Recenzja
Kod zła- Recenzja
Osgood Perkins to jeden z tych reżyserów, którzy podsycają moją miłość do horroru jako gatunku, zamiast ją gasić. Od premiery Małgosi i Jasia, świetnego filmu grozy inspirowanego dobrze znaną nam bajką, uważnie przyglądam się jego wizjonerskim posunięciom. Perkins zaskakuje kreatywnością, a także niebywałym talentem w budowaniu gęstej, niemal nieznośnej atmosfery wielofazowego lęku, przeszywającego widzów jak promienie x-raya. Kod zła – jego najnowsze dzieło – przyparł mnie do muru i mentalnie rozerwał na strzępy.
Pasmo sukcesu Longlegs (bo tak brzmi oryginalny tytuł filmu) zaczęło się od zastosowania umiejętnych zabiegów marketingowych. Wszystko ma swój początek w jednym z numerów dziennika „The Seattle Times”, w którym został wydrukowany dziwny kod – jak podpisano pod spodem – „na polecenie Longlegsa”. Następnie na billboardach w Los Angeles pojawił się numer telefonu. Po dodzwonieniu się zainteresowani słyszeli niepokojące dźwięki oraz pytania np. o datę własnych urodzin. Przerażająca kampania została zwieńczona premierą Kodu zła. Niewątpliwie zaintrygowała wszystkich fanów horrorów, którzy tłumnie ruszyli do kin.
Tym razem Perkins uraczył nas historią agentki FBI Lee Harker (Maika Monroe), która całe swoje życie zmaga się z nietypowymi przypadłościami psychofizycznymi. Miewa wizje i koszmary, które oscylują wokół pewnego wydarzenia z jej dzieciństwa – spotkania nieznajomego mężczyzny na podwórku swojego domu. Praca w FBI idzie jej świetnie; dzięki swojemu darowi potrafi rozwiązywać nawet najbardziej skomplikowane problemy czy też bez większych trudności namierzyć uciekającego przed wymiarem sprawiedliwości przestępcę. Zdolności kobiety są szczególnie cenione przez jej przełożonego, któremu sen z powiek spędza sprawa Urodzinowego Mordercy, groźnego psychopaty, który w białych rękawiczkach brutalnie zabija całe rodziny. Harker idąc jak po nitce do kłębka, coraz lepiej przypomina sobie własne dzieciństwo oraz izolację i samotność, których przyczyną był między innymi trudny charakter jej matki. Odkrywa także, że widziany przez nią w młodości nieznajomy ma bardzo silny związek z przestępcą, którego próbuje złapać.
Postać głównego antagonisty – Longlegsa (nazywanego tak przez pewną kwestię pojawiającą się w filmie) wywoływała u mnie nie tyle strach, ile dyskomfort. Nicolas Cage zakładając skórę psychola-seryjniaka przeszedł niezwykle udaną przemianę. Wyeksponował wszystkie swoje unikatowe cechy: ślepe oddanie diabłu, wysublimowanie w popełnianiu kolejnych zbrodni, aspołeczny charakter oraz niezręczność w kontaktach z innymi ludźmi. Jest to mieszanka kontrastowa, ale bardzo udana – szczególnie gdy połączy się z nią wygląd, łagodnie mówiąc mocno odbiegający od standardów piękna. Charakteryzacja Cage’a opierała się bowiem głównie na dwóch elementach – twarzy pokiereszowanej nieudanymi operacjami plastycznymi i glamrockowej stylizacji, modnej trzydzieści lat przed wydarzeniami z filmu. Odrealnienie Longlegsa to czynnik, który potęguje moje przerażenie. Nie jest to kolejny niegroźny wariat z sąsiedztwa zbierający puszki, szmaty i zepsute zabawki z okolicznych śmietników, ale typ psychopaty, uparcie dążącego do obranego celu, jakim jest złożenie zadowalającej ofiary panu ciemności.
Pomimo wyraźnego motywu detektywistycznego Kod zła należy według mnie do grupy horrorów satanistycznych. Podgatunek ten jest niesamowicie trudny w realizacji, ponieważ, nie istnieje jego jeden, kanoniczny wzorzec. Osgood Perkins skupił się na najohydniejszej twarzy wyznawców szatana, kreując antagonistę na zaślepionego wizją własnej korzyści akolitę. Longlegs uznający supremację diabła zabija niewinne rodziny, kierując się tylko jednym kluczem – datą urodzin dzieci żyjących w nich. Tworzy upiorne lalki, zaklinając w nich pewien rodzaj mrocznej energii, która zmusza ojca do zamordowania wszystkich bliskich, a ostatecznie także do unicestwienia siebie samego. Cała intryga związana z Urodzinowym Mordercą oraz jego dążeniami (a także finalne wytłumaczenie fabuły) obejmuje wiele osób z otoczenia głównej bohaterki, co stopniowo staje się coraz bardziej niekomfortowe i przerażające. W proceder okazuje się być zamieszana matka Lee, która od wielu lat dostarcza lalki do ofiar, reklamując je jako „prezent od kościoła” dla jubilata. Gęsta sieć powiązań oplata Harker coraz ciaśniej, powodując jej rozstrój nerwowy oraz przeświadczenie, że nikomu nie może zaufać. Czyż samotna walka z siłami szatana nie wygląda dość dystopijnie i przerażająco?
Wizualna strona Kodu zła miesza widzom w głowach swoją stylistyką i nietypową pracą kamery. Ujęcia niezwykle ciemne mieszają się z tymi nagrywanymi w bardzo jasnym świetle. Z minuty na minutę wzbierały we mnie lęk i przerażenie, tym bardziej że część scen została dopasowana do żabiej perspektywy dziecka (młodej Harker) patrzącego na dorosłego Longlegsa. Poczucie bezradności, strachu przed nową osobą, nieśmiałości oraz niepewności przywołają wasze najgorsze wspomnienia z czasów dzieciństwa, nawet jeśli nie było ono traumatyczne czy po prostu obiektywnie trudne.
Najlepszym podsumowaniem tej recenzji będzie krótka anegdota z życia wzięta. Po zakończeniu seansu Kodu zła odwróciłam się i powiedziałam do siedzącej za mną wyraźnie roztrzęsionej paczki znajomych: „Boże, co to było?”. Jeden z widzów odpowiedział mi: „Nie wiem, i nie wiem, co z tym zrobić”. Od polskiej premiery minęło już trochę czasu, a ja nadal nie przeszłam nad fabułą do porządku dziennego i podczas oglądania innych horrorów zdarza mi się myśleć o upiornej postaci Longlegsa. Z zaniepokojeniem czekam też na własne urodziny – wszystkie podejrzane prezenty wyślę paczką zwrotną wprost do nadawcy.
Komentarze