Historia

Witam serdecznie! - Nierealia, część 1

SpookyGhost666 0 4 lata temu 624 odsłon Czas czytania: ~4 minuty

Witam wszystkich bardzo, bardzo serdecznie!

Mam na imię Alan. Mam 25 lat i malutkie, wynajęte mieszkanko na obrzeżach miasta. Pozwolę sobie pominąć jego nazwę z przyczyn osobistych. Cóż mogę powiedzieć więcej? Znajomi twierdzą, że jestem dość - cytuję - "bezwonną postacią". A zapomniałbym, mam jeszcze dziewczynę. Weronika. Nawet ładne imię. Ciemne włosy, chuda, dołeczki w policzkach. Na ulicy z pewnością obejrzysz się za siebie. W sumie, często zastanawiam się, co we mnie widzi. Chyba tylko analityczny umysł. Tak, to musi być to! Z całą pewnością. Na pewno nie chodzi o mój śladowy seksapil, ani nawet o te marne 173 centymetry wzrostu. Myślę, że moja umiejętność patrzenia na rozmaite życiowe aspekty od niekonwencjonalnej strony gra w naszym związku "główne skrzypce". A tak poza tym... to chyba robię niezłe zdjęcia. Głównie martwa natura. Żadnych wypucowanych, umazanych niczym gumowe lale modelek, które skasują Ci konto za kilka zdjęć. A jeszcze będą narzekać, że niewygodna poza, że za jasno i co tam kurwa jeszcze.
Przyznaję, mogę brzmieć jak jakiś antypatyczny troglodyta. To nie do końca tak. To trochę skomplikowane, ale postaram się wytłumaczyć. Ja po prostu nienawidzę ludzi. Z drobnymi wyjątkami oczywiście, ale - jak wiadomo - one tylko potwierdzają regułę. Wyobraźcie sobie typową sytuację z życia wziętą : jedziecie tramwajem. Trzydzieści osiem stopni Celsjusza na zewnątrz, a w tym starym wraku - co najmniej z pięćdziesiąt. I stoisz tak w tej temperaturze, czujesz jak koszula klei ci się do pleców jak mokra lasagna, a włosy (szczególnie grube i gęste) stają się kosmatą klatką dla twojej głowy. Obracasz się i przeklinasz swój los. Już widzisz, jak w twoją stronę zbliża się tłusty babol po pięćdziesiątce i narzeka, że młodzież to, że tamto i żeby ją przepuścić na wolne miejsce, bo jej się "torba" spoci. Co wtedy? Przepuścić? Wywalić za fraki z pojazdu? Na pewno jedno z dwojga. Wracając do pytania : czy jestem antypatyczny? Nie. Po prostu jestem zwolennikiem tej drugiej opcji.
Umówmy się w ten sposób: w tym momencie możecie mnie potępiać. Daję Wam taką możliwość. Ale pod jednym warunkiem: spójrzcie mi w oczy (bądź w lustro) i powiedzcie "nigdy o tym nie myślałem". Otóż gwarantuje Wam - albo tego nie powiecie, albo wszyscy jesteście kłamcami. W tym momencie powinienem powiedzieć coś na swoje usprawiedliwienie. Niestety, w chwili kiedy piszę te słowa, nic takiego nie przychodzi mi do głowy.
Oj, zapomniałbym wspomnieć o mojej pracy. Zarabiam jako doradca klienta biznesowego. W tym momencie prawdopodobnie większość z Was skończy czytać ten list. Na zachętę powiem, że ta historia nie będzie dotyczyła obsługi klientów firmy, prezentowania ofert i innych tego rodzaju ciekawostek. Zostawmy sobie to na inną historię.
Co z moją rodziną? Większość pomyśli pewnie, że kochana familia wyżywała się na mnie lub coś w ten deseń. Otóż muszę utrzeć wam nosa - matka zarabiała na życie, gotując w pobliskiej restauracji. Restauracja. Cóż za optymistyczne określenie na ten prześmierdły bar. Nieskromnie rzecz ujmując, była jedynym jasnym punktem tego paskudnego miejsca. Właściciel (właścicielka) zdawał się totalnie nie zdawać sprawy co działo się w tej knajpie. A już na pewno nie z przychodzących tutaj po zmroku chorych kurtyzan i śmierdzących tanim winem meneli. Zapytacie pewnie "Czemu się stamtąd nie wyrwała? Czemu nie poszukała innej drogi przez życie?" Cóż można rzec. Niech nasz domowy mop złożony ze szmaty i miotły odpowie Wam na to pytanie.
Mimo tych jakże nieznośnych okoliczności, była jedną z niewielu osób, których nie chciałem wtedy poćwiartować i przerobić na paszteciki. O mój Boże, znowu te świrowate określenia. Pomyślicie jeszcze, że kogoś zamordowałem. Nieważne. Jeśli miałbym nazwać naszą relację jednym słowem, określiłbym ją jako... zdrowa. Ot, matka z synem. Nie wyróżnialiśmy się kompletnie spośród miliardów innych szarych ludzi. Do czasu wypadku. Standardowa historia, prawda? Przynajmniej z waszego punktu widzenia. Co jest ciekawego w słuchaniu opowiastki o kolejnym wypadku, w którym najebany kierowca wjechał na chodnik, zabijając przy tym siebie i siedmioro innych ludzi? Jakże klasycznie. Wtedy też nie widziałem w tym nic nadzwyczajnego. Zawsze zastanawiała mnie natura ludzka. Przypadkowi ludzie spotykają się w przypadkowym czasie podczas przypadkowych zdarzeń... i nawet się nie zauważają. Mimo to, wystarczy jedna iskra, jedno wstrząsające wydarzenie i nagle znajdujesz się w centrum uwagi. Szare masy burzą się, dlaczego zabójcy stają się zabójcami? Otóż, moi drodzy państwo, wytłumaczenie jest bardzo proste. Bo nagle, spośród tysięcy mrówek, biegających w pośpiechu od jednego życia do drugiego, od kochanki do żony, od koki do posterunku policji, od nudnej pracy do magazynu za miastem... wyłaniają się. Niczym olbrzymia królowa. A biedne robotnice łamią sobie nawzajem nogi, byle tylko nie wejść ci w drogę.
W każdym razie, więź, która nas łączyła na pewno nie podchodziła pod żaden rodzaj patologii. Tatko zawsze powtarzał "lepszej kobiety nie ze świecą, a z pochodnią szukać. Starożytna Wenus jest przy niej ledwie driadą". Brzmi jak tekst typowego historyka z zamiłowaniem do fantastyki. Otóż tak właśnie było. Szczególnie interesowała go historia malarstwa, a najbardziej postimpresjonizm z kulawym Toulousem na czele. Przyznaję, historia Lautreca nawet mi (jako totalnego historycznego ignoranta) przypadła do gustu na tyle, że po tygodniu wiedziałem o nim praktycznie wszystko. Ale halo halo! To nie jest historia o zdeformowanych malarzach. Chciałem tylko napomknąć, że podłoża mojej niechęci do ludzi ciężko doszukiwać się w moich relacjach z rodziną. W sumie ciężko doszukiwać się jej w jakimkolwiek innym sensownym miejscu. Dlaczego, zapytacie? Na razie nie mogę udzielić odpowiedzi. W momencie, kiedy to piszę, przychodzi mi do głowy tylko jedno pytanie. Pytanie do was, moi drodzy. Czy ktokolwiek z Was, nieśmiertelni królowie świata, spojrzał kiedyś w oczy samego szatana?
Alan Woert



Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje