Historia
Kindżał czarowników 2
W Racławii na Śląsku Opolskim znajdują się ruiny przegorzałego młyna, skrywającego pewien sekret. Przed wiekami zamieszkiwało go małżeństwo, które parało się czarną magią. Dwa diabły pod jednym dachem – to aż nadto, można by powiedzieć. Para potrzebowała do swych nieczystych praktyk mnóstwa świeżej krwi. W ten sposób zaczęły masowo znikać pociechy z całej Racławii i pobliskich miejscowości. Aż razu pewnego miarka się przebrała i wieśniacy powiedzieli: dość! Przyszli i śpiących czarowników podpalili w ich własnej siedzibie. Widok był doprawdy przedni: łuna rozświetliła egipskie ciemności i stała się widoczna na wiele kilometrów. Po czartach w ludzkiej skórze ostał się jedynie rytualny sztylet, który wcześniej służył im do podcinania gardeł – antyczny, przeklęty, przynoszący pecha artefakt. Był to przedmiot, który sprowadzał śmierć na każdego, kto miał z nim jakąkolwiek styczność. Tak właśnie – za sprawą kontaktu ze sztyletem – skończył stary kowal, którego zranił koń, zadając mu śmiertelne kopnięcie. Tak to pożegnał się z tym światem organista, którego zabiła dziwna kombinacja niskich tonów o niespotykanej intensywności. Tak wreszcie przekręcił się na tamtą stronę niedoświadczony kominiarczyk, ulegając zaczadzeniu. Zaczęto głosić powszechnie, że wszyscy ci nieszczęśnicy dzierżyli tuż przed śmiercią ów przeklęty kindżał czarowników. Przezorni racławiczanie postanowili nie siedzieć i nie czekać z założonymi rękami na to, co przyniesie jutro, ale działać. Wymyślili, że artefakt zostanie złożony w podziemiach kościoła, nisko, blisko ziemi, i że będzie w tym zapomnianym miejscu spoczywał jak ten rajski wąż, triumfalnie deptany przez Maryję. O tak, nisko, blisko ziemi, w mroku! Minęło wiele wieków i o czarownikach i ich feralnej broni zapomniano. Była co prawda stosowna wzmianka w księdze parafialnej, ale kto by tam czytał księgi parafialne. Aż razu pewnego pojawił się w Racławii nowy proboszcz, który – prócz tego, że był księdzem – parał się też dodatkowo handlem dziełami sztuki. Człowiek ten z miejsca – jak to się mówi – natrafił na sprawę kindżału i postanowił go wydobyć, a następnie sprzedać. Boże, co to była za sceneria, kiedy kapłan odkopywał w podziemiach świątyni upragniony ten kawałek metalu. I burza szalała na zewnątrz z piorunami, i deszcz stukał o szyby kościoła, i wiatr zawodził upiornie. Jednak to nie sceneria rodem z horroru zabiła duchownego. Zabiła go chciwość. W jego własnym aucie. Na najbliższym zakręcie. Dopadła go śmierć. A sztylet? Zniknął. Na miejscu wypadku świadkowie coś widzieli. Parę! Ubrana w starodawne odzienie, uśmiechała się. Złowieszczo.
Komentarze