Historia

Nieznajomi

sundowner 14 11 lat temu 12 515 odsłon Czas czytania: ~24 minuty

Nazywam się Andrew Erics. Kiedyś mieszkałem w Nowym Jorku. Moja matka, to Terrie Erics. Jest w książce telefonicznej. Jeśli znasz miasto i przeczytasz to, znajdź ją. Nie pokazuje jej tego, ale powiedz jej, że ja kocham i staram się wrócić do domu. Proszę.

Wszystko zaczęło się, kiedy około dwudziestych piątych urodzin zdecydowałem, że pora już zrezygnować z noszenia plecaka ze sobą do pracy. Pomyślałem, że jeśli nie będę wszędzie targał ze sobą torby na książki jak licealista, to będę wyglądał na osobę dojrzalszą. Oczywiście to oznaczało, że muszę także zrezygnować z czytania w metrze rano i po południu, bo książki, nawet te w miękkiej oprawie, nie mieściły się w moich kieszeniach. Neseser zupełnie by był nie na miejscu, bo pracowałem w fabryce, a torby przewieszane przez ramię zawsze wydawały mi się trochę obciachowe. Zbyt podobne do damskiej torebki moim zdaniem.

Miałem odtwarzacz mp3, który umilał mi czas, ale kiedy się zepsuł - wyłączał się na koniec każdej piosenki, jeśli ręcznie nie zmieniłem na następną - to też odeszło w niepamięć. Zatem każdego poranka siedziałem w wagonie przez pół godziny, która ciągnęła się w nieskończoność i tylko oglądałem poczynania moich współpasażerów. Trochę się wstydziłem i nie chciałem, żeby mnie ktoś przyłapał na potajemnym podglądaniu. Co interesujące, szybko odkryłem, że nie byłem jedyna osobą na świecie, która niekomfortowo czuła się w tłumie. Ludzie maskowali to na różne sposoby, ale ich przejrzałem. Podzieliłem ich w myślach na kilka kategorii. Wiercipięty, którzy nie potrafili się wyluzować, wciąż musieli coś robić rękami, przerzucali ciężar ciała z jednej strony na drugą i z powrotem, przysuwali, a następnie odsuwali nogi od siedzenia. Tych było zauważyć najłatwiej. Następnie byli niby-spacze, którzy zamykali oczy zaraz po zajęciu miejsca. Z tym, ze większość z nich tak naprawdę nie spała. Ci, którzy rzeczywiście spali, często się wiercili i wybudzali nagle na przystankach lub przy jakimś głośniejszym dźwięku. Udający po prostu pozostawali w bezruchu od momentu usiądnięcia, aż do przystanku, na którym wysiadali. Byli też uzależnieni od empetrójek, czasami ludzie z laptopami, osoby podróżujące w grupach i głośno rozmawiający. Ci nie mogący wytrzymać pół minuty bez telefonu byli albo bardzo popularni, albo nie potrafili się zamknąć choćby na moment.

Jakkolwiek samo oglądanie ludzi groziło śmiercią z nudów, to jednak zaobserwowałem pierwszą niezgodność. Mężczyzna w średnim wieku, brązowe włosy, średniego wzrostu i wagi, ubrany zwyczajnie. Dziwne było to, że wyglądał niemal zbyt normalnie. Nic go nie wyróżniało z wyglądu, z zachowania, jakby był stworzony do wmieszania się w tłum. To właśnie te cechy spowodowały, że zwróciłem na niego uwagę - chciałem zaobserwować jak zachowują się ludzie w metrze, a on nie zachowywał się wręcz wcale. Na nic nawet nie reagował. Przypominał kogoś siedzącego przed telewizorem, oglądającego film dokumentalny o rybach. Zero zaciekawienia, zero zaangażowania, ale i tak ogląda. Obecny, ale się nie liczy.

Bywał w metrze popołudniami. Minął ponad miesiąc odkąd zacząłem eksperyment z oglądaniem ludzi, aż pojawił się on, a ponieważ nie jeździłem codziennie tą samą linią metra, a gdy tak się zdarzało, to zawsze starałem się być w innym wagonie, niż ostatnio. Po raz pierwszy zauważyłem go w poniedziałek, tak mi się wydaje, drugi raz trzy dni potem, w czwartek. Oczywistym było, że zawsze jeździł tą samą linią metra, siedział w tym samym wagonie - ba, nawet na tym samym miejscu. Czyżby OCD (nerwica natręctw - przyp. tłum.)? Tak wtedy pomyślałem. Przykuł moją uwagę od pierwszej chwili, więc nie odpuściłem sobie obserwowania go przy następnej okazji. Był, szczerze mówiąc, dość niepokojący. W ogóle nic nie robił. Siedział sobie bez wyrazu, głowa prosto, co by się nie działo. Do wagonu weszła kobieta z płaczącym dzieckiem i usiadła tuz za nim, a on wciąż nic. Nie odwrócił nawet głowy, ani nie zmarszczył brwi w irytacji, a dzieciak był zajebiście głośny.

Zanim metro dojechało do mojego przystanku, zacząłem mieć mdłości, a kiedy wyszedłem z wagonu ręce trzęsły mi się jak na nikotynowym głodzie. Z tym facetem było coś "nie tak." W zasadzie myślałem, że był jakimś dziwakiem. Socjopatą na przykład, jednym z tych cichych gości, a potem się okazuje, że ma tuzin kobiecych głów w zamrażarce i na dodatek pierwszą ofiarą była jego matka.

Łapałem się na tym, że po pracy często się przysłowiowo opierdalałem, łaziłem bez celu, zatrzymywałem się oglądać wystawy w pobliskim markecie, chociaż nie miałem zamiaru niczego kupować. Przez kilka tygodni unikałem tej linii metra, a kiedy już jednak na nią trafiłem, to upewniałem się, że wszedłem do wagonu jak najdalej od tego, w którym on zwyczajowo bywał. Wtedy, pewnego poranka, zauważyłem kolejna osobę, która spowodowała zapalenie się lampki ostrzegawczej w mojej głowie. Kobieta, wyglądała dość prosto, jakby nie pasowała do całego tego gwaru i zgiełku w okół niej. Kiedy ją zauważyłem zdałem sobie sprawę, że to zaczynało być już moją obsesją. Podglądanie ludzi, które na początku było tylko sposobem na pozbycie się nudy, stało się dla mnie czymś w rodzaju religii. Nie potrafiłem wejść do metra albo autobusu i nie zacząć badać wszystkich wzrokiem, zakreślając w myślach kolejne punkty z listy. Zwykłe, proste, niemarkowe ubrania w jednolitych kolorach? ✓. Brak jakichkolwiek emocji na twarzy, brak typowym spojrzeń za okno lub na innych pasażerów? ✓. Żadnych toreb, torebek, biżuterii? ✓. ✓,✓,✓ i tak dalej. Zacząłem nazywać ich Nieznajomi.

Nie widywałem ich każdego dnia, nawet po tym, gdy zacząłem jeździć metrem więcej, niż tego potrzebowałem albo wsiadać wieczorami do autobusów, którymi było mi nie po drodze. Ale oni tam byli, wystarczająco często. Na widok jednego z nich zgrzytały mi zęby, pociły się dłonie, w gardle miałem sucho. Jeśli kiedykolwiek wygłaszałeś jakąś przemowę, to pewnie znasz to uczucie. Nawet mimo faktu, że nie poświęcali mi ani sekundy uwagi, to czułem się, jakbym był wystawiony im na pokaz. Widziałem ich, jasno i wyraźnie. Jak oni mogli nie zauważać mnie?

Tak jednak było. I kiedy wreszcie ciekawość przezwyciężyła strach, postanowiłem iść za jednym z nich. Wybrałem tego, którego "odkryłem" na samym początku, facet z popołudniowego metra, który zawsze siadał w tym samym miejscu. Zająłem miejsce zaraz za nim. Jechaliśmy aż do pętli. Wstał i wyszedł pierwszy. Śledziłem go zachowując dystans między nami, ale nie poszedł daleko. Usiadł na pobliskiej ławce, jego twarz jak zwykle nie wyrażała żadnych emocji, ja natomiast zawróciłem i zaczekałem za rogiem budynku, starałem się zachowywać normalnie. Po kilku minutach nadjechał kolejny pociąg, obserwowałem jak do niego wsiada i zajmuje zwyczajowe miejsce. Nie zebrałem się na odwagę śledzić go dalej.

Nigdzie nie jechał! Dojeżdżał metrem na sam koniec trasy, a potem co? Wracał? Po co niby miałby to robić? Ta myśl chodziła za mną jeszcze długo po tym, jak wróciłem następnym pociągiem do domu i próbowałem odpocząć. Nie mogłem tego tak zostawić, nie dopóki nie dowiem się, o co w tym chodzi. To już nie było zdezorientowanie - byłem zwyczajnie zły. Po jaką cholerę ten tajemniczy drań, prawie nieludzki, jeździł metrem w tę i we w tę, bez celu? Kiedyś przeczytałem, że umysł unika konfrontacji z pewnymi rzeczami, bo sam ich widok jest nie do zniesienia. Pająki wywołują takie odczucia u wielu osób, szczególnie te duże. Wyglądają dla nas nienormalnie, obco. Ja zacząłem odczuwać podobny efekt na widok Nieznajomych. Atakowali moje zmysły.

Śledziłem go znów następnego dnia i kolejnego też. Każdego dnia, przynajmniej przez tydzień, nasza dwójka urządzała sobie wspólnie ciche wycieczki, chociaż tylko ja o tym wiedziałem. Pod koniec tygodnia chodziłem za nim godzinami, dopóki nie odjeżdżał ostatni pociąg zatrzymujący się niedaleko mojego mieszkania. Jeździliśmy z jednego końca miasta na drugi, a potem z powrotem. Już nie obserwowałem ludzi. Obserwowałem człowieka, obserwowałem Nieznajomego. Nie zwracałem uwagi na nikogo innego, chociaż kątem oka dostrzegłem kilka zdezorientowanych spojrzeń w moją stronę. Poza tym my dwaj moglibyśmy być jedynymi ludźmi na świecie, reszta mnie nie obchodziła.

W zeszłym tygodniu straciłem pracę. Mój kierownik był miły i nieco wstydliwy, ale stanowczy. Nie mogłem się skupić. Ani trochę nie byłem produktywny. To była dość długa rozmowa, ale prawie nie słuchałem. Myślałem jedynie o moim nowym zajęciu, musiałem być czujny. Co mógł robić ten facet, nie, to coś w metrze, kiedy go nie obserwowałem? W południe po raz ostatni wyszedłem z pracy. Normalnie zacząłbym śledzić mój cel około 17:30, ale byłem pewny, że będzie na mnie czekał. Chciałbym więcej pamiętać z tamtego dnia. To był słoneczny dzień? W sumie było lato przecież. Mogłem przejść się miastem, może pooglądać ładne dziewczyny. Mogłem iść na mrożone cappuccino i fajkę do przydrożnej kawiarenki, a potem iść do domu i odłożyć moją powiększającą się obsesję na bok. Znaleźć nową pracę i znów wrócić do czytania w pociągach i autobusach.

Zamiast tego wszystkiego - czekałem. Czekałem na stacji przynajmniej godzinę, aż zobaczyłem go przez okno. Wszedłem do wagonu metra i po raz pierwszy zauważyłem, że moja skóra nie była lepka, moje ręce nie drżały, a serce nie waliło. Po raz pierwszy usiadłem centralnie naprzeciwko niego, na linii jego wzroku. Oczekiwałem zmian na jego twarzy. Rozpozna mnie? Nawet jeśli, to nie widziałem żadnych tego oznak, a przyglądałem się uważnie. Musieliśmy tworzyć interesujący duet siedząc naprzeciwko siebie i gapiąc się jeden na drugiego. Ciężko było się powstrzymać od złości, ale wysiliłem się, aby nie wyrażać żadnych emocji, tak jak on. Wewnątrz już prawie krzyczałem na niego. Zrób coś, pierdolony dupku! Zauważ mnie! Wiem, czym jesteś!

Właściwie, to nie wiedziałem, a moje ciche żądania pozostały bez odpowiedzi przez pierwszą podróż dookoła, drugą, trzecią czy nawet dziesiątą. Jeździliśmy wspólnie do późnej nocy, a na każdej stacji końcowej razem wysiadaliśmy i czekaliśmy. Usiadłem tuż obok niego na ławce, spoglądając na niego kątem oka, ale z jego strony nadal nie było żadnej reakcji. Równie dobrze mogłoby tu nie być jednego z nas.

W końcu nadszedł czas ostatniego wspólnego przejazdu. Zabiłem mu ćwieka i wiedziałem to. Ostatnia podróż, zanim pociągi przestały kursować. W tym momencie zawsze mu odpuszczałem, bo miałem daleko do domu, a autobusy przestawały jeździć w tym samym czasie, co metro. Tym razem jednak, podążyłem za nim, w końcu się przekonam co wyprawia, gdy nie może jeździć pociągiem. Może czegoś się dowiem.

Metro gnało przed siebie, a ja byłem coraz bardziej niecierpliwy. Wagon powoli się wyludniał, aż zostało tylko nas dwóch. Ze wszystkich sił starałem się nie wpuścić na twarz maniakalnego uśmiechu, wagon metra zaczął zwalniać, aż ostatecznie się zatrzymał. Koniec trasy.

Nieznajomy się nie ruszył, w ogóle nic nie zrobił. Drzwi wagonu były otwarte. Gdzieś w oddali słyszałem kilku włóczęgów starających się wydostać ze stacji gdzieś za nami, echo przynosiło ciche kroki. Nic. Głośniki oznajmiły wszystkim drzemającym, że dojechaliśmy do stacji końcowej. Wciąż nic. Znów usłyszałem kroki. Konduktor, czy ktoś taki, zaglądał do każdego wagonu, żeby upewnić się, że jest pusty, zanim zabierze pociąg tam, gdzie zostawia go na noc. Nie spuściłem wzroku z mojej milczącej ofiary.

Kątem oka dostrzegłem konduktora, który wreszcie dotarł do naszego wagonu. Zajrzał do środka, spojrzał na nas, a na jego twarzy wyraźnie malowało się zdziwienie. Mrugnął kilka razy i znieruchomiał. Czekałem, aż coś powie, bo ta chwila trwała coraz dłużej, ale wtedy lekko kręcąc głową odszedł. Był wagon przed naszym i słyszałem, ze tamten także sprawdził, a kilka minut potem pociąg znów ruszył. Jechaliśmy przez jakiś czas, potem zawróciliśmy i ostatecznie metro "zaparkowało". Przez okna widziałem wiele wagonów po obu stronach, a przez ich okna nawet więcej.

Wtedy on się do mnie uśmiechnął. To był taki mały uśmieszek pod nosem, pozostałby niezauważony, gdybym nie spędził wielu godzin na przypatrywaniu się mu.

— No cóż, — powiedział bardzo niskim głosem, — więc jesteśmy.

Chciałem coś odpowiedzieć, ale nie mogłem tak z miejsca. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Byłem przerażony. Czułem się, jakby zapadła się na mnie cała podziemna jaskinia, w której się znajdowaliśmy. Zakaszlałem i zająknąłem się, aż w końcu udało się się wydobyć z siebie zachrypłym głosem pytanie, które nie dawało mi spać po nocach, wprawiało w obłęd i przyprowadziło mnie do tego miejsca.

— Czym jesteś?

Zignorował mnie. Wstał, drzwi pociągu był pootwierane. Wtedy, co zaskakujące, zwrócił się do mnie.

— Idziesz?

Nie zaczekał na odpowiedź i wyszedł na peron. Wygramoliłem się za nim.

— No bez jaj! — krzyknąłem. — Powiedz coś. Kim jesteś? Czym? Po chuj jeździsz metrem całe dnie?!

Nie obejrzał się za siebie, nawet nie zwolnił. Nie widziałem jego twarzy, ale można bezpiecznie założyć, że nawet nie zareagował, jak zwykle zresztą. Lazłem za nim, wciąż głośno wołając przez jakiś czas, ale w końcu odpuściłem. Te pięć słów, to wszystko, co mogłem z niego wyciągnąć, pomyślałem.

Szliśmy wzdłuż peronu, aż doszliśmy do skrzyżowania, on skręcił. Byliśmy teraz prostopadle do wagonów wokół. Droga przed nami był oświetlona z góry, ale nie widziałem końca. Pociągi po obu stronach ciągnęły się w nieskończoność, tak mi się przynajmniej wydawało. O wiele za dużo pociągów jak na jedno miasto, to pewne. Do tej pory to chyba nie miało znaczenia, ale teraz zwróciłem na to uwagę.

Nie jestem pewien jak długo szliśmy. Miałem zegarek, ale się zepsuł. Sprawdziłem komórkę, ale nie było tu zasięgu. Nieznajomy zatrzymywał się co jakiś czas i przyglądał się wagonowi metra przez minutę czy dwie, a potem szedł dalej. Chwilę zajęło mi domyślenie się, po co to robił, ale w końcu zauważyłem, że nie wszystkie był takie same. Długie ich linie wydawały się takie, ale wtedy pojawiły się inne modele. Był trochę większe lub mniejsze albo miały trochę inny kształt. Kokpity, czy jak tam nazwiesz część, w której przesiaduje konduktor, również nieco się różniły. Nie wiedziałem i nadal nie wiem czego dokładnie szukał, ale chyba w końcu to znalazł, bo znów skręcił, a drzwi metra otworzyły się, gdy mój "przewodnik" stanął przed nimi. Weszliśmy i usiedliśmy.

— Porozmawiasz ze mną teraz? — zapytałem go. Żadnej odpowiedzi. Westchnąłem sfrustrowany i poważnie rozważałem wszystkie zalety i konsekwencje przywalenia mu w twarz, ale nagle zapaliły się światła w wagonie i ruszył silnik. — Co jest, kurwa?

Spojrzał na mnie wręcz smutnym wzrokiem.

— Już nie wrócisz.

— O czym ty mówisz? Wrócę dokąd? — I znowu nic. Co za palant! Pociąg ślimaczym tempem ruszył w kierunku przeciwnym do tego, z którego przyszliśmy. Tak sądzę. Nieskończone ilości wagonów sprawiły, że się pogubiłem. Sunął przez kilka minut, aż zaczął zwalniać, gdy zbliżaliśmy się do przystanku. Dostrzegłem błysk w jego pustym spojrzeniu i po raz pierwszy wyczułem, że naprawdę się na mnie gapi, zamiast po prostu patrzeć w tę stronę, ot tak po prostu.

— Bądź ostrożny, zachowaj ciszę. Nie daj się im zauważyć.

Pociąg się zatrzymał, drzwi się otwarły, a oni zaczęli wypełniać wagony. Nie wiem, co najpierw rzuciło mi się w oczy - dziwne ubrania, za długie ręce sięgające prawie podłogi, czarne jak noc oczy i kościste twarze czy niebiesko szara barwa ich skóry. Moje oczy odebrały te wszystkie dane, ale przez długi czas to do mnie nie docierało, ale kiedy wreszcie mój umysł wszystko ogarnął, musiałem zacisnąć usta, aby nie wydobył się ze mnie jęk. Myślałem, że serce mi nie wytrzyma i zaraz eksploduje. Byłem jak luźna struna od gitary, wszystko we mnie chwiało się pulsowało. Zaczęło kręcić mi się w głowie i zwymiotowałem. Usta nadal miałem zaciśnięte i zmusiłem się do przełknięcia tego wszystkiego, ledwo dałem radę. Mój instynkt krzyczał jego słowami - Bądź ostrożny! Zachowaj ciszę! Nie daj się im zauważyć!

Cały ten dzień jest niejasny. Jeździliśmy w tę i z powrotem linią metra, bez żadnych emocji, przez godziny, może nawet dni. Wydawała się znacznie dłuższa, niż linia, którą znałem, na której śledziłem Nieznajomego. Okropności wokół nas wydawały się nie poświęcać nam zbytniej uwagi, ale wciąż musieliśmy pozostawać w bezruchu. Byłem tak sparaliżowany strachem, że kiedy w końcu wróciliśmy do jaskini pełnej wagonów, sami, łzy same zaczęły cieknąć mi z oczu. Padłem na podłogę i długo płakałem, a Nieznajomy tylko przyglądał się niewzruszenie.

Kiedy się uspokoiłem, spojrzałem na niego błagalnie.

— Zabierz mnie do domu — zapiszczałem. — Proszę.

— Nie mogę — odpowiedział. — Nie wiem, czy któryś z nich by cię odprowadził, jeśli w ogóle. — Wstał i wyszedł na peron, a ja z trudem za nim podążyłem. Odwrócił się nagle. — Chyba śledziłeś mnie już wystarczająco długo.

Gniew, który czułem do niego wcześniej, który chwilowo stłumiła panika, znów we mnie wezbrał.

— Co?! — krzyknąłem i rzuciłem się naprzód. Chwyciłem go za barki nagłym napływem siły, której nigdy bym się po sobie nie spodziewał, rzuciłem nim o wagon metra. — Ty skurwysynu, coś ty mi, kurwa, zrobił?! — znów nim rzuciłem, i potem znowu. — Zabierz mnie z powrotem! — Zniósł to wszystko bezczynnie, a po chwili iskra złości się wypaliła, pozostawiając jedynie pustkę. — Proszę, — błagałem — zabierz mnie do domu.

— To tak nie działa — powiedział. — Jeśli będziemy się trzymać razem, to najprawdopodobniej zostaniemy zauważeni. Idź w swoją stronę. Bądź ostrożny i nie wychylaj się, a oni będą myśleć, że jesteś jednym z nich.

— Jak mogłeś mi to zrobić? Dlaczego?

Znów spojrzał na mnie prawie-smutnym wzrokiem.

— Musiałem. I ty też będziesz musiał. Z czasem... utkniesz — zrzucił moje dłonie ze swoich ramion i odwrócił się, by odejść. Padłem na kolana, jakby cała moc ze mnie wyparowała i patrzyłem tylko, jak odchodzi. Na skrzyżowaniu odwrócił tylko twarz w moją stronę. — Przykro mi. — I zniknął.

Przez bardzo długi czas klęczałem na zimnych płytach. Zwinąłem się w kulkę i płakałem przez jakiś czas. Kiedy już nie został mi żadne łzy, udało mi się nawet zasnąć. Gdy się obudziłem, wagonu, którym tu przyjechałem już nie było - zabrał więcej niebiesko-szarych paskudztw gdziekolwiek niebiesko-szare paskudztwa się udają. W każdym razie, nie zniósłbym powrotu tam.

Próbowałem znaleźć drogę powrotną do miejsca, z którego wyruszyłem, znaleźć znane mi metro, ale nie wiedziałem, w którą stronę mam iść. Szedłem przez godzinę, potem kolejną. W końcu znalazłem pociąg, który wyglądał znajomo. Albo byłem już tak zdesperowany, że sobie to wymyśliłem. Kiedy stanąłem u drzwi, te się otworzyły, a ja usiadłem w środku. Pociąg zaczął jechać, a ja, mimo że całe życie byłem niewierzący, zacząłem się z całych sił modlić. Pociąg zwolnił przed przystankiem, w końcu całkowicie się zatrzymał, drzwi się otworzyły i przez ułamek sekundy myślałem, że jestem ocalony. Ludzie! Żywe, ludzkie istoty! Dzięki ci Boże, od teraz będę twoim najwierniejszym sługą!

I wtedy zauważyłem oczy. A dokładnie duże, trzecie oko na każdym czole. Skoro tak, to się pierdol, Boże.

Łatwiej mi było ich znieść, niż tych poprzednich. Trzecie oko mrugało niezależnie od dwóch pozostałych i przyprawiało o mdłości. Kiedy jeden z nich się uśmiechał, śmiał lub rozmawiał z innym, mimowolnie zauważyłem, że ich zęby są ostre, zniekształcone, żółto-zielone od brudu. Byłem ostrożny i udawałem, że na nic nie zwracam uwagi, mogłem tak długo, aż dojadę do domu. Dopóki jeden z nich nie wszedł z kanapką w ręku, a ja zdałem sobie sprawę, że umieram z głodu, chyba nie jadłem i nie piłem nic od wielu dni.

Na następnej pętli postanowiłem znaleźć coś do jedzenia i picia. Nie wiem czemu czekałem, ale wydawało mi się to ważne - dojechać do końca trasy. Ledwo miałem siłę wyjść z wagonu. Nigdy nie widziałem, żeby Nieznajomy opuszczał podziemie metra, ani żeby coś jadł lub pił. Jednak mój żołądek nie przyjął tej odpowiedzi. Przygotowałem się i starałem się zachować obojętność na twarzy, po czym odpowiednio udałem się w kierunku wyjścia. I wtedy straciłem pewność.

Szukałem windy, schodów lub czegoś takiego, ale widziałem tylko dziury w ziemi, ściany i sufit. Ogromne, nienaturalnie wielkie dziury, jakbym był wewnątrz ula. Co miałem zrobić? Wskoczyć w jedną z nich? Nie miało to dla mnie najmniejszego sensu do momentu, aż ktoś wyszedł z jednej z nich. Unosił się nad podłogą, potem przeleciał obok mnie. Zmarszczył czoło na moment, tak mi się wydawało, ale najwyraźniej to, co pozwalało mi pozostać przez nich nierozpoznanym, jako obcy, działało też i tutaj. Niestety, nie pozwalało mi lewitować, co wydawało się być jedynym sposobem na opuszczenie stacji metra. Klnąc pod nosem wróciłem do tunelu.

Byłem wściekły, zagubiony, głodny i opuszczony tak bardzo, że jeśli nawet nie było to gorsze, niż samo piekło, to przynajmniej dwukrotnie tak samo głupie i trzykrotnie tak samo bez sensu. Nie byłem w najlepszej formie, co było dobrym wytłumaczeniem na wszystkie pomyłki. Normalnie brałem zakręty szerokim łukiem, bo wszyscy wiedzą, że jeśli w miejscu publicznym weźmiesz zakręt ciasno, to masz duże szanse, że na kogoś wejdziesz. Tak jak ja. Wpadłem na kogoś, kobietę i przewróciłem się. Bez zastanowienia zareagowałem tak, jak bym to zrobił każdy nowojorczyk - niemiło.

— Ja pierdolę, głupia dziwka! Patrz jak leziesz!

Zdałem sobie sprawę ze swojego błędu, zanim ona załapała o co chodzi. Oczy miała wielkie jak pięć złotych i pełne zakłopotania, a kiedy naprawdę mnie zauważyła, wybałuszyła je w przerażeniu. Odskoczyła - a właściwie odleciała szybko - ode mnie i wydała z siebie coś na kształt krzyku. W głębi tunelu zauważyłem obce, trójokie głowy zmierzające w naszą stronę. Pomyślałem o tych wszystkich ostrych, brudnych zębiskach i zwyczajnie zacząłem uciekać. Nie było żadnych wagonów metra, ale wzdłuż tunelu był chodnik - dla konserwatorów, jak przypuszczam. Wbiegłem tam nawet nie zwalniając na chwilę i biegłem, aż każdy oddech sprawiał mi ból porównywalny z dźgnięciem w klatkę piersiową. Zatrzymałem się, ciężko dysząc i obejrzałem się za siebie. Byłem za zakrętem tunelu i nie widziałem już żadnych świateł, ale chyba nikt za mną nie szedł. Mimo to, powrót nie był opcją.

Szedłem przed siebie w mroku przez długi czas. W końcu natrafiłem na małą wnękę w ścianie, zatrzymałem się w niej, aby odpocząć. Głodny, zdesperowany, a bieg na pełnej szybkości całkowicie mnie wyczerpał. Zapewne znów bym płakał, co było jedynym, na co mnie było ostatnio stać, ale wymagało to za dużo wysiłku. Siadłem oparty o ścianę i rozłożyłem nogi, wyobrażałem sobie, że tłukę tego cholernego Nieznajomego młotkiem, na śmierć. Obraz przynoszący ulgę.

W pobliskiej ciemności kręcił się szczur. Dość często musiałem szurnąć nogą, żeby go spłoszyć, ale po jakimś czasie przestało to na niego działać. Wścieklizna, czy jakiekolwiek inne choróbsko, które przenosił, byłoby błogosławieństwem w porównaniu ze szwendaniem się po tunelach metra dziwnych światów, zagubiony, pozbawiony wszystkiego i samotny. Kiedy podchodził do mnie, nie płoszyłem go. Nawet, gdy podszedł tak blisko, że trącał moją nogę, nie obchodziło mnie już to. Aż do momentu, gdy przejeżdżający pociąg oświetlił przepust, w którym się znajdowałem i to coś, co myślałem, że było szczurem.

Owszem, było szczuropodobne, ale bardziej przypominało pająka. Jeśli ktoś by skrzyżował te dwa gatunki, to wynikiem byłaby ta potworna rzecz, która właśnie ocierała się o moją nogę. Zapiszczałem, podskoczyłem z podłogi i wykopałem to pod przeciwległą ścianę, niczym piłkarz. Usłyszałem przyprawiający o mdłości odgłos łamanych kości i patrzyłem na jego ostatnie przedśmiertne drgawki, aż ostatni wagon odjechał i znów zapadła ciemność.

W mroku naszła mnie przerażająca myśl. Zastanawiałem się, czy to coś było jadalne. Nie chciałem tego i wzdrygałem się na samą myśl o tym, ale byłem głodny, a nie było gwarancji, że znajdę tutaj coś do jedzenia lub w ogóle jeszcze kiedykolwiek. Szczuro-pająk był moją jedyną szansą. Wstrzymywałem się tak długo, jak mogłem, ale ostatecznie wola przetrwania dała się we znaki. Miałem zapalniczkę, ale nic, z czego mógłbym zrobić ognisko. Wybrałem mięso z padliny i podsmażyłem trochę trzymając je nad płomieniem, ale na niewiele się to zdało. Nic by nie pomogło. Mięso miało podły smak, tak podły, że nie możecie sobie tego wyobrazić. Musiałem być cholernie głodny, bo jadłem już różne dziwne rzeczy, ale nigdy jeszcze czegoś tak paskudnego.

Chyba właśnie wtedy sam stałem się Nieznajomym. Wcześniej, kiedy starałem się zachować całkowity brak wyrazu na twarzy. To, co brałem za spokój, było odrętwieniem. Ostry kamień wrzucony do rzeki po jakimś czasie będzie miał zaokrąglone krawędzie przez wodę, która go obmywa, a to, przez co przeszedłem, zrobiło ze mną to samo. Rozrywanie i zjadanie potwora w mroku, pod światem obcych, wygładziło moje ostatnie krawędzie. W chwili, gdy wyszedłem z mroku i wróciłem na perony, byłem już kompletnie pozbawiony emocji i pusty jak ten, który mnie tu przyprowadził.

Nie to było jednak najgorsze. Najgorsze było potem, gdy utknąłem po raz pierwszy. Nieznajomy o tym mówił, ale wtedy to do mnie nie docierało. Pewnej nocy, na pętli, zostałem poproszony o wyjście z pociągu. Świat był bliższy temu normalnemu. Ludzie byli prawie ludzcy, z tego, co widziałem. Byli pomarańczowi, zgarbieni, ale poza tym praktycznie normalni. Po ostatnim świecie, gdy ludzie byli ohydnie grubi, hermafrodyci z sześcioma cyckami i bez nosów, pomarańczowi ludzie byli piękni.

Na początku pomyślałem, że konduktor mówi do kogoś innego, ale tylko ja zostałem w wagonie. Co więcej, rozumiałem go. Pomarańczowi z cała pewnością nie mówili po angielsku przez cały czas, ale w każdym razie mogłem zrozumieć, co do mnie mówi. Kiedy wstałem, zorientowałem się dlaczego. Nie mogłem się całkiem wyprostować, miałem garba i zobaczyłem swoje odbicie w oknie przy drzwiach, pomarańczowe. Teraz już wszystko było jasne. Utknięcie oznaczało, że z jakiejś przyczyny byłem uwięziony w tym świecie i wiązało się to z przybraniem ich wyglądu. Było mi to na rękę, jeśli bym chciał opuścić stację - co zazwyczaj jest możliwe, ale wymaga sporo uwagi i niekiedy przerasta moje możliwości. Obce światy, zauważyłem, są dość przewrotne. Próbujesz porównać je ze swoim własnym, ale różnice są tak znaczne, że szlag cię trafia.

Wyszedłem z metra, bo jasnym było, że nie wrócę na główną stację (tak zacząłem nazywać nieskończone linie wagonów) tej nocy. Ani żadnej innej nocy, jak się wkrótce dowiedziałem. Cokolwiek pozwalało mi pozostać niezauważonym, już nie działało. Przez krótki czas rozważałem pozostanie tutaj. Niestety, to miejsce nie było moim domem i nigdy nie będzie. Nawet, jeśli wyglądali tak jak ja, to granice kulturowe są zgoła inne. Już wcześniej się tego nauczyłem. Nawet światy, gdzie ludzie całkowicie byli nierozróżnialni ode mnie, są pełne niebezpieczeństw. Byłem raz w świecie, gdzie ludzie wyglądali dokładnie tak jak ja - w zasadzie wyglądali na Brazylijczyków, ale to było wystarczające podobieństwo - i w bolesny sposób nauczyłem się, że gest, który dla mnie oznacza "Cześć" u nich oznaczał coś śmiertelnie obraźliwego. Na tyle obraźliwego, że zostałem prawie zakatowany na śmierć podczas, gdy tłum przyglądał się z aprobatą.

Poza tym, nawet jeśli w jakimś miejscu mogłem udawać przynależność kulturową, to nie chciałem tam zostać. Chciałem dwóch rzeczy: znaleźć drogę do domu lub odnaleźć Nieznajomego, który mnie tu przyprowadził i nakopać mu do dupy. Niczego innego nie pragnąłem.

Tak więc chciałem ruszyć dalej. Nie byłem pewny, czy mógłbym zrobić jakiemuś biednemu frajerowi to, co zrobiono mi. Czy byłbym w stanie zmusić kogoś innego, żeby szwendał się po wiecznym podziemiu tak jak ja? Wyszło na to, że nie będę musiał. Po kilku miesiącach jeden z nich mnie zauważył i zaczął śledzić, co trwało kilka tygodni. Stwarzałem pozory, że nie widziałem go, tak jak zrobił to Nieznajomy. Byłem rozdarty pomiędzy chęcią ostrzeżenia go a pragnieniem przyprowadzenia go na pętlę, abym mógł opuścić wreszcie ten posępny świat.

Ostatniej nocy śledził mnie do końca trasy, tak jak ja to kiedyś zrobiłem. Nie miał na tyle odwagi, żeby usiąść naprzeciwko mnie. Gdy tylko pociąg zatrzymał się na stacji końcowej, wybiegł. Czekałem mając nadzieję, że konduktor mnie nie zauważy i będę mógł jechać dalej, ale bezskutecznie. Wyszedłem z wagonu, a metro odjechało beze mnie. Kląłem pod nosem. Kiedy chodziłem wokół kas biletowych, młody mężczyzna, który wcześniej mnie śledził, zaatakował. Miał wielki, zakrzywiony nóż i miał nadzieję złapać mnie z zaskoczenia, ale zwiedzałem wrogie, obce światy już od wielu lat. Byłem wyczulony.

Walczyliśmy zawzięcie, zanim udało mi się wyrwać mu nóż, nie wiem jak znalazł się w jego szyi, nie wydaje mi się, żebym chciał go zabić. Nie byłem nawet na tyle wściekły, a pamiętam jak to był dawno temu. Po wszystkim, gdy leżał i się wykrwawiał, wkurwiłem się. Zacząłem go kopać, krzycząc.

— Ty kretynie! Miałeś! *kopnięcie* Mnie! *kopnięcie* Śledzić! *kopnięcie*. Uciekłem miejsca zbrodni, ale nie na długo. Wróciłem tam skoro świt następnego dnia, aby złapać pierwszy poranny pociąg. Tej nocy, kiedy dojechałem do końca trasy, konduktor mnie nie zauważył. Wychodzi na to, że musisz albo kogoś zabić, albo przyprowadzić go ze sobą, jeśli chcesz wrócić na główną stację.

Znów byłem niezauważalny, ale nadal pomarańczowy i garbaty. Pozostałem taki do czasu, kiedy znów utknąłem. Do następnego razu, kiedy zabiłem. Tym razem poszło zdecydowanie szybciej. Nie czekałem, aż zacznie za mną podążać. Kiedy tylko zostałem rozpoznany jako Nieznajomy, a ja rozpoznałem ją jako następną, podjąłem decyzję. Nikogo innego nie będę w to mieszał.

Zastanawiam się, co z Nieznajomym, który mnie wprowadził. Zastanawiam się, jak wyglądał na samym początku i czy wiedział, że może mnie zabić. Myślę też o tych kilku innych, których widziałem wracając do domu i tych nielicznych, których spotkałem na swojej drodze odkąd odszedłem. Zabijają ich, czy zabierają ze sobą? Którąkolwiek z opcji wybierają, to czy mają litość? Nie mam odwagi porozmawiać z nimi, zapytać. Tak czy owak jesteśmy potępieni, a tacy powinni cierpieć w osamotnieniu.

Zabiłem już piętnaścioro do tej pory i stałem się w tym bardzo dobry. Podjąłem jednak kilka decyzji. Koniec z zabijaniem - przynajmniej tych niewinnych. Zanim wróciłem na główną stację, napchałem do plecaka tyle papieru, ile do niego weszło i spisałem tę historię. Wiele razy, żeby zostawić w tak wielu pociągach, jak tylko się da. Kilka tysięcy wiadomości w butelkach rzuconych w ocean stalowych szyn. To prośba i ostrzeżenie.

Moją prośbą jest, jak już wspomniałem, abyś znalazł moją matkę i ją okłamał. Nie martw się, to kłamstwo w dobrej wierze. Powiedz mojej matce, że ją kocham i próbuję wrócić do domu. To może dać jej trochę nadziei lub odrobinę spokoju. Chciałbym, żeby to była prawda. Jest jednak coś jeszcze: myślałem o sobie, że jestem takim jakby Odyseuszem, zagubiony i zdany na łaskę fal, marze o powrocie do znanych mi wybrzeży. Nie zgubiłem się na morzu. Zgubiłem się w nieskończonych tunelach - labiryncie. Różnica jest ważna, bo labirynty są zaprojektowane, zbudowane. Ktoś lub coś stworzyło to nieprawdopodobne miejsce. I muszę ich brać pod uwagę za to, co mi zrobili. Czynią mnie Tezeuszem, nie Odyseuszem, ale tej roli także już nie będę odgrywał. Dziwne zasady tego miejsca zmieniły mnie z człowieka, którym byłem na początku, w coś innego, a potem w jeszcze coś innego. Zrobili ze mnie potwora, a zatem będę Minotaurem tego labiryntu. I jeśli tylko dam radę, rozerwę na strzępy wszystko dookoła mnie i zniszczę tych, którzy go stworzyli.

Moim ostrzeżeniem jest to, że powinieneś zwracać uwagę na ciche, bez wyrazu twarzy kobiety i mężczyzn w miejscach publicznych. Zachowaj dystans. Mogą cię zabić lub zrobić ci coś o wiele gorszego. Jeśli ich zauważysz, uciekaj szybko i jak najdalej; a co jeszcze ważniejsze, przestrzegam cię, błagam cię: nigdy nie jedź pociągiem na koniec trasy.

Tłumaczenie: Sundowner

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Super, ale tą końcówkę mógł sobie darować.
Odpowiedz
[+]
Odpowiedz
Długie ale i rewelacyjne :-)
Odpowiedz
Boshe jakie to zaczepiste... Nie no na początku nie spodziewałam się, ale wciągające i ciekawe. Na prawdę opłaca się czytać ;-;
Odpowiedz
Wow *-* Świetna , choć długa
Odpowiedz
Fajne podoba mi się
Odpowiedz
Jeezu... mam tyle pytań! Świetna historia
Odpowiedz
wow *.* świetna historia! długa ale warta przeczytania. Polecam!
Odpowiedz
Super, naprawdę polecane przeczytać ;)
Odpowiedz
Długie, ale warto. Naprawdę niesamowite...
Odpowiedz
no spoko. pomimo ilości - dobre;)
Odpowiedz
jak zobaczyłam to za 1 razem to mi sie odechciało czytania, takie to długie , ale jak się zebrałam i przeczytałam , to mam ochotę to przeczytać to jeszcze raz. Świetne .!
Odpowiedz
M I S T R Z O S T W O
Odpowiedz
da się doczytać, ale to jest za długie i w ogóle nie straszne.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje