Historia

Skup złota dentystycznego

Aleksandra Murat 0 1 miesiąc temu 111 odsłon Czas czytania: ~6 minut

Letnie, pierzaste chmury leniwie przetaczały się nad Wrocławiem. Miasto powoli budziło się do życia, a ludzie, wciąż zaspani, nieprzytomnymi oczami wypatrywali nadjeżdżających tramwajów, które miały zawieźć ich do pracy. Jednak pozornie zwykły, ciepły dzień jakich wiele, od początku nosił podskórnie skrywany niepokój. Tramwaje skręcały agresywnie, obywatele poruszali się prawie nieprzytomni, nieustannie nerwowo wzdychając. Praca w biurach niby się toczyła, ale w rzeczywistości była ledwo udawana. Panie z księgowości i panowie z HR-u co kilka minut zerkali na ekrany swoich telefonów. W końcu, w wielkiej sali podzielonej na boksy ktoś powiedział głośno, częściowo przerażony, a częściowo zdumiony: 

– Kłodzko zalało! 

Tę samą informację na starym kineskopowym telewizorze zobaczył Ryży. Od połowy lat dziewięćdziesiątych prowadził mały obskurny lombard w centrum miasta. Nieraz całe dnie spędzane w kantorku upływały mu właśnie na oglądaniu programów informacyjnych lub programów o zwierzętach. Interes nie cieszył się powodzeniem, ale bywały dni, gdy dzwonek anonsujący wejście klientów nie przestawał dzwonić. Właśnie teraz nastał dla niego czas prosperity. Lombard Ryżego miał jedną, bardzo cenioną w półświatku, zasadę. Można w nim było zastawić wszystko – od porozwodowych obrączek po kradzione telefony. Z jakiegoś powodu transakcje te odbywały się bez żadnych konsekwencji czy problemów. Skupował metale szlachetne bez pytania o ich pochodzenie. Wyciągał wagę, spisywał próbę oraz gramaturę, aby na końcu wystawić rachunek. Zero drążenia. Wstał i z lubością odsłonił przykurzone rolety. Włączył neon z logo lombardu, otworzył dzień w kasie, przekręcił klucz w drzwiach. Uśmiechnął się sam do siebie i czekał na pierwszego klienta. 

Kilka minut po godzinie jedenastej, akurat gdy kończył przedpołudniową kawę, do wyglądającego niezbyt schludnie wnętrza wpadła rumiana kobieta, rzuciła na ladę mały woreczek i popatrzyła znacząco na Ryżego. 

– Dzisiaj mam coś specjalnego.

– Co takiego? – Ryży popatrzył badawczo na sakiewkę.

– Te doktory i tak nie zauważą, że coś zniknęło – uśmiechnęła się pod nosem – mają tego towaru od groma i ciut-ciut. A zresztą, kto by podejrzewał sprzątaczkę. 

– Nie chcę wiedzieć, jak pani to zdobyła – odburknął. 

Ostrożnie rozsupłał troczki i sięgnął do środka ręką w niebieskiej, lateksowej rękawiczce. Wyjął z niej połyskujący złotem pierścionek, na pierwszy rzut oka rozmiar 11 lub 12. Wyglądał na kruchy. Położył go na wadze. Był zaskakująco lekki, ale lepszy rydz niż nic. Sprawdził próbę, podał cenę. Kobieta kiwnęła głową na znak zgody, odebrała zapłatę i wyszła. Minęła się w drzwiach z kolejnym zdesperowanym klientem. Ryży doskonale go znał. Przychodził do lombardu przynajmniej kilka razy w miesiącu, przynosząc najróżniejsze fanty. Bez słowa podszedł do właściciela i wysypał na ladę około trzydziestu kolczyków. Większość z nich była nie do pary. W czasie, gdy wyceniał i oglądał biżuterię, zamyślony klient zerkał kątem oka na najnowszy serwis regionalnych wiadomości. 

– Będzie tutaj wielka woda. Tak jak w dziewięćdziesiątym siódmym. – powiedział, nie wiadomo czy do siebie, czy do Ryżego. – Pamiętasz, jak dobrze wtedy zarobiłeś? 

– Pamiętam.

– A pamiętasz na czym? – uśmiechnął się szyderczo.

Ryży oderwał wzrok od kolczyków i popatrzył na mężczyznę sugestywnie. 

– Jesteś wyjątkowo rozmowny jak na gościa, który przynosi mi błyskotki ściągane z trupów. 

Spakował towar do plastikowych torebek, poukładał w ogromnej szufladzie znajdującej się pod kasą i sięgnął po płyn odkażający. Czasami dostawał kosztowności z niemiłymi niespodziankami w pakiecie, a ostatnie, o czym marzył, to głośna sprawa zatrucia jakiejś cizi noszącej kolczyki po rozkładającej się babci. Jego rozmówca nie przestawał się w niego wpatrywać. 

– Ludzie będą zajęci łapaniem płynących samochodów, a woda znacząco ułatwi nam robotę. Mam na oku kilka dużych grobowców rodzinnych, które mogą nieco podreperować budżet. 

W miękkim, pomarańczowym świetle wirowały drobinki kurzu. W pomieszczeniu unosił się subtelny, ale nadal wyczuwalny zapach alkoholu, antyków i papierosów. 

– Nie interesuje mnie pochodzenie towaru. Interesuje mnie jego wiek, próba, metal i ewentualnie to, czy nie jest upierdolony skrawkami gnijącej skóry. Podobnie nie obchodzi mnie, na co za zamkniętymi drzwiami pozwalają ci pracownicy kostnicy. Bierz kasę, zawijaj dupę w troki i postaraj się nie otruć trupim jadem. 

Postawny mężczyzna zmarszczył brwi i z nieco filuternego wyrazu twarzy płynnie przeszedł do groźnej miny. 

– Dobrze wiesz, że ludziom zacznie odpalać. Zaczną do ciebie przychodzić świry, z Bóg wie czym za pazuchą. Oczy wszystkich będą zwrócone tylko na wały przeciwpowodziowe. Szykuj się na niezłe fanty. 

Ryży dotychczas zajęty porządkowaniem banknotów w kasie, znaczącym ruchem dłoni wskazał swojemu rozmówcy drzwi. 

– Spadaj. Nie pokazuj mi się tutaj do końca miesiąca. 

Klient zgodnie z życzeniem wpakował pokaźny plik dwudziestozłotówek do portfela i wyszedł trzaskając drzwiami. Właściciel lombardu czuł się dzisiaj wyjątkowo paskudnie. Był prawie pewien, że w ciągu tylu lat pracy zupełnie zatracił ludzkie uczucia. Ludzie przynosili przecież wszystko – matki kradły córkom komunijne kolczyki, zaćpane mendy próbowały opychać mu rodzinne pamiątki, a zdesperowane ledwo pełnoletnie cichodajki oddawały bez wahania prezenty otrzymane na bierzmowanie. Po cichu liczył, że hipotetyczna katastrofa nie wyzwoli w mieszkańcach województwa tego, co najgorsze. Pocierał nerwowo obolałe skronie, gdy próg lombardu przekroczył ostatni tego dnia klient. Szczupły, wysoki mężczyzna nie wyróżniał się niczym szczególnym. W gromadzie studentów politechniki byłby nie do wyłowienia. Podszedł do kontuaru nieco nerwowo, ale z niezachwianym skupieniem w oczach. 

– Dzień dobry, widziałem na witrynie informację, że prowadzi pan także skup złota dentystycznego. – zaczął pewnie. 

– Tak, zgadza się. Niestety za chwilę zamykam i…

– Nie. Zamykasz w tym momencie. 

Atmosfera momentalnie zrobiła się zawiesista. Ryży przeżył już kilka prób napadów, ale teraz od potencjalnego napastnika dzieliła go gruba przezroczysta przegroda z plexi. Patrzył więc na mężczyznę raczej z ciekawością niż ze strachem. 

– Powiedz mi, co dla mnie masz, a ja powiem ci, co mogę dla ciebie zrobić – powiedział spokojnie. 

– Rzuć mi klucze, jeśli ktoś tutaj wejdzie, to oboje idziemy do paki. 

Ryży spokojnie podał mu klucze. Zapasowa para spoczywała w jego kieszeni. Mężczyzna przekręcił zamek w drzwiach. Sięgnął do swojego plecaka i wyjął z niego dużą reklamówkę z logiem popularnego dyskontu. 

– Jesteś gotowy na trochę brudnej roboty? – klient potrząsnął pakunkiem, po czym położył go delikatnie na ladzie. 

– Zależy, czy plamy się odpiorą – Ryży próbował żartować, ale uważnie obserwując chłopaka, szybko zrezygnował z komediowych zagrywek. 

– Zostawiam ci paczkę, obrabiasz to, co jest w środku, a ja w piątek zgłaszam się po pozostałe resztki. Siedzisz na dupie i dłubiesz, aż wydłubiesz wszystko. Złoto spieniężamy – wycedził przez wąskie usta – Dostaniesz coś ekstra za swoje poświęcenie. 

Właściciel lombardu westchnął ciężko i dłonią obleczoną w niebieski lateks sięgnął do reklamówki. 

– Nie ruszaj. Nie chce mi się już na to patrzeć. 

Ryży pokornie cofnął rękę. Skinął głową w kierunku mężczyzny i włożył paczkę do jednej z szafek znajdującej się za nim. Gdy odwrócił się ponownie, klienta już nie było, a porzucony pęk kluczy leżał na brudnym linoleum. Z nieskrywaną ciekawością wrócił do zawiniątka. Ostrożnie wyciągnął przedmiot w kształcie podkowy ciasno owinięty folią spożywczą. Delikatnie odwijał zabezpieczenie, warstwa po warstwie. Szybko zdał sobie sprawę, z czym ma do czynienia. Na blacie kontuaru leżała ludzka szczęka, najpewniej kobieca. Spośród drobnych zębów wyglądały złote koronki i implanty. Niestety, nie została znikąd wykopana – na żuchwie wciąż widać było fragmenty białej skóry i spory pieprzyk koloru ziarna kawy. Przyciągnął do siebie kosz na śmieci i zwymiotował, wyczerpująco, przeciągle. Otarł brodę, wstał, zamknął drzwi na specjalny skobel przewidziany na takie okazje i zabrał się do pracy. 

O godzinie 7:50 na terenie dawnych skoczni narciarskich w pobliżu ulicy Fryderyka Chopina znaleziono zwłoki młodej kobiety pozbawione dolnej szczęki. Służby prowadzące czynności poinformowały, że ofiara została okrutnie okaleczona jeszcze za życia. Na miejscu zbrodni nie zabezpieczono żadnych śladów biologicznych innych osób. Mieszkańcom Wrocławia zalecamy szczególną czujność i stanowczo odradzamy wychodzenie z domów po zapadnięciu zmroku. Dla „Przeglądu Dnia” - Natalia Chmielewska. 

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje