Historia
Stary Save
Hej.
Słuchajcie, to dla mnie pierwszy raz, kiedy spotykam się z czymś takim. Znam trochę pasty i grałem w kilka dziwnych gier… Znaczy, gier, które miały na celu być dziwne i niepokojące, ale nic ponadto. Tak więc no…
Szczerze to nie wiem jak można to ugryźć. Chodzi o save do Minecraft. Wersja 1.5.2 jakby co... To, trochę dla mnie niezręczne, ale czuję, że należy się tym podzielić z większą ilością osób. Dotychczas wiedziała o tym jedna osoba, jednakże czuję, że położyłem na jej plecach jarzmo którego ona nie jest w stanie udźwignąć. Dlatego też więc publikuję ten... Zapis? Testament? Nie umieram, nie zamierzam się zabić... Po prostu sam już nie wiem jak to nazwać… Może po prostu luźny potok myśli wylatujących spod palców osoby, która została doprowadzona na skraj smutku i swoistego rozgraniczenia między słodką nostalgia, a tym do czego może doprowadzić wręcz fanatyczna lojalność wobec dziecinnych marzeń.
Miałem kiedyś przyjaciela. Wiecie jak to jest z osobami z którymi możemy pogadać na nieco większą ilość tematów kiedy ma się te 7-9 lat, co nie? Miałem więc takiego przyjaciela. Miał na imię Wiktor i chodził do równoległej klasy w mojej podstawówce, mieszkał też na przeciwległym końcu naszego miasta, więc ciężko nam było o wspólny punkt zaczepienia do dbania o znajomość. Mieliśmy jednak długie przerwy, a w czwartej klasie mama przepisała mnie do tej samej grupy co Wiktor. Było nieco wygodniej, mieliśmy wspólny plan i czas na przerwach na pogaduchy. Mieliśmy wiele tematów od ulubionych bajek na Jetix, przez komiks Asterixa i twórczość Tolkiena oraz Flanagana po Minecrafta. Byliśmy więc dziwakami, którzy zamiast meczów w gałę preferowali długie pogadanki o wszelkich aspektach budowania, konstruowania z czerwonego proszku... Ta, sorry, jakbym mieszał angielskie nazwy z polskimi. Po prostu kiedy odkryłem, że Minecrafta dało się spolszczyć to w nawyk weszły mi pewne nazwy… Wracając, oglądaliśmy dużo filmików o tym, a potem się zgadywaliśmy. Nie wysyłaliśmy sobie linków, nie ogarnialiśmy tego na komórkach. Rzucaliśmy hasło i po prostu działało. Tak więc, kiedy powiedziałem “Wiktor, zobacz sobie bitwę o zamek Minecraft”, to on wpisywał to zdanie i oglądał wspomniany filmik. Ten konkretny zresztą istniał... Nie wiem, czy jest jeszcze na serwerach Youtube, ale wpiszcie sobie Minecraft bitwa o zamek, może wam znajdzie... Jakby co, nie chodzi o filmik Skkf’a gdzie walczył o zamek Huśka, a o “dzieło” autorstwa niejakiego Soldiera. W każdym razie, po prostu chodzi o to, że nawet jeśli pomyliliśmy filmiki to byliśmy w stanie jak potłuczeni o tym gadać. Niby głuchy telefon, w którym dwa sprzeczne głosy do siebie nadają o różnych sprawach, a wątki mają wspólne... No, chyba, że była mowa o fabułach z Minecraft. Wielu powie, że nie zna żadnej, nie widziało, nie interesowało się... Nawet teraz mnie łapie czy niektórzy po prostu nie wstydzą się tego... No ale to nie jest ważne. Kiedy dochodziło do dyskusji o fabule to w obieg szły nawet obelgi w kwestiach fabularnych nuansów. Gorzej, jeśli ja albo Wiktor byliśmy święcie przekonani, że oglądamy dzieło tego samego autora wybierając odcinki po kolei z pierwszego miejsca, a tu zong i kłótnia była gotowa. W każdym razie, kiedy udało nam się ustalić, że obejrzeliśmy to samo, dochodziło do dyskusji o kunszcie reżyserów tych małych arcydzieł. Największe wrażenie robił na nas zamek zbudowany w serii “Przygody Minecraft” od Rexlu… Też nie wiem, czy jego seria jeszcze gdzieś leży w przepastnej głębi studni danych na YouTube albo legendarne kompleksy z “Minecraft Czas”. Ba, w ”Minecraft Czas” nie tylko to wprawiało w nas opad szczęki. Soundtrack, historia, wątki, postaci... Nawet jeśli po fakcie da się wytknąć pewną nielogiczność tego, że Rosjanin, Niemiec i grupa nieokreślona państwowo osób porozumiewa wspólnym językiem, albo to, że Dimitr (żołnierz pochodzący z roku 1943) wie co to jest helikopter. W każdym razie, pomijając te szczegóły, to ta seria wraz z “Minecraft Rozbitkowie” pchnęła nas w stronę posiadania własnego marzenia... Chcieliśmy stworzyć własną serię. No...Mieliśmy częściowo określone zamiary, co w przypadku dziesięciolatków jest sporym osiągnięciem, szczególnie jak na takie duże przedsięwzięcie. Zaczęliśmy oczywiście od dupy strony czyli od szukania texture packa i zbudowania mapy i na bieżąco robiliśmy historie do tworzonych przez nas konstrukcji. Nasze napalenie tematem trwało półtora roku. Potem, w nieznanych mi szczerze mówiąc okolicznościach Wiktor się przeprowadził. Po prostu nie przychodził przez kilka dni do szkoły, dopiero wychowawczyni powiedziała mi, że Wiktor wyjechał. Dokąd? Nie miała pojęcia, jego rodzice jej tego nie powiedzieli. W każdym razie, wokół save’a z tymi konstrukcjami toczy się mój wywód. Z przytoczonymi przeze mnie informacjami mogę podjąć teraz się opisu mojej eksploracji tego zapisu.
Zapis znajdował się na starym komputerze, który miałem na strychu. Uchowało się bydle. Sprzątałem go i wpakowałem się na niego. Był zabezpieczony starym kartonem po telewizorze zawiniętym grubą warstwą taśmy. Zbyt wiele pożytku raczej z niego by nie było, na sprzedaż też raczej by nie poszedł...Więc uznałem, że warto sprawdzić, czy działa. To był jednak dobry sprzęt. Nie chciałem go wyrzucić bez pozwolenia mu na “honorową” salwę. Teraz wiem, że muszę go zatrzymać.
Postaram się wrzucić screeny, ale nie obiecuję. Eksplorowanie tego zapisu nie jest dla mnie niczym przyjemnym.
Komputer działał bez problemu, osprzęt taki jak monitor, a klawiaturę wziąłem z mojego aktualnego PC. Podłączyłem wszystko, pomęczyłem się ze złączkami i uszkodzonym dyskiem, jednak udało mi się przywrócić komp do życia. Chociaż lepszym określeniem byłoby “staza” albo “spowolniona agonia”.
Odbiło się to na wielu plikach i programach. Co mnie doprowadziło do tego, aby babrać się z powrotem w MC? Tapeta... Tapeta przedstawiająca zamek, którego nie kojarzyłem z żadną serią. Ale ujął mnie.
Przecież to zamek, niech kamieniem pierwszy rzuci ten, który nie pragnął wznieść potężnej warowni. Pobudować baszty dźgające niebo, mury tak długie, że zlewają się z horyzontem i tak grube, że nie istniałaby broń będąca w stanie ich przebić. Któż nie marzył o przepastnych salach pełnych pięknych gobelinów i misternie rzeźbionych mebli. O komnatach pełnych tajemnic i sekretnych przejść. O tłokach i mechanizmach wprawiających martwy kamień w ruch. Być małym wobec wielkości własnego dzieła. Po prostu... doświadczyć wielkości, za którą się odpowiada. Ten zamek był jak strzał mokrą ścierą przez łeb. Podziałał na mnie, wzbudził ponownie miłość do rzeczy tak pięknych jak ten zamek. Ten impuls rozszedł się po mnie. W jednej chwili zacząłem słyszeć te wszystkie piosenki, przez myśl przeszły przebitki z wielu filmików. Zrozumcie, dopadła mnie nostalgia tak silna, że nie potrafiłem zrobić nic innego jak zastygnąć na kilka bitych minut. Po prostu... Jakby dziwne przebudzenie jakiejś martwej części. Po prostu… włączyłem Firefoxa i zacząłem pobierać... Nawet nie pamiętam... Chyba pobierałem Shinigimę… Tak jakby, to którego launchera użyłem traciło na znaczeniu. Pobrałem, odpaliłem... Działało. Uśmiechnąłem się i wybrałem wersję 1.5.2.
Potem po prostu dałem się pochłonąć słodkiej nostalgii. Na PC uchowała się część plików, więc mogłem odtworzyć stare save’y i texture packi. Większość z nich to było “Nowy świat1”, “Nowy świat 2” itd.
Przeglądałem te zapisy przypominając sobie moje dawne życie. Czułem się bardziej niż ktoś, kto obserwuje dokonania obcego człowieka, a nie zagłębia się w świat własnych wspomnień. Podróżowałem po zapisach człowieka, którego rozumiałem, ale nie był mną. To dziwne, ale po prostu... nie potrafiłem utożsamić siebie z tymi dokonaniami. Po zeksplorowaniu zapisu z pobraną mapką parkour przyszedł czas na zapis o nazwie “Nowy świat - seria”. Wpierw parsknąłem, a w drugiej chwili uderzył we mnie marazm i wahanie. Czy chciałem rozdrapywać strup przeszłości? Ranę z marzeń która się zasklepiła lata temu, a jednak pozostawiła po sobie znak?
Odpaliłem ten save, oczywiście, przecież gdybym go nie uruchomił to by nie było tej historii. W każdym razie pojawiłem się w środku świerkowego lasu. Gra była w trybie przygodowym, co mnie zdziwiło. Mapę budowaliśmy na kreatywnym, dlaczego w takim razie byłem w trybie, w którym nie miałem praktycznie żadnych kompetencji? Uznałem, że może robiłem “próbę mapy”, czyli przechodziłem ją tak jakbym był postacią w „serii”. Musiałem odtworzyć jakiś tok fabularny, ale przecież my zaczęliśmy pracę nad naszym dziełem od dupy strony.
Uwierzcie mi, ja naprawdę nie pamiętam zbyt wiele o tej serii. Praktycznie nic o niej nie mieliśmy. Może jedynie urywki... fragmenty. Wiktor prowadził zeszyt, w którym może były pewne informacje. Pokazywał mi głównie szkice budowli, które chce stworzyć. Może krótkie dialogi i jakieś kwestie... Ale nic konkretnego. Może fragmenty... Jakieś myśli... Niesprecyzowane i dla kogoś dojrzalszego absurdalne. Spróbuję tłumaczyć pewne rzeczy jak mogę, ale wątpię, czy dam radę z tym wszystkim…
Krótka przebieżka na wprost doprowadziła mnie do chaty. Nic szczególnego, po prostu drewniany budynek w środku wioski. Była mała i w sumie nie mam nic więcej do dodania w tej kwestii. Drzwi prowadzących do wnętrza nie było. Wszystko składało się na crafting table, piec i schody ustawione przy płotku z płytą naciskową, aby imitować stół.
Na podłodze znajdował się czerwony proszek imitujący prawdopodobnie krew. Ten wychodził do przeciwległych drzwi w pomieszczeniu. Tam też się ciągnęła smuga z czerwonego prochu.
Jeśli kojarzę dobrze to plan był taki, że dwójka polskich żołnierzy z ważnym raportem dla swojego dowódcy próbowała się przedrzeć na drugą stronę zajętego przez Niemców lasu. Jeśli mi się wydaje, to miało dojść do sytuacji analogicznej co w “Czasie”, czyli chata jako katalizator przyszłych wydarzeń. Nie znalazłem w środku skrzyni ani żadnej kartki... Teraz mi się wydaje, że tam powinna być kartka... Planowaliśmy list, ale... nadal, nic więcej.
Podążyłem za śladami, wpadając w jeszcze gęstszy las. Wciąż za ścieżką z czerwonego proszku. Tym razem przed budynek z cobblestone’a.
Bunkier.
Mieli wpaść na bunkier… Tutaj mam jednak dziurę w związku z tym, do czego fabularnie miało prowadzić znalezisko w bunkrze, ani też dlaczego żołnierze podążyli za śladami.
Może coś pomyliłem i to w chacie mieli mieć punkt zborny z resztą oddziału… Z perspektywy czasu uważam, że nie ma to żadnego znaczenia. Mimo wszystko to wspominanie jest na swój sposób relaksujące i trochę podnosi na duchu. W bunkrze oprócz skrzyni ze strzałami, łuku i klapy prowadzącej w dół nic nie było.
Zdałem sobie sprawę jak naiwnie prowadziliśmy historię. Jednakże miało to jakiekolwiek znaczenie?
Zszedłem w dół, znajdując się w tunelu z kamienia. Zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak. Nie pasowały mi obrazy znajdujące się w jego wnętrzu. Zrozumiałem, że stosuję zły texturepack. Sprawdziłem katalog. Miałem zainstalowanego Villiancrafta i Dokucrafta.
Włączyłem Villiana i tak to z dzieciństwa wkroczyłem w świat mroku. Jakby ktoś zdrapał z mej twarzy różowe okulary. Zobaczyłem ukryty za zasłoną obraz świata pełen mroku i niepokoju. Tak jak klimat serii, którą pragnął stworzyć Wiktor wraz ze mną. Podróżowałem więc przez długi, ciasny i obskurny tunel. Wędrując coraz niżej i niżej. Kojarzyłem konstruowane ściany. Przez głowę przeszła mi kwestia, którą miała w tunelu wypowiedzieć jedna z postaci…
“Tu jest tak ciepło... Gorąco wręcz, chyba jesteśmy blisko jakichś źródeł geotermalnych.”
Nie wiedzieliśmy wtedy co to znaczy, ale brzmiało to poważnie i nadawało nam nieco profesjonalnego sznytu. Stanąłem w miejscu. Wydało mi się, że w oddali słyszę dźwięk skrzypiących rur. No ale jak... Przecież tego dźwięku tam nie było. Sprawdziłem głośność muzyki. Minecraft miał kilka ambientów, po których włos stawał na rękach.
Dźwięki: 50
Muzyka: 30
Może to rybiki, zombie, Enderman którego nie mogłem dowidzieć, ale przecież byłem na pokojowym. Skąd więc się brał ten dźwięk? Pomyślałem o skrypcie, może command block. Ale ich nawet nie było chyba na wersji 1.5.2, a nawet jeśli, to kiedy i jak Wiktor miał je założyć i zaprogramować. Był mistrzem jeśli chodziło o zabawę Redstonem, ale gdyby siedział w skryptach to bym o tym wiedział. W końcu ruszyłem dalej, czując jak moje mięśnie cierpną i jak trudno jest mi nawet trzymać klawisz W, aby przeć jakkolwiek przed siebie. Wiem, że są rzeczy gorsze i katusze, które zadają większe cierpienia... Po prostu to przytłoczenie narastało. Opuściłem ten tunel i znalazłem się w pokoju, który starał się imitować sterownie, vel maszynownie… Tabliczki nad przekładniami informowały o funkcjach, w których działanie wątpiłem, nie miałem jednak nic innego do wyboru jak je poprzełączać. W końcu byłem w martwym punkcie, w którym odkrycie tajnego przejścia było czymś oczywistym.
Tłoki w mroku zaskrzypiały i utworzyły mi wnękę w ścianie. Kolejne schody w dół. Nadal, jak przez mgłę pamiętam tę część budowli, ale potem napotkałem coś co doskonale kojarzyłem.
Przejście prowadziło do wielkiego i przepastnego pomieszczenia. Odruchowo wiedziałem, że był to generator.
Szum krwi w moich skroniach przerodził się w cichy i jednostajny pomruk bestii, która “zasilała” kompleks rozciągający się głęboko pode mną.
Uruchomiłem lampy przełącznikiem po mojej lewej i kroczyłem przez moje dzieło, nie myśląc o tym w żaden sposób, nie starałem się tego na siłę pojąć. Po prostu wstąpiłem do rozbitego na dwie części świata. Świata historii, której nawet sam twórca nie może zrozumieć, a jednocześnie miejsca pełnego słodko-gorzkich wspomnień o marzeniach, przyjaźni i ambicjach okrutnie złamanych na kolanie okrutnego czasu, który nie leczył ran a wyłącznie wbijał kolejne zardzewiałe szpile w nerwy, potęgując ból. Światło lamp nie świeciło w całości prawdopodobnie na rzecz fabuły. W dalszej części pomieszczenia nie było światła. Dopiero kiedy wstąpiłem w mrok, ujrzałem dlaczego w tym miejscu nie ma światła.
“Co to kurwa jest…” szepnąłem, jakbym był jedną z postaci tej serii. Patrzyłem w głąb wyrwy wykonanej za pomocą TNT. Początkowo nie potrafiłem dojrzeć dalszej drogi. Uznałem nawet, że nasze budowlane podboje zakończyły się na tej dziurze. Włączyłem okno inwentarza: pusto. Wszedłem na Facebook, aby znaleźć profil Wiktora i dowiedzieć się czegokolwiek o naszym projekcie z dzieciństwa.
Niestety, moje poszukiwania nie były ani zbyt długie, ani też owocne. Na FB jego profilu nie zastałem. Postanowiłem więc ruszyć na Naszą klasę. Jak bardzo to nie było głupie, to właśnie tam mogłem napotkać jakiekolwiek wskazówki. I tylko na tych profilach utrzymywaliśmy znajomość. Z tyłu głowy wiedziałem też o Skype i Teamspeak. Jednak serwer, na którym siedzieliśmy nie istniał od 2014stego, a do skype’a nie mogłem się w ogóle dostać. Pozostało mi więc NK. Nie dostarczył mi (jego profil) zbyt wiele informacji. Żadnej aktywności od trzeciego kwietnia 2013.
Zaświtało mi aby sprawdzić profile jego rodziców... Ale zdałem sobie sprawę, że ja nawet nie wiem jak oni mają na imię. Zacząłem więc zwiedzać profile znajomych Wiktora. Może od konta jakiegoś kuzyna doszedłbym do konta ciotki, a z profilu ciotki do rodziców. Wiele z nich było usuniętych, albo nieaktualizowanych od dawna. Jednakże na żadnym z portali nie wpadłem na ślad Wiktora. Nawet na Steamie wpisywałem nicki, którymi mógł się posługiwać, aby znaleźć jego konto... Po grach, stylu komentarzy... Nie wiem, to było głupie ale chwytałem się każdej opcji. Byłem ciekawy do jakiego etapu doszliśmy w naszych knowaniach. Moją cichą wędrówkę po archiwach przerwało syczenie.
Odruchowo powróciłem do okienka z minecraftem i się rozejrzałem w poszukiwaniu źródła tego syczenia.
Wszedłem w opcje, no nic się nie zmieniło. Pokojowy.
Może to był motyw muzyczny, który w tak nieprzejednanej ciszy odbijał się w ścianach jaskini oraz umysłu ze zdwojoną siłą.
Ostatni raz obróciłem się na pomieszczenie generatora, jednak za mną był już tylko mrok.
Już wtedy nawiedziła mnie pewna myśl. Analogia wręcz do czegoś, o czym przekonałem się później.
Jaskinia była wielka i przepastna. Wygenerowana za pomocą TNT, a może szczęśliwego zbiegu okoliczności, jakim było postawienie tej części kompleksu przy stworzonej przez generator mapy jaskini. Tu trzeba było biec, uciekać... Przez ten segment mieliśmy się przedzierać, wiać w te pędy... Ale przed czym? Nie pamiętam nawet teraz. Po przejściu skrawka przestrzeni bez niczego znalazłem się przed kolejnymi drzwiami. Przed nimi leżał dziennik. Podniosłem go.
Treść Dziennika:
“...Stan generatorów jest niemalże krytyczny. Hans! Przekaż Poirotowi, aby zajął się tym. Nie możemy sobie pozwolić w tak podniosłej chwili na żadne problemy natury technicznej. Zajmij się tym, bo inaczej to ty polecisz za niekompetencję!
Starszy inżynier
Jurgen Schweiner”
Niewiele mi to mówiło, wręcz nic.
Przewróciłem kartkę.
“Ostatni raz, powiedz przyjacielu i wejdź.”
Ta sentencja nie była częścią fabuły a czymś raczej dodanym przez Wiktora. Kompletnie nie wpasowywała się w klimat w który miała iść seria. Kolejne schody. Głębiej i głębiej…
Na razie ta “seria” sprawiała wrażenie bardzo nudnej. Kolejne korytarze i przejścia, plątały się i tworzyły kolejne przejścia, sale i gabinety. Wątpiłem czy spędziliśmy tyle czasu, aby faktycznie wybudować taki kompleks. W ogóle, ile werwy i chęci spaliliśmy konstruując tę scenerię. Jednakże im dalej kroczyłem, tym mniej kojarzyłem. Sądziłem, że będzie wręcz przeciwnie, przypomnę sobie do czego dążyłem z moim przyjacielem. Jednakże im więcej widziałem, tym mniej pojmowałem.
Byłem niemalże pewien, że tego labiryntu nie zbudowałem. Zwiedzałem niezbadany dosłownie rejon i nie wiedziałem. Oprócz dyskomfortu i ciekawości nie odczuwałem żadnych negatywnych uczuć. Nie licząc melancholii, ale ją dostałem na własne życzenie.
Po prostu… To nie będzie dla was zrozumiałe, możecie uznać to za dziwne i bezsensowne. Spróbuję to wyjaśnić jak najlepiej potrafię.
To miejsce się zmieniło.
Nie wiedziałem jak, ale no, moja pamięć mówiła wprost: To tak nie wyglądało.
Przechodziłem przez miejsca, które były bardziej związane z nami niż z serią.
Najpierw była klasa.
Pierwotnie uznawałem to za salę narad, ale... na biurku był żółty kwiat w doniczce. No, to niby nie jest nic dziwnego, ale ten konkretny kwiat skojarzył mi się z podobną rośliną.
U nas w klasie taki stał. Był sztuczny, ale zawsze na nim osiadał jakiś pająk albo mucha zmęczona dusznym dniem w budynku, który nigdy nie grzał kiedy trzeba. Nawet latem, przy dwudziestu pięciu stopniach na zewnątrz, z oknami otwartymi na oścież, we wnętrzu panowała przytłaczająca i dusząca atmosfera otępienia i beznadziei.
Kiedy tak nam leniwie mijał czas na zbijaniu pierdów w dechy krzesła pośladami, Wiktor miał obsesję na punkcie robaków siadających na tym kwiatku.
Gdy widział pająka plotącego sobie pajęczynę między kwiatem a liśćmi, on podkładał ołówek (Siedzieliśmy w pierwszym rzędzie, tuż przed biurkiem nauczyciela) i kolistym ruchem niszczył misterną pracę małego kuzyna Aragoga. Pająk, który wisiał na krańcu gryfla, patrzył wprost w oczy Wiktora. Ten tylko delikatnie przechylał głowę i wyćwiczonym ruchem podciągał tę ostatnią nitkę tak, aby pajęczak był przed gryfem i nadziewał go na tę lancę. Nie za mocno, aby nie spowodować dźwięku, ale też nie za słabo, aby żyjątko mogło odczuć agonię. Maluch ostatnimi ruchami starał się odepchnąć. Wtedy kręcił zielonym HB i swymi błękitnymi oczami wodził po zwierzęciu, badając jego ruchy. Bawił się tą torturą. Zmniejszał nacisk, aby dać mu szansę na ucieczkę, ewentualnie oddech. Podnosił gryfel aby ocenić szkody zadane zwierzęciu. Patrzył się chwilę na upośledzone życie i ponownie naciskał, czasem przykładał gumkę aby pobawić się zachowaniem malucha. Kiedy się nudził, albo jego obiekt testowy już nie nadawał się do eksperymentów, wspomnianą gumką miażdżył łeb pająka i zmiatał truchło pod ławkę.
Z muchami bawił się dość standardowo. Nasza polonistka bardzo ich nie lubiła i błogosławiła każdemu trzaśnięciu zeszytu które były trafione. Wiktor i w tej sztuce był kurewsko precyzyjny. Zawsze potrafił tak pieprznąć muchę aby ją zaćmić, ale nie tak by ta została zmiażdżona z paskudnym żółtym śladem albo absolutnym zgaszeniem świateł na amen.
Najbardziej lubił duże. Mszyce albo takie które zwykle latały nad gównem. Skąd się brały? Nie wiem... Jeden z nas mieszkał na gospodarstwie, ale żadnej trzody nie chował od wielu lat.
W każdym razie, brał muchę na “stół”. Urywał skrzydełka i nóżki. Robił to z takim wyczuciem, że mucha jako kadłubek jeszcze dawała radę przetrwać. Zwykle jednak zostawiał im dwie nóżki aby mieć pewność co do żywotności pacjenta. Czy można było go na tej podstawie nazwać psycholem? No nie, to co robił było obrzydliwe, ale to chyba... Normalne dla nietórych? To taka ciekawość.
“Co zrobi mucha bez skrzydeł?”
“Co zrobi mucha bez nóżek?”
“Co zrobią te żyjątka kiedy nie będą miały szansy na ucieczkę?”
Wybaczcie ten długi ustęp, ale kurwa... ludzie, muszę wam przekazać jaki był Wiktor, a ten kwiat był poniekąd symbolem jego zdziwaczenia… chociaż i tego nie jestem pewien.
Po prostu może ta wiedza pomoże pojąć wam skalę wewnętrznej degeneracji tej osoby. Jeśli to wam nie pomogło, to jest jeszcze jedna rzecz, co do której jestem pewien i może ma jakikolwiek sens.
Pod koniec naszej znajomości, coraz częściej Wiktor nie przychodził do szkoły. Kiedy z nim gadałem pomiędzy jego “okienkami“ w nieobecności był zirytowany. Nie mówił wiele, ale wszystko kręciło się wokół psychologa, który go wpieniał. Kazał mu malować szlaczki, składać klocki i robić w jego mniemaniu rzeczy godzące w jego intelekt.
Wiktor czuł obawę że ten, jak to on uważał, “natrętny kawał chuja w cynglach”, chce wyśmiać “nasz twór”. Zniszczyć tę pracę poprzez zniechęcenie połowy zespołu. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że miał obsesję na punkcie serii. Cóż, sam nie mogę zaprzeczyć, że miałem marzenia z nią związane, że czegoś od niej oczekiwałem, chociaż ja chyba miałem dość niskie oczekiwania... Chciałem liznąć sławy, marzyłem aby ci za którymi podążałem kłaniali mi się w pas i traktowali jak równego sobie. Droga do tego marzenia miała być wyłożona pracą włożoną w ten mierny twór.
Tak, seria prawdopodobnie już w zarodku była głupia i bezsensowna, ale żaden z nas nie umiał tego po prostu przyznać. Płaciliśmy za to drogo i zaślepieni ułudnym marzeniem podążaliśmy za tym.
Wyszedłem z klasy, wiedząc że dalej może już nie być fabularyzowanego na siłę kompleksu, a jedynie coś co przetestuje moje wspomnienia.
Wychodzę z klasy i wchodzę zaś z powrotem do tej sali i już w oczy rzuca mi się pochłaniający pokój Netherrack.
Znowu drzwi, znowu klasa, znowu wszystko zżera mięsisty rak. I znowu i znowu... aż tylko miejsce Wiktora pozostało jedynym normalnym. Jednakże zamiast biurka, w tamtym miejscu znajdowała się skrzynia.
Otworzyłem ją i wyciągnąłem kolejną książkę.
“Widzę drzwi, nie ma drzwi, są drzwi, moje drzwi, w moim pokoju są drzwi, nie ma znowu drzwi, mam jedno okno ale dwoje drzwi, drzwi przy drzwiach, za drzwiami nie ma nic, kolejne drzwi, to nie moje drzwi, patrzę w okno, okno, przez okno, za oknem nie ma nic, w oknie nie ma szkła, coś jest nie tak przez okno, chcę wyjść, nie mogę wyjść bo okno.
Do trzeciej dobijałem się do mojej szafy ukryłem w szafie, szafa tam schowałem... Szafa! NIE PATRZ DO MOJEJ SZAFY! NIE POZWALAM CI GRZEBAĆ W MOJEJ SZAFIE! NIKT NIE MOŻE SIĘ DOWIEDZIEĆ O MOJEJ SZAFIE! RO-ZU- MIE - SZ? TO MOJA SZAFA, NA ŚWIECIE JEST ICH WIELE, ALE TA JEST MOJA A TY NIE MOŻESZ DO NIEJ ZAJRZEĆ!
Nie czujesz że wszystko idzie mi na OPAK?! “
Ta wskazówka przyda się później, na tę chwilę...co pomyślałem?
Nijak miało to związek z serią i nic z tego nie zrozumiałem. Jak debil wlepiałem swój wzrok w ten nieskładny bełkot aby znaleźć w tym jakikolwiek sens, ale się po prostu poddałem po chwili.
Z klasy przeszedłem do drewnianego korytarza. Ten skręcał wielokrotnie, wodził i plątał się. Na pewnym etapie mógłbym przysiąć iż sądziłęm, że zawracam do klasy. Było to jednak złudne wrażenie, gdyż w końcu opuściłem ten ciemny i obmierzły tunel. Kiedy go pokonywałem, czasem uważałem że dokonuję jakiegoś Herkulesowego wyczynu. Po prostu ten tunel jakby mnie wypaczał? Czułem, że nie przemierzam nawet nie symbolicznej reprezentacji pewnej informacji, którą Wiktor chciał przekazać, a coś o wiele gorszego.
Już nie zwracałem uwagi na muzykę i wszelkie dźwięki. Po prostu może czasem przeszły mnie ciary po plecach, ale po tym czasie już miałem to gdzieś.
Wyszedłem z powrotem na powierzchnię.
W pięknym świecie dziwnego obłędu oczami Villaincrafta. Przy wyjściu była skrzynia. Otwieram.
Kolejny zeszyt
“A ja wciąż tęsknię za moim Shire… Do perspektywy nostalgii…”
I powracam do jego Shire w postaci czystego texturepacka, obserwuję z powrotem świat przez ten pryzmat.
Byłem w leśnym biomie, chociaż nieco dalej widziałem piaszczysty brzeg i granatowy zbiornik wodny.
Wysunąłem się z gęstego lasku i dopadłem do kanciastej chatki.
Sceneria była piękna, taka symboliczna i świetnie definiująca urok gry. Mimo tej prostoty to te zwały piachu układające się w idealne wydmy zamykające ten niemalże zdjęciowy kadr dla domku, który krył się w tle drzew. Słońce było w idealnej pozycji. Jego nieistniejące promienie przechodziły przez malutkie okna drewnianego budynku. Wszedłem do przytulnego wnętrza.
Kolejny stolik, piecyk... No ślicznie po prostu, jak na screenie na pudełko... Gdyby MC wypalono kiedykolwiek na płyty.
Przez szybę wyjrzałem w dal w gęsty las. Ujrzałem ponad kanciastymi koronami wieżę.
Westchnąłem.
Z początku nie zrozumiałem przekazu, ale ta wieża dała mi do myślenia.
To był powrót do innego zakątka przeszłości.
Do pewnego kurortu wakacyjnego w którym byłem przelotem, ale dla Wiktora był ważny.
Do teraz nie wiem czemu, ale jeśli ten zapis jest tym co teraz myślę, to znaczy że to był kamień milowy w pamięci Wiktora.
Kolejny punkt na jego drodze ku... nie, jeszcze nie. Użyję tego słowa dopiero wtedy, kiedy sami ujrzycie ostateczny dowód jego upadku.
W związku z tym, to miejsce miało wagę dla Wiktora.
Dotarłem na ambonkę. Oprócz tabliczki, na której wyświetlały się koordynaty, była ona pusta.
Kordów nie podam z racji tego, że chcę zachować chociaż pozory anonimowości. Wcisnąłem F3 i zdałem sobie sprawę, że podana pozycja była tożsama do tej wyrytej na tabliczce.
Cóż… Z ambony widziałem kolejną drogę.
W pierwszej kolejności wydawało mi się, że zauważyłem kopiec ala Nora Hobbita. Wielki garb pośród drzew rzucał się w oczy tak bardzo, że nie możliwym było dla mnie uznać go za twór generatora mapy.
Nawet skąpo posadzone drzewa na powierzchni nadawały wrażenie ludzkiej działalności. Skierowałem się tam, przez “gęstwiny” z kanciastych brzózek i dębów, docierając pod drzwi.
Nie wiem, ale stałem tak sobie przed tym wejściem. Z rozmarzonym nieco uśmiechem uchyliłem wrota.
Momentalnie zdałem sobie sprawę jak bardzo oszukałem samego siebie.
To była nora, jednakże nie hobbicka. To było jej totalną parodią. Mogę jedynie domyślać się symboliki.
Nie przestraszyłem się tego w kontekście doznań. Widok, który się przede mną rozpościerał działał bardziej na wyobraźnię, a nie na zmysły. Może to prostota, a może zamysł jakiejś ukrytej siły sprawił, że oddziałał tak na mnie.
Kolejna droga w dół.
Przez chwilę mi się nawet zdawało iż widzę tam oczy pająków, ale po zejściu w głąb ujrzałem to, co mnie pierwotnie napawało zgrozą.
W oddali słyszałem stukot tłoków, skwierczenie ognia i niepokojący ambient.
Gdybym miał lampę to bym ją zapalił, gdybym miał świetlik - to bym go wyciągnął, gdybym miał latarkę to bym po nią sięgnął. Zstąpiłem w ten pusty i smutny świat pełen monotonicznych dźwięków.
W ciemnym korytarzu na horyzoncie migały lampy.
Mijałem sale, niby cele pełne schodów i skrzyń.
Był pokój pełen drzwi i sale przepastne w których były tylko “krzesła” (czyli schody).
Były miejsca puste i ciemne i małe rzeczywistości pod ciemnym niebem zamknięte na zawsze za szybą.
Te “scenki” miały tabliczki z podpisami.
Czyli to były jakieś konkretne wspomnienia. Na przekór nie znałem żadnego z nich. No cóż, należały one do Wiktora, jednak sądziłem, że będzie też kilka rzeczy związanych ze mną.
Na pewnym etapie postanowiłem ponownie zmienić textury, aby obadać to miejsce z innej perspektywy.
Im głębiej schodziłem, tym mniej rozumiałem. To był labirynt złożony z myśli i wspomnień Wkitora, które plątały się coraz bardziej, gdyż i ja stawałem się coraz bardziej zagubiony. Mijałem konstrukcje, których nie potrafiłem zrozumieć, balansowałem na skraju porządku i abstrakcji.
We wspomnieniach Wiktora często przewijała się pewna chata.
Budował ją bardzo często w różnorakich konfiguracjach i odległościach.
Miał na jej punkcie obsesję, tak samo jak i lasu w którym budynek się znajdował. Dlaczego w takim razie to zbudował?
Jednym dla mnie było po prostu iść i zwiedzać, a drugim zastanawiać się co Wiktor miał na myśli.
Przedstawiłem wam go na tyle abyście chyba pojęli, że nie był on do końca normalny. Był bardzo dziwnym gościem, nie tylko ze względu na swoje dziwne zachowania i częste absencje. Był on traktowany na swój sposób specjalnie... nie wiem, nigdy tego tak bardzo nie odczułem, nawet jeśli traktowano nas jak pół-pariasów w podstawówce, to nie czuliśmy się źle. To nie my byliśmy obiektami powszechnej szydery w naszej klasie, więc nie obrywaliśmy tak mocno jak nasz klasowy kozioł ofiarny. Zresztą, nawet już nie wiem... Po prostu tego nie pamiętam. Przystałem w końcu i zdałem sobie sprawę... Chatka, która tak często się przewija w jego wspomnieniach, jest taka sama jak ta którą zwiedziłem na początku. Jak domek z serii…
Obok dat, przy domku w kilku wypadkach był dopisek.
“Bez deszczu”
“Bez śniegu”
“BEZ PAJĘCZYN”
Znowu, przy kolejnej “wersji” chatki znajdowała się książka w której stało tak:
“Ptaki tam nie świergocą, zwierzęta omijają to miejsce. Dziś widziałem zająca, który uciekając przed lisem nie przeciął prosto przez posesję. Nawet one wiedzą że to złe miejsce. Drzewa tam są słabsze i bardziej karłowate. Ziemia, ziemia wydaje się być przeklęta.”
Może to przez texturepack, a może przez inwencję Wiktora, tej “marności” nie udało się uchwycić... chociaż mroczne textury robiły robotę doskonale.
Z tej “galerii” wyszedłem na coś, co sprawiało wrażenie podziemnego osiedla.
Wszędzie były wielkie bloki z płyty, były trzepaki i karuzele i mieszkania patrzące z okna w okno. Brakowało tylko wiszących gaci i zaparkowanych aut. Ten obszar przytłaczał mnie. Mam coś takiego, że nie czuję się za dobrze w miastach. Po prostu ta moja mikrość wobec tłumów i wielkiej metropolii. A ta ubogość w szarości. Drzwi których nie mogę otworzyć, klatki prowadzące donikąd... Ta jedna wielka scenografia. Muszę przyznać Wiktorowi, pierdolony umiał się bawić moimi emocjami. W końcu schodzę z ulicy do klatki, która jest dostępna i nie jest tylko kolejnym niemym obserwatorem setek dramatów.
Okna zoczą na mnie jak na intruza. Nie chciałem na nie patrzeć, to nie było przyjemne. Nawet jeśli nic mi nie groziło… czy ja już o tym nie wspominałem? Nieważne.
Drzwi na lewo na parterze prowadziły do ciasnej klitki. Nic wartego opisania, jakby budowniczy starał się obedrzeć posiadacza mieszkania z osobowości.
Tak samo kolejne bliźniacze parcele. Nawet jego własne miejsce zamieszkania było takie puste. Chyba jedyną różnicą był brak okna. To było zamienione z blokiem drewna.
Chyba przez to jego “kąt” był najbardziej apatyczny i przytłaczający. Ten pokój był taki pusty i jednocześnie duszący. Na dworze było 30 stopni, w moim pokoju pracował wiatrak, a ja się dusiłem i zamarzałem jednocześnie. Nie, nie bałem się ani przez chwilę. Czułem się jedynie przytłoczony, złamany i przygwożdżony przez ten ciasny pokój. Niby był pusty, nic w nim nie było, a ja byłem święcie przekonany, że dookoła mnie stoją różne rzeczy, pośród których byłem niczym innym a gzem na bydlęcym zadzie. Wycofałem się z tego pokoju. Nie potrafiłem w nim przebywać, nie chciałem. Wyszedłem z pokoju i odstąpiłem od komputera.
Miałem dość. Bolała mnie głowa, oczy piekły, a w umyśle szalała istna burza.
Idąc po piwo do okolicznego sklepu często patrzyłem przez ramię. Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale cały czas miałem wrażenie, że na mych plecach spoczywał wciąż jakiś wzrok. Kluczyłem między znanymi mi przejściami. Niby znałem wszystkich na mojej drodze do monopola.
Po kupieniu czteropaka i małpki sprintem wbiegłem w swoje cztery ściany i zaryglowałem na patent. Zamknąłem okna i zasłoniłem je, szczeniaka opróżniłem na hejnał i z ciepłym Żubrem wróciłem do PC. Postanowiłem podarować sobie na ten czas granie i ponownie skonsolidować myśli i znaleźć coś, cokolwiek... Nawet nie wiem po co. To zmierzało donikąd, wiem. Po prostu... kurwa, dostałem puzzle, a nawet nie wiedziałem jak mam je składać. Nie miałem obrazka podług którego miałem to składać. Rozwiązać zagadkę bez punktu, który mam wyjaśnić. To było tak głupie, ale z drugiej strony wydawało mi się jak najbardziej sensowne. Siedziałem więc z dwie godziny grzebiąc w internecie za Wiktorem, za odpowiedziami na te popierdolone teksty. Wpisywałem wszystko, na co wpadłem, aż wpadłem na trop w postaci tych koordynatów. To nie jest wynik jakiejś mega dedukcji, po prostu wszedłem na mapy i je wyszukałem.
Wiktor specjalnie tak prowadził całe te korytarze aby tylko je idealnie oddać. Nawet teren przekształcił do swojej woli.
Nie przewidział tylko, że mapy googla nie wchodzą do każdego zakątka globu. Mimo wszystko na grafikach uchował się zardzewiały znak prowadzący do pensjonatu z domkami do wynajęcia, co pokrywało się z chatką po wyjściu z labiryntu. Moja pamięć mnie nie myliła, ten pensjonat nie był też nawet zbyt daleko ode mnie... Postanowiłem mimo wszystko, no... nie ujawniać tych informacji.
Nie wiem…
Po sprawdzeniu tych kordów uznałem, że wybiorę się tam na pewno. Jednakże nie zwiedziłem zapisu do końca. Miałem jednak plan z którego nie zamierzałem rezygnować. Cokolwiek mnie tam by nie czekało, musiałem to poznać, aby... Aby nawet nie wiem co.
I poznałem.
Z tego przeklętego pokoju wszedłem na dach. Z nań ujrzałem kolejny cel. Dziwny kształt wykonany z wełny, szkła i bruku. Niepojęty i niepokojący z tamtej pozycji. Niemożliwy do opisania przez dystans, ale i przez brak jakiegokolwiek punktu odniesienia aby taki opis tu zawrzeć. Było to dziwne i nawet jeśli było jedynie interpretacja w wykonaniu Wiktora... Napawało mnie to lękiem. Nie wiem dlaczego. Patrzyłem na to i automatycznie czułem paraliżujący lęk i strach. Nie potrafiłem zrobić nic innego jak tylko spuścić wzrok aby tylko nie patrzeć na to przekleństwo.
Sama marszruta w stronę tego cudactwa była dziwna. Nie tylko z racji tego, że myślenie o tym kształcie było torturą... Wydaje mi się, że nawet gra nie potrafiła przetworzyć tego czegoś, ewentualnie komputer nie wytrzymywał… Wiatraki zaczęły pracować głośniej, od komputera wyszło większe ciepło i sama gra zaczęła coraz bardziej ścinać. Chunki się nie doładowywały i ogólnie całokształt zaczął ulegać coraz większej destrukcji.
W Minecrafcie czasem widać tunele, jest taki bug graficzny, że jeśli jesteś pod ziemią albo po prostu teren pod załaduje się szybciej niż ten na powierzchni. Te obrazy, były takie odległe, a jednak widziałem je. Wiktor nie zbudował tylko tego co doświadczyłem. W tych przebłyskach widziałem spirale wykonane z kamieni. Lochy przepastne z drewna. Cele i zawekowane wspomnienia. Jakbym podróżował tylko przez część jego umysłu, a pozostałe jego regiony były zakazane dla mnie. Ja miałem poznać kompletnie inną część historii. Kładzie to lache na logikę i spójność gry oraz na jakąkolwiek sensowność. Przecież skoro respawn jest ustalony, to jak mam do cholery zobaczyć to co Wiktor stworzył? Jak ktokolwiek miał to zobaczyć, skoro save jest na moim PC i przede wszystkim... kiedy to Wiktor zbudował? Jak to zrobił? Dobra, udało nam się ogarnąć jako tako granie przez Hamachi, ale jaką diabelską magią on budował po zakończeniu naszej znajomości. W momencie kiedy nie przyszedł do szkoły tego pamiętnego dnia, nie pisaliśmy ze sobą, nie gadaliśmy, nie graliśmy ani razu więcej. Oczywiście… często siedział dłużej na zapisie, dostał ode mnie pen drive z zapisem więc mógł hostować grę... Ale czy był w stanie ją budować i hostować to dla mnie... Nie, to nie ma sensu. To jest jedyna rzecz jakiej nie potrafię wyjaśnić. Wstyd mi przyznać, że piszę o tym tak późno, ale to pod koniec nawiedziła mnie myśl. Tak, na początku byłem nazbyt oczarowany grą, aby to ogarnąć. Oczarowany to jednak złe słowo... byłem zbyt wciagnięty aby brać pod uwagę podstawowe fakty. Dziwnym był świat umysłu Wiktora… widziałem symbole o różnych kształtach, których nie potrafiłem skojarzyć. Wielkie dęby wbudowane w mięsiste podstawy, wielki mur wykonany z lodu, miasteczko portowe, nad którym górował jakiś dziwny zielony kształt. Miniatura morza, nad którą wisiała bestia o kształcie przerażającym oraz obrzydliwym. Jedyne co rozpoznałem i skojarzyłem to atrapa parkingu przed Silent Hill z SH 2.
Wiktor wykleił ten zapis swoimi inspiracjami i obrazami, które wryły się w jego czaszkę, jakby odtwarzanie tych momentów miało go zainspirować. Może próba zbudowania tego wszystkiego miała mu pomóc stworzyć magnum opus. Zaznaczam tutaj jeszcze raz. O ile ja widziałem w tej serii sposób na zaistnienie, to Wiktor traktował tę sprawę bardzo poważnie. Nie znałem jednak te kilka lat temu skali tej powagi. Teraz, po ukończeniu zapisu widzę ją i jestem kurwa przerażony tym, co się mogło dziać w jego głowie.
Zbliżając się do tego dziwnego bytu, konstruktu... Nie wiem i nie chcę wiedzieć, gdyż już dawno przestałem poczytywać Wiktora jako osobę normalną więc i jego chore konstrukcje zacząłem traktować z dystansem. Wracając, grze zaczęło srogo odpierdalać. To był pokaz slajdów, klatki nie istniały... Nie wspominając o tym, że dźwięki i ambienty zaczęły się zlewać. Tak jakby się wzięło kilka szaf grających i w każdą z nich wpakowano jakąś płytę.
Będę szczery.
Nie wiem co to było i nie chcę się dowiedzieć. Nawet nie jestem w stanie podać bloków z jakich to było zrobione... z dwóch powodów. Było to zbugowane, po drugie... ja to widziałem z perspektywy texturepacka.
Screen? Jaki Screen? Chcielibyście abym wysadził ten komputer? Nie byłem w stanie go nawet zrobić. Ruch myszą wiązał się z niebotycznymi problemami... A chciałem się od tego odwrócić. podświadomie nie chciałem na to patrzeć. W pokrętny sposób poskładana kupka bloków w jakiś niejasny sposób.
Wydaje mi się, że mogłem źle patrzeć.
Próbowałem to obejść... Ale Wiktor mnie zaskoczył.
Usłyszałem tylko syk, potem trzask, a gra odcięła się w końcu ukazując ekran śmierci.
Zrespiłem się w pustym pokoju bez wyjścia. Jedyne co jest to łóżko i pochodnia. Nic ponadto.
Nie mogę stamtąd wyjść, nie mogę wpisać żadnej komendy. Nic. To koniec.
Więc... No, jak pisałem wcześniej, pojadę tam i zobaczę, o co biega z tą chatą, ale trochę się obawiam tego. W każdym razie. Zaktualizuję w najbliższym czasie jeszcze ten post. Nie zamierzam jednak odpowiadać na żadne pytania. Piszę to, ponieważ uważam, że to co mnie spotkało jest warte zapisania i chcę aby ludzie o tym wiedzieli. Nie, to nie jest dramat, nie płaczę w kącie będąc załamanym tymi doznaniami. Chcę doprowadzić tę sprawę do końca nie w imię wyższych idei, a tylko tego, że to co Wiktor odpierdolił na tym zapisie wgniotło mnie fotel… Nie, niemisternym wykonaniem, kunsztem budowlanym, a tym że prawdopodobnie przez ten zapis zaliczyłem spotkanie pierwszego stopnia z jego myślami. I nie było tam człowieka którego znałem w dzieciństwie. To był ktoś kompletnie inny i nieznany mi. Wybaczcie mi jeśli was zawiodłem, że napisałem słabą historię, nudna, w ogóle chujowa, -0.5 i ¾ na 10, możecie się swoją opinią wypchać. Mam czyste sumienie, że nikogo nie okłamałem tym tekstem. Nie jestem żaden Stephen King albo inny Grabiński, aby wam napisać dokładnie jak to wygląda. Po prostu to przeżyłem i tak to zapisałem jak czuję.
Zrobię tylko jedną aktualizację tego wątku i nic ponadto. Jeśli pojawią się jakieś pytania to nie wiem nawet, czy będę w stanie odpowiedzieć.
Dopisek Cartera:
Kopia aktualizacji Bartosza S. Gość ostatecznie zrezygnował z publikacji tych informacji... Udało mi się go odzyskać, a przynajmniej część. Nie wiem, wszystko wskazuje na to, że ten cały Wiktor popełnił rytuał i zawarł pakt, walutą była stabilność, a celebransem Bartosz.
O Wiktorze nie wiadomo nic, po przeprowadzce jego rodzice mieli wypadek, a jego psycholog przedawkował. Smutny zbieg okoliczności? Każdy, kto miał dłuższą styczność z Wiktorem kończył marnie, sprawdziłem… Te budowle których nie zwiedził tyczyły się innych gości. Nie mam pojęcia czym jest ten cały “Minecraft”, nie grałem i raczej nie zamierzam... Nie znam więc możliwości tej gry, ale skoro ten chłopak był zaskoczony tym co się dzieje, stawiam że to nie było do końca normalne. Nie udało mi się też uchować tych wspomnianych “screenów”.
Notatka: Zdobyć “Screeny”.
Prawdopodobnie Wiktor dopiął swego i dostał się na dwór Władcy Kruków, potrzebował tylko kogoś kto dokończy dzieła. Wydaje mi się, że przygotował kilka opcji i oczekiwał aż ktoś z wybranych przez niego celebransów przyjdzie i dokończy dzieła. Sama chata jest interesująca... nadal nie znalazłem żadnych ksiąg ani przesłanek w sprawie tego czym w ogóle ten Kruczy Pan jest… Jednakże musi mieć jakieś umiejętności psychiczne, skoro nawet jakaś jego reprezentacja potrafiła doprowadzić do załamania. W kwestii tego domu został on splugawiony, jednakże nie przez Wiktora. Nie wydaje mi się też iż jest to efektem jakiejś siły powiązanej z samym władcą. Faktycznie jednak ziemia w tamtym obszarze jest morowa i wszelkie życie przy tej parceli się nie rozwija. Wydaje mi się, że z tym miejscem jest związana jakaś większa historia... A może wina jakiegoś meteorytu. W każdym razie… Sprawę zamykam, bo i wszelkie jej wątki były dosłownie wymarłe. Cudem udało mi się odnaleźć te wpisy, a i raczej sam Bartosz nie jest zainteresowany powrotem do sprawy. Nie warto rozdrapywać starych ran, czyż nie?
Wiktor nie pozostawił po sobie nic oprócz obsesji na punkcie marzeń, których nie spełnił i nic ponad to.
Treść niewydanej aktualizacji:
W świetle tego co napisałem w poprzednim poście... nie, nie powiem wam nic więcej ponadto to co tu jest. Widziałem dostatecznie dużo aby dać sobie siana i powiedzieć stop. Wiktor to pojeb, nie chcę mieć nic więcej wspólnego z nim i tą sprawą. Odcinam się od tego i nie chcę wiedzieć nic więcej na ten temat. Nie szukajcie tego kurortu, nie szukajdzie tego domku... po co ja to kurwa wam piszę, wiecie co... Róbcie co chcecie, ja nie odpowiadam za to jeśli skończycie na dnie tej pierdolonej studni albo w psychiatryku. Nie podam wam żadnych informacji tylko dla czystości mojego sumienia. To jest egoistyczne, ale prawda nie jest warta aż tyle. To, co tam się znalazło… Zaprzeczające estetyce, moralności i logice, po prostu przewlekle chore gówno. Czy przez to co napisałem przedtem powinienem czuć się odpowiedzialny i uchylić wam rąbka tajemnicy dotyczącej obsesji Wiktora na punkcie tajemniczej chaty w środku lasu?
Bynajmniej jednak dla waszego dobra nie podam wam nic ponadto niż powinniście wiedzieć, aby być na tyle zaspokojonym i dać tej sprawie spokój. To miejsce umrze, trawa wyschnie, mury skruszeją i deski sparcieją, a to miejsce popadnie w zapomnienie. Jedyny mój łącznik z miejscem to kasetka która się uchowała pod... kurwa, chyba ołtarzem. Nie wierzę w takie brednie jak magia, satanizm czy inne pierdaty, ale mój żołądek ma pewien limit. Chcę wymazać ten obraz ze swej pamięci. Modlę się do Boga, jeśli tam jest... chociaż, jaki Bóg by pozwolił na istnienie czegoś takiego w swym dominium?
Władca Kruków, nie wiem skąd, ale to on. To jemu Wiktor oddał coś co było mu bliskie aby spełnić swe żądze. Kurwa, ja nawet nie wiem co to jest Władca Kruków, ale... po prostu... wątpię w cokolwiek co tam widziałem. Chcę wierzyć, że to była tylko rozpadająca się ruina. Nie wiem. Kurwa... mam dość tej sprawy. W każdym razie... jedyne co mi się ostało to kasetka, dość nowa, tak samo jak kłódka która ją trzymała. Nie, nie podzielę się z wami zawartością z racji tego iż jest ona znacząca dla mnie i dla każdej osoby z którą Wiktor zawiązał jakąkolwiek relację. Nie jebałem się z kodami i po prostu kurwe sforsowałem. Jak mówiłem, wnętrza wam nie podam. Siedzę przed komputerem i nie mogę przestac się trząść. Nie dowierzam. Siedzę w moim pokoju, nie czuję się wyładowany, ale też boję się opuścić słodką klatkę postępu ludzkości. Jestem mały wobec jego wielkości. Jestem ziarnem piachu ku drodze na jego nieistniejący dwór. Nie wiem... nie potrafię już nic więcej pisać ani nawet myśleć o niczym innym. Czuję się uwięziony między odrapanymi ścianami złożonymi z symboli i znaków.
Ktoś musiał nacisnąć ten przycisk. Wiktor, tak?
Ktoś musiał zejść na sam pierdolony dół, aby tylko nacisnąć i spopielić cię, tak?
Wkręciłeś sobie coś i byłeś wierny swej wizji, ale to ja muszę płacić moim stanem. Pieprz się, pieprzcie się wszyscy... nie mam zamiaru ugiąć się pod ciężarem poczucia winy. Zrobiłem to tylko dlatego, że nie miałem do końca wyboru. Zachowam to wszystko dla siebie, mam dość…
Ostatnie słowa, które wyrył na dnie skrzynki.
“Dziękuję przyjacielu...To będzie bardzo bolało…”
Carter 6 lat po rozpoczęciu tułaczki.
Komentarze