Recenzja

Martwe zło: Przebudzenie- Recenzja
Każdy szanujący się fan horrorów doskonale zna serię Martwe zło. Jest ona bardzo zróżnicowana pod względem reżyserskim. Oprócz dwóch najpopularniejszych części z 1981 i 1987 roku widzowie mogą obejrzeć Armię ciemności – komediową kontynuację, w której bohaterowie przenoszą się do średniowiecza. Ja jednak ostatnio zwróciłam uwagę na najnowszą część, zatytułowaną Martwe zło: Przebudzenie, i po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułam ciarki przerażenia biegnące po kręgosłupie.
Główne bohaterki filmu, Beth (grana przez Lily Sullivan) i Ellie (w tej roli Alyssa Sutherland), są siostrami prowadzącymi zupełnie różne życie. Beth związała swoją drogę zawodową z muzyką, jest niespokojnym duchem, często wpadającym w finansowe i życiowe tarapaty. Ellie, samotna matka trojga dzieci, stara się pomagać siostrze jak może, mimo pogarszających się warunków mieszkaniowych. Nie odmawia, więc gdy Beth, po przejściu załamania psychicznego, kolejny raz prosi o nocleg. Miły wieczór w rodzinnym gronie przeradza się jednak w całonocny koszmar, gdy dzieciaki odkrywają w rozpadlinie po niespodziewanym trzęsieniu ziemi tajemniczą księgę i stare płyty z nieznaną zawartością. Caleb, syn Ellie, odtwarzając nagrania, niechcący wzywa pradawne zło, które powoli przejmuje kontrolę nad wszystkimi członkami rodziny.
Na kilka słów pochwały zasługuje otoczenie, w którym znajdują się bohaterowie. Cała rodzina mieszka w rozpadającym się budynku dawnego banku. Niemal każda część elektroniki zawodzi, a mieszkania wymagają solidnego remontu. Gdy szaleństwa demona osiągają punkt kulminacyjny, jego ofiary nie mają żadnej drogi ucieczki. Sytuacja ta stwarza świetne warunki do wprowadzenia atmosfery klaustrofobicznego zamknięcia, którą w horrorach uwielbiam. Jedynym pozornie bezpiecznym miejscem jest mieszkanie Ellie, w którym barykadują się Beth i dzieci. Zagrożenie inwazją morderczej siły z minuty na minutę staje się coraz bardziej realne, a widz zastanawia się, ile jeszcze wytrzymają zamki w drzwiach.
Strach w filmie ma nie tylko wymiar sytuacyjny, ale także przeraża kreacja bohaterów. Pierwszą opętaną osobą jest Ellie, której po ugoszczeniu demona w ciele mrozi krew w żyłach. Dreszcze wywołują nie tylko przekrwione oczy i powykręcane kończyny, ale też modulacja głosu, zachowanie wobec dzieci oraz wyjątkowa brutalność. Kobieta masakruje nie tylko rodzinę, ale także bliskich jej do tej pory sąsiadów. Zło w niej jest bezwzględne, a co najgorsze, rozprzestrzenia się jak zaraza, wchodząc w dusze innych osób. Ostatecznie jedynymi postaciami nieskażonymi działaniami tej istoty pozostają Beth i Cassie, najmłodsza córka Ellie.
Ważną cechą charakterystyczną dla tej części serii jest nieprawdopodobna skala obrzydliwości różnego rodzaju. Na początku nieuzasadniona przemoc nie dziwiła mnie w ogóle, była wręcz elementem dynamizującym, ale niektóre sceny odebrały mi głos i zdezorientowały. Film jest bardzo krwawy, obfituje w kreatywne łamanie kończyn, a antagonistka zostaje zamordowana przez swoją siostrę w maszynie rozdrabniającej drewno. Pikanterii dodaje fakt, że opętana przez demona Ellie poluje na swoje ofiary przed ich okaleczeniem. Drwi z przerażonych członków rodziny, a następnie odcina im palce, gryzie czy ściera skórę tarką. Zdecydowanie nie jest to film dla wrażliwych widzów.
Martwe zło: Przebudzenie zaskakuje fanów horrorów nietypową kreacją demonów. Zło żyjące w Ellie nie zamierza iść z nikim na kompromis, nie ugnie się nawet wtedy, gdy o litość błagać będą dzieci. Dzięki temu jest jeszcze bardziej przerażające. W tej części nie ma mowy o racjonalizacji, ani o łagodnym zakończeniu przynoszącym ulgę — dostajemy jedynie śmierć i zniszczenie, czyli wszystko, co jako fani horrorów kochamy.
Komentarze