Historia
Pomóż mi.
Bonnie siedziała na wygodnej sofie w swoim małym mieszkaniu. Światło niedużej lampki, stojącej na nocnej szafce padało na twarz dziewczyny, dzięki czemu jej skóra nabrała niezdrowego, bladego koloru. Farbowane na blond włosy rozpuściła i teraz opadały jej na ramiona miękkimi falami. Bonnie czytała. Powieść była interesująca i pełna napięci. Dziewczynie podobało się to i dzisiejszy wieczór zamierzała spędzić właśnie tak: Ubrana w koszulkę i spodenki, czytając książkę „Colorado Kid” Stephena Kinga. Ktoś kto patrzyłby na nią teraz z boku, całkiem niezauważony, mógłby wziąć ją za jakieś niebiańskie stworzenie. Jasna aureola włosów wokoło głowy, ciemne tło. Natchnienie dla artystów.
Dziewczyna właśnie dochodziła do momentu, w którym stary Dave i jego przyjaciel Vince zaczynają szkolenie Steff, kiedy jakiś strasznie głośny dźwięk, wyrwał ją z czytelniczego transu. Ziewnęła, ignorując go, ale po chwili wstała, ponieważ zorientowała się, że to dzwoni jej stacjonarny telefon, a na ten numer dzwonili zawsze tylko jej rodzice. Odłożyła powieść na nocną szafkę okładką do góry, po czym trochę nieporadnie poczłapała by podnieść słuchawkę.
Halo? - rzuciła, drapiąc się jednocześnie po głowie.
Bonnie? - po drugiej stronie usłyszała cichy, bezpłciowy głos, którego w żadnym wypadku nie znała. - Bonnie...?
Halo?? Kto mówi?? - zawołała do słuchawki głosem podniesionym o dwie oktawy.
Bonnie..., Bonnie pomóż mi...
Halo, kim jesteś?
Pomóż mi... - głos powiedział to tak nikłym szeptem, że dziewczyna nie miała pewności czy się czasem nie przesłyszała.
Kim jesteś, odpowiedz! - krzyknęła już nieźle przerażona – G-Gdzie jesteś??
Proszę... - Bonnie usłyszała przeciągłe „Piiii” i zrozumiała, że połączenie zostało przerwane. Krzyknęła sfrustrowana i rzuciła słuchawkę na widełki.
Niech cię szlag!
Powoli wróciła na sofę, ale nie ruszyła książki. Usiadła i podciągnęła kolana pod brodę. Zaczęła się zastanawiać kto to był? Skąd miał jej domowy numer, a tym bardziej skąd znał jej imię? Czy wiedział gdzie mieszka? Czy tu przyjdzie? Zerknęła na książkę i zastygła w bezruchu. Obok, leżała kartka złożona na pół. Bonnie przez dobre kilka minut wpatrywała się w nią wielkimi oczami. Spokojnie mogłaby konkurować o pierwsze miejsce z „Krzykiem” Edvarda Munch'a. Jej umysł jakby na chwilę się zatrzymał, serce zrobiło dokładnie to samo. Przez kilka chwil musiała sobie przypomnieć o procesie oddychania. Jej myśli przypominały teraz wielką autostradę. Nie wiedziała gdzie jest początek a gdzie koniec. „Zaraz – piszczał jakiś głosik w jej głowie – może ją tu zostawiłaś, przewrażliwiona wariatko? Przecież takie kartki zawsze służą ci jako zakładki!” Jednak głosik nie zdołał jej przekonać. „Pewnie tylko wypadła spomiędzy stron – myślała starając się uspokoić i nie panikować.- Ktoś mógł zapomnieć wyjąć.”
Jej ręka bezwiednie, jakby pchana własnym rozumem chwyciła kartkę i ją rozłożyła. Bonnie z zapartym tchem przebiegła wzrokiem tekst. Uczucie kompletnego niezrozumienia otuliło ją niczym koc. Na kartce bowiem, czarnym atramentem, napisane zostały cztery słowa. „ Robert Nowak.” A pod spodem napisane następne dwa słowa, będące najbardziej niezrozumiałą wiadomością wszech czasów: „Pomóż mi”.
***
Jakiś potwornie głośny dźwięk uporczywie przedzierał się przez otępiały i jeszcze zaspany umysł Bonnie. Dziewczyna podniosła głowę i przetarła oczy. Dźwięk znowu się powtórzył. ŁUP! ŁUP! ŁUP! Usiadła prosto niczym struna, na sofie zdając sobie sprawę z tego, że usnęła czytając, ponieważ powieść leżała teraz na podłodze, zamknięta. Musiała spaść podczas jej snu. ŁUP! ŁUP! ŁUP! Dźwięk narastał z każdą chwilą. Bonnie wstała, jak w spowolnionym tempie kierując się słuchem. Wyszła boso z pokoju i korytarzem skierowała się w stronę łazienki. ŁUP! ŁUP! ŁUP! Pokonując strach, Bonnie stanęła przed drewnianymi drzwiami. Wyciągnęła dłoń, chwyciła klamkę, szarpnęła z całej siły... i nic się nie stało. Dziewczyna puściła klamkę gwałtownie, jakby tamta ją oparzyła. „Przecież te drzwi zamyka się od środka!” - wydarł się podstępny głosik w jej głowie.
To niemożliwe, żeby ktoś się włamał- tłumaczyła sobie Bonnie, starając sobie przypomnieć chwilę, gdy zamykała drzwi wejściowe. Rozejrzała się za jakąś potencjalną bronią, ale nic nie znalazła bo dwa dni wcześniej jak na złość, wyczyściła cały korytarz i wyrzuciła wszystkie niepotrzebne rzeczy. Było tu pusto. Zdesperowana kopnęła drzwi łazienki, za którymi wciąż rozlegał się łomot i krzyknęła:
Wyłaź stamtąd, bo dzwonię na policję!
Łomot ustał, ale tylko na chwilę. Bonnie zaczęła walić pięściami w drzwi.
Słyszysz, dzwonię na policję! Wychodź, ale to już!
Tym razem łomot ustał już na dobre. Dziewczyna cofnęła się pod przeciwległą ścianę, opierając się o nią całym ciałem. Chciała być niewidzialna i żałowała w tej chwili, że tak się nie da. Stanęła w bezruchu, czując jak strach ją paraliżuje, a łzy przerażenia zbierają się w kącikach oczu. Starała się nie dyszeć, ale to było zadanie godne jakiegoś sportowca, a nie jej. Miała wrażenie, że jej płuca się palą, a twarz ściska imadło. Ucichła w samą porę by usłyszeć jak ktoś w łazience podchodzi powoli do drzwi, szurając stopami. Tak jej się przynajmniej wydawało. Nie miała pojęcia, czy to jej wyobraźnia, czy usłyszała ten dźwięk.
Bonnie? - usłyszała ten sam bezpłciowy głos co zeszłego wieczoru w słuchawce. Zesztywniała. - Bonnie... Pomóż mi... Wrzasnęła na cały głos, jak najgłośniej umiała. Rozbolało ją przy tym gardło. Rzuciła się w stronę drzwi wejściowych. Szarpnęła za klamkę, ale nic się nie wydarzyło. Pomacała zamek szukając kluczy, lecz ich także tam nie było. Drzwi były zamknięte i już. Rozejrzała się po ścianach, szukając haczyka, na którym wisiały zwykle wszystkie klucze, ale przez łzy w oczach nic nie mogła zobaczyć.
Z przerażenia nogi jej się trzęsły, a ręce miała mokre od potu. Usłyszała jak drzwi łazienki otwierają się z charakterystycznym skrzypieniem, co brzmiało jak najbardziej upiornie w tej sytuacji. Serce Bonnie zatrzymało się, czekając na nadejście nieznajomego, włamywacza, który dzwonił do niej wczoraj wieczorem. Słuchała, jak sunie do niej przez korytarz, charcząc przerażająco. Jego cień się zbliżał, a on sam wyłonił się zza drzwi. Bonnie wrzasnęła i miała do tego oczywiste prawo, albowiem jej włamywacz wcale nie wyglądał jak potencjalny złodziej. „To nie jest człowiek- wrzeszczał jej umysł- To jakiś demon!”
Postać pełzła na czworakach niczym jakiś oślizgły, przerośnięty robak. Nie miała ubrań, była naga, ale z jej pleców wyrastało coś na kształt zagiętych, haczykowatych pazurów. Jej tylne nogi były powyginane, niczym kończyny człowieka dotkniętego artretyzmem, lub połamane, ale źle zrośnięte kości. Przednie łapy wyglądały trochę jak ludzkie, gdyby nie o wiele za długie palce zrośnięte błoną oraz zakończone ostrymi zapewne, jaskrawo-czerwonymi pazurami. Najgorsza była jednak była jej twarz, albowiem była to twarz...Bonnie. Zlepione potem i brudami, złote włosy opadały jej na plecy oraz okalały jej twarz. Z pomiędzy wąskich warg wystawały ostre jak brzytwa zęby potwora. Postać uśmiechnęła się groteskowo. Gdzieś głęboko z jej gardzieli wydobył się dźwięk.
Bonnie... Pomóż mi...
Prawdziwa Bonnie nie mogła odeń oderwać oczu. Sparaliżowana patrzyła jak stwór syczy przybliżając się coraz bardziej. Pełzł po podłodze, a jego powieki nie mrugały. Żółte oczy wpatrywały się w Bonnie. Patrzyły na siebie... Bonnie Collins i Bonnie...stwór, który zbliżał się do niej w niebezpiecznie szybkim tempie.
Bonnie... Pomóż mi... - stwór znalazł się przy dziewczynie szybko, w mgnieniu oka, po czym wydał z siebie wysoki wrzask, tak wysoki, że Bonnie musiała zatkać uszy. Wrzasnęła z bólu. Wrzeszczały razem w okropnej parodii.
Bonnie... Pomóż mi... - wrzasnął stwór. Dziewczyna osunęła się na kolana. Ich twarze znalazły się teraz na jednej wysokości. Stwór podniósł łapę. Coś w niej trzymał. Była to kartka z książki z napisem „Robert Nowak. Pomóż mi.” Bonnie jakimś dziwnym sposobem usłyszała w głowie męski, przerażony krzyk. Zrozumiała wszystko. Potwór uśmiechnął się straszliwie, a Bonnie wrzasnęła.
***
Robert Nowak zobaczył jak z jego egzemplarza „Colorado Kid'a” wypada złożona kartka. Pochylił się by zobaczyć co na niej pisze. Były to cztery słowa: „Bonnie Collins. Pomóż mi.” Mężczyzna wzruszył ramionami wracając do lektury. Wtedy zadzwonił jego telefon.
Komentarze