Historia

Nie cierpię moich sąsiadów
Nina przekręciła się na drugi bok. Próbowała zasnąć, ale wydawało się to w tej chwili niemożliwe przynajmniej z kilku powodów. Pierwszy – świszczący i dokuczliwy kaszel. Drugi – skrzypienie półek, po których szaleńczo skakał jej kot. Trzeci – awantura za ścianą trwająca od dobrych dwóch godzin. Pomasowała skronie, wydmuchała nos i poszła otworzyć drzwi do sypialni, żeby wpuścić do siebie Lucjusza.
– Chodź tutaj cholero… – zamruczała pod nosem, próbując odszukać wzrokiem czarnego devon rexa wylegującego się na książkach. – Idziemy spać. Bez względu na kłótnie tych patoli za ścianą.
Dwa lata temu kupiła w lubelskich Zemborzycach swój własny kurnik, czyli szesnastometrową kawalerkę. Nie było jej stać na nic innego, więc z pokorą przyjęła ochłap rzucony przez los. Na początku lokalizacja i wystrój mieszkania wydawał się strzałem w dziesiątkę. Ściany z drapanego betonu (zachwalane przez pośrednika nieruchomości jako łatwe do utrzymania w czystości), industrialne dekoracje, łazienka z dużą kabiną prysznicową. Przez pierwszy miesiąc przeżywała dolce vita. Potem zrozumiała, dlaczego znajomi ostrzegali ją przed zamieszkaniem w ciasnej, przepuszczającej wszystkie dźwięki klitce.
Na początku było drapanie
Niemal niesłyszalne dla ucha bombardowanego codziennie muzyką odpalaną na maksa w słuchawkach, ale z pewnością istniejące. Dyskretne, ale irytujące jak brzęczenie osy. Nina usłyszała je pierwszy raz rano, podczas namydlania się pod prysznicem. Zakręciła na moment wodę, a dźwięk – coraz bardziej natrętny i rezonujący ze szkłem kabiny – stopniowo narastał. Wzruszyła ramionami, wiele mieszkań było jeszcze niesprzedanych, może ktoś zdecydował się na kupno i dopiero je urządzał? Wyszła z kąpieli, a Lucek przydreptał do niej, siadł na umywalce i przyglądał się, jak doklejała sobie sztuczne rzęsy.
Potem coraz częściej słyszała pukanie
Trochę podobne do dźwięków towarzyszących skręcaniu mebli. Pojawiające się w sekwencji lub zupełnie odmiennie – jako seria chaotycznych, krótkich puknięć w drewno. Za każdym razem gdy wynosiła śmieci, zwalniała krok, przechodząc pod drzwiami sąsiadów i w końcu udało się jej wyłowić źródło irytujących odgłosów. Mieszkanie numer dwa stykające się od strony sypialni z jej mieszkaniem. Na początku lokatorzy wydawali coraz bardziej irytujące Ninę dźwięki poza ciszą nocną, ale potem zupełnie przestali na to zwracać uwagę. Pukanie, a w końcu natarczywe bębnienie w drewniane powierzchnie sprawiały, że nieustannie chodziła podenerwowana. Postanowiła napisać nawet maila do zarządcy budynku, ale nie spodziewała się żywego zainteresowania problemem. Pan Robert, dobrotliwy i wąsaty emeryt o wyglądzie podpitego wuja na weselu był przesympatyczny, ale mało skuteczny. Pewnego wieczoru siadła więc przed ekranem swojego poobijanego laptopa i wystukała mało przyjemną prośbę o ciszę, którą umieściła na korkowej tablicy wiszącej na korytarzu.
– Nie zmuszajcie mnie, żebym zjawiła się u was z niezapowiedzianą, sąsiedzką wizytą – mruczała, próbując wbić pinezkę tak, żeby wiadomość została przytwierdzona na dobre.
Kartka jednak następnego wieczoru została zdjęta, podarta na drobne kawałeczki i rozrzucona pod jej drzwiami. Była nie tyle wściekła, ile zaintrygowana. Jak mogli dowiedzieć się, że to ona? Wizjer dwójki wychodził prosto na jej drzwi wejściowe, a gdy wieszała notkę na tablicy, nikogo nie spotkała, wyjątkowo nie słyszała żadnych szmerów, nikt nawet nie stał przed budynkiem. Posprzątała papierki, wyczerpana siadła na kanapie i zaczęła myśleć. Lucjusz leniwie lizał przednie łapy.
Od momentu sąsiedzkiej interwencji Nina miała wrażenie, że jej życie zamieniło się w koszmar. Do dźwięków pukania, pocierania, drapania i uderzania metalem o metal doszły piskliwe krzyki kobiety i mocne, agresywne murmurando mężczyzny. Kiedy wychodziła z koleżankami na kawę, wszystkie chciały słuchać o patologicznych sąsiadach i śmiały się przy tym do rozpuku. Teraz kobiecie nie było jednak do śmiechu. Od dwóch dni tkwiła na L4, dopadło ją paskudne przeziębienie i miała ochotę na chwilę odpoczynku. Ludzki ściek za ścianą nie obniżał jednak tonu.
– Ty… z kolesiem w klubie… mu ciągnęłaś… szmato!
Przy słowie „szmato” Nina głęboko odetchnęła. Znowu to samo. Teoretycznie mogłaby zadzwonić na policję, ale czy nie zostanie to uznane za stratę czasu? Zasadniczo pozostały jej dwa wyjścia – łyknąć kolejny paracetamol, włożyć zatyczki do uszu i pójść spać, albo zdecydować się na nieprzyjemną konfrontację, na którą zupełnie nie miała ochoty. Wzięła leki, wydmuchała obolały nos, a potem przytuliła Lucjusza i zapadła w krótki, przerywany sen.
O trzeciej nad ranem obudziło ją głuche tąpnięcie, mocniejsze niż kiedykolwiek. Zaczęła przeraźliwie kaszleć, ale choroba nie odebrała jej skondensowanego, czystego gniewu, który nosiła w sobie. Otuliła się szlafrokiem i wyszła na klatkę schodową. Łupanie trwało, było chaotyczne i głośne, ale nikt inny nie wypełzł oburzony na korytarz. Podeszła do dwójki i z całej siły grzmotnęła zaciśniętą pięścią w drzwi.
– Proszę przestać! – krzyknęła, zanosząc się kaszlem – Nie mieszkacie tutaj sami!
Dźwięki nie ustawały, a wręcz z sekundy na sekundę gradacyjnie narastały. Zaczęła tłuc rękami na oślep w sklejkę koloru złotego dębu. Wraz z dobijaniem się narastała frustracja kobiety. W końcu, z nieznanych sobie powodów, w ogromnej furii szarpnęła za klamkę. Drzwi nieoczekiwanie ustąpiły, podobnie jak niesłabnące dotąd bębnienie. Bardzo ostrożnie weszła do lokalu. Pachniało w nim świeżo kładzionym tynkiem i farbą, gdzieniegdzie leżały ogromne płachty folii malarskiej. Starając się nie szurać kapciami, podążała w głąb mieszkania, które wydawało się o wiele większe od zajmowanego przez nią.
– Halo? Czy ktoś tutaj jest? – zapytała niepewnie i już chciała zrobić kolejny krok, gdy coś ją zatrzymało. To kapeć przylepił się do podłogi wyłożonej panelami. Bardziej przestraszona niż zdenerwowana próbowała delikatnie oddzielić od siebie dwie powierzchnie, ale substancja wylana na podłogę była nie do ruszenia. Zrezygnowana zdjęła obuwie, przeliczając w myślach, ile będzie musiała zapłacić za ponowne lakierowanie. Swój obchód zakończyła w otwartej, umeblowanej białą stolarką kuchni. Czuła się bardzo niewyraźnie, ale adrenalina nie pozwalała jej rozkleić się na dobre. Tym bardziej że…
Że przestała czuć własne stopy.
Na początku myślała, że zdrętwiały przez zimno, ale zdecydowanie nie ono było tego powodem. Nogi aż po kostki zostały wchłonięte przez podłogę. Patrzyła z niedowierzaniem, jak centymetr po centymetrze zapadają się w drewno. Chwyciła się blatu i krzycząc z całych sił, chaotycznie wierzgała ciałem jak ryba wyjęta z wody. Szczupłe palce także zaczęły zatapiać się w powierzchnię kuchni pod nienaturalnym kątem powodującym piekący ból. Uwięziona w pułapce zaczęła wrzeszczeć jeszcze głośniej. Nagle usłyszała trzask, jakby ktoś połamał suche gałązki przeznaczone na rozpałkę. Wygięta, skonsumowana przez blat do połowy ręka została złamana i to wyjątkowo okropnie. Kość przedramienia wystawała ze skóry, a krew monotonnym strumieniem skapywała na szare płytki, które piły ją jak ptaki wodę w gorący dzień. Nina na granicy zasłabnięcia próbowała walczyć z nieznaną jej siłą. Nieustannie wzywała pomocy, ale najwyraźniej nikogo nie obchodziły jej płaczliwe błagania o ratunek.
– Kur…waaaaa. Maaaaaaać! – krzyknęła, zawodząc z bólu.
Podłoga pożarła ją już niemal do połowy. Rozciągnięta między panelami w salonie a kuchennymi płytkami nie widziała już dla siebie żadnego ratunku. Tempo zjadania przyśpieszyło, jakby wygłodniałe mieszkanie pożerało kobietę po długim okresie postu. Trzask łamanych kości roznosił się echem po pustym mieszkaniu, a bezwładne ciało Niny powoli znikało w podłodze. Przez cały ten czas była nieprzytomna, ocknęła się dopiero gdy została wchłonięta większa część jej szyi. Nie czuła już reszty ciała, ale świeżo zaabsorbowana w panele krtań piekła żywym ogniem. Westchnęła cicho i w aneksie kuchennym rozległ się plusk jakby miażdżonego świeżego, mięsistego pomidora. Kobieta zniknęła pod drewnianą taflą.
Chwilę później z jednego z aluminiowych kątowników pod kuchennym blatem wypadły resztki srebrnego pierścionka noszonego przez Ninę. Kaloryfer zabulgotał, z kranu nad zlewozmywakiem spadło kilka kropel brunatnej wody. Cóż, nie wszystko da się przecież strawić.
A potem drapanie zaczęło się od nowa.
Komentarze