjanta. Tuż za nimi zaparkował drugi radiowóz. To już nie były żarty, policjanci weszli do środka z bronią w gotowości, sprawdzili korytarz, kuchnie, salon, i wszystkie pokoje. Nic nie zginęło, nikogo ani śladu.


- Więc, co się dokładnie stało? - zapytał Mariusz, kiedy usiedliśmy przy stole. Drugi funkcjonariusz w tym czasie majstrował coś przy zamku.


- Wróciłem do domu, włożyłem klucz do zamka, a drzwi były otwarte. - stwierdziłem. - nie ma opcji żebym ich nie zamknął, pamiętam że je zamykałem.. - dodałem, widząc jego wzrok.


- rozumiem. Istnieje możliwość, że ktoś miał dostęp do twoich kluczy? Dorobił sobie drugą parę, albo może przechowywałeś zapasowe pod wycieraczką, czy gdzieś? Wiesz jak to bywa. - Powiedział spokojnie.


- Nie, nikt nie miał do nich dostępu. Ale może wymiana zamków nie jest głupim pomysłem. - stwierdziłem.
Policjant badający drzwi podszedł do nas.


- Sprawdziłem drzwi szefie, nie widzę żadnych śladów włamania. Albo drzwi były otwarte, albo ktoś miał klucz. - rzucił.


Kilkanaście minut później wyszli. Nie mieli niczego – żadnych śladów czy przesłanek, że ktoś się tu włamał. Ja, nie  zamierzając długo czekać od razu zadzwoniłem po ślusarza. Całe szczęście, udało się zarezerwować wizytę na jutro.
Nieco spokojniejszy, wyciągnąłem z lodówki flaszkę jacka danielsa. W jakiś sposób musiałem odreagować, dzisiejsza sytuacja wykraczała poza standardowe zabawy takich prześladowców.


- może faktycznie nie zamknąłem, przez te nerwy. - rozmyślałem.


Kiedy nieco podchmielony zamierzałem iść spać, usłyszałem że telefon dzwoni. Niemrawym krokiem ruszyłem do salonu, i podniosłem słuchawkę.


- Halo? - Zapytałem sennie.


Po drugiej stronie nikt się nie odzywał. Słyszałem coś jakby.. oddech.


W sekundzie wytrzeźwiałem.


- Pieprz się! - krzyknąłem, po czym rzuciłem słuchawką.Wybiegłem z domu, nie bacząc na kilka wypitych drinków wsiadłem do samochodu, i pojechałem do miasta. Dzisiejszą noc zamierzałem spędzić w hotelu.


Nie mogłem spać, w nocy budziły mnie jakieś dziwne koszmary, w których uciekam przed wielkimi, brudnymi facetami którzy ścigali mnie z rządzą mordu w oczach. Biegłem ile sił, ale za każdym razem mnie dopadali, śmiejąc się szaleńczo.
Kiedy w końcu nastał świt, zmęczony i z podkrążonymi oczami postanowiłem wrócić do mieszkania. Dziś zamki miały zostać wymienione, liczyłem że to mnie nieco uspokoi. Ślusarz pojawił się jakoś po południu, zastał mnie nerwowo chodzącego w te i we wte w salonie. Kiedy jednak widziałem jak wymienia zamki, stopniowo zacząłem się uspokajać.


- Potrzebuje pan dodatkowych kluczy? - spytał w końcu.


- Nie! - krzyknąłem. - To znaczy, wystarczy jeden, tylko jeden. - powiedziałem spokojniej.


Ignorując zdziwione spojrzenie faceta, wyciągnąłem rękę, na której po chwili spoczywał klucz. Zapłaciłem i podziękowałem, w myślach bedąc już w łóżku i odsypiając poprzednią noc. Klucz odłożyłem do miski w salonie, a zanim poszedłem spać jeszcze wrzuciłem coś na ząb. Mimo że sytuacja była nieprzyjemna, to nie pamiętam kiedy ostatnio coś jadłem.
Przez kilka dni miałem spokój. Mimo że od czasu do czasu zdarzał się jakiś głuchy telefon, to drzwi były zamknięte, i nie znajdowałem żadnych więcej kopert.


Kiedy 3 dni później wracałem do domu, już z daleka zobaczyłem że coś było nie tak.


Jedno z okien było rozbite.


W środku, na stole w salonie spoczywała biała koperta.


„już niedługo!” - przeczytałem. Nogi się pode mną ugięły.


Szybko wybrałem numer do Mariusza, częsciowo wrzeszcząc, a częsciowo płacząc żeby przyjechali. Po długich, wręcz ciagnących się w nieskończoność 20 minutach w końcu przyjechali. Mariusz musiał posadzić mnie na krześle i uspokoić, bo bełkot który wydobywał się z moich ust był niemożliwy do zrozumienia. W końcu westchnąłem ciężko, pokazałem mu na okno, i na leżący na stole list.


- No dobra, sprawa wygląda poważnie. - przyznał w końcu.  - Zostawię dwóch ludzi na zewnątrz, będą obserwować twój dom. Jeżeli ten skurwiel tu wróci, to go dorwiemy. - Dodał z zacięciem słyszalnym w głosie.


To mnie trochę uspokoiło. Przecież skurwiel nie odważy się czegoś zrobić, mając pod samym nosem policje. - sądziłem.
Zamiast tłuc okna, zaczął wydzwaniać – teraz także na mój prywatny numer komórki.


- ZOSTAW MNIE SKURWIELU! - Krzyknąłem w końcu, płacząc.


Osoba dzwoniąca z zastrzeżonego numeru nigdy nie powiedziała ani słowa. Zgłosiłem to Mariuszowi, mieli  jakoś namierzyć ten numer ale zdaje się że coś im nie szło. Byłem kłębkiem nerwów. Zaniosłem l4 do pracy, wybrałem się do specjalisty, który dał mi cos na uspokojenie. Chyba tylko dzięki tym tabletkom jakoś się jeszcze trzymałem.


Kolejnego owocnego dnia, w trakcie którego policja nie była w stanie nic zrobić, faceci siedzący w radiowozie przed moim domem cały czas obserwowali okolice, i nie widzieli niczego, ja siedziałem w salonie, zastanawiajac się co zrobić. Telefony odłączyłem już kilka dni temu, gdybym tylko je włączył zaczęłyby dzwonić.


W jakiś sposób dotrwałem do wieczora, i połozyłem się spać.


Ze snu wyrwał mnie jakiś huk. Zdezorientowany zaświeciłem światło, narzuciłem szlafrok, i w milczeniu szukałem źródła dźwięku. Zszedłem na dół do salonu, a tam..


Okno było wybite.


Na podłodze leżał list.


W panice wybiegłem na zewnątrz, z cięzko bijącym sercem sprintując w stronę radiowozu.
Funkcjonariusze spali. Obudzili się dopiero kiedy z szaleńczym impetem zacząłem tłuc w szybę.


- Co się stało? - zapytał zaspany policjant.


- ON TU ZNOWU BYŁ! - Wykrzyczałem. - NIE PATRZCIE TAK, ŁAPCIE GO! - Krzyknąłem, osuwając się na ziemię.


                                                                                                                        * * *


Ocknąłem się we własnym łóżku. Na krześle obok siedział Mariusz.


- Oni spali kiedy on tu był. - wysapałem niewyraźnie.


- Wiem, zajmę się tym. - stwierdził.


To mi jednak nie wystarczyło. Policja nie potrafiła mi pomóc, a sam prześladowca zrobił się tak zuchwały, że nawet stojący przed domem radiowóz mu nie przeszkadzał. Bez słowa ubrałem się, i pojechałem do miasta.
Kilka godzin później z zadowoleniem obserwowałem efekt swojej pracy.


Pancerne drzwi i okna, dodatkowo wzmocnione kratami. Rozbij to, skurwielu. - pomyślałem. Upewniłem się że zamknąłem drzwi, a wyglądając przez okno sprawdziłem czy policjanci nie śpią.  W sumie, teraz nawet nie byli mi potrzebni – do mojej małej fortecy nawet mysz nie miała prawa się przecisnąć. Będąc w mieście kupiłem nową kartę sim, której numer podałem tylko Mariuszowi. Miał dzwonić gdyby coś wiedział. Póki co, żadnych połączeń od tego psychola.


Jako że byłem cholernie zmęczony, postanowiłem położyć się nieco wcześniej.


Tym razem ze snu wyrwał mnie dzwonek telefonu. Zobaczyłem numer Mariusza.


- Halo? Udało nam się w końcu ustalić numer z którego do Ciebie dzwonił, masz chwile żeby go zapisać? Chciałbym żebyś sprawdził czy nie znasz tego telefonu. - Wyjaśnił.


- Już, chwila. - Odpowiedziałem, schodząc do salonu. Usiadłem przy stole, wyjąłem notes i długopis.


- Dawaj. - Rzuciłem krótko.


- … 539. Masz ?


- Zapisany.


- Jeszcze trochę potrwa zanim namierzymy jego lokalizacje, wiesz, ta technologia nie działa zbyt dokładnie, ale jesteśmy na dobrej drodze. - Dodał.


Czułem, że jestem już blisko końca tego koszmaru. Kwestia czasu zanim go złapią, a ja będę mógł ponownie żyć bez strachu.. Powoli już zapominałem jak to jest.


Wtedy coś mnie tknęło. I ja, i policja coś przeoczyliśmy – pomyślałem ze zgrozą.


Złapałem za telefon, i pełen obaw szybko wybrałem podany numer. Kilka sekund później wcisnąłem zieloną słuchawkę.


Do moich uszu dobiegł dzwonek.


Dźwięk pochodził z piwnicy.


Rzuciłem się w stronę drzwi wyjściowych, ale te nie chciały ustąpić.


- KURWA! - krzyknąłem przerażony, i zdałem sobie sprawę że pancerne drzwi w które zainwestowałem nie otwierają się od wewnątrz, a wyłącznie kluczem.


Odwróciłem się na pięcie, i pędem doskoczyłem do salonu, do miski w której trzymałem jedyny klucz.


Była pusta.


Usłyszałem kroki dobiegające z piwnicy.


Ktoś wchodził po schodach.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje