Historia

Poligamia.

Xeromancer 0 4 lata temu 1 418 odsłon Czas czytania: ~47 minut

- Taką Skodę Scala kupił sobie Rafał. Wydaje mi się, że chyba nawet w tym samym kolorze. – Powiedziałem patrząc na ekran monitora.
Mam na imię Andrzej, przed chwilą wróciliśmy do domu po imprezie urodzinowej kolegi, a to było ostatnie zdanie które wypowiedziałem w swoim starym życiu. Czemu właśnie to, i czemu to ono zmieniło wszystko? Nie mam pojęcia, ale to był właśnie ten moment. Spodziewałem się jakiegoś odzewu, który nie nastąpił, więc spojrzałem na moją żonę Katarzynę, która jeszcze przed chwilą siedziała na podłodze w przedpokoju i rozwiązywała buty. Miała w zwyczaju nosić ciężkie wysokie glany, dlatego procedura zakładania, jak i zdejmowania, zawsze zajmowała trochę czasu. Lecz tej nocy musiało pójść jej sprawniej. Ciężkie obuwie stało już na swoim miejscu pod ławą, a Kasia siedziała bez ruchu wpatrując się w sobie tylko wiadomy punkt. Siedziała nieruchomo, nawet nie drgnęła. Na  playliście lecącej z You Tuba właśnie skończył się utwór zespołu Hurts. W mieszkaniu zrobiło się jakoś przytłaczająco cicho. Moje ciało przeszył dreszcz. Nagle jej twarz wykrzywił skurcz układający się w groteskowy uśmiech, a ja już wiedziałem co to oznacza…
Małżeństwem jesteśmy od roku. Parą, od dziesięciu lat. Oboje mamy świadomość swojej odmienności, ale w tej akurat historii skupie się tylko na mojej żonie, Katarzynie. Początek jej problemów zaczął się w chwili narodzin. Omijając genezę, a skupiając na samym fakcie, trzeba zaznaczyć iż zespół położniczy podszedł do cudu narodzin w sposób dość niekompetentny. Wskutek czego Kasia oprócz niezbyt rozległego zespołu porażenia dziecięcego wkroczyła w życie z blizną na mózgu. Typowym przy takim schorzeniu jest pojawienie się epilepsji. Ale nie od razu, ta wredna choroba musi dojrzeć, a dojrzewa zazwyczaj w wieku nastoletnim. W Kasi życiu zawitała w wieku 12 lat i mniej więcej od tego czasu zmusza ją do regularnego przyjmowania leków psychotropowych. W trakcie naszego związku miałem okazje dobrze poznać charakter jej schorzenia. Jakoś na początku bycia razem, kiedy choroba trawiła i wyniszczała jej organizm, nawet się oświadczyłem. Nie mając pomysłu na to jak mógłbym ulżyć w jej cierpieniu, chciałem przynajmniej w ten sposób ją uszczęśliwić. Byłem pewien iż do małżeństwa nie dojdzie. Jej stan nie wskazywał na to, aby była w stanie przeżyć najbliższy miesiąc. Czemu tak twierdzę, skoro epilepsja sama w sobie choroba śmiertelną nie jest? Otóż jej ataki nie miały kompletnie nic wspólnego z tym, co możemy zaobserwować na emitowanych w telewizji filmach. Chociaż nie do końca. Jeśli ktoś oglądał film egzorcystę, to może sobie zwizualizować jak wyglądał atak Kasi. Zastraszająco podobny do stanu w którym była opętana dziewczyna z rzeczonego dzieła kinematografii. I takie ataki występowały kilkanaście razy dziennie wyniszczając ciało i umysł mojej filigranowej partnerki. Już wtedy chyba pojawił mi się cień myśli, iż nie jest to padaczka. Ale szybko został rozwiany zapewnieniami lekarskimi, iż skoro jest blizna na mózgu, to jest to jednak właśnie jest to padaczka. Jakoś tuż po moich oświadczynach zdarzył się cud. Poznaliśmy doktor Opuchlik, która zajęła się Kasią. Zastosowała kurację eksperymentalną. W myśl zasady, jeśli dawka leku jest nieodpowiednia, to trzeba ją zwiększyć, albo zmniejszyć. W ten sposób metodą prób i błędów udało jej się tak dopasować dawkowanie iż w zasadzie na okres 7 lat mogliśmy zapomnieć o chorobie jaką jest epilepsja. Na okres siedmiu lat… Po tym czasie choroba wróciła. Nieśmiało, powoli, ale wróciła. Pierwszy atak pojawił się w trakcie wyjazdu do Żywca, gdzie nastąpił podczas noclegu w domku, w którym mieszkaliśmy wraz z kolegami. Oddzieleni osobnymi pokojami zostaliśmy po prostu posądzeni o bardzo intensywny sex. Nie wyprowadzałem nikogo z błędu. Tym bardziej, że ten wariant nawet mi trochę pochlebiał. Nikt nie musiał znać prawdy. Potem pojawiły się kolejne ataki, mniej, lub bardziej intensywne. Na szczęście niebawem mieliśmy umówioną wizytę lekarską z dr. Opuchlik. Pani doktor wysłuchała nas i podjęła decyzję o kolejnej redukcji dawki leku. Stopniowej, gdyż nie można tych konkretnych leków odstawić od razu. Ponadto, na moje pytanie, czy powinienem szukać kontaktu z Kasią w trakcie jej ataków, zaleciła mi abym nie ingerował, pozwalając aby mózg sam się wyciszył. No i  porządku, zrozumiałem. Pożegnaliśmy się ustalając konkretną wizytę na styczeń przyszłego roku… Już za cztery miesiące…
Miało to miejsce cztery dni temu. Ale nie myślałem o tym w chwili, gdy wpatrywałem się w przerażająco wykrzywiona twarz Katarzyny. Jej usta rozszerzyły się w nienaturalnym uśmiechu, a oczy zwęziły. Byłby to dla niedoświadczonego obserwatora przerażający widok. Mi niestety był już dobrze znany. Wyglądała na rozbawioną, tylko nie znany był powód tego stanu. Rozpoczynał się atak… Mając w pamięci, aby nie ingerować, odwróciłem się tylko w jej stronę i obserwowałem z bezpiecznej odległości, pilnując aby nie zrobiła sobie krzywdy. Po chwili pojawił się śmiech. Spazmatyczny, niepochamowany i przerażający. Spojrzałem na zegarek. Doktorka kazała zapisywać godziny i przebieg ataku. Pierwsza dwadzieścia nad ranem. Sąsiedzi za chwile zaczną walić w drzwi. Trudno, nie otworzę… Kasia zaczęła kiwać się rytmicznie w przód i w tył, a śmiech przerodził się w smętne zawodzenie. Monotonne buczenie było co najmniej zastanawiające. Jak długo można wydawać jeden dźwięk bez zaczerpnięcia oddechu? Długo… Ale to też było mi znane. Nagle przestała. Zaśmiała się cicho i wlepiła wzrok w podłogę. Na play liście You Tube rozpoczął się utwór Anny Karwań, remake Alei Gwiazd. Utwór dla nas dość istotny, ponieważ tej ścieżki dźwiękowej użyliśmy podczas montażu pokazu slajdów z naszego wesela. Kasia podniosła wzrok i popatrzyła na mnie. Milczała. W jej oczach dostrzegłem łzy. A to już było cos nowego. Śmiech, zawodzenie, to normalne, ale płacz… Poza tym w jej oczach było cos jeszcze. Coś jakby świadomość. Tylko przez chwilę. Oczy otworzyła szeroko, po czym osunęła się na bok i upadła na podłogę. Spojrzałem czy nie zrobiła sobie krzywdy, ale nie. Odruchowo zamortyzowała upadek. Chwile leżała w pozycji embrionalnej. Coś szeptała. Na początku niezrozumiale, ale w końcu udało mi się wychwycić słowa, które brzmiały…
- Głupia słaba pizda.
Wypowiedziała słabym głosem. Aż się pochyliłem aby sprawdzić czy się nie przesłyszałem. Śmiech, krzyki, zawodzenie, czasem powtarzane w kółko dwa, może trzy słowa bez większego sensu, to norma. Ale to zabrzmiało jak zdanie, jak ukierunkowana do konkretnej osoby. Nic nie usłyszałem. Nie od Kasi. Za to wychwyciłem z głośnika fragment tekstu piosenki.
„Jabłko i grzech, tak musi być, wojna i śmiech zaraz po niej”
Obróciłem się w stronę monitora celem przełączenia piosenki, która zirytowała mnie, tekstem w tej konkretnej chwili. Ale nie zdążyłem wykonać żadnej czynności. Łupnięcie, potem drugie, sprawiło, że od razu zwróciłem wzrok z powrotem w stronę przedpokoju. Kasia nie leżała już w pozycji embrionalnej, tylko wyciągnęła się jak długa i uderzała stopą o szafkę pod ławą. Wpatrywała się z uśmiecham w sufit. Uśmiech zmienił się w chichot, a następnie w podobnie jak poprzednio, szaleńczy śmiech.
- Głupia pizda, głupia, odeszła, przegrała! – zanosiła się śmiechem.
Ewidentnie zwracała się konkretnie do kogoś ale to nie był jej głos. Wypowiadała się zwykle półtonem, nieśmiało, tymczasem słowa wydobywające się z jej gardła były głośne i silne. Wciąż nie zamierzałem ingerować, ale ktoś powinien to zobaczyć. Wziąłem telefon i zacząłem nagrywać całą sytuację. Kasia tym czasem nie zwracając uwagi na moja obecność kontynuowała swój monolog.
- Zabije, zabiłem, zabije, głupia pizda, słaba, zdechnie, zdechnie, odejdzie, zdechnie. Nie odejdzie? Odejdzie. Musi odejść. Słaba, niepotrzebna. Po co to? Umrze, uuuuu…
Zaczęła zawodzić. Znowu w oczach pojawiły się łzy. Nagle wygięła tułów do góry i zaczęła się miotać jak ryba wyrzucona na brzeg, albo ktoś związany w pętach starający się uwolnić. Podniosłem się z krzesła oceniając, czy nie zrani sama siebie, ale wciąż trzymałem telefon przed sobą. Nie wiem, świadomie, albo i nieświadomie ale wciąż zachowywała bezpieczną odległość od framugi drzwi, a głowa w wyniku spazmatycznych podskoków na posadce nie uderzała o jej twarda powierzchnię.
- Nie ma, nie ma, nie będziesz. Już nie ma. Odejdziesz, odejdź. KURWA!. GŁUPIA KURWA. Słaby nieudacznik. Niepotrzebny gniot. Żałosny gnój. Zabije, zabije, zniszczę!
W bezruchu filmowałem scenkę, która przede mną się odgrywała. Nagle uspokoiła się. Za pomocą zgiętych nóg przesunęła ciało pod ścianę i upierając głowę o jej brzeg zaczęła cicho zawodzić. Usiadłem z powrotem na krześle. Kasia zamilkła. Podciągnęła się na rękach do pozycji siedzącej. Chwile w niej posiedziała, po czym przeniosła ciało na bok. Upadła, ale od razu się podźwignęła finalnie przybierając pozycje na klęczka. Podpierała się na rękach i tak jakby bulgotała. To dobre określenie. Nie był to krzyk, ani śmiech, ani zawodzenie. To było bulgotanie. Głowę miała opuszczoną na dół. Odepchnęła się rękoma i usiadła na piętach, ale jej głowa wciąż była oparta brodą na piersi. Powoli podniosła ją do góry. Z twarzy zniknął nienaturalny uśmiech, a oczy miała zamknięte. Pokiwała się chwile w milczeniu. Trudno orzec, czy mimowolnie, czy też w takt muzyki. Z głośnika dobiegał właśnie utwór Feel Good grupy Gorillaz. Znieruchomiała i pozostała w tym stanie jakieś 30 sekund. Już chciałem wstać i podejść do niej gdy otworzyła oczy. Patrzyła centralnie na mnie a w jej wzroku tym razem z pewnością dostrzegłem świadomość. Tyle, że to nie był jej wzrok. Wpatrywała się we mnie szelmowsko, a na jej twarz powrócił demoniczny uśmiech. Przekrzywiła delikatnie głowę raz w lewo, raz w prawo, po czym zatrzymała ją w centralnym położeniu. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, choć zdawało się to być niemożliwe. W końcu orzekła.
- Jestem. - I roześmiała się głośno.
Odłożyłem telefon na blat stołu wyłączając nagrywanie i popatrzyłem na nią. Doszedłem do wniosku, że trzeba jakoś zareagować.
- Gdzie jesteś? – Zapytałem.
-Tutaj. – Odpowiedziała chichocząc.
Tylko, że to nie był jej głos. Nie ten głos, który znałem. Był silny, a chichot zadziorny. Nie mojej Kasi. Trochę się wystraszyłem, ale przynajmniej miałem nadzieję, że nie daje tego po sobie poznać. Prawdę mówiąc, to nie trochę… Chwile wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu. Ja starając się zachować beznamiętny wyraz twarzy i ona w sposób… niebezpieczny. To dobre określenie. Wpatrywała się we mnie jak drapieżnik przyglądający się swojej ofierze. Nie czułem się komfortowo. Opuściłem ręce miedzy nogi i pochyliłem się do przodu. Chciałem wyglądać na spokojnego, wyluzowanego mężczyznę, który ma wszystko pod kontrolą, a nie na tego kim naprawdę się czułem, czyli przestraszonym chłopcem. Chłopcem, który bardzo dotkliwie odczuwał samotność w tej właśnie chwili.
- Jak się teraz czujesz?
Zapytałem drżącym głosem. Kasia opuściła głowę i nic nie powiedziała. Wpatrywała się w bezruchu w podłogę.
- Czy już wszystko dobrze? Chcesz się położyć?
Epileptycy po ataku zazwyczaj powinni odczuwać zmęczenie, ale nie Katarzyna. Na nią ataki działały jak puszka Red Bulla na pusty żołądek. Dochodziła do pełnej sprawności tuz po i w dodatku miała w sobie znacznie więcej energii niż przed. Nie przeszkadzało mi to pytać czy chce odpocząć za każdym razem, gdy tylko dochodziła do siebie, chociaż byłem pewny odpowiedzi. To nie tyczyło się mnie. Zawsze po jej ataku byłem zmęczony, wyrzuty zarówno fizycznie jak i emocjonalnie z całej energii. Jednak nie tym razem. Hormon walki, lub ucieczki już wtłoczył energie w moje żyły.
Kasia przecząco pokręciła głową i zachichotała.
- Już wszystko w porządku. Mamy środę i już jutro będzie poniedziałek… Mamy środę…
Ten bezsensowny tekst uspokoił mnie gdyż właśnie takie nonsensowne stwierdzenia zwykła wymawiać przy okazji normalnego ataku. Uspokoił, ale tylko na ułamek sekundy, gdyż Kasia nagle krzyknęła.
- MAMY ŚRODĘ I JUTRO JUŻ BĘDZIE PONIEDZIAŁEK ROZUMIESZ CHUJU? Jutro będzie poniedziałek, a jej już nie ma, bo zdechła!
- Kto?
- Ona. Patrz.
Złapała zębami za rękę, po czym puściła. O Dziwo na ręce nie pozostały żadne ślady zębów, tylko plamka śliny.
- Nie ma jej, nie krzyczy, nie narzeka, nie skamle jak zawsze. Koniec durnych pytań i narzekań, koniec. Skończyła się poddańcza postawa nieprzydatnego ćwoka bezsensownie kuśtykającego po tym padole. Niech spierdala!
Zaczęła się śmiać a ja desperacko omiotłem wzrokiem blat biurka w poszukiwaniu czegokolwiek, co w razie czego mogłoby mi posłużyć do obrony. Nie było na nim nic znanego ludzkości jako broń. Ale jakiej broni właściwie ja szukałem? Noża? Kija? Przecież nie mógłbym dźgnąć nożem, ani uderzyć kijem własnej żony.  Nie chciałem zrobić jej krzywdy. Zachowywała się przerażająco, ale ona była po prostu chora. Przypomniałem sobie, że mam paralizator, paralizator nie skrzywdziłby nikogo poważnie. Ale przypomniałem sobie również, że trzymam go w samochodzie… Flakonik perfum, to jedyne co zauważyłem na biurku. Oceniłem jego gabaryty i stwierdziłem, że w najgorszym wypadku może posłużyć jako wypełnienie pięści, którą…
Rozległo się dziwny dźwięk. Szybko spojrzałem na Katarzynę. Nie klęczała już na piętach, tylko oparta na rękach z podniesiona głową wpatrywała się we mnie i ni to charczała, ni warczała… Z tego warkoto charkotu wydobyły się słowa.
- A ty?
- Co ja? - Odpowiedziałem drżącym głosem.
- Co będzie z tobą?
- Poczekam.
- Taaak. – zrobiła pauzę. -  Poczekasz…
Ponownie przekrzywiła głowę raz w lewo, raz w prawo, po czym spokojnym głosem stwierdziła.
- Albo i nie.
Zaśmiała się, i rzuciła do przodu. Wyglądała jak demon z horroru, lub opętana osoba biegnąca pędem na czworakach aby wzbudzić grozę u widza. Grozę wzbudziła jak cholera, przyznaję. Sparaliżowało mnie na ułamek sekundy. Na szczęście tylko ułamek. Normalnie pomyślałbym, że tę sytuacje dopełniłby widok głowy, która obraca się o 180 stopni, ale to co się rozgrywało, nie było normalne. Dzieliły nas jakieś trzy metry, miałem czas aby złapać dostrzeżony wcześniej flakonik perfum. Wyciągnąłem rękę w jego stronę i już nawet go chwytałem, gdy ciało Katarzyny uderzyło we mnie z impetem. Zamiast złapać perfumy, potrąciłem je tylko. Te spadły z brzękiem za stół. Impet uderzenia sprawił iż potoczyłem się w tył na obrotowym fotelu na kółkach, na którym to siedziałem przed komputerem. Próbowałem w jakiś sposób się zaprzeć, wyhamować, ale siła naporu Kasi była duża, a kółka od fotela nie ułatwiały mi wykonania tej czynności. Z pomocą przyszedł parapet na którym w końcu musiałem się zatrzymać. Uderzenie o niego zapewne byłoby bolesne, gdyby nie grube oparcie fotela. W tym momencie w pokoju rozniósł się świeży zapach perfum, z flakonika, który najwidoczniej rozbił się upadając na podłogę za stołem. Ja to poczułem i Kasia chyba też, bo wstrzymała napór na mnie i zaczęła nawąchiwać. To dało mi odrobinę czasu. Na tyle dużo abym podciągnął się na fotelu, z którego trochę się zsunąłem w trakcie przemieszczenia. Gdy usiadłem stabilnie napotkałem wzrok wpatrujący się we mnie z pobłażliwym zainteresowaniem. Klęczała trzymając ręce na podłokietnikach fotela.
- Rozumiesz?
- Co?
- Mogę cię pożreć…
Mówiła wyraźnie, ale przeciągała nieznacznie sylaby, tak jakby mowa sprawiała jej problem.
-  Pytasz, czy oznajmiasz?
- A jak myślisz?
- Chyba oznajmiasz. Nawet wyglądasz na taką, która dała by radę.
Tym razem ja, co prawda nerwowo, ale się zaśmiałem. Był to typowy dla mnie przytyk, do faktu, że przytyło jej się trochę w ostatnim czasie. Może z nerwów, ale trochę sam się rozbawiłem. Kasi nie. To normalne. Już dawno nauczyła się ignorować moje docinki. To dawało nadzieję, gdyż i tym razem nie zareagowała w sposób jakiego bym się spodziewał.
- A chciałbyś?
- Nie bardzo.
Zrobiła pauzę wpatrując się w moją twarz, potem odsłonięty brzuch, a następnie nogi. Mogła to zrobić, gdyż po powrocie do domu zrzuciłem z siebie ubranie. Taki mam zwyczaj. Siedziałem teraz trzęsąc się wewnątrz ze strachu w samych slipach i kapciach. Mimo iż nie uzewnętrzniałem swojego strachu, to i tak raczej nie prezentowałem w tej chwili heroicznej, niezłomnej postawy. Siedziałem w bezruchu patrząc w dół na głowę Katarzyny. Ta tymczasem w milczeniu lustrowała moje ciało, tak jakby wybierała najbardziej smakowity kąsek. Zapach perfum w pokoju stał się przytłaczający.
- Kasia, czy ci lepiej? Wracasz? - Zapytałem drżącym głosem.
Nie podniosła głowy. Pokręciła tylko przecząco i zachichotała. Z otwartymi ustami rzuciła się w stronę mojego uda z zamiarem ugryzienia. Zacisnąłem zęby przygotowując się na ból. Ale ten nie nastąpił. Złapała co prawda za moja nogę zębami, ale nie zagryzła ich. Po chwili odsunęła się pozostawiając ślad śliny na ciele.
- Posrałeś się? - Zapytała z uśmiechem.
- Nie bardzo. - Odpowiedziałem niepewnie.
- Ta… Jasne.
Dźwignęła się ciężko na nogi i zachwiała. Stanęła nade mną niepewnie przyglądając się z uśmiechem z góry po czym, czy to przypadkiem, czy celowo, ale opadła w przód lewą dłonią łapiąc przegub mojej prawej ręki i docisnęła ją do podłokietnika. Na ten atak zareagowałem natychmiastową próbą wyrwania się z uścisku, ale ze zdumieniem stwierdziłem, że nie mam na to szans. Moc jej uchwytu była zbyt silna. Być może gdybym zmobilizował pełne pokłady swojej siły, to dałbym radę jakoś wysunąć się, ewentualnie może nie bez trudu wykręcić jej rękę, ale na mocne, , szybkie, zdecydowane przejęcie inicjatywy nie miałem szans. Jej twarz znalazła się tuż przy mojej. Rozbawione oczy wpatrywały się w moje, na twarzy znowu zagościł nienaturalny grymas. Czułem jej przykry oddech. Nie, żeby nie dbała o higienę jamy ustnej. Po prostu był jakiś taki, nie jej. Był nieświeży, ciężki i słodki i gorący. Powoli przesuwała swoja twarz wzdłuż mojej delikatnie obwąchując mnie.
- No i co teraz? - Zapytała.
- Położysz się spać, już i tak niezłe przedstawienie dałaś. - Odpowiedziałem. Chociaż ewidentnie nie znajdowałem się w sytuacji, w której to ja mógłbym wydawać polecenia.
Pokręciła na to przecząco głową.
- Nie, nie… Jeszcze nie sko…
Mięśnie jej zwiotczały i wręcz ześliznęła się po moim ciele na podłogę gdzie zaległa w bezruchu. Lecz nim padła ze skręconymi nogami na plecach usłyszałem pusty dźwięk. Tym razem nie zamortyzowała upadku tylko uderzyła potylicą o podłoże. Leżała tak kilka sekund wpatrując się w świecącą w żyrandolu pod sufitem żarówkę i w końcu na jej twarzy ponownie zagościł nienaturalny grymas. Z lewego oka pociekła jej łza. Ciężko oddychając wpatrywałem się w jej nieruchom sylwetkę, oczekując plamki krwi, która pojawi się zza jej włosów, lecz oszczędzono mi tego widoku. Krew nie pojawiła się, a zatem uderzenie może nie było aż tak mocne jak mi się wydawało. Wstałem na nogi i klęknąłem przed nią. Była w swoim normalnym stanie ataku. Znaczy, w takim, który znałem. Inna sprawa, że czas, w którym nie była sobą, już dawno przekroczył ten, który nawet ja mogłem nazwać normalnym. Uspokoiłem się trochę. Wiem, nie jest to normalne, ale dla mnie jak najnormalniejsze w obliczu tego, co przeżyłem w ciągu kilku, a może kilkunastu ostatnich minut. Sam nie byłem pewien ile czasu minęło.
- To tylko zwykły atak. Trochę bardziej intensywny, i znacznie bardziej popierdolony, ale to tylko zwykły atak. - Powtarzałem sobie w myślach.
Sprawdziłem jej głowę, a nie dostrzegłszy żadnego rozcięcia, ba, nawet siniaka, wsunąłem ręce pod jej pachy i nie bez wysiłku podciągnąłem ją do pozycji siedzącej, a następnie wciągnąłem na łóżko. Do siłaczy nie należałem, także musiałem chwilkę odsapnąć po pierwszym etapie operacji. Następnie przeturlałem wciąż nie dającą oznak życia Kasie po powierzchni tapczanu na jej połowę i przykryłem. W miedzy czasie z ulga spostrzegłem, że zamknęła oczy. Może teraz zaśnie. Dla pewności zgasiłem jeszcze główne światło w pokoju, pozostawiając tylko zapalona lampkę do czytania. Zrobiło się wręcz przytulnie. Trochę się uspokoiłem. To, że zachowanie mojej żony już nie wzbudzało we mnie dreszczy przerażenia, oraz fakt, że jakby nie patrzeć w tej chwili to ja miałem inicjatywę sprawił, że dałem radę w pełni opanować strach. Nawet pojawiło się we mnie widmo myśli racjonalnej. A mówiło ono, „sprawdź co z tymi perfumami”. Niby po jakimś czasie zmysł węchu powinien się przyzwyczajać, ale woń rozchodząca się po pokoju nie dała o sobie zapomnieć. Złapałem za rolkę papieru, którą zawsze mam w pokoju i wczołgałem się pod biurko. Faktycznie, buteleczka była rozbita. Zebrałem pobieżnie kawałki szkła i schowałem je w papierze. Pozostałą częścią rolki wytarłem perfumy, których na szczęście zbyt dużo we flakoniku już nie było. Zapachu to nie zniwelowało, ale przynajmniej znalazłem się w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Niemniej od razu po wydostaniu się spod biurka otworzyłem okno i wpuściłem świeże powietrze do pomieszczenia. Może jakoś da się przetrwać noc. Kasia leżała z zamkniętymi oczami. Oddychała równo i spokojnie. Usiadłem przy komputerze, raz aby całkiem się uspokoić, a dwa, w poczuciu obowiązku iż przynajmniej jeszcze przez jakiś czas powinienem pozostać czujny. Na szczęście na biurku dostrzegłem jeszcze jedno nieotwarte piwo. Co prawda tego wieczoru wypiłem już całkiem sporo, ale wytrzeźwiałem zupełnie w ciągu ostatniego kwadransa, może dwóch. No właśnie, która godzina? Spojrzałem na zegarek a oczy otworzyły mi się szeroko. Minęło 45 minut! Zegarek informował mnie, że minęła godzina druga.
- Ja pierdolę…
Mruknąłem spoglądając na Kasię. Tak długiego ataku, to chyba jeszcze nie miała. Z drugiej strony tak oryginalnego, też nie. Także dzisiejsza noc, jest nocą pokazów premierowych. Uśmiechnąłem się do siebie na tę myśl. Ta spała dalej spokojnie. Dobra, ja, to ja. Ale to, co ona przeżyła wewnątrz otchłani swojego umysłu… Zawsze interesowało mnie, co też wtedy tam się dzieje, ale z drugiej strony chyba bałbym się wejść w jej ciało w trakcie ataku. Na pewno przyda jej się teraz chwila regeneracji. Dobrze by było, gdyby potrwała do rana, ale nauczony doświadczeniem wiedziałem, że prawdopodobnie za chwile się przebudzi i będzie w pełni sił. Ale będzie też w pełni sobą… To w zupełności wystarczy. Wziąłem łyk piwa i odpaliłem facebooka
- Może klepnąć posta iż wyszedłem zwycięsko że starłem się z  demonem i wciąż nie zatraciłem swojej duszy?  - Pomyślałem z uśmiechem.
Ale to pozostało tylko w sferze planów. Nasze prywatne życie, było nasze. Wziąłem kolejny łyk piwa i mój wzrok wylądował na kulce papieru z kawałkami szkła wewnątrz. Podniosłem się przeświadczony o fakcie, że pozostawienie kawałków szkła dziś w pokoju, to nie najlepszy pomysł. Złapałem za zawiniątko i udałem się do kosza na śmieci w kuchni. Po drodze jeszcze skorzystałem z toalety, a gdy z powrotem wszedłem do pokoju, ona już siedziała i wpatrywała się we mnie z tym samym nienaturalnym rozbawionym wyrazem na twarzy, co kilkanaście minut temu… Przystanąłem zaskoczony w progu. Chwile mierzyliśmy się w milczeniu wzrokiem, aż stwierdziłem, że muszę cos zrobić. No i zrobiłem. Podszedłem do biurka i usiadłem za komputerem. Kasia wciąż się we mnie wpatrywała. To było trochę krepujące.  Zapalona mała lampka odbijała się w monitorze i sprawiała, iż mogłem obserwować w nim to, co się dzieje za mną. Tyle, …ze nie działo się nic. Odwróciłem się i zapytałem.
- Jak się czujesz?
Zachichotała, lecz nic nie odpowiedziała.  Nieznacznymi ruchami zaczęła tylko intensywnie potakiwać głową.
- Już po wszystkim?
Ponownie nie doczekałem się odpowiedzi, a jedyna reakcja jaka nastąpiła, to, to, że potakiwanie głową ustało. Kasia zastygła w bezruchu. Nie wpatrywała się nawet już we mnie, tylko w jakiś punkt, tuż nad moją głową. Już takie cos widziałem. To jeszcze nie koniec. Jej mózg czasami po prostu potrzebował trochę więcej czasu, na pełny reset. Zastygała wtedy w stanie tego swoistego zawieszenia nie reagując na bodźce. Nawet takie jak to… Zza okna najpierw nieśmiało, a następnie coraz głośniej rozległ się sygnał syreny wozu strażackiego. Pewnie znowu ktoś zasnął z papierosem w ręce i teraz dym niesie się po całej klatce. Innymi słowy gdzieś w mieście teraz odbywa się dramat przy współudziale grona sąsiadów, którzy chcą zaznać choć odrobinę sensacji. Albo może i prawdziwy pożar, albo wypadek… Codziennie kilkukrotnie byłem świadkiem takiej kryzysowej interwencji. Uroki mieszkania nieopodal remizy. Przez chwile zastanowiłem się, czemu o tej porze straż pożarna postanowiła wyjechać na sygnale budząc całe osiedle, ale zastanawiałem się nad tym najwyżej sekundę. Kasia prawdopodobnie nie poświęciła nawet tyle czasu.  Ponownie odwróciłem się do komputera. Wzrok skupiłem na monitorze. Nie tylko analizując to, co na nim się wyświetlało, ale także widmo odbicia tego, co za moimi plecami. No i po chwili pojawił się ruch. Delikatny, cichy. Tak jakby Kasia permanentnie się skradała. Z pozycji siedzącej przeszła na klęczka. Podparła się rękoma o podłoże i przybrała pozycję jak przyczajony tygrys szykujący się do ataku. To było niepokojące, strach powrócił. Ale to co wiedziałem, to, to, że nie mogę okazać tego po sobie. Nie mogłem okazać słabości.
- Przestań. – Powiedziałem spokojnie.
Lecz nie przestała. Dalej dyskretnie zbliżała się do mnie. Gwałtownie obróciłem się na krześle, spojrzałem na nią i zapytałem.
- Co robisz?
Moja reakcja jakby zbiła z tropu Kasię. Uniosła się do góry a następnie usiadła na piętach. Na twarzy wciąż miała przerażający uśmiech, ale nie wyglądała już jak drapieżnik szykujący się do ataku. Raczej jak zuchwałe dziecko przyłapane na kpinie.
- Pytałem, co robisz?
- Chciałem cię pożreć… - zachichotała.
- Aha. A czemu?
- Przeszkadzasz.
- Ja?
Ze szczerym zdziwieniem zapytałem. W odpowiedzi otrzymałem tylko potakujące kiwnięcie i szeroki uśmiech.
- W czym?
- Przejściu.
- Przejściu?
Znowu kiwnięcie głową.
- Ale jak pożreć? Zębami? Wiesz, że nie masz na tyle silnych szczęk, aby urwać kawał ludzkiego mięsa?
- Mam… Poza tym nie tylko twoje ciało mogę… Chcę pożreć. Nie ciało…
- To, co?
Brak reakcji.
- Aha. No to w takim razie co cię powstrzymało?
- No, ty…
- W czym? W opętaniu mnie? Chcesz duszę? Chcesz mnie opętać i karmić się moją duszą, czy co?
Bardzo powolne przeczące kręcenie głową.
- Co nie!? – Mój glos chyba otarł się o krzyk.
- Nie mogę – Spokojna, choć jakby smutna odpowiedź.
- Co nie możesz?
- Cię opętać. Ty jesteś zbyt silny. Nie dam rady… Nie teraz…
- Kaśka, kurwa, ja rozumiem, że masz tę swoja chorobę, że nie panujesz nad atakami. Ale jeśli teraz się ze mnie nabijasz, to się wkurwię. Było ciekawie, nawet zabawnie, ale teraz przeginasz. Jest wpół do trzeciej, a ty odpierdalasz jakieś akcje jak z podrzędnego horroru!
Zachichotała.
- Kasi nie ma, zdechła, już nie ma, nie będzie, zdechła.
Melodyjnie odpowiedziała.
- Jak nie ma, to z kim do cholery ja rozmawiam.
Uśmiech tylko się poszerzył, ale żadna odpowiedź nie padła. Za to rozmówczyni postanowiła zmienić pozycję. Usiadła w siadzie prostym, z lekko rozstawionymi nogami. Widać przyklęk na piętach musiał być dla niej niezbyt wygodny. Lecz zanim przybrała pozycje ostateczną na chwile odwróciła się do mnie plecami i zaczęła wpatrywać w oddalona od siebie o jakieś pół metra ścianę. To był ten moment. Już kilka minut temu wpadłem na pomysł, że może warto to nagrać. Ale Kasia była teraz zbyt świadoma. Nie mogłem trzymać przed sobą aparatu, tak żeby wyglądało to naturalnie. Ale… Złapałem telefon komórkowy i włączyłem nagrywanie filmu. Telefon odstawiłem na biurko kamerą w dół. Obraz się nie nagrywał, ale dźwięk jak najbardziej. Zawsze to coś.
- Moje własne „Blair With Project”. -Pomyślałem nim Kasia obróciła się w moja stronę. Wydawało się, że nie zauważyła, że teraz jest na podsłuchu.
- Kaśka…
- A ty wiesz, że bez problemu mogę rzucić tobą o ścianę?
No, takiej odpowiedzi się nie spodziewałem. Wypowiedziała to tak beznamiętnie i spokojnie, że przeszedł mnie dreszcz.
- A po co?
- Żebyś zrozumiał… żebyś się bał. Poza tym musisz wiedzieć. Nie mogę zbliżyć się do twojej duszy, ale mogę zniszczyć twoje ciało. To akurat mogę…
- I chcesz rzucić mną o ścianę?
- Nie powiedziałem, że chcę. Powiedziałem, że mogę.
Wiem, że to nie były zbyt długie wymiany zdań, ale to mi wystarczyło. Wystarczyło bym zrozumiał, że nie rozmawiam ze swoja Kasią. I nie chodzi mi o groźby słowne, których nie zwykła wypowiadać nigdy. Ale sam styl wypowiedzi nie należał do niej. Dobra, mogła to gdzieś usłyszeć, przeczytać…. Ale na pewno nie był to jej normalny styl wypowiadania się. Postanowiłem prowadzić to dalej, tylko tak mogłem okazać swoją siłę i pewność siebie.
- Czyli nie będziesz mną rzucać o ścianę?
- Nie… Chyba nie… - Odpowiedziała przeciągając sylaby. - Ale musze cię zabić…
- Czemu?
- Mówiłem… Bo przeszkadzasz.
- Pierdolenie. - Skwitowałem nieco głośniej.
Zauważyłem też, że pewność siebie w głosie Kasi, tak jakby przygasa. Nie jest już tak zuchwała jak wcześniej, chociaż ciągle nie jest sobą.
- Grozisz, że mnie zabijesz, ale na groźbach się kończy. Mówisz, że przeszkadzam, ale nie mówisz w czym… Jesteś w stanie powiedzieć coś sensownego?
- O Kaśce tez nie wierzysz.
- W co kurwa nie wierzę? Co ty pierdolisz?
Zakrzyczenie, stłamszenie wulgaryzmami przeciwnika, to jedna z taktyk prowadzenia negocjacji. A ja właśnie postanowiłem jej użyć.
- To, że jej nie ma…
- Jak nie ma, jak z nią rozmawiam właśnie.
- Nie ma ! - Wybuchnęła śmiechem.
Niespodziewana reakcja. Myślałem, że mój rynsztokowy język, oraz podniesiony ton wystarczył aby stłamsić przeciwnika. Ale najwidoczniej nie.
- Nie ma tej zapchlonej pizdy, nie ma, śpi i już się nie obudzi, rozumiesz chuju? Koniec Kasieńki, Kasieńka już zrobiła pa, pa. Osrała cię, poddała się i teraz jesteś mój.
Ten głos już do Kasi nie należał na pewno. Bardziej do jakiegoś zachrypniętego wokalisty rockowego po koncercie, który ździebko się przedłużył. Czułem jak powoli strach z powrotem narasta w mojej osobie.
- Twój, czyli czyj?
Chyba bawimy się w opętanie. Właśnie to sobie uświadomiłem. Kilkanaście horrorów o egzorcyzmach, jak nie kilkadziesiąt, które miałem okazje w życiu obejrzeć podpowiedziało mi jak należy postępować. W każdym z nich egzorcysta starał się dojść do imienia demona, który opętał ofiarę. Chyba powinienem zrobić to samo. Problem w tym, że niemal wszystkie te horrory oglądaliśmy razem. Więc jeśli Kasia też o tym pamięta, to imię swoje będzie za wszelka cenę starała się ukryć. No i opętaniami zajmują się demony. Z wiarą u mnie było raczej kiepsko, ale mimowolnie rozejrzałem się za jakimś krucyfiksem, lub „świętym” obrazkiem po pokoju. Po części skłonił mnie do tego bulgoczący śmiech, który wydawała z siebie Kasia. W sumie nie zdziwiłem się, gdy nie dostrzegłem żadnych przedmiotów imitujących  święte relikwie w moim otoczeniu. Był co prawda zawieszony obrazek jakiegoś kolesia z aureolą nad drzwiami, ale po pierwsze i tak nie wiem kogo brałbym za oręż, a po drugie zawieszony był stanowczo za wysoko jak na mój mikry wzrost. Także święty koleś musiał pozostać na swej pozycji nad futryną i z góry mógł błogosławić scenkę, która rozgrywała się na dole. Zawsze to jakieś wsparcie… I właśnie teraz przypomniałem sobie o krucyfiksie, który dostałem od swojego nawiedzonego kolegi, protestanta. Może nawiedzony, to złe słowo, był po prostu mocno zaangażowany w swoja wiarę. Wszelkie próby agitacji z jego strony były raczej stonowane i nienachalne. Nie był fanatykiem. Czasem lubiłem rozmawiać z nim na temat dogmatów wiary. On wypowiadał swoje racje, ja swoje, ale obaj szanowaliśmy swoją odmienność. Podarował mi kiedyś krucyfiks. Tyle, że… Za cholerę nie pamiętałem gdzie tez mogłem go wsadzić. Ale podarował mi też pismo święte z oznaczeniem ewangelii, która polecał mi przeczytać. Czy to może wystarczyć? Cóż, nic innego nie miałem, także będzie musiało w razie co. Tyle, że… Po cholerę właściwie mi to imię? Niby co ja z nim zrobię? Będę stał z pismem nad Kasia i darł się - Opuść ciało tej niewinnej służebnicy pana demonie Oślizgły Kapucynie? Wtedy Kasia zaśmiała się, tak jakby rozbawiła ja wizja, którą uroiłem sobie w głowie. Znała moje myśli? Znowu się wzdrygnąłem.
- Jestem właścicielem Kasi.
- Jak?
- Jej ciała. Jest moje. Ta zapchlona pizda już nie ma tu nic do gadania. Jest teraz w anomii, z której ni cholery już się nie wydostanie.
- Jak byś była właścicielem jej ciała, to wiedziałabyś, że nie jest zapchlona.
Na chwile zatrzymała się w bezruchu, tak jakby się zastanawiała. Ale tylko na chwilę.
- Próbowała, walczyła, ale jest słaba. Tylko żałosnym robakiem, gniotem niezdolnym samodzielnie kompletnie do niczego. Nie umie sama nic osiągnąć rozumiesz? Wiecznie zależna od innych. Nieporadna, niezdecydowana, chwiejna.  Dlatego cierpiała, a teraz już jej nie ma…
- Aha. To gdzie jest?
- Śpi. I już więcej się nie obudzi.
- Obudzi.
- Nie obudzi. Ognisko się otworzyło. Wiele iskier uciekło. Uciekłem też ja. Wiele iskier zmarniało, wypaliło się i zgasło. Ale nie ja. Nie obudzi się. Zadbam o to.
- Obudzi.
- Pewny jesteś?
- Tak
- A czemu taki pewny?
- Bo kłamiesz nieudolnie. Sam się miotasz. Jesteś żałosnym… Właśnie niby czym ty do cholery jesteś niedojdo?
- Jestem właścicielem ciała twojej żony.
- Coś brzmi jak cytat wyjęty z almanachu prawego małżeństwa, wydanie późnośredniowieczne.
- Co mówisz?
- Nieważne. Jesteś jakimś demonem?
- Nie… Ja wieżę w Boga… Nawet kocham.
- No, i to by się zgadzało. Jak mógłbyś być demonem i przy okazji nie wierzyć w Boga? Zaczynamy do czegoś dochodzić.
Zamilkła na chwile jakbym zbił ja z tropu. Stwierdziłem, że trzeba to kontynuować.
- Ale z tą miłością, to chyba się zagalopowałeś. To jak to jest, za co kochasz Boga?
- Stworzył mnie.
- Bóg cię stworzył?
- Tak jak i ciebie.
- Ja nie wiem czy w to wierzę.
- Wierzysz… Tylko jeszcze do tego nie dojrzałeś.
- Niech ci będzie.
- Jestem Bobek. Wiesz jak wygląda Bobek?
- Nie.
- Z Muminków. Bobek. Wszyscy wiedzą jak wygląda Bobek.
Szybko wpisałem w Google frazę Bobek muminki, a po chwili pojawiła mi się grafika z małym włochatym stworzonkiem. Już wchodziłem w opis postaci, gdy usłyszałem drwiący głos, któremu towarzyszył chichot.
- Nie wiesz kto to jest Bobek?
- No, niestety, przyznaję. Gdzieś tę postać widziałem, ale nie mogę sobie przypomnieć żadnego odcinka z jej udziałem.
- A Buka? Kojarzysz Bukę?
- Tak, Bukę kojarzę.
- No to czasem jestem też Buka.
- To jak mam się do ciebie zwracać? Bobek, czy Buka?
- Ani tak, ani tak. Jestem tylko jak Bobek, albo jak Buka. Ale nie jestem nimi.
- To kim, albo czym do cholery w końcu jesteś? – Zapytałem znacznie słabszym tonem niż chciałem.
Milczenie i uśmiech. Gdzieś za oknem zamiałczał kot, a później rozległo się niewyraźne przekleństwo. Kasia nie zareagowała. Wpatrywaliśmy się w siebie bez żadnego ruchu. W końcu stwierdziłem, że trzeba przerwać ten impas.
- A zatem?
- Nie potrzebna ci ta wiedza. Lepiej spożytkuj swój czas inaczej.
Przemilczałem wstawkę o czasie, który mi pozostał. Postanowiłem brnąć dalej w ustalenie tożsamości tego, za co w danej chwili uważała się Kasia.
- Jednak chce wiedzieć.
- Ciekawski jesteś.
- Skoro nie jesteś Kasią, a siedzisz w moim łóżku, to chyba normalne, że chce wiedzieć kim jesteś?
- Wiesz co to jest tarło?
- Co?
- Tarło.
- To jest cos związane z łososiem chyba.
- Chyba ze wszystkimi rybami.
- No dobra, ale co to ma do rzeczy?
- Nic.
    Milczenie i  uśmiech.
    - Zabije ją! – Wykrzyczała.
    Trochę się zląkłem, ale opanowałem chyba do perfekcji ukrywanie swoich emocji. Wziąłem tylko łyk piwa i spokojnie zapytałem.
    - Kasie?
Potakujące kiwniecie głową.
    - To jeszcze nie umarła?
    Cisza.
    - No dobra, to niby jak?
    Chyba zastanawiała się nad odpowiedzią, po czym nagle odepchnęła się nogami grzmotnęła o ścianę.
    - Tak, patrz!
Stłumiłem odruch, który kazał mi się zerwać z miejsca. Zauważyłem coś. Uderzała plecami o ścianę, ale nie głową. Chroniła głowę.
    - Jesteś idiotką.
    Skwitowałem. Kasia zareagowała na obelga kolejnym uderzeniem i kolejnym. Waliła się o ścianę raz za razem.
    - Chcesz zabić się uderzając o ścianę?
    - Nie się, tylko tę żałosna pindę. Ja nie umieram. Nie rozumiesz? Nie mam ciała.
    - Ale nie zabijesz. Słyszałaś kiedyś aby ktoś popełnił samobójstwo uderzając plecami o ścianę? Kilka siniaków i to wszystko. To nie jest śmiertelne. Kasia nie choruje na hemofilię.
    Zamarła w bezruchu. Wlepiony we mnie początkowo wzrok opadł na pościel. Zaczęła cicho buczeć. Chwile pozwoliłem jej zostać w tym stanie zanim przemówiłem.
    - Słuchaj. Skoro twierdzisz, że opętałeś ciało mojej żony, a ja jestem jej mężem, to chyba stoczymy jakąś swoista walkę o jej byt na tym padole, czy duszę, czy cos tam.
    - Nie jesteś dla mnie przeciwnikiem…
    - Możliwe. Niemniej w tej chwili jakby nie patrzeć jesteśmy rywalami. Może jednak się sobie przedstawimy? Tak by nakazywał chyba jakiś kodeks honorowy, albo cos w tym stylu.
    - Kodeks…?
    - Chyba jest cos takiego. Ja jestem Andrzej, a ty?
    Przez chwilę tylko wolno kręciła głową, po czym rzekła przerywanym głosem.
    - Ja jestem Kmio… tek…
- Kmiotek?
    Przez jedna sekundę przeleciałem wszelkie znane mi byty spirytualistyczne, postacie z legend z mitologii, zahaczyłem nawet o sferę folkowa, o której zbyt wiele nie wiem….… Ale Kmiotek? Czym do cholery jest Kmiotek? Gdzie Kasia mogła usłyszeć o jakimś Kmiotku?
    - Kmiotek? Tak się nazywasz?
    - Tak, Kmiotek. Głuchy jesteś, czy głupi jak ta upośledzona idiotka?
    - No dobrze. Czyli jesteś mężczyzną, a przynajmniej rodzaju męskiego?
Pokręciła powoli przecząco głową.
    - Nie jesteś rodzaju męskiego?
    - Ja nie mam fiuta…
Powiedziała powoli cedząc słowa.
    - Czyli co? Jesteś kobietą, która nazywa się Kmiotek?
    Ponownie zaprzeczyła głową i zachichotała. Chichotowi towarzyszyło pukanie się pięścią w czoło. Ale nie mocne, czy agresywne, raczej wyglądało na jakiś odruch spastyczny.
    - Co robisz? Starasz się sobie swoja płeć przypomnieć?
    Spojrzała na mnie beznamiętnie.
- Ja jestem bytem, jestem iskierką, która nie wygasiła się poza ogniskiem.
    - Co za bytem?
Dalsze beznamiętne wpatrywanie się we mnie, to jedyne co uzyskałem w formie odpowiedzi.
    - Jak nie jesteś demonem, to czym? Jakimś diabłem?
    - Przecież nie wierzysz. - Odpowiedziała z uśmiechem.
Nie zareagowałem na to.
    - Nie, nie jesteś. Jesteś za głupi na to. Jeśli diabły istnieją i są potomkami aniołów, to na pewno nie są takie głupie.
    - Pierdolenie… Nie ważne. Nie jestem diabłem. Ja jestem Kmiotek.
    - To co robisz w mojej żonie? I co to do cholery jest Kmiotek?
    - Kmiotek, to iskierka, która wypadła…
    No tak. Z ogniska? Czy Kasia mówiła o bliźnie na swoim mózgu, której nabawiła się przy porodzie? Czasem słyszałem u różnych lekarzy jak określali to mianem ogniska. To by oznaczało, że to, z czym mam obecne do czynienia, to jednak atak. Jakiś taki upiornie świadomy, ale jednak atak. Wspominając o iskierce, która wyleciała z ogniska, może miała na myśli, że atak, który nastąpił nie został w porę wytłumiony i teraz po prostu przeszedł w stan, kiedy jej mózg już nie do końca jest jej mózgiem, który znam. Może w ten sposób uaktywniliśmy jakąś druga osobowość, która przez całe jej życie była uśpiona i właśnie w tej chwili doszła do głosu. A Jeśli tak, to kompletnie nie znam tej osoby. Ale czy druga osobowość może nie być świadoma swojej płci? Przecież jasno wyraziła się, że nie jest ani mężczyzna, ani kobietą, a jedynie pasażerem w ciele Kasi. Na wszystkich filmach, które widziałem o mnogiej osobowości, chory jednak przyjmował jakąś konkretną płeć, przyjmował sprecyzowaną role społeczną. A Kasia, albo cokolwiek tam w niej siedzi, nie chce, albo nie może. W każdym razie była inna, tego byłem pewien. Za to nie miałem żadnej pewności co do dalszego postępowania mającego na celu przywrócenia dawnej osobowości w ciele Kasi. Na filmach robili to jakimiś impulsami, jak na przykład pstryknięcie palcami. Z tym, że ja nie umiałem pstrykać palcami. Może jakiś wstrząs, policzek, albo coś. Ale nie za bardzo miałem ochotę na taką jawną prowokację. Po ataku, który miał miejsce jakiś czas temu, trochę bałem się otwartej konfrontacji.
    - Mogę, ale nie skrzywdzę cię.
    - Co mówisz?
Otrząsnąłem się ze zdziwieniem z zamyślenia. Ponownie odniosłem wrażenie, że wie o czym myślę?
    - Że cię nie skrzywdzę. Nie musisz się bać.
    - Czemu myślisz, że się boję.
    Wzruszyła ramionami.
    - Dwie osoby, są za silne. Nie mogę was przejąć, nie dam rady, nie was. Mogę zranić, ale nie przejmę.
    - Czyli kto?
    - No ty.
    - Ale mówiłaś o dwóch osobach.
    - Tak.
    - No, to kto jeszcze ?
    - Nie wiesz?
    Przybrałem pytający wyraz twarzy.
    - Miśka… Mamusia… Wredna, twarda baba. Jak ty. Dwoje cholernych fuhrerów.
    Miała na myśli swoją matkę, a moją teściową. Niezbyt dobrze się dogadywaliśmy, gdyż oboje nas cechował twardy charakter i silna osobowość. Trudno mówić o współpracy, kiedy zetkną się dwie takie osoby. I właśnie teraz sobie coś uświadomiłem. Oboje w mniejszym, lub większym stopniu staraliśmy się wpływać na Kasie. Niejednokrotnie też kłóciliśmy się o osobę, która w zasadzie sama powinna decydować o sobie. Szanowałem ją. Zaradna kobita. Ale odgrywając większość czasu role nadopiekuńczej matki i postanowiła te zasadę stosować również po naszym ślubie, co w pewnym stopniu odbijało się tez i na mnie. Z natury jestem osobą niezależną, która reaguje alergicznie na wszelkie próby narzucenia mi kontroli. Kilka razy doszło do kłótni między nami. Ale raczej oboje zawsze dążyliśmy do załagodzenia konfliktu, niż do eskalacji. Przynajmniej jak dotąd.
- Was tylko się boję.
    - Nas? Nie jesteśmy zbyt postawnymi osobami.
    Prychnęła.
    - To prawda. Jesteście żałośni pod względem fizycznym. To żadne wyzwanie zgnieść was, połamać. Ale duchowym… Was nie mogę tknąć. Nie dam rady przejąć waszej duszy. Chyba. Chyba za silni. Chyba się boję. Lepiej nie. Lepie żerować na słabych i żałosnych. Tak jak ta…
    Uciekłem myślami. W naszych sprzeczkach z teściową Kasia nigdy nie stawała po żadnej stronie, chociaż była najczęściej przedmiotem tych sporów. Musiała czuć się rozdarta. Wiem, że kocha swoja mamę, ale podejrzewam, że kocha tez mnie. Nie mogąc opowiedzieć się po żadnej stronie, tak, żeby nie zranić drugiej musiała czuć się zagubiona i marginelizowana…
    - Słuchaj mnie !!!
Krzyk wyrwał mnie z otchłani myśli, w którą zapadłem. Otrząsnąłem się i spojrzałem na nią przytomnym wzrokiem. Siedziała wpatrując się we mnie. Na jej twarzy widać było rozdrażnienie.
    - Przepraszam. Zamyśliłem się…
Dopiero jak to wypowiedziałem, uświadomiłem sobie, że przeprosiny i tłumaczenie to nie jest raczej przejaw pewności siebie.
    - Kurwa widzę. To ty chciałeś żebym się uzewnętrzniał, a potem mnie ignorujesz. Co za parszywe chamstwo…
    - Czekaj. Czemu mówisz o sobie w rodzaju męskim? Przecież jesteś kobietą.
    - Mam ciało kobiety debilu. Nie jestem kobietą. Jestem tylko pasażerem tej żałosnej cysterny tłuszczu.
    - Ale mówiłeś, że nie jesteś mężczyzną.
    - Ale nie jestem też kobietą.
    - To czemu…
    - Cholera, bo nie ma rodzaju na byt, którym ja jestem. Tak ciężko to zrozumieć? Wydawało mi się, że już to ustaliliśmy. Zdaje się, że uważasz się za inteligentnego, a takiej prostackiej rzeczy nie możesz ogarnąć? Musze jakoś się określać. A wybrałem rodzaj męski, bo gardzę tą powłoką, w której przebywam. Tak trafiłem, mój pech. I poza tym, to chyba bliżej mi do rodzaju męskiego, to tak się określam, rozumiesz tłuku?
    Zauważyłem, że moja rozmówczyni chyba postanowiła przybrać taktykę dialogu, którą ja obrałem za swoją. Trzeba to wyciszyć, nie można wdać się w pyskówkę. Zauważyłem cos jeszcze. O ile wcześniej jej słowa były raczej ciche, cedzone jakby z wysiłkiem, to teraz były mocne i klarowne. Tak jakby atak złości, który przed chwilą wybuchł dodał jej pewności siebie i siły. Ona niemal krzyczała. Chyba wolałem poprzednią wersję Kasi…
    - Uspokój się. Zapytałem, bo to wprowadza u mnie dyzonans. Rozmawiam z kobieta, która wypowiada się jako mężczyzna. Zrozum, jestem tylko człowiekiem a to zaburza trochę moje postrzeganie rzeczywistości. Nie chciałem cię sprowokować w żaden sposób.
    Umilkła, ale dalej wpatrywała się we mnie. Tylko, że na twarzy już nie wyeksponowała wyrazu złości, a raczej naburmuszenie, jak u obrażonego dziecka. Ja za to wyczułem, że musze kontynuować.
    - To czemu nas się boisz? Znaczy mnie i teściowej?
    - Nie jesteście słabi.
Jej głos znowu stał się stłumiony.
    - Jak to?
    - No nie da się wami tak łatwo manipulować, a finalnie owładnąć baranie. Rozumiesz? Wiem to, obserwowałem i ciebie i ją. I nie da się. Musiałem przyjąć co dane, czyli to żałosne coś. Ale może to i dobrze…
    - Dobrze?
    - No, nie zmęczyłem się. Ot, przeszedłem i mam. Tylko tyle.
    - A po co ci te dusze?
    - Po nic.
    - To po co chcesz je… opętać?
    - Nie chce nic opętać, myślisz że jestem jakimś pieprzonym demonem karmiącym się duszami, czy co?
    - Nie wiem kim jesteś. Nie chcesz, albo nie umiesz mi tego wytłumaczyć.
    - Jestem iskierką, która…
    - Tak, to już wiem. To po co ci te dusze?
    - Bo trzeba je usunąć, albo obezwładnić, uśpić, wyciszyć… Bez znaczenia. Muszą przestać być.
    - Czemu?
    - Ciało. Jedno ciało, jedna dusza. Tu nie ma trójkątów. Związki partnerskie tu nie funkcjonują. Jeden byt w jednym ciele. Nie mniej, nie więcej.
    - Aha, dlatego jesteś w ciele Kasi teraz, tak? Bo jej nie ma, jak mówiłeś. Bo śpi, albo cos, tak?
    Cichy chichot.
    - Tak, śpi i już się nie obudzi.
    - Ale jeśli śpi, to znaczy, że żyje? Nie jest martwa?
    - No… Jeszcze nie…
    Przyznała. A jej odpowiedź była niepewna i tak jakby smutna.
    - Ale mówisz, że nie chcesz tego ciała?
    Przeczące kręcenie głową.
    - A ty byś chciał?
    Wzruszyłem ramionami.
    - To po co w nie wszedłeś?
    - Bo ognisko się otworzyło. Szeroko otworzyło. Myślisz, że często tak szeroko się otwierają? Wielu przeszło, wiele iskier i wszyscy wygaśli, chyba wszyscy, chyba tylko ja przetrwałem. I wylądowałem w tym czymś… W tym żałosnym czymś…
    - To jest ich więcej?
    - O tak.
    - A nie możesz pójść sobie gdzie indziej?
I chyba wtedy zauważyłem, że rozmawiam z Kasia jakbym na prawdę rozmawiał z jakimś tworem przybyłym z innej sfery. Jakby to nie była Kasia, która właśnie miała wyjątkowo dziwny atak, tylko jakby naprawdę wewnątrz siedział jakiś stwór i komunikował się ze mną za sprawa jej strun głosowych.
Kasia uśmiechnęła się do mnie i pokręciła przecząco głową.
- To nie takie proste. Łapiesz okazję… Jak stopa… Nie zawsze złapiesz stopa…– Odparła.
- To skąd ty pochodzisz?
Uśmiech i wzruszenie ramionami. Poza tym nic.
- Nie powiesz mi?
- Nie ma sensu. I tak tego nie zrozumiesz.
- Nawet nie spróbujesz?
- Nie.
- No spróbuj. Tak, żebym przynajmniej wiedział z kim mam do czynienia.
Chwile popatrzyła na mnie w milczeniu, po czym opuściła głowę, pokręciła nią i znowu spojrzała.
- Powiedzmy, że jest sfera, w której znajdują się bytu. Jak dla ciebie, to są niematerialne byty. Byty, które nie mogą tej sfery opuścić, bez żywiciela, bez powłoki. Nie przetrwają w tym świecie same z siebie.
- Dlatego teraz jesteś w ciele Kasi?
Potaknięcie głową.
- Ale skoro nie podoba ci się to ciało, ta osoba, to czemu tu jesteś?
- Eh, ty nie rozumiesz… Ogniska często się otwierają. Ja widzę tylko otwierające się ognisko. To obserwowałem od dawna. Nie wiedziałem dokąd ono prowadzi. I w końcu dziś otworzyło się na tyle szeroko, że daliśmy radę w nie wkroczyć. Ale nie wiedzieliśmy dokąd zmierzamy. Czy myślisz, że sam z siebie, albo ktokolwiek chciałby ryzykować przejście przez ognisko, żeby trafić do tak żałosnej istoty? Sam nie wiem, może pozostałe iskierki zauważyły z czym maja do czynienia i same postanowiły się wygasić. I tylko ja… tylko ja…
- A nie możesz wrócić…
- Mogę, ale to nie jest dobre. Nie dla mnie.
- To zmienić powlokę. Wybudzić Kasie i wejść w inne ciało.
- Kurwa, pewnie. Myślisz, że to takie proste? Musi być związana emocjonalnie, musi być jakaś więź. Nie mogę sobie skakać z ciała do ciała... Po prostu…
- Dlatego masz problem, bo najbliżsi, to ja i jej matka?
- I koty… Ale koty mnie nie interesują.
- No, to masz pata.
- Nie do końca.
- Ale powiedziałaś, że…
- Powiedziałem ci tyle, bo i tak nikt by ci nie uwierzył, a poza tym nie sądzę, abyś dożył do rana.
- Przecież powiedziałaś, że nie możesz …
- Nie mogę przejąć twojej duszy, jest za silna. Ale ciało twoje mogę zniszczyć bez większego problemu. I powiem ci, że ten wariant jest znacznie korzystniejszy dla ciebie.
Przeszedł mnie dreszcz. Nie wiem, czy to co zobaczyłem stało się naprawdę, czy też uszlachetniona strachem wyobraźnia spłatała mi figla, ale zdawało mi się przez chwilę, że ciało Kasi uniosło się do góry o jakiś centymetr. Kasia się zaśmiała.
- Ale nie martw się, do świtu jeszcze trochę czasu. – Wychyliła się nieznacznie i popatrzyła mi głęboko w oczy – I tak.  To twoja wyobraźnia. Nie uniosłem się, chociaż mogę lewitować. Nawet w takim ciele.
- Ale skąd… skąd ty…
- Nie tak dawno zastanawiałeś się, czy czytam ci w myślach. Skoro już tyle zostało powiedziane, to mogę dać ci tez i odpowiedź na to pytanie.
Nie widziałem siebie, ale podejrzewam, że szczęka wydłużyła mi się znacząco. Tymczasem Kasia kontynuowała.
- Te perfumy, które wciąż tak śmierdzą. Ten flakonik. Masz pewność, że nie skrzywdziłbyś swojej żony, gdybyś uderzył ją szklaną butelką? Szczególnie taką, która ma ostre krawędzie? Ty pewnie miałeś. Ale to ja sprawiłem, że nie schwyciłeś flakoniku. Tak pokierowałem pchnięciem, abyś nie zdołał go schwycić. Ale przyznaje, że nie planowałem stłuczenia go. Sam świadomie nie wywołałbym takiej fali smrodu. Mogę czytać ci w myślach. Mogę nawet widzieć twoja przyszłość. Może nie zbyt odległą, ale po co komu znać odległą przyszłość? Z resztą, może ty już nie masz przyszłości? Kto wie.
Z otwartymi szeroko ustami wpatrywałem się w Kasię.
- Tak, dobrze kalkulujesz. Jednak nie jestem taki głupi i żałosny jak myślałeś. Jestem znacznie potężniejszy niż ci się wydawało i mogę…
Nie dokończyła zdania. Padła w tył na płasko i wygięła się w łuk, po czym znowu wylądowała w pozycji płaskiej. Rozległo się ciche buczenie. Wstałem i podszedłem do niej. Kasia leżała z otwartymi oczami a po policzkach ciekły jej krwi. Dostrzegła mnie i zaczęła się szarpać jakby zrywała niewidzialne więzy. W końcu przybrała pozycje embrionalną a głowę schowała w dłoniach.
- Glowa… głowa mnie boli…
To był glos mojej Kasi. Zbolały, zmęczony, ale to był jej głos. Pogłaskałem ją po włosach.
- Gdzie jest Kmiotek?
Odsunęła dłoń i spojrzała na mnie niemymi, pytającymi oczami.
- Czy chcesz jakiegoś proszka?
- Prochy nic tu nie pomogą imbecylu!
Krzyknęła przybierając momentalnie pozycje siedzącą. Gwałtowność tego ruchu jak i metamorfozy sprawiła, że cofnąłem się o krok i potknąłem. Szczęśliwie upadłem na fotel przy biurku, który tylko odsunął się o kilka centymetrów pod mym naporem.
- Ta suka się zerwała, nie chce się poddać. Miała spać, darowałem jej życie, a ta kurwa się stawia. Wszystko psuje idiotka.
Nie byłem w stanie się poruszyć, ani wydusić z siebie słowa. Za to Kasia przesuwając się na tyłku doszurała do krawędzi łóżka i spuściła nogi. Podpierając się na rękach przybrała pozycję stojącą. Wtedy spojrzała na mnie. To wystarczyło aby hormon walki i ucieczki znowu zadziałał. Uciec nie za bardzo miałem gdzie, także przybrałem pozycję jakby trochę bardziej bojowa w moim mniemaniu. Czyli wychyliłem się nieznacznie do przodu podpierając na podłokietnikach. Kasia stała bez ruchu, jakby się wahała. W końcu niezgrabnie wyrzuciła lewa nogę nieznacznie do przodu i poleciała prosto na mnie. Złapałem ją a następnie nie bez wysiłku podźwignąłem z powrotem do pozycji stojącej. Długo tak nie postaliśmy. Nogi Kasi zgięły się, a ona sama klapnęła tyłkiem na łóżku, pociągając mnie za sobą. Szybko wyswobodziłem się spod jej ramion i cofnąłem o krok. Mierzylismy się wzrokiem. W końcu przemówiła.
- Musisz mi pomóc. Muszę iść, a chyba nie umiem. Nie tym zdeformowanym ciałem.
- Gdzie chcesz iść.
- Do kibla, kurwa myślisz, że chciałem wyruszyć na podbój świata?
Wyglądała na roztrzęsioną i rozdrażnioną.
- A nie możesz dolewitować? – prychnąłem.
- Spierdalaj. Nie mogę. Nie teraz. No rusz się, chyba nie chcesz mieć tu zapachu uryny nad ranem.
- Dotrwam do rana?
- Może. Rusz się.
Pokręciłem głową, ale schwyciłem Kasie pod ramię i pociągnąłem do góry. Pierwszy krok był trudny. Prawie oboje się przewróciliśmy. Każdy kolejny poszedł już lepiej. Przed drzwiami ubikacji, to w zasadzie podtrzymywałem ją już tylko asekuracyjnie. Weszła do środka i zamknęła drzwi. Nie czekałem na nią. Już chodziła całkiem dobrze, a jeśli jednak nie, to zawoła. Wróciłem do poko0jku, a chwile za mną zjawiła się w nim i Kasia.
- Ta pizda znowu rozwarła ognisko, uruchomiła metabolizm. Dziadowsko, że musicie tak co chwile chodzić...
- To była Kasia.
Wszedłem jej w słowo.
- No i co?
- Mówiłaś, że śpi i, że już się nie obudzi. A to była Kasia.
- Zerwała się suka na chwilę. Ale tylko na chwilę. Walczy jebana. Ale już nie da rady.
- To z ciebie taki demon, anektator ciał jak z koziej dupy trąbka. Nie masz pełnej władzy, jesteś jednak słaby, i nieporadny. Ta twoja gadka, to tylko czcze przechwałki.
Patrzyła na mnie, ale nic nie odpowiedziała.
- Nawet chodzić nie potrafisz, nic nie potrafisz. I ty mi grozisz śmiercią?
- Szybko się uczę, jak zapewne zauważyłeś. Poza tym, nie muszę chodzić, aby cię zabić, uwierz mi. Dysponuję innymi mocami. Żyjesz tylko dlatego, że mnie interesujesz.
- Doprawdy? A nie dla tego, że poza gadaniem, to nic nie potrafisz? Jesteś iskierką, żałosnym nic nie znaczącym Kmiotkiem. Nawet Kasi nie pokonałeś.
Krzyknęła. Złapała za talerz leżący obok na szafce i cisnęła nim we mnie. Przeleciał obok mojej głowy i rozbił się o ścianę za moimi plecami. Nie obejrzałem się mając tylko nadzieję, że nie uszkodził komputera. W sumie to dziwne, że do tej pory wciąż nie zapukał żaden sąsiad.
- Masz przewagę, ale ona wraca, wyrywa się, wypiera cię i w końcu wyprze całkowicie. Uciekniesz do tej swojej sfery i już nie wrócisz. – kontynuowałem. – A tym talerzem nie trafiłaś mnie, bo spudłowałaś, czy nawet tego nie możesz zrobić?
- Nie. – Odpowiedziała cicho i tak jakby smutno.
- Co nie?
- Nie wrócę.
- Przecież widzę, że tracisz siłę, że przegrywasz. Finalnie w końcu będziesz musiał się wycofać, bo tu nie zostaniesz.
- Zostanę. Zrozum, ja nie mam wyjścia.
- Chuj mnie obchodzi twoje wyjście. Jeszcze nie wiem jak, ale pomogę Kasi i wypędzimy cię z tego ciała. Widzisz, ja tez umiem przepowiadać przyszłość.
Zaśmiała się.
- Co cię tak śmieszy?
- Nie widzisz przeszłości. A śmieje się, bo ja już znam twoją.
- Doprawdy? Czyli co, Nie umrę? Dożyję do rana?
- Tak. Najprawdopodobniej tak.
- No i ekstra. A ty ?
- Mnie nie będzie.
- Czyli wyniesiesz się do siebie? To co to właściwie miało być? Kurtuazyjna wizyta, wchodzimy i wychodzimy? Po jaką cholerę żeś tu przylazł?
- Nie… Nie będzie mnie tu rano. Ale wrócę. Kiedy indzi…
Znowu przechyliła się w tył i upadła na plecy. Tym razem już bez takiego pośpiechu, ale znowu wstałem i podszedłem przyjrzeć jej się z bliska. Nie płakała. W zasadzie jej twarz się nie zmieniła. Nic nie mówiła.
- Kaśka, czy to ty?
Leżała w bezruchu, tak jakby nawet nie usłyszała mojego pytania.
- Kaśka !
Powtórzyłem, tym razem głośniej. Przyniosło skutek. Kasia ledwo zauważalnie pokręciła przecząco głową., ale wciąż nie patrzyła na mnie, tylko w jakiś sobie wiadomy punkt na suficie. I tak byliśmy w bezruchu jakiś czas. W końcu oczy Kasi powoli zaczęły podróż w jej oczodołach aby finalnie skupić się na mojej twarzy. Powoli usiadła, nie spuszczając ze mnie wzroku. W końcu zapytała…
- Obciągnąć ci ?







Minęło sześć miesięcy od nocy podczas której Kasia wkroczyła na nowy etap swojej choroby. Nocy, która zmieniła całe nasze małżeńskie życie. Tej nocy poznałem Kmiotka, rozmawiałem i siłowałem się z Kmiotkiem, uprawiałem sex z Kmiotkiem… Kasia nic z tego czasu nie pamięta, a ja nic jej o tym nie powiedziałem. Czarna dziura, czas, którego mózg nie zarejestrował. Może to rzeczywiście nie był jej mózg? Czemu nie powiedziałem? Sam nie wiem. Dziwnie czułem się uprawiając sex z Kasią i jednocześnie wiedząc, że to nie jest Kasia. Czy było lepiej, czy gorzej? Trudno mi powiedzieć. Na pewno było inaczej. Na pewno było intensywniej i znowu ku memu zdumieniu, żaden sąsiad nie zapukał. Czy zdradziłem swoją żonę? Nie wiem. To jej ciało, czyli jednak nie zdrada, ale to nie jej dusza, czyli … ?  Poza tym, takie rozterki miałem tylko po pierwszym razie. Potem już jakoś rzadziej, a obecnie w ogóle. A to dlatego, że Kmiotek pojawiał się w naszym życiu dość regularnie. Zawsze nocą, nigdy w dzień i zawsze znikał przed nastaniem świtu. Czasem nie było lekko. Zdarzały się noce, kiedy to po prawym sexie małżeńskim, musiałem odbyć kolejny stosunek z bytem z innej sfery. Na szczęście takie wypadki występowały sporadycznie.  Z resztą Kasia, ciągle była nieświadoma obecności Kmiotka w naszym życiu. Po tej jednej, jak i po każdej kolejnej nocy kiedy się zjawiał. Zawsze budziła się rześka i wypoczęta i w pełni nieświadoma. A skoro nie ma obiektu zazdrości, to nie ma tez chyba zazdrości. Za to Kmiotek był jak najbardziej świadom obecności Kasi w naszym życiu. Różnie bywało. Nastawiony był do niej mniej, lub bardziej niechętnie. Za to nabrałem pewności, że nie jest w stanie jej unicestwić, czy skrzywdzić fizycznie, ani duchowo. Wręcz zdawał się sprawiać wrażenie jakby z jakiegoś powodu musiał być za nią odpowiedzialny.  To w sumie było dość pocieszające. Zauważyłem też pewna zależność. Kmiotek pojawiał się nie w stałych odstępach czasu. Ponieważ przed jego pojawieniem się, zawsze musiały pojawić się znamiona ataku, to im dłuższy i intensywniejszy był ten atak , tym dłuższa była jego obecność w ciele Kasi i tym dłuższy okres czasu nim powrócił ponownie. Jeśli atak był krótki i łagodny, a Kmiotek pojawiał się tylko na chwilę, tym większe prawdopodobieństwo, że niebawem znowu wróci. Oczywiście nie było to prawo matematyczne, a raczej prawdopodobieństwo z jakim można było przewidywać jego wizyty. Czasem wpadał tylko na sex, czasem na pogawędkę i sex, a czasem tylko pogaworzyć. Mogę powiedzieć, że wywiązała się miedzy nami swoista więź. Nie nazwałbym jej przyjaźnią, ale czymś na zasadzie koleżeństwa. Koleżeństwa z przygodami. Czyli jeśli Poza tym, że moje życie sexualne mocno się wzbogaciło. Jak by nie patrzeć miałem teraz dwie kobiety. Choć w jednym ciele. Mi to nie przeszkadzało. Lubię sex. Ale pojawiło się też jeszcze jedno dość zasadnicze pytanie. Czy z moja orientacja jest wszystko w porządku? Kasia na sto procent była kobietą. Natomiast czym był Kmiotek? Nie był mężczyzną, czyli nie byłem gejem. Chociaż musze przyznać, że przejawiał wiele cech charakterystycznych dla mężczyzn. Nie był też kobietą, czyli… Sam nie wiem. Nie umiał określić swojego rodzaju, ani płci. Chyba nie ma konkretnej definicji na sex uprawiany z bezpłuciowcem. Natomiast zamieszkiwał ciało kobiety, czyli założyłem, że jednak skoro uprawiam z nim sex, gdy jest w ciele kobiety, to jest to jak najbardziej heterosexualna postawa, a to chyba w porządku. Gdy już sobie to wyjaśniłem, to jakoś coraz rzadziej zastanawiałem się nad rozterka o moją orientację. Nastąpiła jeszcze jedna, dość istotna zmiana. Tak jak wspomniałem, pojawienie się Kmiotka zawsze poprzedzał stan jak przed atakiem. Ale potem już nie było ataku, był tylko Kmiotek. Nie wyjaśniłaby mi tego doktor Opuchlik, gdybym jej powiedział. Nie wyjaśniłaby mi  literatura medyczna. Wyjaśnił sam Kmiotek. Ataki pojawiały się w trakcie otwierania się ogniska. Ognisko, to coś na kształt portalu do komnaty, którą akurat w tym wypadku była Kasia. Kasia, a raczej jej ciało, które obecnie zamieszkiwał Kmiotek. A Kmiotek nie pozwalał aby ognisko otworzyło się już kiedykolwiek dla nikogo więcej poza nim. Dlatego też ataki teraz przypominały tylko początek i już i to by było na tyle.  Powiedział mi to pewnej nocy. Jak wspomniałem, nasze relacje nie opierały się tylko na sexie. Okazało się, że był on tez bardzo wdzięcznym kompanem do rozmowy. Z powodu braku ciężkich ataków, każda kolejna wizyta u dr. Opuchlik owocowała zmniejszeniem dawki leków psychotropowych. O pojawieniu się drugiej osobowości, bytu, demona, czy czymkolwiek był Kmiotek, doktor Opuchlik nie wspomniałem. Mogłoby się okazać, że to ja potrzebuje leków psychotropowych. A na prawdę nie miałem ochoty wprowadzać takiej innowacji w swoje życie. Poza tym nie powiedziałem o Kmiotku kompletnie nikomu. On sam tez nigdy nie objawiał się w innej sytuacji niż ta, w której byliśmy sam na sam. I dobrze i oby nie zmieniał tego zwyczaju. Podejrzewam, że miałbym sporo problemów z wytłumaczeniem pewnych spraw. A tak życie toczy się dalej i w dodatku jest chyba nawet lepiej. Zawsze bałem się rutyny i monogamii. Myślę, że większość mężczyzn tak ma. Teraz już się nie boję. Mało kto w europejskim państwie może poszczycić się faktem, że ma dwie żony. Przy czym jedną, która nawet nie jest rodzaju żeńskiego…
   


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje