Historia

Re: PostApo

nieprawicz 0 4 lata temu 488 odsłon Czas czytania: ~5 minut

Nagrywam tą wiadomość w celu upamiętnienia osoby jaką był Mateusz Kaprowski. Scavenger z Poznania. Nim przedwczesna śmierć zabrała go na tamten świat zdążyliśmy się już poznać i zaprzyjaźnić. Wiele misji na które niekiedy wspólnie wyjeżdżaliśmy mają status tajnych i dlatego w oficjalnych zbiorach video dzienników, ich po prostu nie ma.

Seria nagrań jaką mam zamiar zrobić będzie opisywać wydarzenia jakie miały miejsce pomiędzy siedmioma nagraniami Mateusza. Ze względu na swą tajność, wszystkie nagrania zostaną złożone w metalowej kasecie po amunicji taśmowej i zamurowane na tak długo dopóki Zarządcy wiosek betonowych nie zdecydują się na ich odtajnienie. Miejmy nadzieję, że nie będą musiały długo czekać.

***

Był pewien moment w moim życiu, który sprawił że wpadłem na osobę Kaprowskiego akurat wtedy gdy Poznań nawiedziła plaga Beboków. Obrzydliwych kreatur o sylwetce rosomaka i owalnych pyskach jakie mogłyby mieć tylko jeżowce. Te kreatury namnożyły się w tamtym czasie na tyle, że nie mogąc zaspokoić swojego głodu w dziczy lasów i pól, postanowiły zapolować na ludzi. I wychodziło im to nad wyraz dobrze. Ale ludzie to nie cielęta idące na rzeź i potrafią się bronić. Tak więc Poznań pomimo strat obronił się przed hordą Beboków i w mniej więcej tym samym czasie przybyłem do tego miasta.

Spotkałem Mateusza na Rynku Jeżyckim a potem wraz z nim przeszedłem na Stary Rynek gdzie liczono zabitych i zmarłych. Cielska Beboków pokryte były czarną i wyjątkowo grubą sierścią która tłumiła wydawany przez nie dźwięk. Ich zielonkawa krew mieszała się z ludzką posoką na ulicach. Widok pobojowiska był koszmarny. Wszędzie czuć było mdły zapach ludzkiej krwi. Same kreatury jednak nie pachniały w żaden charakterystyczny sposób. Wtedy to zaczęły się też próby pozyskania skór z beboków które okazały się być wytrwałe i zatrzymujące ciepło. Ktoś nawet próbował zrobić specjał kulinarny z ich mięsa ale pomysł się nie przyjął ze względu na efekty po konsumpcji w postaci rozwolnienia i wymiotów.

Od tamtego wydarzenia zaciągnąłem się w szeregi Scavenger-ów z Poznania. Gorzów z którego pochodziłem był w tym czasie pustelnią w której nie można było znaleźć środków do życia. Dlatego też przeprowadziłem się w centrum wielkopolski. Na wyposażeniu miałem jedynie dwie maczety, które nie raz uratowały mi życie. Jednak w Poznaniu obowiązkowym wyposażeniem był karabin kałasznikowa zatem musiałem się także nauczyć korzystania z broni palnej. Nauka składania broni do kupy zajęła mi tydzień. Dostałem też kartki na przydziałowy rosół

i pasztet marki "Zajebisty" który był chyba robiony z psów. Po odsłużeniu miesiąca na wartach betonowej wioski na Starym Rynku w końcu dostałem zadanie, jak się później okazało, wraz Kaprwoskim.

Zadanie było dziecinnie proste. Pojechać na zachód od Poznania i znaleźć jakiekolwiek jedzenie. Będąc uzbrojonym w dwie maczety karabin z dwoma magazynkami pełnymi nabojów oraz towarzyszem. Pojechaliśmy jedynym busem dostawczym jakim mechanikom samochodowym udało się przywrócić do służby. Droga była porośnięta wszelakim zielskiem. Miejscami asfalt posiadał dziury jakich nie powstydziłaby się nawet najmniejsza z bomb. Podczas podróży w bliżej nieokreślonym kierunku postanowiliśmy że będziemy się zatrzymywać w małych miejscowościach aby uniknąć oczu niepotrzebnych rzezimieszków. Radio na słowo honoru odbierało audycję puszczaną przez stacje na zachodzie. Były w większości po angielsku ale mi to nie przeszkadzało. Rozumiałem ten język doskonale w przeciwieństwie do mojego towarzysza toteż lwią część jazdy spędziłem na tłumaczeniu mu o czym gadają. Mateusz był skupiony na prowadzeniu przez nierówności i wyboje toteż gdy słuchowisko radiowe zakończyło swoją audycję sięgnąłem po manierkę i upiłem łyk wody.

Wtedy to zaczęły się poważne problemu z odbiorem radia. Jakby coś zakłócało jego odbiór. Nim zdążyliśmy się obejrzeć wjechaliśmy w las akurat gdy zapadał zmierzch. Nagle obaj poczuliśmy że coś jest nie tak. Mateusz zatrzymał pojazd i wyszedł z niego. Po chwili powiedział:

-Kurwa. Mamy gumę.

Wyglądało na to, że trzeba było wymienić oponę. Na szczęście nie było w tym problemu. Mieliśmy zapas czterech opon w bagażniku toteż wspólnymi siłami wymieniliśmy wadliwe "koło". Zajęło nam to z pół godziny i ruszyliśmy dalej. Reflektory busu oświetliły popękaną i zarośniętą jezdnię. Jakby jeszcze tego było mało aniołom puściły zwieracze i spadł na nas deszcz. Licznik Geigera jednak nie wskazywał więcej niż jednego siverta. Toteż miast zakładać maski na twarz położyliśmy je na panelu w miejscu poduszki powietrznej.

Wjechaliśmy w mrok nocy.

Wraz z deszczem pojawiła się także mgła. I to gęsta. Na tyle że o mały włos a byśmy przegapili zardzewiałą tabliczkę z nazwą Świebodzin. Wjeżdżając do tejże miejscowości uczuliśmy pewien niepokój. Wiedzieliśmy że Beboki są stworami nocnymi, toteż mogły, teraz gdy zaszło słońce, wychodzić na powierzchnię. Dodatkowo mgła utrudniała nam orientację w terenie. Mateusz zatrzymał wóz którym jechaliśmy w samym centrum owego miasta. Postanowiliśmy trzymać się razem ponieważ żaden z nas nie miał krótkofalówek jakie przydzielano strażnikom Poznańskim. Dla bezpieczeństwa założyliśmy maski gazowe. Licznik geigera wynosił wtedy około 2 i pół siverta. Długo przeszukiwaliśmy wszelkie sklepy i zaplecza. Zebraliśmy całkiem pokaźny zapas grochówki i ananasa. Oczywiście w puszkach. Większość była przeterminowana ale po wygotowaniu nadawałaby się do konsumpcji. Nie wybrzydzaliśmy. Braliśmy wszystko co miało jakąkolwiek wartość.

Zapewne zastanawiacie się teraz drodzy słuchacze tej odtajnionej kasety. Dlaczego dostała ona status tajnej? Widzicie wszystko przebiegało dobrze dopóki nie dotarliśmy do południowej części mieściny.

Zajechaliśmy tam naszym wozem do połowy załadowanym konserwami. To co zobaczyliśmy, kiedy mgła się przerzedziła, wprawiło nas w osłupienie. Wszędzie jak okiem sięgnąć: na asfalcie, budynkach i trawnikach

spoczywała gęsta i lepka biel. Biel czegoś co teraz nazwałbym bez wątpienia grzybem. NA całe szczęście mieliśmy założone maski gazowe więc zarodniki tego cholerstwa pozostały w naszych filtrach.

Wszędzie też jak okiem sięgnąć widzieliśmy ciała ludzkie i zwierzęce. Pokryte grzybami zwłoki były trawione. Wśród nieszczęśników były także i Beboki. Je również dosięgnął wpływ tego mięsożercy. Niezwlekając szybko zawróciliśmy i pojechaliśmy czym prędzej z powrotem do Poznania. Gdy już zajechaliśmy.

Zgłosiliśmy się jako "zakażeni" i przeszliśmy drobiazgowe badania. NA szczęście wszelkie zarodniki tego grzyba zostały zebrane z filtrów w naszych maskach i przekazane laboratorium. Dopiero później okazało się że zarodniki należały do rodzaju grzyba Cordyceps. Była to jednak forma zmutowana na skutek promieniowania. Dlatego zamiast atakować jeden konkretny gatunek zwierząt rozwijała się w jakimkolwiek nosicielu.

Tak oto odkrycie to zostało przez władze betonowych wiosek uznane za zbyt niebezpieczne dla uszu publiki audycji radiowych. I tak oto odkrycie nowego grzyba streściłem tutaj wam. Moi drodzy słuchacze.

NA dziś mamy rok 1160-ty. Jest 2 listopada, godzina 18-ta 44-ry. Mówił do was Robert Mykło. Dobranoc.


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Czas czytania: ~11 minut Wyświetlenia: 8 543

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje