Historia
IO: Hieny cmentarne
Wolna stacja „Eureka"
• Moja ulica mureeem podzielona. Świeci neonami prawa strona. Lewa strona cała wygaszona.
Siedzący na stołku podchmielony Suey, zaakompaniował grającemu radiu na barowym blacie. Podczas jego hucznej wizyty knajpa, w której przesiadywał nieco opustoszała. Zniesmaczony tym jak i jego zachowaniem barman spojrzał się na śpiewaka. Po tym jak Suey z hukiem położył na ladę trzy kredytowe kostki, Barman z niechęcią polał mu kolejną porcję trunku do szklanki. Suey przez chwilę przypatrzył się importowanemu z ziemi trunkowi, po czym wychylił całą zawartość szklanki na hejnał.
• Eeej Stary... Zalej jeszcze jednego kielicha i spadam.
• Coś ci się płyta zacięła, bo powtarzasz to już od godziny. Tobie już starczy.
Rozmówca zza lady odrzekł stanowczo, wcielając się w rolę głosu rozsądku pijanego Suey'a. Klient zmarszczył spracowane czoło i odrzekł najuprzejmiej jak tylko mógł w obecnym stanie.
• Dajże spokój... Popić, pobalować...
Barman oparł się rękami o ladę, przyjmując postawę zdecydowanego dyskutanta. Chciał wyperswadować mu ryzykowny dla reputacji lokalu pobyt. Nie omieszkał przy tym ukazać swojej frustracji i zmęczenia jego towarzystwem.
• Wypad z baru. Dla ciebie już koniec imprezy.
• Ja ci pokażę dla kogo zaraz będzie koniec imprezy. Ścierwo.
W ruch poszły zatwardziałe pięści wpierw Suey'a, a potem Barmana. W lokalu oprócz nich samych zostało tylko dwóch przedstawicieli stałej klienteli. Nie mieli oni zamiaru bezczynnie przyglądać się całej jatce i szybko pognali na odsiecz barmanowi. Równie prędko dostali tęgie lanie. Choć Suey był marnej postury, to potrafił się nieźle bić. Obojgu dobrych samarytan poważnie porachowało Śpiewaka. Mimo to nie dawali rady w pełni pokonać mężczyzny wschodnioeuropejskiego pochodzenia. Włodarz szacownego baru skorzystał z okazji, wzywając do lokalu wykidajłów, którzy zawieruszyli się w niewiadomym mu miejscu. Nieco bardziej stłuczony i zapędzony w kozi róg Suey, zatrzasnął się w łazience. Próbując uspokoić gejzer uczuć w sobie, rzucił tylko wzrokiem na lustro, zadziwiając się jak widok człowieka może zmienić się w trakcie jednego wieczoru. Włosy aryjskiego blondu, ostrzyżone na jeża, teraz zmierzwione były w nieładzie. Twarz zbita była na kwaśne jabłko, a pod okiem znaczyło się nieduże limo. Przekrwione rogówki i worki pod oczami zdradzały chroniczne zmęczenie częstymi wyprawami. W krótkiej szczecinie brody, dał radę zauważyć małe rozcięcie, spowodowane przez kastet jednego z samarytan. Pomimo tego, że świat w jego głowie wirował jak potężny żywioł, jakimś cudem dał radę wyszukać wszystkie zmiany na ciele. Kiedy na zewnątrz jego ciała panowała burza, w jego środku panował niczym niezmącony spokój. Pukanie do drzwi zdawało się dla niego słyszalne w takim stopniu, jakby był pod powierzchnią wody. Gwałtownie przekręcił mizerny kranik zlewu i obficie chlusnął sobie w twarz zimną wodą. Przytępiona alkoholowym upojeniem percepcja, wyostrzyła się na tyle, że słyszał wyraźnie pogróżki samarytan. Poza ubogą łazienką panował gwar, do czasu kiedy chramy baru „Zvezdy” naruszył groźny, nieustraszony i silny Barry. Serdeczny kompan będącego w potrzasku Suey'a, zaryczał niczym rozdrażniony niedźwiedź.
• Gdzie jest Suey? Coście zrobili z Suey'em... Wy bydlaki!
Po okrzyku zatroskanego przyjaciela, bar ponownie nawiedził nieziemski rumor bijatyki. Zmarniały Suey, w którego wstąpiła wrząca furia, szykował się do wejścia rozsierdzonego smoka. Z początku zaszemrał pod nosem, wzmacniając każde słowo nieco większym poziomem decybeli swojego głosu.
• Zaraz wam ścierwa pokażę, na co mnie stać.
Kończąc swoją groźną zapowiedź, wyważył drzwi solidnym kopnięciem. Liche już zawiasy wyleciały z drewnianej framugi, a Suey ponownie włączył się do burdy. Choć obił im pyski, to w końcu zawadiacy zwrócili uwagę miejscowych stróżów prawa, którzy przybyli szybciej niż ochrona lokalu. Niestety w wyniku tego niechcianego zainteresowania dwóch awanturników wyleciało z lokalu na dobre. Nawet taki osiłek jak Barry musiał w końcu ustąpić przewadze liczebnej kilku rosłych i przeszkolonych w walce mężczyzn. Suey ledwo człapał w ślad za swoim wspólnikiem, przez co ten musiał podtrzymywać wątłego partnera na nogach. W dodatku Śpiewak bełkotał w błogostanie upojenia, chcąc wyżalić się kumplowi.
• Ja tylko chciałem się napić i ograć jednorękiego.
• Ty to jednak zawsze musisz ściągnąć na siebie kłopoty.
Otępiały Suey pobujał głową na prawo i lewo, chcąc coś zakomunikować, lecz sam nie mógł uzbierać konkretnych myśli. Barry rzekł z lekką irytacją w głosie do pijanego druha, prowadząc go do wynajętej kwatery.
• Następnym razem idziemy najpierw szukać kolejnej roboty, a potem do baru. Rozdzielanie się nie wchodzi w grę.
• Zgoda Misiek...
Wstrzymał się ze swoją wylewnością, gdy zawartość żołądka podeszła mu do gardła. Nie pozwolił jej jednak opuścić przełyku, odruchowo zatykając usta dłonią. Suey ledwo stawiał kolejne nieskordynowane kroki, mając cykliczne mroczki pojawiające się mu przed oczami. Co rusz potykał się o własne nogi, zanim znaleźli się w ich tymczasowej kwaterze. Barry wpuścił swojego przyjaciela do pomieszczenia, otwierając przed nim drzwi. Zadymiarz wtoczył się do pomieszczenia, krótko potem zderzając się z powierzchnią skromnej kozetki, jakby był lądującym samolotem. Zarył twarzą o chropowatą powierzchnię poduszki, niczym okręt osadzający się na mieliźnie. Znajdując się w stanie etanolowego haju, chciał jak najszybciej popłynąć do odległej krainy snów. Barry okrył kumpla kocem, mówiąc do niego opiekuńczym głosem.
• Wyśpij się Brachu. Jutro na spokojnie zajrzysz do medyka i wylecimy na następną robótkę.
Suey zakodował ostatnie słowa towarzysza, zanim odpłynął do upragnionej krainy, lecz nie miał siły mu odpowiedzieć.
dok startowy stacji „Eureka”
Po nadzwyczaj wyczerpującym wieczorze i porannej wizycie u medyczki, o dziwo czuł się jakby odespał dwa ostatnie tygodnie. Suey szedł wolnym spacerkiem w stronę czekającego za nim Barr'ego. Na ramieniu twardego awanturnika wisiała torba z syntetycznej tkaniny. Suey chował w niej swój osobisty osprzęt, potrzebny na czas pracy w terenie. Przed ponownym spotkaniem, stanął w przyciemnej uliczce, wpatrując się w ojcowską piersiówkę. W głowie zabrzmiały słowa zaznajomionej medyczki o imieniu Mayumi. Jeśli nie rzucisz picia, alkohol cię zabije. Suey westchnął, dokonując rachunku swojego sumienia.
• Może Mayumi faktycznie ma rację.
Schował sentymentalny przedmiot do podręcznej kieszeni. Pod wpływem jej troskliwego przekazu, czuł się na siłach rzucić nałóg trawiący go od ponad dwóch lat. To nieszczęsne brzemię uciskało zbyt długo i nie mógł go dłużej ignorować. Obiecał sobie, że gdy powróci z szabru, weźmie się za siebie i poukłada swoje chaotyczne życie. Piersiówka stanowiąca jedyną rodzinną pamiątkę przekazywaną z pokolenia na pokolenie, dawała mu ukojenie w najcięższych chwilach, ale nie mógł już na niej więcej polegać. Dodawszy sobie otuchy, wyszedł z uliczki, kierując swe kroki do ogromnego doku neutralnej stacji. Wychodząc zza któregoś zakrętu, ujrzał wyczekującego go osiłka.
• Ooo jesteś... Nieźle cię ta Pan doktor połatała.
Suey przytaknął krótko, uśmiechając się półgębkiem.
• No baa.
Osiłek podszedł bliżej i poklepał go przyjacielsko po ramieniu. Po wymianie spojrzeń zwrócili się w stronę dokującej korwety, nazywanej przez nich Devonem. Krótki i prostokątny okręt nie rzadko stawał się ich drugim domem. Sen w przestrzeni kosmicznej uprzyjemniały im hamaki, rozwieszone w pierwszej części ładowni. System kamuflażu radarowego pozwalał im na dłuższe pauzy w czasie długich eskapad. Barry i Suey trudnili szabrowaniem opuszczonych przez ludzi terenów. Tym razem wzięli oni na celownik stację badawczą korporacji Last Edge na Io. Od swojego aktualnego informatora, dowiedzieli się jednak, że mobilna formacja LE co jakiś czas patrolowała orbitę księżyca. Fakt ten nie napawał ich zadowoleniem i komplikowało typowy dla nich plan działania. Korporacyjne foxlingi były znacząco szybsze od Devona, a ich mnogość mogła napsuć im wiele krwi i nerwów przy przeprawie. Musieli rozważnie kierować tor lotu korwety po kontrolowanych przez korporację terenach. W przeciwnym razie przy okazji wykrycia mogli zostać złapani, lub w najgorszym wypadku zestrzeleni bez prawa do żadnych wyjaśnień. Pokusa ogromnego zarobku na zdobyczach technologicznych korporacji jednak była zbyt silna, aby zrezygnować z ryzykownego rajdu. Czas dodatkowo działał wbrew nim, gdyż wieści o opustoszałym ośrodku, mogły bardzo szybko rozbiec się na cały układ słoneczny. Im dłużej zwlekali, tym bardziej musieli się pogodzić z rosnącą konkurencją podobnych im łowców skarbów. Szabrownicy nie wiele myśląc załadowali swoje graty na Devona i zasiedli za sterami uprzednio ciągnąc losy o miejsce pilota. Suey okazał się być szczęśliwcem, który mógł wylegiwać się w stanowisku strzeleckim korwety. Po godzinie przygotowań byli gotowi do odlotu. Szyny na których dokował okręt uniosły się do pozycji skośnej. Był to pierwszy proces, rozpoczynający niezbyt długą sekwencję startu. Po wymianie zdań z kontrolerem dokowego ruchu, okrągłe jamy silników rozbłysły impulsem niebieskiego żaru, a Devon swobodnie ześlizgnął się po wytrasowanym przez kontrolera torze, wprost w nieskończoną otchłań kosmosu.
Io księżyc Jowisza
• Uff Było blisko... Co nie Suey?
• Za blisko, ale jakoś się prześlizgnęliśmy... Słuchaj no brachu. Nie wydaję ci się, że za dużo tu tych z LE?
Awanturnik zapytał z wyraźną chęcią wyrażenia swoich wątpliwości. Barry jednak nie odpowiedział od razu. Sueyowi wydało się jakby po raz pierwszy od kilku miesięcy, pomyślał nad czymś dłużej niż dwadzieścia sekund. Był to w jego osobistym mniemaniu rekord jego równie porywczego kompana. Siedząc za stanowiskiem gatlinga, czekał na jakąś choćby najbardziej przaśną reakcję druha.
• Ci z Last Edge nigdy nie przejmowali się bezpieczeństwem placówek, stawiając na swoich pilotów. Po tym jak Nova Spear podebrało im parę stacji, być może się nauczyli. Może w końcu zaczęli się ich bać.
Suey rozglądał się po kosmicznym pejzażu, wodząc gałkami ocznymi za patrolującymi foxlingami. Myśliwce przy swojej nadzwyczajnej mobilności, latały na dosyć niskich obrotach, co potęgowało jego poczucie niepokoju. Patrol LE mimo słynnego systemu czujników, nie mógł wyczaić Devona pod maskującą witryną. Oczywiście dopóki nie zbliżą się do jednego z nich dostatecznie blisko. Osłaniająca ich przed niechcianym wykryciem instalacja jednakże miała swoją wadę, którą było jej umiejscowienie. Całość systemu maskującego bowiem znajdowała się na zewnętrznym poszyciu korwety. Jeden zbłąkany pocisk mógł schrzanić ich plany, gdyby doszło do walki pomiędzy spornymi korporacjami. Gorszym niż prawdopodobna potyczka problemem było wylądowanie na powierzchni planety. Z tego co wiedzieli tylko mała część została przeterraformowana na potrzeby budowy bazy. LE miało najlepsze terraformery, ale sam proces wykonywali po macoszemu przez pośpiech i ubzdurane terminy. Z widoku Sueya nagle zniknęły aktualnie rozpatrywane myśli, gdy korweta dała nura w atmosferę planety. Za sprawą lądowania we wnętrzu statku zaczęło się robić gorąco. Po pewnym czasie automatyczny system chłodzenia zaczął działać, przynosząc nieznaczną ochłodę.
• Suey musimy w końcu wymienić tą klimę, bo się kiedyś tu usmażymy.
• Jak wrócimy, to wymienimy.
Zanim Barry ustabilizował lot, Suey'a zdążyło porządnie wyłomotać w ruchomej wieżyczce. Dawno nie obijał się podczas lotu, więc zmiana perspektywy przyprawiła go o mdłości. Kiedy korweta wróciła dla naturalnego dla siebie poziomu, Suey zszedł do ładowni i zarzucił torbę na plecy. Wsunął swój inteligentny pistolet do sztywnej kabury i w oczekiwaniu na towarzysza, zaczął ubierać dawno zakupiony i tani skafander. Pilot korwety dopiero zaczął hamować, odnajdując kordynaty stacji. Suey oparł się o barierkę przy wyjściu z ładowni. Barry pozostawił Devona w zawisie i jednoczesnym trybie ładowania, a oni sami mieli zeskoczyć na burzliwą powierzchnię księżyca. Szyb zrzutowy otworzył się, a do ładowni wkrótce wszedł Barry odziany w równie znoszony kombinezon. Przewiesiwszy plecak przez oba ramiona szturchnął Sueya, dając mu do zrozumienia, że czas skoku już nadszedł. Barry następnie rzucił się z ładowni imitując słynny skok wiary. Było to jego standardowym popisem, a Suey nie chcąc pozostać mu dłużnym, wyskoczył z podobną pewnością, pokazując gest rock'n roll. Mogli pozwolić sobie na takowe pokazówki, gdyż kombinezony posiadały wbudowanego jetpacka, który ułatwiał im lądowanie. Po oddaniu się jakże krótkiej chwili radosnych wygłupów, buty szabrowników stanęły wreszcie na powierzchni księżyca. Chwilę po tym z taśmociągu ładowni wypadł zrzut z butlami tlenowymi i narzędziami do cięższych zastosowań. Do skrzyni była umocowana lina z zaczepem, która pomoże dostać się z powrotem do wnętrza Devona. Z całym swoim bagażem sprzętu i dotychczasowego doświadczenia stanęli przed zamkniętą bramą stacji badawczej. Obejście nie pozostawiało śladu po niczyjej obecności, gdyż większość dobrych szabrowników używała przeróżnych systemów maskujących. Wejście do środka blokowała im awaryjna brama spuszczona od wewnątrz. Maruderzy komunikowali się przez opracowaną przez Suey'a prywatną sieć między dwoma zestawami komunikacyjnymi. Awanturnik z entuzjazmem wrzasnął przez komunikator z aktywacją głosową.
• No... Barry dawaj ten swój lewarek.
• Jasne! Robi się.
Otworzył blokady masywnej skrzyni i sięgnął z niej narzędzie bezpośredniego dostępu do zastrzeżonych placówek. Wsunęli spłaszczoną płytę urządzenia pod awaryjną bramę. Następnie Barry chwycił za dźwignię i zaczął wajchować nią, przypominając trochę kogoś jadącego na drezynie. Suey czekał wtedy z opartymi o biodra rękami, nie strofując kolegi. Jego praca miała się dopiero zacząć po wejściu do środka. Barry wyciskając z siebie pełnię sił, wycedził z wyraźnym trudem w głosie.
• No to w górę dziadziusia...
Kiedy Barry siłą własnych mięśni rozwarł bramę, Suey przewlókł skrzynię na drugą stronę i wpakował się do środka. Osiłek wczołgał się zaraz po nim, ostrożnie demontując swój podnośnik i zostawiając go nieopodal. Brama natychmiastowo się zatrzasnęła, a w hangarze stacji zaczęły błąkać się ciepłe strumienie czołowych lamp. Pojedyncze szperacze siłą lumenów przewyższały półmrok awaryjnych sygnałówek. Barry sięgnął do skrzyni po swój karabinek, który nie raz ratował im skórę podczas wspólnych rajdów. Niezawodność swojej broni zawdzięczał samodzielnie przeprowadzanej konserwacji. Zawiesił karabinek na szynie montażowej kombinezonu, znajdującej się na plecach, po czym złapał skrzynię w dwie umięśnione ręce. Wkroczyli do opuszczonego labiryntu korytarzy i sal, niosąc ze sobą cały bagaż życiowych doświadczeń. Suey idąc za silniejszym członkiem ich dwuosobowego zespołu, poprawił obytą z wieloma wyprawami torbę. Oświetlenie pomieszczenie zapalało się i gasło, ujawniając organiczne konstrukty nieznanego im pochodzenia. Zaskoczeni byli widokiem poza ziemskiej flory w tak sterylnym miejscu. Nie znali tego gatunku, a za bardzo ich to nie obchodziło. Wiedzeni zdobytym dotąd doświadczeniem, nie śmieli ich dotykać, a na bezpieczne zbieranie próbek, nie mogli sobie tym razem pozwolić. Były o wiele cenniejsze skarby, które mogli tu zdobyć, ażeby marnować czas na zbieranie okazów roślinności. Priorytetem rajdu było zdobycie wartej krocie technologii korporacji, która stała na niebotycznym poziomie. Wspólnie przewidywali, że ten skok miał im zapewnić forsę na trzy ziemskie lata odpoczynku i luksusu. Nie narzekali na ilość zarabianych dotąd pieniędzy, ale ich apetyt na mamonę rósł w miarę dostawania kolejnych dużych sum. Kiedy zaczynali razem swoją przygodę nie było jednak tak kolorowo. Barry używał sprzętu zniszczonego przez lata użytkowania, a Suey'owi żal było przepuszczać pieniądze w barach. Po pokonaniu niedalekiego dystansu, napotkali na swej drodze, ruchome wciąż metalowe grodzie. Barry widząc w tym problem, skinął bez zastanowienia na Suey'a, a ten zrozumiał, że czas jego pracy się rozpoczął. Wyciągnął z torby staruśkiego kodołamacza. Urządzenie nie różniło się niczym od zwykłego laptopa. Awanturnik oparł się o ścianę w słowiańskim przykucnięciu, kładąc kodołamacza na kolanach. Z wielką pasją i nutą kręcącą się w głowie, zaczął przełamywać uszkodzone zabezpieczenia. Siłacz zapytał swojego towarzysza z lekką drwiną w głosie.
• Dlaczego jeszcze nie zainwestowałeś w jakieś mody. Łamanie zabezpieczeń zajmowałoby ci o wiele mniej czasu i byłoby też ci z takimi ulepszeniami wygodniej. Mógłbyś w dodatku zapuścić sobie coś w swojej głowie od tak na pstryk.
Suey westchnął ciężko, kończąc z rezygnacją odśpiewywanie refrenu piosenki „Za mało ciebie” w wykonaniu Serebro.
• Barry nie bawię się w mody i tyle. Trzeba być idiotą, żeby dać sobie wszczepić elektronikę do ciała. Póki co wolę być taki jaki mnie Pan Bóg stworzył.
Odpowiadał z lekkim szyderstwem wypisanym na twarzy, jednakże szybko skupił się na przejściu przez zabezpieczenia. Podwoje stacji rozwarły się przed nimi. Zapraszały one szabrowników do środka swoich zawiłych wnętrzności. Haker wstał na równe nogi, a Barry klepnął go swoją niedźwiedzią łapą w plecy.
• Skoro proszą to chodźmy.
Ruszyli w dalszą drogę, a zastane przez nich widoki, skłoniły ich do zastanowieniem się nad powodem porzucenia wyprawy. W głębi serca zaczęli podejrzewać, że jest tu na serio coś nie tak, ale uparcie szli dalej. Szkoda było im zmarnowanego paliwa i wysiłku, aby tu przybyć. Byli też rabusiami na schwał i własna duma nie pozwalała im zawrócić z obranej ścieżki. Znaleźli po drodze pomieszczenie z dystrybutorem tlenu, a skrzynię z zaopatrzeniem ukryli w tym samym pokoju. Urządzili tu sobie bazę wypadową, do której planowali regularnie wracać. Rozdzielnie natomiast ominęli bez większego namysłu. Nie zależało im na trwałym przywróceniu światła, którego załączenie ogłaszało wszem i wobec „Dzień dobry zastrzelcie nas”. Niedługo potem dotarli do głównego holu, otoczonego przez parę innych segmentów. Panowały tutaj jaskiniowe ciemności, które szabrownicy przecięli swoimi czołówkami. Przystanęli oni u wylotu korytarza i dokonali pobieżnych oględzin wielkiej hali. Struktury donic, pomnika pośrodku placu, a nawet wejście do jednego z pomieszczeń, zostały drastycznie naruszone. Oświetlenie hali nagle uderzyło oczy szabrujących łowców. Po tym jak krótki szok minął głowy szabrowników poszybowały w górę, ujawniając potworność wyrastającą z sufitu. Busz wici zwisających z sufitu napełnił ich dozą lęku. Nastał czas szeptów dyskusji prowadzącej do podjęcia decyzji.
• Suey ty masz nosa do tych spraw. Jak myślisz gdzie cokolwiek znajdziemy.
Haker przestąpił milcząco z nogi na nogę, głęboko analizując wybór jednego z sześciu widocznych pokoi. W końcu wysunął swoją przemyślaną analizę obecnej sytuacji.
• Sala konferencyjna, ambulatorium i izolatorium odpadają. Jeśli tęgie banie zostawiły coś po sobie, to znajdziemy to w dalej położonych laboratoriach. Za to w dormitoriach jeśli nam się poszczęści, możemy znaleźć jakieś pomniejsze projekty.0
• Skoro tak uważasz, sprawdzimy to w pierwszej kolejności.
Olśniewające halę światła zgasły z oporem, przyprawiając szabrowników o lekkość ruchów. W tym też momencie obcy pocisk świsnął im koło uszu. Był niezwykle cichy, lecz wystarczająco słyszalny, aby wywołać reakcję odruchową Suey'a i Barrego. Natychmiast doskoczyli do najbliższych donic, w celu osłonięcia się przed ostrzałem. Barry szepnął lekko poddenerwowany, ściągając z pleców swój karabin.
• To miała być prosta robota.
• Stary... nie ma prostych robót. Zawsze się musi coś schrzanić.
Skwitował Suey, załączając skradziony niedawno egzemplarz SP22. Kompaktowy pistolet, namierzający przeciwników za pośrednictwem czujnika ruchu, odezwał się elektronicznym terkotem. Oczekiwali w skupieniu na pechowy ruch, czającego się w ukryciu przeciwnika i prawdopodobnego rywala w interesach. Nie zawracali sobie głów w tym momencie zapasem tlenu, którego mieli pod dostatkiem. Światło po dziesięciu minutach ciszy, rozjaśniło ponownie obszar holu. Naprzeciw siebie usłyszeli czyjeś kroki, co Suey od razu wychwycił. Poderwał się zza osłony, w celu śmiertelnego podziurawienia napastnika.
• Przybył, zobaczył, dostał wciry.
Rechotowi Hakera towarzyszyły raptowne strzały SP22, niefortunnie chybiające celu. Zdobyczny pistolet byłby o wiele skuteczniejsze z dostosowanym do niego hełmem, lub zainstalowanym w ciele modem. Przeklinał w myślach swoją dotychczasową postawę wobec modyfikacji ciała. Do strzelaniny dołączyło jeszcze więcej łowców, którzy szwendali się po innych pomniejszych salach. Jeden z chowających się w ambulatorium napastników poderwał broń w górę, wypuszczając z niego głośną serię. Suey padł na ziemię jak błyskawica, czując jak pociski przelatywały mu tuż nad głową. Walka miała rozgorzeć jeszcze bardziej, gdyby nie wydarzenie, którego nikt nie przewidział. W jego wyniku walczące między sobą hieny zamarły w nerwowym bezruchu. Jedna ze zwisających z góry lian, rozciągnęła się elastycznością dorównując sprężynie. Dosięgnęła ona głośnego strzelca w zwierzęco szybkim tempie, przez co ten nie miał nawet szans na reakcję. Dziki powój spętał najemnika pociągając go wzwyż ku przestrodze dla kolejnych zuchwalców. Gnany adrenaliną nieszczęśnik, usilnie próbował się wykaraskać. Dziwna sufitowa narośl uciszyła go, zatapiając męczennika w organicznym gąszczu. Suey z szoku obudził się najszybciej ze wszystkich, zauważając młodego chłopaka dzierżącego cichego jak mysz pod miotłą Zaskrona. Haker mógł poznać tę broń po dźwięku strzału w każdym miejscu i tak się składało, że to ona wystrzeliła jako pierwsza. Chętny odwetu Suey namierzył chłopaka pistoletem i po milisekundowym zawahaniu, pociągnął za spust. Głowa młodzieńca rozprysła się od mocy kilku strzałów SP22. Pozostali wybudzili się z szoku, po egzekucji młodzieńca. Wszyscy jak jeden mąż odpowiedzieli ogniem. Barry na przekór wszystkiemu pociągnął Suey'a za sobą w stronę socjalnej części stacji. Za uciekającym duetem rozbrzmiała orkiestra głośnych wystrzałów i potępieńczych krzyków. W umyśle Suey'a malował się obraz rzezi odgrywającej się w spacerniaku. Barry również przypuszczał, że powoje zainterweniowały na zbyt głośny tłum. Pozostało to póki co w sferze domniemań, gdyż żaden z nich nie miał zamiaru tego w tej chwili sprawdzać. Minęli kilka z miniaturowych pokoików, aż wreszcie się zatrzymali. Barry chciał wejść do pokoiku jako pierwszy, ale drzwi stawiły mu nieoczekiwany opór. Wystarczył tylko rzut wzrokiem, aby Suey wiedział co ma teraz robić. Spojrzał się tylko na numer drzwi, po czym chwycił wyuczonym ruchem kodołamacza. Wystarczyła tylko chwila, a pokój stanął przed nimi otworem. Suey wszedł jako drugi, rozglądając się sroczym spojrzeniem, w poszukiwaniu czegoś wartościowego. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, była wielka plama krwi w kształcie śpiącego człowieka na niezaścielonym prześcieradle. Ich nosom dobiegł metaliczny zapach starego osocza i odrażający odór zgnilizny. Barr'emu wyrwało się z krtani.
• Co się tu stało u licha?
• Co to do cholery jest?
Zawtórował mu wstrząśnięty Suey. Drżącymi z przerażenia rękami podłączał piersiówkę do przewodu kamelbaka. Upił łapczywego łyka, który zamienił się w ciąg opróżniający metalowe naczynie. Dopiero później oprzytomniał, wstrzymując pożądliwe pragnienie. Zarówno Suey jak i Barry stali w ciszy jakby byli spetryfikowani, ale na Barr'ym nie wywarło to wielkiego wrażenia i wyszedł z tego stanu najszybciej. Osiłek pomógł otrząsnąć się Hakerowi, a potem wspólnie sprawdzili rzeczy osobiste lokatora pokoju. Poza paroma niezbyt cennymi projektami modernizacji modów, nie znaleźli zupełnie nic. Postanowili zajrzeć jeszcze do paru pokoi, ale z każdą kolejną niewyjaśnioną anomalią, Suey coraz bardziej odchodził od zmysłów. Na Barr'ym widok zmasakrowanych zwłok nie odciskał takiego wrażenia. Makabryczne doświadczenie z plamą krwi na pościeli, powtarzało się w każdym z kolejnych miniaturowych pokoi. W dodatku lwia część elektrycznych urządzeń ośrodka zaczęły ulegać śnieżeniu i fiksacji. Robiło się coraz gorzej, dlatego też następne pracownicze lokum, miało być ostatnim jakie tu prześwietlą. Drzwi poszybowały do góry, a szabrownikom ukazał się widok wyschłego na wiór ciała, owiniętego przez lianę podobną do tej z głównego holu. Umarlak sprawiał wrażenie całkowitego i dobrowolnego poddania się niewyjaśnionemu tworowi. Obu wspólnikom jawiło się to jako los gorszy niż sama śmierć. Otwór gębowy powoju, łączył się z twarzą człowieka, sprawiając wrażenie maski z długim rurociągiem. Frywolne wrażenie było dla nich pozbawione logiki, więc szybko odepchnęli je w kąt rozmyślań. Barry zauważył coś co uszło uwadze Hakera, o czym od razu go powiadomił.
• Patrz co odkryłem. On ma mod bazy danych. Mógłbyś go sprawdzić?
Suey skinął z niechęcią głową, podłączając kodołamacza do modu pamięci nieboszczyka. Po paru minutach szperania w wirtualnych śmieciach, znalazł obiecujące dane. Wraz z cenniejszymi projektami, odkrył system biometryczny, pokazujący i zapisujący parametry witalne posiadacza moda.
• Tylko Burżuja stać na takie bajery.
Parsknął pod nosem, uzyskując dostęp do systemu biometrycznego. Odczyty z ostatnich paru tygodni wskazywały nie na śmierć, nie na agonię, a stabilność procesów ludzkiego organizmu. Suey przeżywając lekki atak paniki przerwał połączenie między kodołamaczem, a modem pamięciowym niemalże psując wtyczkę. Barry wzdrygnął się na reakcję swojego kolegi, ale sam nie za bardzo znał się na oprogramowaniu, więc wywołało to u niego bardziej zdziwienie niż faktyczny strach.
• Suey. Co tam znalazłeś?
• On... To coś nadal kurwa żyje.
Osiłkowi przeszedł po plecach dreszcz, którego natury nie mógł pojąć. Jego puls przyspieszył, ale nawet ten fakt nie wzruszył odważnym jak grizzly Barr'ym. Nie próbował w żaden sposób sobie tego tłumaczyć. Zdecydowanie wolał uciec od problemu, aby zachować zdrowie na swoim umyśle. Suey'owi próbującemu zrozumieć to zjawisko, nasuwało się wiele teorii i hipotez. Oboje wyszli z pokoju, a Suey zamknął zasunął drzwi, zostawiając ludzką skorupę w spokoju. Kiedy mieli zawracać, z ust Barr'ego padło jedno magiczne słowo pełne ulgi i dające chwilę wytchnienia.
• Pauza.
Wspólnicy usiedli na podłodze, opierając się ciężko plecami o ścianę. W ramach przerwy dwójka szabrowników podpięła do kombinezonów kamelbaki, próbując przerzucić rozmowę na tematy osobiste i oddalone od stacji Kerun. W końcu dialog sam wrócił łono naukowego kompleksu.
• Psycha siada cooo? Golnij sobie i ruszymy dalej.
Suey spojrzał na niego z udawanym wyrazem twarzy prawdziwego niewiniątka. Barry już po eksploracji pierwszego pokoju, przejrzał go na wylot. Wiedział o jego przypadłości i przymykał na to oko, przez wzgląd na jeden ważny fakt. Była to jego jedyna ucieczka od problemów. Poza zmarłym ojcem, żyjącą jeszcze matką i wiszącymi długami, był całkowicie sam, gdy się poznali. Barry również nie miał lekko w życiu. Pracował niegdyś dla Szachty, zbierając haracz od kopalnianych nadzorców, który później oddawał liderom frakcji. Posiadał funkcję tak niewdzięczną i tak nieopłacalną, że ledwo starczało mu na wikt i opierunek w noclegowniach. Swojej złej sławie zawdzięczał ksywę wywołującą u wszystkich strach i obawę. Szachta ochrzciła go Grizzlym przez ogromną siłę, a także skuteczność w zastraszaniu kopalnianych nadzorców podlegających Szachcie. Chwiejna hierarchicznie frakcja koncentrowała się na wydobywaniu cennych dla wszystkich kopalnych surowców. Suey uciekał przed długami, a Barry jechał po bandzie życia, do czasu wspólnego spotkania na ziemskim księżycu. Będąc całkowicie złamanymi przez życie, odnaleźli wspólny język, a to popchnęło ich w kierunku kosmicznego stalkerstwa. Suey w końcu podłączył wężyk do piersiówki i dopił ostatki jej zawartości. Po upiciu ostatnich mililitrów płynu, wyciągnął do Barr'ego dłoń z odczepioną piersiówką.
• Misiek weź to na pamiątkę, jeżeli nie wróciłbym stąd żywy.
• Suey! Co ty chrzanisz? Wszystko będzie dobrze.
Barry chciał odsunąć jego rękę, ale ten nieugięcie trzymał ją w miejscu. Osiłek nie potraktował z początku jego prośby na serio, lecz po jego utrzymującej się tragicznej minie, wziął jego ostatnią wolę do serca. Barry zrewanżował się temu gestowi, oddając mu ulubioną zapalniczkę, którą dostał od jednego z liderów Szachty na znak objętej kiedyś funkcji.
• Trzymaj... Wiem że nie palisz, ale może kiedyś się skusisz.
Wymiana sentymentaliami podniosła morale kosmicznych włóczęgów. Przygotowując broń, powstali z zimnej jak lód podłogi. Światło gasło mrużąc swe zimne jupitery i pogrążając kompanów w ciemności. Snopy czołówek rozbłysły zaraz potem, jak szabrownicy skierowali się ku wyjściu z niekończącego się działu socjalnych boksów. Wychodząc z bloku mieszkaniowego, skręcili w korytarz po ich lewej. Nie wiedzieli dokąd prowadził ten korytarz, ale zew ciekawości wzywał ich bezgłośnie w głąb kompleksu. Po długim okresie marszu natrafili na zamkniętą bramę i przylegający do niej pokój stróżówki. Suey od razu skomentował niebywały łut szczęścia przez swój komunikator.
• Ooo... Może dam radę się gdzieś tam wpiąć i otworzyć wrota.
• To leć. Będę ubezpieczał twój tyłek.
Barry skierował cyklopie oko lampy w kierunku drogi powrotnej. Wodził jasną plamą, po całej powierzchni korytarza, szukając nadchodzących zagrożeń. Nic jednak nie zakłócało tutejszego martwego ładu. Katował się w myślach, że zapomniał wziąć ze skrzyni swój noktowizor. Suey w tym samym czasie wpiął się do gniazda serwisowego stróżówki, oczekując łatwego dostępu do opuszczonego przez Boga systemu. Zajęło mu to dosyć dużo czasu i wymusiło na jego szarych komórkach większy wysiłek intelektualny. System wystawił jego cierpliwość i umiejętności na próbę najwyższego szczebla. Nie raz klął pod nosem, a epitafium jego nerwów objawiło się przez sfrustrowany wrzask.
• Kurwaa... Te hacki są nieskuteczne!
• Suey... Wszystko gra? Jak ci idzie włam.
Haker westchnął ciężko, jakby siedział przed kodołamaczem całą noc. Rzucił za jakiś czas do towarzysza zrezygnowanym tonem.
• Zaraz chyba wgram swojego prototypowego wirusa.
• Tego, o którym mi opowiadałeś. Ten cały RD? Co w ogóle oznacza ten skrót?
• Russia Destroyer.
Barry zarżał ze śmiechu jak koń, nie spuszczając wzroku z podświetlanego kolimatora. Suey w tym czasie, przekraczając próg swojej kruchej cierpliwości, uaktywnił proces instalacji złośliwego oprogramowania w sieci placówki. Instalacja wirusa zakończyła się ominięciem odczytu danych biometrycznych, skanu karty dostępu i paru pozostałych natrętnych zabezpieczeń. Otwarty pulpit operatora dał dostęp Hakerowi do monitoringu, interesujących danych, podsystemów nadzoru budynków i struktury anty hakerskiej o dźwięcznej nazwie „Cyfrowa twierdza”. Cicho parsknął śmiechem pod nosem.
• He... Czytałem kiedyś o tym.
Obejrzał w pierwszej kolejności widok z kamer, a przynajmniej części z nich, gdyż kilka z elementów wizji śnieżyło, a łącze z jeszcze paroma kamerami było zerwane. Haker zwrócił uwagę na podsystem blokady pomieszczeń. Pomniejszył okno z obrazami kamer i powiększył wizualizację mapy kompleksu. Wykonał zrzut ekranu i zapisał mapę na dysku kodołamacza. Odnalazł drzwi stojące w zamknięciu tuż przed nimi. Wirus pozwolił Suey'owi na działanie z poziomu administratora w tym terminalu. Rozkazał programowi otwarcie wrót, a one z mechanicznym oporem posłuchały się jego polecenia. Barry od momentu uruchomienia bramy, był zmuszony do podziału uwagi i obserwacji dwóch końców przedsionka stróżówki. Suey zagłębił się w bezmiarze informacji o stacji, analizując i pobierając każdy folder, archiwum oraz pliki tekstowe, mające w sobie coś istotnego. Będący jak na widelcu Osiłek, wycofał się bezpiecznie do zaciemnionej stróżówki. Okres ciemności trwał już nazbyt długo, co mocno obniżyło ich morale. Barry mimo to cały czas cierpliwie warował przy wejściu, czekając, aż Haker zakończy pobierkę ważnych plików. Cierpliwość Barr'ego choć była wielka, to miała swoje granice.
• Długo jeszcze?
Suey odłączył kodołamacza od stanowiska stróża, wykonując kompleksowy skan urządzenia. Skan nie ujawnił ukrytego wirtualnego zagrożenia. Z czystym sumieniem złożył prędko laptopa, chowając go pod ramię, po czym wstał z wygodnego siedziska. Szabrownicy ruszyli dalszą częścią korytarza. Blask czołowych lamp wyblakł w mrugającym rozbłysku halogenów. Przed nimi dłużył się korytarz, przez którego ściany przebijały się organiczne pęta. Napędzało to ich strach, ponieważ sprawiały wizualny efekt powolnego rozpełzania się po ścianach. Zegarek na ręce Barr'ego zaczął pikać, przypominając o zmianie butli. Osiłek przystanął i podał Sueyowi butlę z tlenem, aby ten wymienił kończący się zapas życiodajnego gazu. Kiedy dokonali wymiany butli, przyspieszyli kroku. Szabrownicy zamienili butle w biegu, kiedy przyspieszyli swojego kroku. Podejrzewali, że ledwo zauważalny ruch dziwnych organizmów, był tylko imaginacją, ale woleli nie dać się złapać. Wierząc w to Suey przyjrzał się powojowi. Tym właśnie sposobem postawił kolejny krok na stopniu wodzącym ich w otchłań szaleństwa. Okazało się, że abominacja rzeczywiście się poruszała. Suey odskoczył, łapiąc za SP22, a Barry poderwał odruchowo karabin do biodra. Nic się jednak nie zdarzyło. Po chwili Osiłek rzucił poważnym półtonem.
• Wygląda na to, że nas nie wyczuwa.
• Albo ignoruje.
Poszukiwacze odpuścili temat, wznawiając swoją wędrówkę. Ostatnie czego im brakowało była kłótnia między nimi. Kłótnia podczas rajdu to chaos i niepotrzebne ryzyko, a ewentualne spory, rozwiązali na twardym gruncie Eureki. Oboje momentalnie ochłonęli, zapominając o różnicy poglądów. Mimo to tuż nad nimi wisiały korony szaleństwa, wciąż powiększające swój mroczny całun. W miejscu potylicy Suey'a rozchodziło się drażniące mrowienie, a w uszach Hakera narastało ciśnienie. Małżowiny zaczęły się nagrzewać niczym radiatory, denerwując specjalistycznego włamywacza. Barry znosił zagłębienie się w kompleksie, o wiele lepiej. Nie widać było u niego żadnych objawów opętującego go strachu. Laboratoryjny szlak rozdzielił się nagle na dwie odnogi. Zdecydowali się on na skręt w prawo w kierunku biura projektowego. Znali pozycję tego pomieszczenia, przez zrzut ekranu mapy zabezpieczeń. Sala pełna utajnionych projektów była odseparowana od innych pokoi i prowadziło do niego tylko jedno wejście. Haker spodziewał się, że zanim tam wejdą, będą musieli oszukać czytnik kart osobistych. Nie pomylił się. Wejście do działu projektowego faktycznie zabezpieczał tylko ten terminal. Na wpółotwarte drzwi zaciskały się na pulsujących ruchliwie gałęziach czegoś niezrozumiałego przez umysły włamywaczy. Suey otworzył kodołamacza, zabierając się do pracy. Liczne pnącza zażarcie blokowały metalowe kurtyny na szynach. Suey wpadł na pomysł zresetowania mechanizmu. Następnie powtarzał cykl uruchomienia i resetu do skutku. Liczbę cykli przestał liczyć po dziesięciu razach. Powtarzanie w kółko tych samych sekwencji doprowadziło do melancholijnej monotonii. Po bliżej nieokreślonym czasie więzy blokujące drzwi rozerwała mechaniczna siła, a dostęp do pokoju został uzyskany. Wnętrze pomieszczenia było wypełnione stanowiskami komputerowymi, tablicami korkowymi i magnetycznymi. Sprzęt informatyczny na oko Suey'a pochodził z najwyższej półki. Nie oglądając się na nic więcej, Suey podłączył kodołamacza do zasyfionego serwera danych. Nie mógł się doczekać co znajdzie w wirtualnej sferze pokoju. Od chwili podłączenia nie minęło dużo czasu. Haker zdążył przeanalizować tylko jeden schemat technologiczny, gdy Barry wywołał go z wirtuala.
• Stary... Spadamy stąd.
• Co jest grane?
Haker odwrócił się, chcąc ujrzeć to na co wskazywał jego wspólnik. Włamywaczy zdjął momentalny strach, kiedy ciała połączone z odciętą wicią zaczęły trząść się w nagłych konwulsjach. Suey wyrwał łącze z serwera danych, biorąc kodołamacza pod pachę. Oboje poderwali się do ucieczki bez zbędnych słów i okrzyków. Haker wybiegł z pokoju zaraz za Osiłkiem, który stał bliżej wejścia. Suey w mgnieniu oka podjął decyzję o odizolowaniu się od pokoju. Pomimo ponownego przełamania zabezpieczeń, system sprzeciwił się komendzie hakera. Kątem oka przez rozwarte drzwi, ujrzeli jak wysuszone, ludzkie manekiny ruszyły się z miejsc. Ocalałe hieny puściły się pędem w drogę powrotną, a halogenowe światło nie chciało być świadkiem ich ucieczki. Po kilku przymrużeniach padło ono z elektrycznym trzaskiem. Duet złodziei z bijącymi jak kowalski młot sercami, dotarli do stanowiska stróżówki. Barry ustawił się za bramą, z zamiarem asekuracji Sueya przed tym co mogło nadciągnąć z ciemności. Drugi wspólnik w tym samym czasie podłączał się do systemu i podjął wysiłek zamknięcia dużo szerszych wrót. Przejście było szerokie, a prędkość zasuwu drzwi była ograniczona przez mechanizm, co wiedzieli z autopsji. Przez chwilę towarzyszyła im obu cisza, lecz z padołu ciemności dobiegały ich nieludzkie odgłosy dziwacznej abominacji. Barry skupił wzrok na pierwszej maszkarze, która wyłoniła się z mroku. Uschnięty na wiór umarlak włóczył bezsilnie nogami przed siebie, nieświadomy mierzącego do niego strzelca. Jego twarz w całości przysłaniał zaciśnięty otwór gębowy organicznego pnącza. Z krawędzi organicznej maski ściekały świeże krwiste kreski. Barry najechał celownikiem kolimatora na głowę opętanego nieboszczyka, wypalając ze swojego karabinu praktycznie od razu. Łeb monstrum rozprysł się, a krwista chmura opadła na zimną podłogę. Barry miał wrażenie jakby oglądał te scenę w zwolnionym tempie, ale miał on świadomość, że tempo może za chwilę drastycznie przyspieszyć. Wkrótce potem z ciemności wyłoniła się reszta kreatur. W reakcji na strzał przypadły one do ziemi, opierając się na rękach. Momentalnie rzuciły się w stronę zamykających się drzwi. Początkowa ślamazarność potworów zniknęła na rzecz chaotycznych i gwałtownych ruchów. Maszkary zaczęły nagle migać w blasku czołowej lampy, przez co Barry miał ciężko któregokolwiek trafić. Drzwi zdążyły się zamknąć zanim jakakolwiek maszkara do nich dobiegła. Nie dawały one jednak za wygraną, zapalczywie drapiąc w metalowe poszycie bariery. Mieli już odpowiednio dużo informacji na sprzedaż, więc mogli spokojnie wrócić na pokład Devona. Po takim rajdzie nawet Barry potrzebował utopić się w alkoholu. Nigdy dotąd żaden z nich nie widział niczego podobnego. Obopólnie zdecydowali o natychmiastowym przerwaniu rajdu i powrocie na Devona. Nie widzieli powodu, by bardziej ryzykować swoje życia, a raczej wszystkie korzyści wyblakły przy tym co mieli okazję ujrzeć. W czasie kiedy szli do zarośniętego krwiożerczymi powojami spacerniaka, zimne halogeny na nowo rozpaliły światło nadziei w sercach szabrowników. Nie było ono jednak wystarczające, aby wrócić do nadrealnych i nieprzewidywalnych stworów. Nie trwali w tym stanie tak długo, ponieważ z czystej przezorności spojrzeli na sufit. Widok jaki pojawił się przed ich oczami, zatrwożyłby umysł każdego grotołaza i miłośnika opuszczonych miejsc. Z sufitu zwisały na lianach ciała pozostałych szabrowników, których mieli okazję ujrzeć wcześniej. Wyjątkiem był zestrzelony przez Suey'a młodzik dzierżący zaskrona. Między neuronami w mózgu Sueya przeszedł mikry łuk elektryczny, będący zapalnikiem chorobliwego stanu świadomości. Suey podszedł do ciała raźnym krokiem, cicho przy tym pogwizdując. Nieudolny skrytobójca nadal leżał w kałuży krwi. Suey zabłysnął swoim nienaturalnym dla siebie wisielczym humorem, sięgając jednocześnie po zakrwawionego zaskrona.
• Nie powiedzieli ci nigdy, byś nie tracił głowy? Chyba pozwolisz, że ja to wezmę.
• Cholera Suey... Nie czas na zbieranie łupów. Nie wiemy kiedy znowu się ściemni.
• Ściemni się dopiero po wypiciu metylu.
Barry zbył jego dowcipy, nie będąc świadomy tego co dzieje się w głowie jego przyjaciela. Widok ludzi przeobrażonych w nieznane istoty jak i reszta widzianych wcześniej zjawisk, udręczyły jego jaźń. Jechał on autostradą prosto w przepaść szaleństwa. Barry zamiast dać się wciągnąć w spiralę udręki, wykazał się niezłym hartem ducha. Dopadł do wariującego przyjaciela i potrząsnął nim.
• Suey przyjacielu... Nie świruj. Wyjdziemy stąd, choćbym miał cię nieść na swoich barkach.
• Barry...
Niespodziewany rumor dobiegający z korytarza oderwał ich od motywacyjnej rozmowy i burzy emocji wokół nich. Barry nie dał się jednak zapędzić w wir strachu, który niedawno wciągnął jego kompana. W skutek przemowy Suey częściowo opanował swój strach. Wznowili przyspieszony marsz, ale nie dane było im zajść daleko bez kolejnych problemów. Widząc przed sobą kolejną anomalię, Barry spojrzał na cyfrowy zegarek z ustawionym minutnikiem. Nie dość, że zapas tlenu niebezpiecznie zbliżał się do rezerw, to jeszcze wyjście z hali zagrodziła im maszyna krocząca korporacji Last Edge. W oczach Suey'a ponownie zalśniło przerażenie.
• Skąd to się tu wzięło? Nie widziałem tu tego wcześniej.
• Nie wiem, ale pilot korporacji może być dla nas nie lada problemem.
Suey zgodził się opinią kamrata, udając się krok w krok za nim. Choć z początku samego pilota LE, to przeczuwali coś niepokojącego, związanego konkretnie z maszyną. Dokonując pobieżnych oględzin maszyny, spostrzegli wlekące się za nią trzy izolowane przewody o dużym przekroju.
• Jak się tu pojawił? Są łącza, ale po pilocie ani śladu. Przeskanujesz to.
• Nie ma szans, że podłączę kodołamacza do takiego syfu.
Barry w myślach zgodził się co do opinii Hakera, spoglądając na kokpit. Podjęli się ominięcia zaawansowanego technologicznie pojazdu, zachowując przy tym bezpieczny dystans. Od wlotu korytarza dzieliły ich dwa metry, kiedy halogenowe oświetlenie zaczęło przygasać, a ich niezgaszone czołowe lampy trzasnęły z wyraźnie słyszalnym hukiem. Pokój powoli pogrążył się w ciemnościach, a dwójka cmentarnych hien znalazła się tuż obok wraku foxlinga. Wśród półmroku czerwonych lamp awaryjnych ujrzeli jeszcze jedno źródło promieniowania widzialnego. Były to diody pozycyjne, a potem samoistnie załączone ksenonowe światła pojazdu. Zaskoczony przez kuriozum Suey rzucił do zmrożonego nagłym napadem strachu Barr'ego.
• Barry wiej!
Foxling obrócił powoli łbem w ich stronę, wydając z siebie falę mechanicznego zgrzytu. Spotkanie z korporacyjnym myśliwcem wystarczyło, aby dwóch ostatnich śmiałków pognało w te pędy do wyjścia z kompleksu. Metalowa bestia za to z opóźnieniem rzuciła się w pościg. Suey podczas zrywu do ucieczki momentalnie otrzeźwiał ze stanu udręczenia psychiki. W jego głowie malował się prosty plan na rozwiązanie doganiającego ich problemu. Pod wpływem strachu był szybszy od Barrego, co pozwoliło mu na wyprzedzenie przyjaciela. Nie chciał go zostawiać, a za cel obrał podłączenie się do systemu w pomieszczeniu dekontaminacyjnym. Dzięki swojej kondycji wypracował sobie zapas czasu, potrzebny do naruszenia systemu. Wyczerpujący bieg zakończył wślizgiem. Rozłożył następnie kodołamacza, wpinając złącze do terminala. Przełamał się przez zabezpieczenia systemu z łatwością dorównującą lodołamaczowi, sunącemu po arktycznych bezkresach. Dobył SP22 lewą dłonią i wycelował ją w dal ciemnego korytarza, trzymając prawą dłoń na klawiaturze urządzenia. Broń wykrywała tylko ruch obiektów wykazujących się ciepłotą ludzką. Po krótkim czasie czujnik powiadomił strzelca o wykryciu ruchu za pośrednictwem sygnału dźwiękowego. Suey nie oddał strzału, spodziewając się biegnącego do niego osiłka. Monitorowany przez SP22 obiekt wkroczył do półmroku wrót pomieszczenia. Zdyszany Barry oparł się o ścianę, pokazując dłonią gest Szaki.
• Swój! Nic za sobą nie słyszałem. Wygląda na to, że to coś odpuściło.
Haker odwzajemnił gest powitania prawą dłonią, która niezwłocznie wróciła z powrotem na klawiszowy blat. Sytuacja nieco się rozluźniła, a Suey skierował lufę gnata w dół. Barry uśmiechnął się i oparł karabinek o ścianę, próbując zrównać oddech. Haker już miał odłączać kodołamacza, gdy dostrzegł nieoczekiwany rozbłysk czerwonych diod za plecami partnera.
• Za tobą!
Krzyknął z milisekundami spóźnienia, wciskając przycisk zatwierdzenia operacji w sieci kompleksu. Odgłos uruchomionych pił foxlinga przeszył ich dusze niczym szewska nić. W ułamku sekundy uświadomili sobie, że dźwięk jeżący włos na głowie przeszył nie tylko ich mentalną sferę. Barry nie zdołał zareagować, kiedy coś z zawrotną prędkością podcięło mu łydki. Osiłek padł na kolana łapiąc się dłońmi za krawędź wrót. Próbował wyjść z wciąż rozwartego przejścia. Foxling jednak zaczął w niepojęty dla nich sposób wciągać Barr'ego w mroczną otchłań. Barry zapierał się z całych swoich sił. Nie miał zamiaru odejść w niebyt bez walki. Drzwi sunęły ku sobie, dodając mu otuchy, ale w pewnym momencie zacięły się one ze zgrzytem. Suey ujrzawszy błąd procesu, rzucił się słabnącemu kamratowi na ratunek.
• Barry! Trzymaj się...
• Ratuj się. Ja już i tak nie żyję. Zajmę jego uwagę, a ty spieprzaj stąd.
Haker zignorował jego polecenie i starał się utrzymać przyjaciela przy życiu bez względu na cenę. Barry patrzył na niego ze smutkiem, próbując jeszcze wywalczyć chwilę spędzoną z najlepszym druhem. Coś co oplotło jego nogę, ciągnęło go w ciemny tunel kompleksu. Suey przyciągnął go bliżej siebie o parę centymetrów. Niedługo cieszył się tym, gdyż wybujała fantazja naukowców odciągnęła go dwa razy dalej. Barry trzymając się już tylko jedną ręką, zanucił z wąskim potokiem łez spływającym po wyschłym i ogolonym poliku.
• Fight the fear.
Barry puścił krawędź metalowej grodzi, zatapiając się w ścianie czerni. Wrota pomieszczenia natychmiastowo się zamknęły. Musiały być dźwiękoszczelne, gdyż Suey nie usłyszał potem nic oprócz własnych myśli. Gotowy był nawet otworzyć wrota i pójść po swojego wspólnika, lecz z pewnością nie mógł mu już pomóc. Z pewnością nie chciałby, żeby Suey podzielił jego marny los. Ocalała cmentarna hiena zawyła w przypływie bólu.
• Rise up on the ground... Gonna make you a believer!
Ostatnie słowo żałosnego wycia, zamieniło się w okrzyk pełen gniewu. Spojrzał jeszcze raz na ekran urządzenia, na którym ukazało się niebieskie tło błędu systemu. Będąc wściekły na siebie samego, wyciągnął z kodołamacza dysk pamięci i cisnął ustrojstwem o podłogę. Doszedł do wniosku, że gdyby nie ten wadliwy szajs, sentyment, a także osobista postawa, jego przyjaciel miałby szansę wyjść stąd żywy. Z krytycznego stanu dałoby radę go jeszcze wyratować u medyka na kreskę. Suey wycedził przez zaciśnięte zęby odkopując wrak kodołamacza jak najdalej od siebie.
• Niech cię szlag!
Wewnątrz jego jaźni toczyła się zażarta batalia, gdy szedł korytarzem w stronę hangaru.
Wychodząc do przedpiekla placówki, usłyszał wewnątrz swej czaszki coś co wywołało u niego atak histerii.
• Kiedyś pokażesz mi na co cię stać.
Głos kobiecego androida rozbrzmiał, wyzywając go na coś w rodzaju pojedynku. Poczuł się jakby nieznana dotąd istota, rzuciła mu pod nogi rękawicę. Rozwścieczony Suey nie wiele myśląc nad naturą osobliwości, odkrzyknął gniewnie.
• Czymkolwiek jesteś... Zniszczę cię!
Elektroniczny głos nie odpowiedział mu jednak na tą groźbę, a Haker wrócił do otwierania awaryjnych grodzi hangaru. Wykorzystał do tego lewarek Barr'ego, pozostawiony nieopodal bramy. Ledwo otwierając bramę, wyszedł na zewnątrz. Chwilę przystanął, rozglądając się po pobliskim otoczeniu. Następnie wyzuty z sił i wiary w los, udał się do strefy zrzutu, smętnie spoglądając wstecz. Wzbijając się na poziom orbity, zapomniał załączyć instalację maskującą. Na co Piloci z LE w mig rozpoczęli procedurę kontrolną. Suey nie odpowiadał na komunikaty, mając je gdzieś daleko poza sobą. Piloci foxlingów ponawiali uporczywe pytania, ale załamany przez ostatnie wydarzenia człowiek, wyznaczył już kurs skoku impulsowego. Ten niestety ładował się przez pewien czas, który Suey musiał jakoś wytrwać. Załączając zaśpiewaną przez zmarłego druha piosenkę, udał się w kierunku gatlinga. Chwycił za kontroler i począł rozgrzewać okrętowy rkm. Piloci po ostatnim ostrzeżeniu, rzucili się na korwetę niczym sfora wygłodniałych psów. Obecny patrol składał się z pięciu myśliwców. Przed foxlingami próżno było uciekać w konwencjonalny sposób, więc jedyne co mu pozostało, to przetrwać. Myśliwce zbliżały się nieuchwytnie. Suey warknął, dociskając spust rozkręconego gatlinga.
• Nażryj się.
Po paru sekundach serii Haker, zestrzelił najszybszego z pilotów, gdy wkroczył w zasięg działa. Piloci reszty myśliwców zbliżyli się na tyle, że mogli zobaczyć w wieżyczce Suey'a, pokazującego im środkowy palec. Wkrótce potem Devon zniknął w kręgu światła, jasnego jak gwiazda polarna.
Komentarze