Historia

Kindżał czarowników

maciekzolnowski 0 7 miesięcy temu 233 odsłon Czas czytania: ~1 minuta
Jako dzieci – pamiętam – unikaliśmy tego miejsca. Przegorzały młyn. Ruiny. Przed wiekami spłonęło w nim małżeństwo. To była para czarowników. Para! Dwa diabły pod jednym dachem. To aż nadto. Starzy, szaleni, źli ludzie, którzy porywali dzieci. Porywali i zabijali, używając do tego celu rytualnego sztyletu. Kiedyś miarka się przebrała. I wieśniacy się z nimi rozprawili. Pozostał po nich jedynie ten artefakt. Przedmiot przeklęty, który – podług wierzeń – przyciąga nieszczęścia. Masz go, umierasz! Postanowiono się nim zająć. I zakopać. I to migiem. W podziemiach kościoła. Chciano, by pozostał tam pod boskim butem, w zasięgu boskiego wzroku. Jak ten rajski wąż pod stopami Maryi. I tak też się stało. Minęło sporo wieków. I pojawił się on. Proboszcz i handlarz dziełami sztuki. W jednej osobie. Oryginał. Wśród księży, na pewno. Handlował między innymi z wieśniakami. Im także dawał zarobić. A oni mu przynosili. To i owo. Jeśli miał coś do sprzedania, ogłaszał to. W Internecie. I jechał. Na targ staroci. Albo do antykwariatu. Bo był obrotny. Obrotny i chciwy. Pazerny jak na księdza. A zdarzyło się raz, że wertował księgę. Parafialną. Gdy tylko natknął się na wzmiankę traktującą o kindżale czarowników, natychmiast postanowił go odkopać. I sprzedać. Ale miał pecha. Głupiec! Nie wiedział, że długo nie pociągnie. Odkopie. I długo nie pociągnie. I nastał ów sądny dzień, kiedy kapłan pogonił do piwnicy, gdzie szukał sztyletu. A szukał zawzięcie, uparcie. Grzebał jak kura grzebie w ziemi. Burza szalała na zewnątrz. Z piorunami. I wiatr zawodził. Posępny taki. I zimny. I mokry. A on przeczesywał teren. Aż znalazł to, o co mu chodziło, po co nawiedził te ziemskie trzewia. I uradował się niezmiernie na widok tej połyskującej w świetle latarki rzeczy. I pobiegł z nią na górę, ku światłu, ku nadziei. I wskoczył. Do wozu. I odjechał. I się zabił. Na najbliższym zakręcie. A sztylet? Zniknął. W tajemniczych okolicznościach. Mówi się, że na miejscu wypadku świadkowie coś widzieli. Parę! Ubrana w starodawne odzienie, uśmiechała się. Złowieszczo!  
Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje